Kicking asphalt 2020
Sb 11 lip 20
Trochę pojeździłem w tym tygodniu. Jak na ostatni czas to zdecydowanie ponad średnią.
W zeszłym tygodniu było 10km w ramach wirtualnego Biegu Poznań ’56, a w tym też wirtualne 21k z Roll’n’Run od Krisa Skiery. No i jakoś tak… coraz lepiej mi się jeździ. Jest siła, jest wytrzymałość. Jest stabilizacja. Kostki się nie gną, plecy jakoś nie zabijają. Warto było uczciwie pracować przez tyle miesięcy, żeby to poczuć! Bez solidnej podbudowy fizycznej tego się nie da zrobić. I tak uważam, że ciągle jeszcze dopiero zaczynam przebudowę, ale już teraz rezultaty dają się odczuć. I to nie jest tak, że siłowo jestem teraz jakoś bardzo dobry. Nie. W zimie były już momenty, gdzie byłem znacząco silniejszy. Natomiast jazdy mi świetnie wpłynęły na wytrzymałość. Mogę wkładać duży wysiłek przez znacznie dłuższy czas zanim będę musiał w końcu odsapnąć. Jazda w obniżonej pozycji z prawidłową pracą wszystkiego przestała mi nakręcać pikawę do 160 uderzeń. Teraz to jest poniżej 150. Różnica jest OGROMNA! 160 to już są okolice mojego tętna progowego, a 150 to są jeszcze górne stany strefy tlenowej. Dobra stabilizacja oznacza, że mogę śmiało wychodzić daleko na zewnętrzną krawędź i czuć z niej solidny napęd. Ciągle nie jest to taki podręcznikowy double push, ale powoli, powoli. Nie od razu Alejkę Sebastiana zbudowano!
W piątek wybrałem się na bikefitting do windsportu na Zakopiańskiej. W przeciwieństwie do innych macherów oferują usługę za 150 złotych, a nie za 500-700. Różnica bierze się z innego sposobu realizacji ustawień. Wszyscy fachowcy od super regulacji działają w podobny sposób: wpinają rower w trenażej, sadzają Cię na rowerze i mierzą i liczą. I trwa to nawet i pół dnia, a rezultaty są podobno rewelacyjne. Tutaj dużo taniej, więc jak to robią? Serwisant jest operatorem skomputeryzowanej maszyny z takimi dużymi linijkami i znacznikami laserowymi. Program mówi mu co ma zmierzyć, serwisant oznacza punkt, a program podpowiada jakie ustawienia są idealne.
Z tego wszystkiego mam trochę mieszane uczucia. Podstawowa sprawa – dowiedziałem się ponad wszelką wątpliwość, że mam za mały rower. To jest 58, a ja potrzebuję 60, a i 61 by nie był zły. Oprócz tego nie jest wskazane jeżdżenie na rowerach z wyścigową geometrią. Główka ramy, czyli pionowa rura do której się mocuje widelec z przodu musi być dosyć wysoka, żeby nie trzeba było tak strasznie się nachylać. Ja muszę i powoduje to po czasie spory ból karku od zadzierania głowy do góry. To w sumie chyba mój największy problem. No a teraz jeszcze, po zmierzeniu długości moich nóg, siodełko poszło prawie pół centymetra do góry i kolejne 2 centymetry do tyłu. Czyli jeszcze mnie rozciągnęło w poziomie. A czy kierownica poszła do góry? No więc właśnie nie. Maszynka wyświetliła, że o ile tam historie z siodełkiem były nieznaczne, liczone w milimetrach, to kierownica powinna pójść do góry prawie 8 centymetrów. No, tak się nie da. To znaczy się da, ale trzeba wymienić części. Konkretnie mostek, czyli element łączący ramę z kierownicą. Na dużo bardziej stromy.
Spróbowaliśmy mostka o kącie praktycznie 45 stopni, ale okazało się, że linki nie puszczą. Trzeba by przedłużyć pancerze linek. Większa robota i nie do zrobienia od ręki. Więc wrócił do mojego mostka. Trzeba zamówić optymalny i zostawić im rower na tydzień. No, ok. Jak wrócę z wakacji to pomyślę o tym. Bo już teraz poczułem, że może i nogi mają bardziej optymalny kąt pracy na podwyższonym siodełku, ale plecy się naciągnęły kiedy schyliłem się do kierownicy. Tak myślę, że po dwugodzinnej przejażdżce mógłbym wrócić nieźle połamany. Więc zmiana mostka i znaczne podniesienie kierownicy. I wtedy może będę w stanie utrzymywać wyższą średnią prędkość na długich trasach jak wszystko mnie przestanie boleć. Albo będzie bolało mniej. Albo później. W każdym razie będzie lepiej niż było i zdecydowanie lepiej niż jest teraz. No bo przecież siodła nie obniżę. Teraz jest w optymalnym położeniu, biorąc pod uwagę długości i kąty nóg. Trzeba koniecznie dokończyć sprawę z kierownicą. I już.
Poza tym jeszcze jakieś drobiazgi mi poprawił – okazało się, że jedna manetka jest przekoszona, krzywo zamocowana na baranie. Dało się na szczęście poprawić bez ruszania owijki kierownicy. Oczywiście pooglądałem też jakie tam rowerki mieli. No i w moim rozmiarze to nie bardzo, ale tak ogólnie to w Scottach seria Addict oferuje modele endurance, czyli dające bardziej zrelaksowaną pozycję w przeciwieństwie do wyścigowych. I właśnie Scotty są w windsporcie. Pamiętając jakie chore ceny miały Treki w dobrychrowerach patrzyłem z powątpiewaniem, ale okazało się, ze chyba tam się sporo płaci za markę. Model Addict 20 ważący nie 9 jak ta wyśmiana Emondka, ale 8,5 kg jest do kupienia za 8,5 tysiąca. Ponad cztery tysiące mniej niż Trek. Ponad jedna trzecia ceny. No łał. No to chyba bye, bye Treku. Nie ma możliwości, żeby między porównywalnymi modelami była aż taka różnica jakości czy osiągów. Osprzęty są i tak wszędzie jednakowe. Ten Scott też jest na pełnej grupie 105. To ja się pytam za co ta kasa u Treka? No marka. A jakby zrezygnować w tym Scott’cie z hamulców tarczowych to nagle waży on całe 7,8 kg, i kosztuje 7,4 tysiąca złotych. Muszę się zastanowić, czy te tarcze to faktycznie taki dla mnie priorytet. Szczękowe też działają, od lat jedżę… Szczęście, że nie muszę się szybko decydować! Bo niższy model, nie na 105 tylko na Tiagrze to 9,2 kilograma przy tarczach i też 7,4 tysiąca. Oj, zacznę Ci ja powoli się wgryzać w ofertę rynkową, bo ciekawe rzeczy można tam naleźć. A na koniec pewnie kupię jakąś używkę w dobrym stanie za połowę ceny. I tym razem żadne Ultegry. Maksymalnie grupa 105. Te komponenty już i tak są drogie, ale jeszcze nie tak kosmicznie drogie jak modele wyczynowe. A wymieniać co jakiś czas trzeba i nie ma co płakać przy tej okazji.
Sobota przyniosła alerty RCB o masywnych ulewach i podtopieniach oraz ostro zaniesione niebo. Mimo wszystko umówiliśmy się z chłopakami z klubu na Kolnej. No i miałem duże wątpliwości. Czułem w kościach, że zdrowo już w tym tygodniu pojeździłem. Czy mi się jeszcze chce? Ale zebrałem się i nie żałowałem. Najpierw rozgrzewka, potem spokojna technika na prostej przy torze kajakowym, a potem jazda w stronę Salwatora. Ruszyłem pierwszy i zaczepiłem oko na szosówce, która nas chwilę wcześniej minęła. Była jakieś 100 metrów od nas i gość ewidentnie ostro kręcił. A start był pod wiatr tym razem. Więc włączyłem turbo i niedużą chwilkę później go dogoniłem. Chłopakom chwilę zeszło, żeby dobić. Widzę, że rowerzysta się ogląda, to krzyczę do niego, żeby spokojnie jechał. Ale wiatr tak szumiał, że najwyraźniej nie zrozumiał i zaczął przyspieszać. Przy tym wietrze z przodu jakoś chwilę się utrzymałem, ale kilka kilometrów powyżej trzydziestki w końcu się urwał. Pościg za nim kosztował mnie trochę i zostałem z tyłu. Jeszcze ze dwa kilometry utrzymałem się za grupą, ale potem odpuściłem i dojechałem do Salwatora sam. W całkiem niezłej w sumie formie. Wracaliśmy po chwili razem, i też świetnie mi szło, ale też po jakichś dwóch kilometrach odpuściłem, niech chłopaki jadą razem. Ja sobie doczłapię.
I w sumie nie wiem o co chodzi? Zmęczenie wysoką prędkością? Napięciem uwagi? Czy narastające zmęczenie, a raczej pamięć o tym, że zazwyczaj w takich momentach brakowało mi siły? Coś jest z głową. Potrzebne przeprogramowanie, bo obiektywnie nie mam już tych ograniczeń jakie były, ale głowa jeszcze tego nie wie. Mam wrażenie, że ostatnie walki wiatrem na Błoniach pięknie mi podbudowały wytrzymałość i dzisiaj genialnie mi się wracało z rowerzystą. Zero walki, pełna kontrola prędkości, a ostatnie 500 metrów po grzecznym podziękowaniu za osłonę przed wiatrem i dyktowanie tempa – ostry sprint, po którym rowereł został z tyłu chyba więcej niż 100 metrów. Aż się zdziwiłem, bo dystans nie był duży, a tak bardzo mu odjechałem. Zakładam, że on jechał cały czas te 26 km/h, a ja się bujnąłem jakoś powyżej 32. Niby tylko 6 km/h więcej, a jednak to sporo. Chyba, że zwolnił.
Potem sobie jeszcze porozmawialiśmy. Chłopaki też widzą mój progres i faktycznie muszę mieć coś z psychiką, że nie wytrzymuję dużo szybkiej jazdy. Totalna odwrotność Henia. On może być blady, przezroczysty, mdleć, a nie popuści – będzie ciągnął aż nie padnie!
Wszystko jest do zrobienia. Już zacząłem momentami doganiać naszą „klasę średnią”. Może kiedyś jeszcze dogonię i Henia.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 19 lip 20
Rok kompletnie nienormalny, ale jakiś wyjazd, zmiana środowiska i tak jest bardzo wskazany. Choćby po to, żeby w pamięci został jako cezura między tym co było i tym co będzie. No i szansa na reset.
Tym razem reset był mocny i to bez użycia modyfikatorów świadomości. Wylądowaliśmy w środku niczego, w, jak ją gospodarz nazywał, „góralskiej jurcie” czyli drewnianej, wysokiej chatynce z antresolą. Chatynce należało się obtykanie mchem, bo jak się dobrze ułożyło na łóżku, to można było przez ścianę patrzeć na drzewa i strumień. Górkę od razu córki zaanektowały, a my się rządziliśmy na dole. No i naokoło nie było dosłownie nic. W otaczającym lesie nawet ścieżek nie było. Były za to kleszcze w ilości monstrualnej, co nie zachęcało do schodzenia z drogi. Więc nawet na spacery z psem chodziliśmy drogą dojazdową do agroturystyki. Sklep tylko 3 kilometry, ale przewyższenia chyba ze 300 metrów, więc po futrunek nie chciało mi się jeździć rowerem. Co nie zmieniło nic w temacie jazdy rekreacyjnej moim żeliwnym trekkingiem, która się oczywiście odbywała. Ale jak się człowiek przyzwyczai do szosy, do jej wagi, wielkości, wyważenia, przełożeń, to potem przejść na dwa razy cięższy rower jest po prostu bolesne. A jeszcze górki, górki, górki. Górki wszędzie. Jazda po płaskim nie występowała. Jedno czego nie można takim warunkom odmówić to piękne krajobrazy i to zmieniające się co chwilę.
Jednak zdecydowanie łatwiej się zachwycać krajobrazami, jak się nie ma języka na brodzie i nogi do tyłka nie wchodzą. Pewnie dlatego jak tę samą trasę co rowerem pokonałem z buta truchcikiem to wydawała mi się zdecydowanie mniej ujmująca widokami. No i okazało się przy tej okazji, że większość, albo nawet wszystkie moje problemy mięśniowe, z którymi chodziłem do fizjo mają podłoże w bieganiu i w jeździe na rowerze. Na rowerze zdecydowanie odzywa się zginacz biodra, a w biegu napinacz pasma biodrowo piszczelowego, a potem… wszystko inne. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłem ponad 11 km biegiem. Możliwie, że to był Półmaraton Marzanny w 2018 roku. W każdym razie przetuptałem niecałe 15 km po górkach i problematyczne były ostatnie 6. Wcześniejsze całkiem spoko. Po wszystkim strasznie mięśnie spięło. Wręcz miałem problemy ze spaniem - tak bolało. Plułem sobie w brodę, że niepotrzebnie to zrobiłem i teraz nie wiadomo jak długo będzie mnie to poniewierało, ale powoli, powoli się to jakoś zaczęło rozchodzić po kościach.
W niedzielę rano umówiłem się na Błoniach z Klanem Kościelniaków i zacząłem jeździć jakoś koło ósmej. Jeszcze miejscami asfalt nie przesechł i trzeba było uważać. Zresztą do końca trzeba było uważać, bo można było fiknąć na plamach wilgoci i liściach. Miałem trochę wątpliwości jak ta jazda pójdzie, bo pamiętałem jak Witek, nie mówiąc o Wojtku, mnie lekko objeżdżał jeszcze kilka tygodni temu. Ale w międzyczasie było kilka bardzo udanych treningów, więc byłem dobrej myśli. No i okazało się, że już bez problemu nadążam, a pod górkę to nawet udało się lekko urwać. Nie sądzę, abym był w stanie takie tempo utrzymać przez cały dystans, ale cieszmy się tym co mamy, a nad resztą pracujmy. Przy okazji wpadła życióweczka na 3 maja w kierunku Cichego. Życióweczka na Błoniach? Czyli było szybciej niż na maratonie jadąc w pociągu. Dobra nasza! Może przyjdzie czas na połamanie pozostałych życiówek na Błoniach. Byłoby miło.
Zrobiliśmy razem ze trzy kółka, a potem chłopaki się zwinęli. Nie mając innych planów na dopołudnie stwierdziłem, że jeszcze się pokręcę. A może uda się przejechać cały maraton? No i jeździłem. Tak do 25 kilometra było w miarę spoko, potem paliwo się zaczęło wyczerpywać, a plecy boleć coraz bardziej. Niestety biorąc się za odpakowanie batonika wpadł mi w oczy jego termin ważności. Dobre pół roku po nim i będąc w kostiumie rozpinanym z tyłu nie miałem ochoty ryzykować nagłej akcji żołądkowej – batonik poszedł w kosz. Woda też się skończyła, a pitnik ciągle nie działał. Mimo to stwierdziłem, że dojadę. Kiedyś trzeba wrócić na ten dystans i równie dobrze mogę dzisiaj. No i jeździłem. Od czasu do czasu jeszcze fundowałem sobie odcinki przejeżdżane ładnie technicznie, ale w końcu kostki zaczęły się łamać do środka, a plecy porządnie dokuczały, więc te okazje były coraz rzadsze. Nareszcie zegarek pokazał co trzeba i mogłem pojechać do auta. Na miejscu okazało się, że mimo 2mm footies lewa pięta jest nieźle odgnieciona. Chyba footies się źle ułożył na wciskaniu do buta. Niestety tego tak od razu nie czuć. Ale będę żył. Zobaczymy jak będzie z mięśniami.
Podczas jazdy było całkiem ok, czułem tylko narastające zmęczenie i stopniowe sztywnienie mięśni. Schodzenie w dół było trudniejsze z każdym kółkiem. Tak samo przejeżdżanie wiraży w niskiej pozycji przekładanką. Ale za to underpushe fantastycznie napędzały i to one sponsorowały dzisiejszy maraton.
Powrót na ten dystans nie jest prosty. Następnym razem wolałbym mieć sprawdzone jedzenie i wystarczającą ilość wody. No i jechać szybciej, bo mimo odpoczywania, momentami zatrzymania nawet, dwie godziny w niskim bucie to jest wyzwanie: dla stabilizacji kostki, dla pleców, dla stóp. I zdecydowanie bardziej rajcuje mnie jazda szybciej niż dłużej! I ta jazda szybciej robi się coraz łatwiejsza: trzeba po prostu mocniej kopać asfalt!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nie wiem jakie masz te footies, ale jeśli MyFit, to zmień na Ezeefit i poczujesz różnicę. MyFit to raczej na luzy w linerze. Jeśli chcesz mieć super dopasowanie i przy tym czuć dobrze buta, to Ezeefit spokojnie sprawę załatwią. Zuoełnie inna struktura, inaczej się zachowują w bucie. Jeśli niski but to nie ma bata, żeby Ezeefit sobie nie poradziły. Do tego masz aż 3 czy nawet 4 grubości, od bardzo cieńkich. Ja mialem 1mm i teraz mam 2mm. Od kiedy nie piore ich w pralce to nie widać śladów zużycia po wielu maratonach.Mam i jedne i drugie, znam ich możliwości 🙂
@andreee
Tak, to są footies Powerslide. Wrzucam je do pralki ze wszystkim, więc widać na nich "ząb czasu" i mam przygotowane drugie takie same w przypadku wypadku.
Jak mi się druga para też podrze to mogę pomyśleć o jakichś innych, ale jeszcze pierwsza przez dwa lata się nie zdążyła podrzeć. Tyle, że teraz ich używam za każdym razem, a kiedyś tylko do kościoła w niedzielę. To zupełnie coś innego.
Ale sam efekt jest bardzo dobry. Poprawiają czucie i chronią piętę, która bez nich wyglądałaby jak świeżo wykrojony kotlet...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Mimo wszystko przetestuj kiedyś Ezeefit, serio odczujesz różnicę. To są zupełnie inne struktury, inny materiał inne czucie buta. Ciężko je założyć i ciężko zdjąć. Ale musisz kupić dobry rozmiar, Ja kupiłem teoretycznie za małe i są idealne. Lepiej mniejsze niż większe. Opinają tak stopę jak druga skóra.
Śr 22 lip 20
Dalej nie rozumiem jak działa odżywianie, ale coraz lepiej potrafię je obsługiwać i widzę co się dzieje. Od pierwszej wizyty u dietetyk już dwa kilo w dół. A po prostu więcej jem i więcej piję. Ciągle lekko potrząsam głową z niedowierzaniem na myśl o tym zjawisku. Cel minimum już dawno zrealizowany, ale cele się zmieniły. Teraz już nie muszę się odchudzić. Teraz chcę przebudować ciało i ogarnąć temat odżywiania. Ostatnie sukcesy w przyspieszeniu jazdy na rolkach mogą równie dobrze się brać z tego, że więcej jem – to raz, no i dobrych rzeczy – to dwa. I mam po prostu więcej siły. Nie zdycham po krótkiej chwili jak to było wcześniej.
Zgodnie tym co mówi dietetyk celem jest przyjmowanie 3500 kcal i jednocześnie utrzymywanie wagi lub jej lekka redukcja. To potrwa.
Przez siedem miesięcy byłem na diecie teoretycznie 2000 kcal, ale jak się przeanalizuje zapisy, to tak naprawdę 1800 do 2000 kcal. To dieta dla drobnej dziewczynki, a nie dla dwumetrowego chłopa. Aktualnie podniosła mi limit do 2200 i mam się tego trzymać, tj. dopuszczalne są widełki 2100 do 2300. Staram się trzymać górnego limitu, żeby przyspieszyć przejście do kolejnego etapu. No i nie można też zanadto przyspieszyć. Jak przez kilka dni trzymałem 2600 do 2800 kcal to od razu waga w górę i jednocześnie żołądek zaczął protestować. Nie można tak gwałtownie. Teraz 2300, po miesiącu może 2600. I zobaczymy co będzie dalej.
Jeśliby to szło 300 kcal miesiąc po miesiącu to teoretycznie w listopadzie mógłbym być na 3500, ale ogólnie w jesieni jest tendencja do odkładania na zimę, więc to na pewno nie będzie szło liniowo. Sam jestem ciekawy. Dotychczasowe doświadczenia powodują, że jestem ciekawy i w żaden sposób się nie boję – głód jaki przeżywałem już raczej się nie powtórzy, jeśli się wrócą jakieś kilogramy – a mogą wrócić pojedyncze – to było już znacznie więcej i sobie z nimi poradziłem. Więc spoko, w każdą stronę spoko.
W tym i przyszłym tygodniu są zawody KKSW na Błoniach. Trzeba trzasnąć te dwa kółka. Witek, Wojtek i Paweł trzasnęli takie czasy, że zwątpiłem. To znaczy, że Wojtek to wiadomo, ale wydawało mi się, że już za Witkiem i Pawłem zaczynam nadążać. No dobra, nie ma co „mirmiłować”, trzeba to przejechać i dać z siebie wszystko. Jeśli uda mi się utrzymać prędkość to tylko dzięki niskiemu złożeniu.
A to złożenie to z kolei praca z fizjoterapeutą i wszystkie te moje sesje rozciągania, czy jogi. I tak jeszcze czuję napięcie w zginaczu biodra przy maksymalnym zgięciu. Nie wystarczy mieć siłę. Potrzebna jest jeszcze możliwość pracy mięśni w wymaganym zakresie. Kiedyś nie byłem w stanie zejść nisko. Zawsze myślałem, że to brak siły. Mam coraz większe wątpliwości, czy to prawda. Siły miałem zawsze dużo. I wytrzymałości. Ale nie byłem wystarczająco mobilny i stabilny i mogłem tę siłę sobie wsadzić. Jeśli dalej będą postępy w pracy nad mobilnością, to będzie tylko lepiej. Jeszcze ciągle są jakieś napięcia przy obciążaniu. Gdyby je do końca wyeliminować mógłbym się zapewne mierzyć z resztą średniej półki klubu.
A może mi się tylko tak wydaje… Czas pokaże. Ale jest cholernie przyjemne, jak wreszcie nie daję się tak łatwo każdemu objeżdżać!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@szyszkownik
Dziękuję. Doceniam, naprawdę. I bardzo mi milo.
Tylko jeszcze nie wiem kiedy. Moze jutro rano? Ale to decyzję dopiero rano podejmę.
...
Nie, jednak nie. Robilem dzisiaj dryland. Juz czuje zakwasy w szynkach. Czyli najpredzej sobota, moze niedziela.
To bedziemy sie umawiac. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dobra, z naszej strony idealnie sobota tak ok 8, niedziela pewnienieco pozniej bo robimy 2x kolna, ale generalnie "pozniej" to ok 8:30. Nie ma to tamto, chce przy tym byc 🙂
Wysłany przez: @szyszkownikDobra, z naszej strony idealnie sobota tak ok 8, niedziela pewnienieco pozniej bo robimy 2x kolna, ale generalnie "pozniej" to ok 8:30. Nie ma to tamto, chce przy tym byc 🙂
No i znowu presja 😉
Trzeba zobaczyć jaka będzie pogoda. Jutro czeka mnie ciężki dzień w pracy, a po takich zazwyczaj następny dzień jest taki sobie - wyłazi zmęczenie. Więc niedziela pasowałaby bardziej, ale dużo tutaj zależy od pogody. Hm, na razie meteo coś mówi o deszczach w nocy z soboty na niedzielę. Kurczę 🙁 Czyli jednak sobota.
Zobaczymy jutro.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
jaka tam presja 😉 ale jesli nie bedzie <16 to ostatni raz kibicuje 😉
Daj znac co i jak 🙂
Jutro będzie pewnie ciut wilgotno, ale umawiam się z chłopakami na Błoniach na 8.00. Jak będzie mokro to próba spalona. Nastawiam się ew. na jazdę w grupie.
Co do zawodów to myślę bardziej o niedzieli - może być ta 8.30. Przyjadę wcześniej i zrobię rozgrzewkę.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pt 24 lip 20
Odebrałem rower po wymianie mostka na regulowany i co było nieodzowne ze względu na wymianę pancerzy po wymianie owijki. Ta ostatnia jest super – mieciutka, przyczepna, z otworami. Rewelacja. Stara już wydawała się być ostro brudna, a tego nie ma za bardzo jak doczyścić.
No i po wymianie zrobiłem już dwie jady próbne. Uczucia mam mieszane. No bo tak – po pierwsze primo – pozycja po podniesieniu kierownicy o dwa centymetry jest dużo korzystniejsza, bardziej zrelaksowana. I to czuć i to jest ważne. Jeśli chcę się położyć na kierownicy, to mogę to robić. Mogę, a nie że muszę. Różnicę w pozycji czuć nawet, a być może przede wszystkim jak się stanie na pedały pod górkę. Z jakiegoś dziwnego powodu te dwa centymetry powodują, że pozycja jest stabilniejsza i stojąc nogi się mniej męczą – jestem w stanie wjechać na stojąco całe podjazdy, a poprzednio pozycja była bardziej napięta i nogi nie wytrzymywały. Zresztą nie tylko na stojąco jest lepiej. Czuć też różnicę normalnie siedząc, bo siodło powędrowało pół centa w górę i dwa do tyłu oraz zmieniono kąt, a dokładniej wyeliminowano go – jest teraz całkiem płasko.
Ale ten regulowany mostek luzuje się po podjeżdżaniu na stojąco, bo wtedy mocno tłumię bujanie roweru naciskając całym ciężarem to na jedną, to na drugą stronę kierownicy. No i nie wiem czy mogę tak mocno go dokręcić, żeby przestał się luzować. Może będę musiał jeszcze i jego wymienić?
Traski pojechane wczoraj i dzisiaj obydwie poskutkowały sypnięciem się rekordów życiowych na całkiem sporej ilości segmentów. Wczoraj padł m.in. podjazd Bolechowice-Gacki – jedna ze stromszych górek, które regularnie robię, a dzisiaj m.in. Ujazdówka w Tomaszowicach. I obydwa odcinki przejechałem jakby na większym luzie. Na Ujazdówce złamałem cztery minuty, więc kolejny kamień milowy za mną.
Równie dużo może znaczyć też zmiana opon na pół centymetra szersze. 23 milimetrowe Micheliny zostały zastąpione 28 milimetrowymi Bontragerami All Weather. Wreszcie jest bieżnik i może będę spokojniejszy na mokrym. Szersze opony to możliwość dmuchania mniejszym ciśnieniem, a mniejsze ciśnienie to większa amortyzacja nierówności. I to czuć! Nadało jeździe takiej jedwabistości. Poprzednio dmuchałem koła do miliardów atmosfer, a teraz mogę mniej i nie czuję już każdego ziarna kruszywa zatopionego w asfalcie.
Co dziwne to przepalenie nogi jakby dobrze zrobiło na zginacz biodra, na który przecież narzekałem po jeździe na rowerze. Nie wiem, nie rozumiem, nie znam się. Tak jak w odżywianiu tak i w zachowaniu mięśni kryją się mroczne tajemnice i mogę tylko powiedzieć: „jak ja tego nie rozumiem”.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
To pozno troche bo jeszcze jedziemy robic trening przeszkodowy a to raczej jednak wmiare rano :/ Maks ok 8:15 potrzeobwalbym sie zbierac w zlon. Takze bede czekac na relacje i wspieram duchowo 🙂
J, ale to przecież Ty napisałeś, że w niedzielę koło 8.30? Nie ma problemu. Możemy zacząć o 8. Będziecie?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 25 lip 20
No i po porannym treningu na Błoniach. Jeździłem z Witkiem i tylko patrzyliśmy z rozdziawionymi jak kręcą kółka młodziaki: Wojtek z Bartkiem. Chyba ich Paweł poszczuł, że muszą zejść do maratonu w 1:10 i chłopaki stają na głowie. Ostatnio Wojtek przejechał solo w 1:20. Ciekawe ile będzie dzisiaj jak jadą w dwójkę. Ale widać było, że się przykładają. Tacy byli „lekko zgrzani”. Nie ma kiedy oddychać, a co dopiero mówić o jechaniu… Ale jadą i to pięknie.
No to dzisiaj sobie wykalibrowałem swojego maxa na ten rok na Błoniach. Niestety nie może się liczyć za zaliczenie zawodów, bo dwa razy 3 maja jechałem za Witkiem. Drafting nie był pełny, trzymałem się dwa metry, może więcej, w zasadzie to go praktycznie nie było, ale niestety sam sobie tego nie mogę zaliczyć. Chyba ważniejsza niż szczątkowy drafting była możliwość pojechania za kimś, dostosowania się do jego tempa. Coś czuję, że brakuje mi tej mentalnej twardości, która umożliwia zdobycie się na największy wysiłek bez potrzeby gonienia, lub uciekania przed kimś. Jak jadę solo to trudno się do tego zmusić. Rezultat: gorsze czasy.
No to jakie te maksy są po dzisiejszych jazdach? Okrążenie Błoń ze startem i metą w Cichym przed zakrętem: 7:42. I to było stabilne tempo bo dwa okrążenia ze startem i metą w połowie Focha weszły w 15:21. Więc niby hurra, ale tak nie do końca, bo nie jechałem sam.
No i cóż. Jazda na 100% powoduje, że wszystkie lub prawie wszystkie niuanse techniki idą w kosz. Nie ma kiedy oddychać, a co dopiero robić double pusha. Jedno o co się starałem i co raczej wychodzi, to wykonanie odłożenia wracającej nogi, zanim pchająca noga zakończy odepchnięcie. Dzięki temu jest płynniej, więcej czasu na wejście na zewnętrzną krawędź, później więcej czasu na wyprowadzenie kopnięcia do boku, prostopadle, co wydłuża czas przez jaki wywiera się nacisk na podłoże przy każdym ruchu. Kopanie do boku jest z tego wszystkiego najważniejsze. No i niska pozycja. Bo jak się jedzie na badyla, to choćbyś się zadoublepuszował na śmierć, to szybko nie będzie.
Przejechałem wszystkiego cztery kółka i zszedłem. Żeby się nie zmęczyć jakoś bardzo, żeby była szansa poprawić wynik solo jutro. Ale jeśli jutro uda się zejść do dzisiejszych czasów to będę bardzo zadowolony. Cel bez zmian: wiadomo – okrążenie poniżej ośmiu, dwa poniżej 16.
Zobaczymy.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Jak zaczniesz o 8 to bedziemy 🙂 Podjedziemy a "start" przy kasztelanskiej jakas chwile przed 8 🙂
Jadac na bieg wypatrywalem Cie, widzialem jakichs dwoch gosci z Kraka 🙂
Ok, mam nadzieję, że wszystko pyknie 🙂
Do zobaczenia!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 26 lip 20
Wielki dzień nadejszedł.
Oj...
Oczywiście jak zawsze ranek w dniu zawodów jest nędzny. To znaczy samopoczucie doskwiera. Ciężko się obudzić, głowa ciąży, nogi się wloką, plecy bolą, żołądek protestuje… Czyli standard. Powinienem się przyzwyczaić. Ale jakoś za każdym razem jest to tak samo nieprzyjemne.
Mimo wszystko jakoś się udało spionizować, spakować, nawet ogolić i umyć zęby, zrobić domowe izo i w drogę. Akurat w sam raz wyjazd: 7:29. Dojazd do Cichego Kącika, zakładanie sprzętu, krótka przejażdżka 3 maja z przyspieszeniem i jazda w kierunku Kasztelańskiej. Po drodze próba wyczucia butów. Każdego dnia wrażenie jest inne. Jak dzisiaj? Dzisiaj czuć tak jak wczoraj, czyli prawa szyna wymaga delikatnego przesunięcia do wewnątrz, bo muszę buta dociskać zewnętrzną częścią pięty, za czym nie przepadam. Ale nie będę jej przesuwał tuż przed zawodami, bez jaj. Sobie muszę poradzić.
Na Kasztelańskiej byłem za pięć ósma, już czekali Jurek z Kaśką. Krótka rozmowa, wyjaśnianie niuansów funkcjonowania GPS i wbudowanych w niego błędów, komplementy dla mojej nowej figury, parę fotek i pora jechać, bo zaczynam stygnąć. Tak swoją drogą, to przez to chudnięcie kostium nie jest już taki aero jak był – gdzieniegdzie wychodzą zmarszczki. Ale jeszcze nie furkocze na wietrze.
No to jadę. Wrażenie: jest nieszczególnie. Albo nawet słabo. Na pewno jadę za wolno, ale stwierdziłem, że wolę zacząć wolniej, niż w trakcie opaść z sił. To był trochę błąd, bo wiedziałem już z prób, że siły mi wystarczy akurat na dwa koła, a straconego czasu, kiedy się nie jedzie na 100% nie można już odzyskać nigdy. W każdym razie jadę. Wrażenie jest: za wolno. „- Nie dasz rady! Jesteś słaby. Jak nikt nie przeciera ci śladu, to jesteś beznadziejny! Nigdy Ci się nie uda pojechać choćby jak wczoraj!” – to mój wewnętrzny głos, ale nie wdaje się w żadne z nim dyskusje, tylko strzelam mu z piąchy, poprawiam z łokcia, potem kolano w brzuch, kopa jak upadł i jeszcze nawet mentalnie trochę po nim poskakałem krzycząc w myślach: „- Nie będę Cię słuchać! Nie wiem jak będzie, ale dam z siebie wszystko!”
Brutalny knock-out. Do końca jazdy nie śmiał się już odezwać.
Skupiam się na przejechaniu agrafki pod Cracovią. Tam trzeba pojechać bez utraty prędkości. Wchodzę w zakręt bez hamowania, ale jednak po krótkim toczeniu podczas którego upewniam się, że mogę pojechać szeroko. Jednak udaje się wpasować w taki tor jazdy, że nawet nie musiałem wyjechać na ścieżkę rowerową – a wczoraj akurat mnie wyniosło i dobrze, że żaden rowerzysta nie jechał tam wtedy.
Potem jazda 3 maja – dzisiaj jest delikatny wiatr w twarz na Focha i w plecy na 3 Maja. Jadę. Ciągle wrażenie, że jest za wolno. Ale jadę. Staram się koncentrować na niskiej pozycji i technice. Po wjechaniu na nowy asfalt przy Cichym Kąciku wykorzystuję jego gładkość, żeby docisnąć zewnętrzne krawędzie. Wydaje mi się, że przyspieszam. Zakręt w Cichym jest na szczęście totalnie pusty, więc udaje się go szybciutko wziąć przekładanką bez zauważalnego zwolnienia. Piastowska pod górę lekkie palenie w płucach i skręt na Alejkę Sebastiana. Tutaj staram się docisnąć i siebie do ziemi i rolki, żeby szły prosto w bok, a noga wracała jak najszybciej. Udaje się zyskać trochę prędkości i koncentruję się na jej utrzymaniu. Trochę mnie hamuje górka pod Juwenią, ale kosztem mocniejszego palenia w płucach udaje się ją zdobyć bez istotnego spowolnienia. Teraz lekki zjazd na Focha i jednocześnie wiatr w twarz. Złożyć się, złożyć się nisko i kopać w bok, żeby wykorzystać jak najbardziej moment, gdzie można jechać z większą prędkością. Mijam Kaśkę i Jurka, który trochę pojechał ze mną pokazując jak trzyma kciuki. Żałuję, że nie poprosiłem o włączenie stopera, żeby mi powiedział jaki jest czas okrążenia, ale trudno. Zostało jedno kółko…
Więc ciśniemy na maksa. Technika? Jaka technika? Brutalna siła to tak, raczej… W efekcie pod Cracovią jestem na miękkich nogach, a tutaj trzeba się idealnie włożyć w łuk. Udaje mi się to chyba jeszcze lepiej niż poprzednim razem, chociaż należałoby to pewnie mierzyć w kategorii ile prędkości straciłem. No, tego nie wiem, potem mogę popatrzeć. Teoretycznie lepiej pojechać tak, aby wykorzystać maksymalnie dostępną szerokość, ale za krótki jeszcze jestem na takie kalkulacje. Staram się po prostu zmieścić bez hamowania przed zakrętem.
Wyjście z zakrętu i kita na prostej. W końcu tu wieje lekko w plecy, trzeba to wykorzystać. Więc nisko ile się da, odkładać nogę jak najszybciej, długo prowadzić każde kopnięcie i jak najmocniej kompresować kółka. Później się okaże, że drugi przejazd 3 Maja był szybszy od pierwszego o 11 sekund. To 1,5 km/h. Ogrom czasu pokazujący, że nawet bez poprawy techniki, siły i wytrzymałości jestem już teraz w stanie otrzeć się o dużo lepsze czasy.
Kolejny zakręt w Cichym wzięty z trochę większą uwagą, bo kręciła się tam początkująca rolkarka i nie mogłem pojechać takim torem jak bym chciał, ale chyba nie spowodowało to dużej utraty prędkości. Jeszcze podjazd Piastowską i znowu asfalt Alejki Sebastiana. Tutaj znowu cisnę na maksa, a dokładnie pilnując wczesnego powrotu i długiego pchania do boku. No i niskiej pozycji, bo teraz jest szansa na największą prędkość. Trochę już brakuje siły, nie ma jej tyle ile powinno być. Nie ma tego „pier*lnięcia piętą” na koniec każdego odepchnięcia, na które uczulał nas kiedyś Robert. Ale robimy co się da, trzymamy nisko. Już niedaleko, jeszcze kilkaset metrów. To nie czas na rozczulanie się nad sobą, że wszystko boli i kostki zaczynają się łamać. Po wyjeździe na Focha szybkie dwa kroki przekładanki i znowu kita do mety. Ile sił!
W końcu meta. Wyłączyć zegarek, oprzeć ręce na kolanach i pooglądać buty. Potem powrót do Kaśki i Jurka, przesyłanie danych z zegarka do chmury. I czekanie. Rozmawiamy sobie o uczuciach. Mówię, że nie jestem zadowolony, źle mi się jechało, słabo się czułem, technika leżała, a siły nie było. No, ale czekamy na wyrok, eee, werdykt sędziów. Zdążyliśmy doturlać się powolutku pod Cracovię i wreszcie jest! Jest! Otwieram Stravę. Kurczę, stoimy w słońcu, strasznie niewyraźnie na tym ekranie, co to za cyferki? Jest 15! Hurrra! Jeeee! Udało się. A teraz jakie są tam cyferki po dwukropku? JEDYNKA? Łał! Patrzę jeszcze raz - no i jest 15:19! Czyli udało się nawet poprawić o dwie sekundy czas z wczoraj! No rewelacja! Szeroki banan powoli mości się na mojej twarzy. Jurek z Kasią gratulują, ja im dziękuję za kibicowanie. Na pewno pomogło się jeszcze bardziej zmobilizować. I po prostu to bardzo miłe, że w ważnej dla mnie chwili byli obecni.
Czyli co ja tam wiem o maksach? Wczorajszy czas, który miał być maksem na ten rok już padł, a wiem, że bez żadnych cudów jestem w stanie jeszcze kilkanaście sekund zejść na tym dystansie, tylko pojechać całość bez błędów i bez oszczędzania się. Może nawet się udałoby zejść do 14:xx. W tym momencie jestem dwunasty na liście rankingowej. Gdyby tak zejść do 14:51 byłbym w pierwszej dziesiątce. Ale bądźmy uczciwi: chłopaki zasłużyli na wyższe miejsca, bo jeżdżą znacznie dłużej ode mnie i po prostu szybciej niż ja. Wyjeżdżony czas i miejsce są dla mnie ok. Pokazują na co mnie na ten moment stać. Średnia prędkość z dwóch kółek 27,8 km/h. Maksymalna 34,6. km/h
Zrobiłem jeszcze jedno powolne kółeczko z jakimiś przyspieszeniami jak widziałem fajne jadącego rowerzystę – trudno się wtedy oprzeć pokusie, żeby go nie dogonić i wyprzedzić. Jest zabawa. No i cały czas z tym bananem uśmiechu. To musiał być prawie złoty strzał endorfin. Wysiłek na maksa i zakończony radośnie – to nakręca potężny wyrzut hormonów przyjemności. Dopamina pewnie się prawie uszami wylewała…
I do domu. Odpocząć. Dwa kółka na maksa wypruły z sił.
Ale było warto!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Super czas, gratulacje 🙂 Grunt to konsekwentnie wykonywać swoją robotę, a wyniki przyjdą same w odpowiednim momencie. Na mnie najbardziej motywująco działają długie dystanse, traktuję je czysto treningowo. Może dystans długi, ale dla mnie to jest trening. Czasy, rezultaty, jednak mają ogromne znaczenie w motywacji. Sam to widzisz po sobie. Wyznaczasz sobie cel i go osiągasz i następnym razem chcesz go pobić. Wg mnie to najlepsza metoda treningowa. Ja ją stosuję i jestem zadowolony.
Twój czas jest naprawdę bardzo dobry, budzi respekt.
Może teraz tak dokładać po jednym okrążeniu i małymi kroczkami do przodu. Jeszcze nigdy nie jeździłem na rolkach przed południem, muszę spróbować jak to jest. Pewnie zupełnie inne odczucia niż jazda wieczorna.
Przyszła mi do głowy następująca metoda treningowa. Robisz 3 trenongo-zawody na tej samej ilości okrążeń. Pierwszy jest orientacyjny, by się móc do czegoś odnieść, a dwa kolejne to już poprawa czasu. I tak co 2-3 albo i 4 tygodnie dodajesz jedno okrążenie i w jeden pełny sezon jesteś w stanie dojść nawet do pełnego maratonu 🙂 A w międzyczasie jakieś interwały i jazda typowo techniczna "bez zegarka"
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: brady0763056541 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte