Kicking asphalt 2020
Pt 3 lip 20
Jak ja nie rozumiem odżywiania!
Ciągle czekam na rozpisaną dietę, już niedługo powinna być, obiecany tydzień właśnie upływa. Ale żeby nie czekać po próżnicy wdrażam zmiany zalecone przez dietetyczkę. Staram się wciągnąć na maksa wody i faktycznie da się pić ponad butelkę samej mineralki dziennie, a raz chyba nawet ponad dwie butelki. Oprócz tego zamiast dążyć do 2100 kcal dziennie staram się dobijać do 2450 kcal – tyle w pierwszym etapie mam przyjmować, żeby docelowo dojść do 2950 kcal PLUS kalorie wyorane przez trening. Nie za bardzo sobie wyobrażam jak to miałoby wyglądać jak np. zrobię w sobotę rano wywalony w kosmos trening interwałowy na rolkach, a potem pojadę regeneracyjnie 50 kilometrów na rowerku, co będzie oznaczało circa tysiąc plus jeszcze dwa tysiące kilokalorii. A to by oznaczało postawienie dodatkowych trzech tysięcy kilokalorii na szczycie codziennych trzech tysięcy kilokalorii. Razem sześć. Niewykonalne. Może jakbym się pasł czekoladą w dużych ilościach, ale to jest ogólnie słaby pomysł. Z drugiej strony to jest ponad 6 kilogramów ziemniaków… No dobra, nie wyręczajmy specjalistki, zobaczymy co konkretnie zaproponuje.
W każdym razie jem sobie teraz więcej. I nawet wieczorem jak widzę, że jeszcze mi sporo brakuje, to na luzaka pakuję dogrywkę do kolacji. Ostatnio znalazłem na kuchence nieskonsumowany przez dzieciaki nadmiar spaghetti bolognese i z satysfakcją wciągnąłem porcyjkę chyba już po dziewiątej wieczór. I co? I nic takiego. Straciłem prawie kilogram w ciągu tego tygodnia. Toż to szok! Kompletnie nieintuicyjne i nielogiczne. I dlatego tak trudno ogarnąć temat odżywiana bez fachowej pomocy i nakierowania na rozwiązania.
A tyłkonoga? Ciągle coś tam kombinuje i pobolewa, ale teraz czuję konkretnie co to jest. Zostało tylko kilka problemów i zobaczymy co z nimi dalej będzie. Głównie jest to temat któregoś zginacza biodra, albo przywodziciela uda – w tym obszarze znajdują się mięśnie obydwu typów. Wydaje się, że od niego się wszystko zaczyna. Drugi punkt zapalny to pasmo biodrowo-piszczelowe i jego napinacz. Teraz ich napięcie nie jest maskowane napięciem wszystkiego w okolicy i można dalej walczyć. Czy rollerem, czy piłką, czy nawet automasaż ręką. Pokazał mi jak sobie samemu rozluźnić przykurczony mięsień. Jest to bardzo nieprzyjemne, bo trzeba wejść palcami w ból, nie cofnąć się i go wytrzymać, czekając aż się rozpłynie jak wiadro ryb wylane do stawu. Ale w dwie minuty ma szansę być po problemie. Nie zaogni się, nie zapali okolicznych mięśni. Warto. Twardym trza być, nie miętkim.
Coś bym pojeździł jutro. Może się uda spiknąć z chłopakami na Kolnej. Kurczę, tydzień nie jeździłem. Z drugiej strony – mam do przejechania 10 km z okazji wirtualnego Biegu Pamięci ’56. No i chyba bym to wolał na Błoniach przejechać. Najchętniej z kimś…
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Z ogłoszeń parafialnych:
- jutro, 5.07.2020, Felix i Marike podejmują próbę ustanowienia rekordu w jeździe godzinnej. Start godzina 15.30 (CET jak sądzę). Koniec jakoś tak koło 16.30 - zależy kto będzie liczył. Obstawiłem, że Felix myknie 39,85 km. Najpierw postawiłem uberambitne 44,5 km, ale zauważyłem, że fachowcy typu Nolan Beddiaf obstawiają ciut poniżej 40 km. No to zobaczymy. Trzymam kciuki. Będzie live-stream na YouTube.
- też jutro, 5.07.2020, ambitny trzon KKSW Krak będzie się macał z nową pętlą na Błoniach. Rekordu świata nie przewidujemy, ale jakieś 30 km w godzinę ma prawo pyknąć 🙂 Albo nie. Się zobaczy. Startujemy 8.00 (na pewno CET). Live stream będzie jak ktoś się pojawi na Błoniach o tej porze 🙂
😆 😉
#speedniebepiecznapredkosc #siedziejesie #ocochodziztakolumbia
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Hyhy, moze zagladniemy w powrocie z kolnej na blonia pokibicowac, o ile nie bedziemy juz po naszej jezdzie 😉
Tak czy inaczej ciekaw jestem rekordu jednego kolka błoń na nowej petli... Az zalujen nieco, ze juz nie jezdze "powaznie".
Nd 5 lip 20
No to porolkowane. Wczoraj Kolna z chłopakami, dzisiaj Błonia solo. Wymyśliłem sobie, że ten wirtualny Bieg Pamięci ’56 to zrobię dzisiaj i … chyba mogłem lepiej wybrać. Wczoraj było naprawdę szybko i długo. Ponad 30 kilometrów to najdłuższy dystans w tym roku. I jeszcze z tymi świrami…
Wczoraj znowu mi się urywali przed końcem trasy, ale dosyć długo jednak dawałem radę nadążyć. Nawet wydawało mi się, że się utrzymam cały powrót na Kolną pod wiatr, ale kilometr przed parkingiem dogoniło nas dwóch ścigantów na szosówkach, akurat podczas zmiany i zrobiło się ciasno i zamieszanie. Musiałem wpuścić Wojtka, który dawał zmianę, potem mnie prawie trącił kierownicą rowerzysta. Zanim ogarnąłem to chłopaki byli już dziesięć metrów dalej, więc pozostało dojechać samemu.
Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej betonowej ścieżki z jej zjazdami i zakrętami oraz do hopek po drodze na Salwator. Prędkość robi ciut mniejsze wrażenie, parę razy się udało wjechać na górę w dobrym tempie, bo był dobry rozpęd po zjeździe i niska pozycja. Chociaż mimo wszystko czuję respekt przed okolicami 40 km/h. W niezawiązanych butach momentami jest wrażenie braku stabilności. Chyba jeszcze będę musiał popracować nad ustawieniem szyn, bo niby jest ok, ale czasami mam wątpliwości. Chad Hedrick wrzucił ostatnio krótkie video, na którym namawiał do przesunięcia przodu szyny na zewnętrzną stronę, bo to pomaga w double pushu. Stabilność przy jeździe na wprost ucierpi, ale może się underpushe coś poprawią. Warto spróbować. Ale to po jutrzejszym treningu z Pawłem C.
Dzisiaj byliśmy umówieni na Błoniach z wczorajszą ekipą z Kolnej. Miałem nadzieję na jazdę w pociągu, co by mi znacznie ułatwiło temat osiągnięcia dobrego czasu, ale okazało się, że Witek robił akurat czasówkę nowo ustanowionego chellenge KKSW Krak i i nie było opcji go dogonić, a Wojtek mu się już wcześniej urwał w swoim najlepszym stylu. Z drugiej strony Andrzej chyba jeszcze mocniej niż ja odczuł wczorajsze jazdy i nawet nie próbował za mną nadążyć. Więc wyszło jechać solo.
No i okazało się, że dosłownie z każdą minutą wiatr zaczął coraz bardziej doskwierać. Wycinanie łuczków na zewnętrznej krawędzi pomagało, ale napęd był za słaby żeby zrównoważyć siłę wiatru. Mięśnie, także stabilizacyjne, nie zdążyły się zregenerować po wczorajszym. W efekcie czas przejechania dyszki nie powala, ale i tak jest na razie drugim zarejestrowanym wśród mężczyzn. A wśród kobiet króluje Joanna. Gratulacje!
Można będzie wrócić do robienia interwałów nie na długość Focha, tylko na kółko. A nowy odcinek przy Rudawie – cud, miód i orzeszki! Kółka lizać! Podjazd pod Focha zawsze lubiłem, teraz można się tam bujnąć bez większego problemu do ponad 28 km/h. Chyba faktycznie trochę zmienili profil.
Nowy pitnik niestety stoi w pełnym słońcu. W efekcie woda, która pociekła na początku przypominała wrzątek. Ktoś się kiedyś zdziwi… Ale to szybko mija, a dostępność wody tuż przy trasie jest nie do przecenienia. Można będzie jeździć na lekko, nawet bez bidonu.
No i dzisiaj jeszcze będzie oglądanie Felixa i Marike. Trzymam kciuki za 39.85 km 🙂
Mimo wszystko, mimo odpoczynku przed jutrzejszą wyrypą z Pawłem, coś by pasowało jeszcze pokręcić na rowerze. Jest po serwisie. Padły śruby naciągu linek, nie dało się ich wykręcić i trzeba było robić na sztukę. Mam zatem jedyny rower w Krakowie, zapewne, gdzie naciąg linek do przedniej przerzutki reguluje się w środku linki. Takie uroki jazdy weteranami szos. Pasowałoby kupić w przyszłym roku jakiegoś wypasa na full-karbonie, a tego postawić na trenażerze. Ale póki co zamówiłem opony 28mm, najszersze jakie mogę wcisnąć. Ciśnienie w kołach nie będzie dużo mniejsze, ale jednak coś będzie mogło być. Te moje całe 23 mm szerokości opony to naprawdę ciężka sprawa.
A w środę wybieram się na pierwszy w życiu bike-fitting. Pomiary, dopasowanie wysokości i położenia kierownicy i siodła. Poprawa pozycji. Znający się na rzeczy twierdzą, że z wszystkich gadżetów, jakie można kupić do roweru, to właśnie jego ustawienie pod siebie jest najważniejszym, o największej "stopie zwrotu". No zobaczymy... dlatego też chcę coś pokręcić dzisiaj. Żeby mieć porównanie.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
(później tego samego dnia)
Mareike, ale zwłaszcza Felix dali fantastyczny popis super technicznej, ale przede wszystkim efektywnej jazdy. Mareike niby nic, takie tam plumkanie, a 35 km/h jest. Felix oczywiście cały czas na prostej double pushem, ale też wszystko powoli i na spokojnie, a prędkość bardzo bliska 40 km/h. Bardzo, bardzo bliska. Najlepsze jednak było jak na koniec pokonał ból i zmęczenie i przyspieszył, ewidentnie starając się dogonić cel, jakim mogło być przejechanie 40 kilometrów. No i prawie, prawie się udało. Ile zabrakło? 68 metrów? No naprawdę…
Biorąc pod uwagę jak ja dzisiaj się męczyłem, żeby głupie 10 kilometrów przejechać to naprawdę nie mam słów. Może nie miał wiatru, ale miał za to 32 stopnie w Arenie Geisingen. Faktem też jest, że to jest jego praca. Dwa treningi dziennie, sześć dni w tygodniu, a jak nie trenuje to wypoczywa do następnego treningu, albo zdrowo je. I tak od 23 lat.
Feliks Feliksem, a ja powinienem popracować nad ustawieniem szyny. Ciągle jestem niewystarczająco stabilny i nie mogę wejść na tą prędkość o którą chodzi. Stabilność do podstawa wysokiej wieży zwanej „prędkość”. Stawiamy klocki jeden na drugim i wystarczy, że jeden wypadnie, a wszystko się sypie.
Wieczorem, gdy słońce już się nachyliło wsiadłem na mojego wiernego Streamera i odjechałem w jego, Słońca zachód. No i fajnie, fajnie. Miałem potestować jak przednia przerzutka po serwisie pracuje, ale tak się dziwnie złożyło, że nie zdążyłem. Ciągle jeszcze na najbardziej uczęszczanym fragmencie drogi wpadłem w mały, ale głęboki ubytek asfaltu o ostrych krawędziach i cóż, przednie koło jakoś uratowałem, ale na tylne zabrakło mi czasu. Za mała była ta dziura, zaskoczyła mnie. Moment rozkojarzenia? W każdym razie powietrze z tylnego koła zeszło momentalnie.
No to luzik, ustawiamy rowerek baranem do dołu, zdejmujemy koło, zdejmujemy oponę, wyciągamy dętkę (wszystko to mrucząc, że przydałyby się jakieś rękawiczki jednorazowe, bo czysto nie jest), bierzemy dętkę zapasową, odkręcamy osłonkę zaworu i … ja to chromolę! Skorodowało! Nie da się ruszyć zaworu.
Nie wiem co to za francowacie słaby stop wyglądający na mosiądz, ale musiałem kupić z wadliwej serii tę dętkę. I długo ją woziłem jako zapas. A teraz nie mogłem wykorzystać, bo nie ma jak nadmuchać.
Jedno co pozostało to telefon do Eli: wsiądź proszę kochanie do białego rumaka i przybądź mi z pomocą. Tako i uczyniła, transportując mnie i lekko rozmontowany rowereł z powrotem do naszego siedliska. Trzeba będzie kupić dętkę na wymianę plus ze dwie zapasowe. Ale tym razem obejrzę dokładnie zawory!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dzieki za podeslanie wczoraj Felixa 🙂 I tak zesmy sobie popatrzyli no i to takie plumkanie przeciez, buja sie gosciu jak my na kolnej 😉 A jedzie 40 km/h. Dziwne tak, bo ale jak to? 🙂
Pn 6 lip 20
Jak ja nie rozumiem odżywiania!
W weekend przekraczałem granice własnych możliwości jeśli chodzi o ilość wciąganego jedzenia. Zjadłem tyle, że czułem się źle, przepełniony. Po weekendzie pełen najgorszych przeczuć wpełzam na wagę, a tam … znowu spadło. Jak tak dalej będzie, to nastąpi zmiana drugiej cyferki i będzie nie 89, tylko 88. Jedyne co robię to picie mineralki pod korek i jedzenie więcej. Pozwalam sobie ciasto domowe w ilościach kawałków dwóch. Pozwalam sobie frankfurterki z grilla. I ogólnie podkręciłem ilość. Jak do śniadania brałem trzy kawałki chleba to biorę cztery. I tak dalej. Efekt mnie nieprzerwanie zadziwia. Ciekawe jak w końcu będzie jak zacznę jeść wg profesjonalnej rozpiski. Sam nie wiem jak to powinno być: dalej liczyć kalorie, czy po prostu zjadać to co mam rozpisane? To będzie zmiana.
Zastanawiałem się chwilę, czy może nie wpędziłem się w jakiś eating disorder, ale raczej nie – chociażby frankfurterki wciągnąłem z dużą satysfakcją, ostro zalane pikantnym keczupem, ciesząc się, że już skończyłem koszenie i mogę wreszcie coś zjeść. Więc wszystko raczej jest w porządeczku.
Jednocześnie chyba znalazłem guzik wyłączający moje problemy z tylnym pasmem. To jest mięsień-naprężacz pasma biodrowo-piszczelowego, ten wyigłowany za ostatnim razem. Jak go roluję na piłce, to promieniuje do miejsc, które uważałem za umiejscowienie problemu. A po zrolowaniu ograniczenia w rozciąganiu dwugłowego … znikają. Nagle uczucie rozciągania w lewej nodze jest takie same jak w prawej nodze. Zwykłe, zdrowe rozciąganie mięśni, a nie jakieś „ciągnięcie za nerw”.
Czyli jednak bieganie. Za te lata tuptania jak popierniczony musiałem zapłacić do końca. Problemy z pasmem (IT Band Syndrome) to „choroba zawodowa” biegaczy. Pasmo prawie się nie poddaje rozciąganiu i ciężko jest zapobiec problemom.
Oby to już było to! No i teraz pytanie, do którego wreszcie udało się dojść: co zrobić, żeby to napięcie już nie wracało? Teraz ciągle wraca i po dwóch minutkach z piłką odpuszcza. Jak zrobić, żeby nie wracało?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @szyszkownikDzieki za podeslanie wczoraj Felixa 🙂 I tak zesmy sobie popatrzyli no i to takie plumkanie przeciez, buja sie gosciu jak my na kolnej 😉 A jedzie 40 km/h. Dziwne tak, bo ale jak to? 🙂
To spisek. Oni wszyscy mają motorki w łożyskach, ale CIIIIIIII!!!
😆 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@szyszkownik
A na serio to i tak lepiej rozumiem technikę rolkową Felixa, który jechał super efektywnym double pushem opartym w dużej mierze na przeniesieniu masy niż technikę lodową Mareike. Popatrz jak ona jechała. Tam się NIC NIE DZIAŁO, a ona tylko jechała 35 km/h od samego początku. A wyglądało, że jest na spokojniej przejażdżce. Odkłada nogę na zewnętrzną krawędź, w ogóle nie próbuje pchać do wewnątrz, obciąża tylko prosto nogę (tutaj ma odrobinę napędu od grawitacji), na obciążonej nodze przejeżdża przez centrum i pcha, po lodowemu, na zewnątrz. I wszystko jak z metronomem w tyłku!
Prędkość Felixa to skutek większej ilości mięśni, które umożliwiają stosowanie mocniejszej techniki. Pchanie do wewnątrz męczy bardziej niż nie-pchanie do wewnątrz. Logiczne. Ta dyscyplina jest siłowo-wytrzymałościowa. A i tak nie używał najmocniejszej odmiany double pusha. To bardziej wyglądało na transfer masy, może na początku ociupinkę prostował kolano przy największym wychyleniu, ale raczej starał się ograniczać.
Godzina w "jaskini bólu".
A są jeszcze przecież triathloniści, którzy robią jazdę czasową na 180 km i wielokrotność. Tamci to dopiero lubią cierpieć!
Plus masochiści od rekordów 24 godzinnych. Inaczej tego nie umiem sobie wytłumaczyć.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
ja juz nie dostrzegam az takich detali techniki... W kazdym razie tam wg mnie dosc sporo predkosci szło z wiraży, DP chyba 3, albo 4 odbicia na prostych. Tak czy tak gosciu płynął...
Wysłany przez: @szyszkownikja juz nie dostrzegam az takich detali techniki... W kazdym razie tam wg mnie dosc sporo predkosci szło z wiraży, DP chyba 3, albo 4 odbicia na prostych. Tak czy tak gosciu płynął...
Mareike miała 4, Felix miał 3,5, brakowało mu miejsca na 4.
Ciągle zakręty. I właśnie dlatego jazda długodystansowa na prostej zawsze będzie łatwiejsza niż na torze. Bo te wiraże, gdzie trzeba wytrzymać przeciążenie cholernie walą po nogach. Przekładanka to jest przecież właśnie double push cały czas na jedną nogę. Jakby to nie było na torze, to by się kolega Felix macał z okolicami myślę 43-45 kilometrów.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
w przekladance to nie taki tylko "under" dla lewej nogi...? No i solidnie niesymetryczny ruch przy takim malutkim okrazeniu, ciekawe jak treningowo balansuja jednostronne przeciazenia.
Śr 8 lip 20
Poniedziałkowy trening z Pawłem Ciężkim okazał się być najbardziej epickim od dawna. I nie dlatego, że tak fajnie szło i wymiataliśmy jak dzicy. I też nie dlatego, że jeździliśmy, jak się spodziewałem, w gęstniejącym kisielu napierającej na alejkach ludzkiej tłuszczy.
Przed treningiem ślę do Pawła krótkie pytanie, czy widzimy się o 18. Tak, widzimy się. Piętnaście minut później dostaję krótką wiadomość: „- Kurde”. O, coś się posypało. No to pytam o co chodzi. „- Nic, jedź.” No to pytam: „-Tłumy?”. „- Nie, pogoda”.
Patrzę za okno, chmurki takie konkretne z jednej strony. No to piszę krótkie podsumowanie statusu: „- Wasser…” i dostaję odpowiedź całkiem w stylu Pawła, no nie do podrobienia: „- Przestań. Jak baba.” No ok. Kołcz wie lepiej.
Na miejscu spotykam się z Krzyśkiem S, Krzyśkiem L., aktualnym Prezesem z szybkojezdną latoroślą oraz Pawłem. Akurat zaczyna kropić jak zaczynamy rozgrzewkę, no to zrobiliśmy porządną dlugą rozgrzewkę i przestało kropić. Zaczęliśmy robić symulacje, żeby rozgrzany asfalt odparował wilgoć. I to bardzo fajnie zadziałało. Jak symulacje zaczynaliśmy robić w delikatnym deszczyku, tak kończyliśmy na praktycznie suchym asfalcie. Jeszcze parę minut na ubranie sprzętu i wyjeżdżamy.
Centralnie jak tylko wjechaliśmy na Błonia zerwał się opad, ale tym razem konkretny. Ale tak naprawdę konkretny. Widać było, że pompa będzie tylko rosła i prędko nie przejdzie. No to co? Wracamy i kończymy na butach, czy walczymy na kołach? Przenieśliśmy się na nową alejkę przy Rudawie, bo tam najlepszy asfalt i na mokrym najmniej ślisko powinno być. I jeździmy skating ABC, jak na hali. Tylko, że na hali prosta ma 40 metrów i wstajesz, a tutaj masz 600 metrów prostej i to nie jest dokładnie to samo. Plus jedziesz pochylony, a na plecach, głowie czujesz ciśnienie prysznica. Woda, wszędzie woda. Okularnicy robią co mogą, żeby coś widzieć, ale wody jest mnóstwo. Wlewa się do oczu, do uszu, bez mała do nosa. Oberwanie chmury. Koła zostawiają na asfalcie spieniony kilwater jak motorówki. Oj będzie serwis łożysk. I porządne mycie sprzętu. I suszenie.
Same ćwiczenia wg znanego planu, ale działają zupełnie inaczej. Normalnie się skupiasz na sile potrzebnej do utrzymania niskiej pozycji i precyzji wykonania ćwiczenia. Tym razem deszcz mocno rozprasza, śliski asfalt bardzo utrudnia, bo wystarczy drobny błąd w prowadzeniu nogi i natychmiast któreś kółko się ślizgnie, noga odskoczy i kopnięcie jest stracone. Cierpliwość i precyzja mimo coraz wyżej podchodzącej wody w butach. Koniecznie podczas kopnięcia trzeba jak najdłużej utrzymywać kółka pionowo. Nie pozwalać im na położenie się, ale mają stać jak żołnierz na warcie. Prosto. To się da zrobić, ale wymaga elastyczności kostek, co nie jest moją mocną stroną. I siły tych elastycznych kostek, co do czego mam dużą wątpliwość.
Więc walczę i kaleczę, czasami coś wychodzi. Jeżdżę ostatni, ale się tym nie przejmuję i staram jak najwięcej wynieść z tej nieczęstej lekcji. Generalnie jedna zasada: jak najdłużej utrzymywać kółka prosto przy kopnięciu, nie łamać nogi, nie odpuszczać nacisku na pchającą nogę do końca. A do końca to nie znaczy do końca zakresu ruchu, tylko trzeba to wyczuć – ile można pchać. I to zależy od asfaltu pod kołami. Jeśli się pcha za krótko, to się nie pojedzie. Jeśli się pcha za długo i zerwie przyczepność, to jest tragedia, bo raz, że kopnięcie jest utracone, a dwa powtarzanie takich szarpnięć może nawet doprowadzić do kontuzji. Tak sobie sprawiłem problem z łydkami jadąc w podobnym deszczu wyścig na zakończenie sezonu w Jaśle w 2016.
Między seriami ćwiczeń trzeba się trochę napędzić i wtedy najskuteczniejsze wydają się być delikatne underpushe – w końcu są centralnie pod ciałem, nacisk jest największy, koła na pewno pionowo. Pech chce, że są też bardziej ryzykowne, bo wychylenie jest w tą niedobrą stronę, gdzie nie ma zapasowej nogi, aby się nią podeprzeć. Jak któryś raz z rzędy pięta pchającej nogi mi się w underpushu poślizgnęła, to sobie przypomniałem co Paweł mówił o deszczowym Berlinie – ostrożnie z underpushami, bo łatwo się wywrócić. Ale jakoś trzeba jechać, a hydrogeny za chiny ludowe nie chcą trzymać. Wojtek ma Atomy Boom i nie narzeka, ale on ogólnie jest kotem z natury i wszystko idzie mu łatwiej, więc to nie musi być temat kółek. Ale chodzą za mną takie już od chwili…
Dochodzimy do robienia majkeli dżeksonów, czyli krossa przednią nogą w niskiej pozycji. Miałem wątpliwość, czy to jest do zrobienia na tak śliskim podłożu. Ale robimy i co, da się? Słabo. Ten kross na śliskim jest jedynie dojściem do linii, a nie jej przekroczeniem, bo zdrowy rozsądek hamuje ruchy. Więc żadny to kross.
Rok temu, jakoś tak w sierpniu wybrałem się specjalnie na Błonia pojeździć w ulewnym deszczu i miałem z tego kupę frajdy. Tym razem tej frajdy zupełnie nie było. Była cały czas walka i zastanawianie się jak, w jaki sposób, jakim cudem przejechałem cały dystans Cracovia Maratonu w 2019 roku. Gdzie jeździliśmy jak po lodzie, bo krótki deszcz zmoczył alejki na które nakapał sok czy jak to się tam nazywa z kwitnących po bokach lip. Pamiętam frustrację, pamiętam walkę i na prostej i na zakrętach. Ale jakoś dojechałem wtedy. Jadąc teraz po tych samych alejkach, ale zmytych na czysto przez długi, nawalny deszcz walczyłem o każde odepchnięcie. Jedna rzecz była inna – koła. Teraz hydrogeny, wtedy MPC Red Magic. Wtedy na magiki sarkałem strasznie bo wydawało mi się, że nie trzymają i trzeba było wziąć jakiekolwiek bardziej miękkie. A chyba jednak były calkiem ok, jak na tamte warunki.
Skończyliśmy jeździć jak wszystkim zaczynało się już robić dobrze zimno. Ćwiczenia męczące, owszem, ale odprowadzanie ciepła mimo wszystko skuteczniejsze. Więc jeszcze tylko dokończenie kółka po Błoniach i do auta. A w aucie sucha koszulka i skarpetki. Yessss! No i uwieczniłem wylewanie wody z butów, bo taka jej ilość mam nadzieję się szybko nie powtórzy. I do domu! Na ciepłą zupę, gorący prysznic i pod przytulny kocyk. Teraz byle się nie przeziębić.
Kolejnego dnia wyskoczyłem do DobrychRowerów po dętki. No i okazało się, że musze zmienić rozmiar. Czekam na opony Bontragera w rozmiarze 28C – najszersze jakie mi powinny wejść na moje koła dostosowane fabrycznie do opon 23C i jestem na granicy rozmiarów. Dętki są 23-25 mm, a potem jest rozmiar w górę i 28 – 32 mm. Czyli nie da rady wymiennie i na nowej dętce starą oponę. Trudno. To znaczy tylko, że muszę poczekać z założeniem dętek aż przyjdą opony. Spoko, powinny być kolejnego dnia. Doczekam.
Przy okazji podpytałem o rower dla młodszej córki, a potem zarzuciłem przynętę i zacząłem pytać o to jakie mają full karbonki na mój rozmiar, czyli 58 i koniecznie na sto piątkach. Sprzedawca na moje pytanie, aż się rozpromienił, jakby mu żarówkę w brzuchu zaświeciło i od razu poprowadził mnie do ładnie wyeksponowanej emondki (Trek Emonda, czołowy rower wspinaczkowy, czyli na maksa lekki) rozpływając się nad prawidłowością wyboru grupy napędowej. Wyższe grupy to już sport wyczynowy, a niższe znacząco ustępują aktualnej 105. Dość powiedzieć, że aktualna grupa 105 jest 11-rzędowa oferując zębatką tylną od 11 do 28 zębów (standardowo), a z przodu przy kompaktowych ustawieniach blaty 50 i 34. Czyli efektywnie, porównując z dziesięciorzędową trzyblatową ultegrą sprzed 12 lat na której aktualnie jeżdżę, miałbym do dyspozycji większy zakres przełożeń przy jednocześnie mniejszej potrzebie wachlowania przednią przerzutką, co jest wredne. Chociaż te 28 zębów przy mniejszym blacie 34 byłoby dla mnie odrobinę niekomfortowe na najostrzejszych podjazdach, bo aktualnie mam 28, ale na blacie 30. A na stromiznach każdy ząbek jest na wagę złota. Prawdopodobnie od razu bym chciał zmienić koronkę na 30, a ponieważ napęd jest, jak to nazywają, kompaktowy, czyli z krótkim tylnym wózkiem przerzutki, to mogłoby się okazać, że on tego nie ogarnie.
Trochę te zmniejszone przełożenie maksymalne mi się gryzie z tym, że oficjalnie Emonda, a w zasadzie Èmonda, jest rowerem podjazdowym, czyli ultra lekkim dedykowanym na walkę z podjazdami. W tym roku modelowym pierwszy raz zrobili ją jednocześnie mocno aerodynamiczną, co bardzo, ale to bardzo poprawiło jej urodę. Wszystko się zrobiło takie bardziej obłe i śliskie. Rower z pochowanymi wszystkimi linkami i tarczami zamiast hamulców szczękowych zrobił się mocno minimalistyczny. Wizualnie jest go jakby jedna trzecia mniej, bo mniej elementów osprzętu się rzuca w oczy.
Mimo wszystko nie rzucił mną o glebę. A żeby wydać prawie dwanaście tysięcy na rower to musiałby na mnie zrobić takie wrażenie, żebym został przymuszony do całowania ziemi którą błogosławi lekko dotykając swoimi oponami bezdętkowymi i nie śmiał podnieść zgiętego karku, aby podziwiać płynne linie i perfekcję malowania. A ostatecznie wrażenie totalnie zepsuł numer z wagą.
Od słowa do słowa wyszło, że mój archaiczny Cube Streamer, model z sezonu 2007-2008 waży całe 9,0 kg. To ile waży to cudo karbonowej techniki? Gość poszedł po wagę. I coś z nią było nie tak, bo najpierw nie chciała wystartować, a jak już wystartowała to zaczęła pokazywać 9,30 kg. Gość był oburzony! Na moich ustach zaczął wykwitać nieśmiały uśmiech. Po którymś resecie w końcu waga zaczęła pokazywać okolice 9 kg. Mimo wszystko za dużo jak na najnowszy wrzask w świecie karbonowej mody i topowy model WSPINACZKOWY. No i ciągle tyle samo to mój dinozaur kolarstwa. Ponieważ musiał coś powiedzieć to wymyślił, że to przez pedały, bo były tam założone jakieś platformy z kolcami, takie bardziej do MTB, a nie porządne szosowe wpinane espedeelki w wystarczająco wysokim dla tego roweru modelu. Ale ja różnicę oceniam może na 100, może na 150 gramów.
Ergo: fajne są te nowe rowery, takie bardziej ładne. Napęd na pewno działa płynniej bo nowy, elementy nie wytarte jak w moim weteranie szos po tylu latach. Tarcze na mokrym będą oferowały jakąś faktyczną siłę hamowania, a koła od razu są sporo szersze niż te 23 milimetrowe żyletki ze starych modeli. Aerodynamika może dołożyć 2-3 kilometry na godzinę prędkości maksymalnej, ale większy zysk byłby raczej z tego, że najmniejsza zębatka ma rozmiar 11, przy aktualnym moim 12, chociaż…. Wróć! U mnie jest 12, ale na 52 zęby blatu. A 11 na 50.. Kurczę, to wszystko nie jest takie jednoznaczne. Inna sprawa, że jakoś nie widzę siebie notorycznie jeżdżącego powyżej 50 km/h, a to przy takiej prędkości brakuje mi teraz napędu.
W końcu sobie pewnie sprawię nowy, albo nowszy rower. Nowe technologie mają swoje plusy. Ale jeszcze nie teraz. Nie ma opcji wywalić taką kasę ot tak. Trzeba kupić nową skarbonkę i zacząć odkładać. A jeszcze przez pewien czas będę pamiętał ile kosztowały Takino. Co nie zmienia faktu, że było warto! Powinny kosztować mniej, ale ten sprzęt jest naprawdę najwyższej klasy!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@szyszkownik
Zgadzam się z Twoim stwierdzeniem, ale dodałbym tam jedną mała modyfikację. W mojej wersji powinno być: "Nie leje? Nie problem". 🙂
Mam wrażenie, że kiedyś śliskie robiło na mnie mniejsze wrażenie. Możliwe, że teraz robię dłuższe kopnięcia i większą moc przenoszę na asfalt, więc łatwiej mi zrywać przyczepność. No nic to. Wiem jak trzeba robić, kolejna umiejętność do opanowania.
Może się umówimy zatem? W sobotę od 8 będziemy jeździć z chłopakami z Kraka - start z parkingu na Kolnej. Chyba że będzie lać - wody na rolkach na pewien czas mam dosyć. W niedzielę wyjeżdżam i chcemy z Żoną wcześnie iść zagłosować, więc nie ma się co umawiać.
Ale dzisiaj i jutro w ciągu dnia jestem otwarty na propozycje.
Równie dobrze możemy też popracować nad Twoją wytrzymałością szybkościową w bieganiu do tego strasznego testu. Pokażę Ci co robić i dalej będziesz robił sam 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Od 8 mowisz... Mysle ze jeszcze mozemy tam sie krecic o tej porze 🙂 Kasia planuje pyknąć ten Łodzki wirtualny, a ja sie bede smedzic 🙂
Co do testu biegowego to chetnie skorzystam i juz dzieki 🙂 Ciagle nie wiadomo gdzie i czy ten event w tym roku bedzie, a zalozenie mam studenckie: ZZZ 😉 Zaliczyc i sie przy tym jak najmniej narobic bo takie bieganie nie jest moim celem. Wiec plan treningowy prosze indywidualny z mozliwym uwzglednieniem powyzszego 🙂 Kilka lat temu jak robilem coopera to mialem 2600, tu trzeba 2400 w minimum 10:58, czyli juz by bylo solidne "bardzo dobry" jesli "przeliczac to na coopera (dla mnie od 2700 w górę). Srednia 4:30 min/km, to szybko dla mnie. Do tej pory (zima/wczesna wiosna 2020) bylem w stanie pociagnac 1 km tak na granicy tego tempa.
Inna opcja - poczekac do przyszlego roku gdzie przeskocze kategorie i test zrobie z marszu bez zadnego treningu 😉
No to w sobotę może się przejedziemy razem w większym pociągu, chociaż kawałek. Zawsze w pewnym momencie w kimś budzi się pociąg do prędkości i wagoniki się gubią. Sukcesem jest dociągnięcie całości składu do tego betonowego przejazdu 😉
Ale da się 😉
Jutro rano czaję się na zrobienie połówki z roll&run, ale to na Błoniach. Też gdzieś około 8 bym startował. To na 9 moglibyśmy się na buty umówić w Cichym Kąciku. Planowałbym rozgrzewkę, parę ćwiczeń technicznych na świadomość ruchu i już tylko tempówki. Tempówki, a nie interwały. Różnicę zauważysz 🙂
Pasi jutro 9?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Podziekowal bardzo za lekcje biegania 🙂 Jasno, prosto i na temat i na zasadzie mikrokorekty makroefekty 🙂 Polecam szkole tego Pana. Dzieki!!
Milo bylo zobaczyc tez na rolkach. Gdybysmy sie nie uamawiali to "po kroku" bym nie poznal i bylby niezly szok. Mega progres. Super bylo tez zobaczyc slynne Takino w bliska. I dotknać... Ale one twarde... I takieniskie ze moje przy nich to sa po kolana 😉
Dziękuję za dobre słowo. Cieszę się że "jasno i prosto", bo ja się obawiałem z kolei, że za dużo chcę Ci przekazać jak na jeden raz i zaczniesz odrzucać wiedzę. Ale wiedząc jak nieczęsto się spotykamy postawiłem na jedną kartę i chyba dobrze wyszło.
Jesteś drugą osobą, którą instruowałem, ale w sumie pierwszą, gdzie umówiliśmy się celowo na takie ćwiczenia, a nie "tak wyszło" 😉 Do zakładania szkoły mi daleko. Prawdziwi trenerzy biegania mój poziom by śmiechem zabili. 😉
Byłoby fajnie umówić się jeszcze raz np. w drugiej połowie wakacji, ale tym razem już na dłuższe odcinki. 100 metrów jest dobre na sam początek, gdy jest więcej gadania niż biegania. Pomyśl o jakiejś miejscówce, gdzie będzie Ci pasować podłoże, będzie *płasko* i *równo* (jakaś wygodna wydeptana ścieżka) i żeby dało się co najmniej pół kilometra jednym ciągiem pociągnąć. Te ścieżki wewnątrz Błoń są zbyt zarośnięte. Szedłem niedawno nimi na bosaka z rolkami w ręku, to sobie dokładnie obejrzałem.
Technika jazdy na rolkach mi się całkowicie zmieniła. Sto procent. Robię teraz rzeczy, które kiedyś tylko na filmach mogłem obejrzeć. Albo u kolegów z klubu. Jeszcze nie zawsze się to przekłada na prędkość, ciągle 35+ jest trudne, ale ścieżka jest wytyczona, wiem co mam robić. Ma być już tylko lepiej. 🙂
Dzisiejszy półmaraton solo ze średnią ponad 23 km/h, a wiatr dawał po ryjku tak, że myślałem już o bandanie, jak na dzikim zachodzie. Plecy dawały trochę popalić, ale jakoś dało rady wytrzymać, chociaż nie byłem w stanie utrzymywać równego pochylenia przez cały dystans. Było odpoczywanie, było picie i jedzenie raw bar. Najbardziej chyba jednak ten wiatr. Na pewno nie oddawał tego co zabierał. W każdą stronę czułem opór z przodu.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wiesz co, mysle ze jest calkiem sporo osob ktore potrzebuja wskazowki kogos takiego jak Ty. Umiesz wytlumaczyc, masz tez na tyle doswiadczenia, ze nie jest to przeczytane, powtorzone czy ogladniete. Nie trzeba byc wg mnie mistrzem swiata zeby kogos czegos nauczyc. Ilosc przekazanych tipow - w sam raz ze ogarnalem, jeszcze 2-3 i juz by czacha dymila lekko. Teraz bede sobie ukladac powoli w glowie i w ciele. Chetnie ponownie skorzystam, zobacze jak zareaguja achillesy po dzisiaj, potem bede szukac trasy.
Wysłany przez: @tomcatJeszcze nie zawsze się to przekłada na prędkość, ciągle 35+ jest trudne,
Taaa, nie pisales jakis czas temu tego samego o 30km/h? 😉
Super to bylo widac dzisiaj z daleka jaka masz sylwetke, jaka jest zewnetrzna itp. Pod wrazeniem progresu i naprawde milo patrzec, bo napracowales sie jak malo kto. I po ludzku sie nalezy 🙂
Ostatni post: Pomocy Najnowszy użytkownik: valentinagoggin Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte