Kicking asphalt 2020
Tomek :0 Będę Ci znów marudził o footies Ezeefit. Masz tam 1mm oraz super cieńkie - cieńsze od 1mm.
https://www.der-rollenshop.de/eZeefit-Ankle-Booties-UltraThin_1
https://www.der-rollenshop.de/eZeefit-Ankle-Bootie-Skins-grey
Albo zastępujące skarpetę https://www.der-rollenshop.de/eZeefit-FULL-FOOT-Booties
Te cieńkie nie zabiorą miejsca w bucie, a pomogą chronić stopę przed otarciami.
Będę od czasu do czasu o nich przypominal, aż nie kupisz 😀 Czuję, że to będzie to, czego potrzebujesz. A jak nie, to zwrócę Tobie pieniądze, bo Cię namówiłem :))
Wysłany przez: @szyszkownikLadnie ladnie, kiedy nastepny test na bloniach? Bede tym razem mierzyc miedzyczas 🙂
Moze niedziela? 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Albo zastępujące skarpetę https://www.der-rollenshop.de/eZeefit-FULL-FOOT-Booties
Te cieńkie nie zabiorą miejsca w bucie, a pomogą chronić stopę przed otarciami.
Na te mnie namówiłeś, już chyba mam je 3 sezon (i zaczynają się zużywać). Dla moich małych palców są wybawieniem.
Wysłany przez: @tomcatMoze niedziela?
Wyjezdzamy na zawody, dopiero 16 sierpnia w niedziele bedziemy w KRK... :/
Ewentualnie w poniedzialek rano, tak maks do 8:30 mamy czas.
Wysłany przez: @szyszkownikWysłany przez: @tomcatMoze niedziela?
Wyjezdzamy na zawody, dopiero 16 sierpnia w niedziele bedziemy w KRK... :/
Ewentualnie w poniedzialek rano, tak maks do 8:30 mamy czas.
W poniedziałek już będzie "po zawodach". 🙂 Dosłownie.
Dzięki za chęci! Jutro jeszcze spróbuję.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 1 się 20
Rano trochę mi zeszło. Składałem drugi zestaw na starych Boltach i szynie 3x110+100. Chciałbym sprawdzić jak to mi poszło z tą stabilizacją. Czy wszystkie postępy to lepsze trzymanie buta? A może to ja lepiej jeżdżę? Trzeba sprawdzić.
No więc trochę późno byłem na Błoniach. 8.30 jak wyjechałem. I akurat nadziałem na Pawła Ciężkiego, który już był po swojej próbie. Średnia 38,9 km/h. Czas 11:04. Gość jest niemożliwy…
W każdym razie nie poznał mnie od razu, bo byłem w kostiumie reprezentacji Kolumbii. Potem mówił, że nie gada z Kolumbijczykami. Chyba ktoś mu na mistrzostwach świata nadepnął na odcisk. Potem jak jechałem 3 maja, to chwilę mnie obserwował jadąc samochodem obok i podsumował, że dużo lepiej, ale MOŻEBYM WRESZCIE UGIĄŁ TE NOGI! Czyli jak zwykle za wysoko. Przypominam, że docelowym jest kąt 90 stopni między łydką, a udem.
Aby zrozumieć o co chodzi i czemu trzeba mi w kółko o tym przypominać proponuję zrobić test: znaleźć lustro sięgające do ziemi, ustawić się bokiem i zacząć schodzić w dół, kucać bez odrywania pięt. I aż do osiągnięcia 90 stopni. I teraz zostań w tej pozycji. Ile wytrzymasz? Dziesięć sekund? Minutę? Kiedyś każdy z nas powinien ogarniać maraton w tej pozycji… Nie da się? Widziałem, że się da.
Już jak wjechałem na Błonia o tej 8.30 to było zatrzęsienie luda. Najgorzej było w Cichym Kąciku, gdzie zbierali się biegacze do jakiegoś biegu, ale wszędzie plątali się rolkarze i nawet jacyś rodzice z małymi dziećmi i szaleństwem w oczach. Tacy powinni o tej porze jeszcze spać, czy coś, a nie plątać się pod nogami bo dzieci jak nie chodzą do szkoły to wstają przed kurami!
Myślę sobie – „- To się nie uda, za dużo ludzi, trzeba będzie zwalniać na zakrętach”. Mogłem tylko przyklasnąć, bo do pobicia 15:10, już dosyć dobrze wykręcony czas. Ale potem myślę: „- A co mi tam. Jadę. Najwyżej nie podkręcę czasu, wielki mi problem.”
No i pojechałem. Pierwsza agrafka spoko. Potem 3 maja. Starałem się jechać jak najładniej i jednocześnie szybko. Zejście ciśnienia, czyli „nie muszę teraz żadnych czasów poprawiać” świetnie mi zrobiło na tzw. luz w tyłku i dało się wychodzić dalej na zewnętrzną niż chociażby w czwartek. Wrażenie oczywiście, że wolno, ale wiem już jakie to wrażenie potrafi być złudne. W Cichym oczywiście trzeba było szukać drogi, ale jakoś tam w miarę przejechałem i rura Piastowską. Na górkę na luziku, potem Alejka Sebastiana, znowu górka, odzyskiwanie prędkości przekładanką na początku Focha, kita dalej i pod Cracovią zrobiła się komplikacja: musiałem się wpasować między dwójkę rowerzystów, którzy też jechali w tę samą stronę i skręcali tak jak ja, ale zupełnie innym torem. Trochę „celowania” i się udało zmieścić bez dużej utraty prędkości. Natomiast za drugim razem w Cichym był już taki tłum, że zostawili połowę ścieżki rowerowej dla przejazdu i stali na niej ludzie obróceni tyłem i zaaferowani czymś przed sobą. Tacy zawsze mogą zrobić krok do tyłu jak przejeżdżasz i problem gotowy. Więc tutaj długo się toczyłem i szukałem drogi, upewniałem, że dam radę przejechać bezkolizyjnie. Trochę pomógł mój jadowicie żółty kostium, na sam jego widok ludzie schodzili mi z drogi. I bardzo dobrze. Potem jeszcze tylko ponownie Piastowska, Alejka Sebastiana, kita na Focha i koniec.
Czekał na mnie na mecie Jurek Żołądek dopytując czy mi się udało. Kolumbijski kostium nie ma jednak kieszeni z tyłu. Ma z tyłu tylko zamek – Boże, co za patent… Telefon z możliwością odczytu wyniku czekał więc na mnie w samochodzie. Jak już tam dotarłem - przekonany, że było wolno – okazało się, że wyrównałem swój najlepszy czas. To znaczy, że gdyby nie było tych przeszkadzaczy na zakrętach, to miałbym szansę powalczyć o „under fifteen”.
I to jest plan na jutro! Ostatni dzień zawodów. Ale co tam zawody. Błoń nie rozbierają. Można będzie powtarzać czelendż.
Mimo wszystko te zawody niezłego kopa dają. Ten wysiłek, ten czas się liczy, więc łatwiej się zdecydować na włożenie w jazdę całego zapasu sił.
Aha. A tak całkiem przy okazji udało się pobić dzisiaj życiówkę na 5 kilometrów, tę z Fochatlonu, z której byłem taki dumny. Tylko, że na Fochu jechałem w pociągu... 😆
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 2 się 20
Ostatni dzień zawodów. Próba ostateczna.
Na Błoniach punkt ósma. No i z ludźmi okiej, całkiej okiej. Ale wiatr włączyli. Zastanowiłem się chwilę i nie, wczoraj i w czwartek nie wiało nic a nic. No trudno, trzeba będzie schodzić jeszcze niżej. O ile się da.
Centralnie spotkałem się z mocną ekipą z Kłaja, która przybyła w dokładnie tym samym celu co ja. Rafał, Krzysiek i Bartek mieli chrapkę na poprawę czasu. Była też Mary, ale okazało się, że robiła za suport.
Pojechałem pierwszy, jak jeszcze się wypakowywali i grzali. No i od razu na Focha był wiatr w pysk i to mocny, naprawdę bardzo odczuwalny. Giąłem tyłek i kark do ziemi i jechałem tak ładnie jak się dało, ale i tak czuć było jego hamującą siłę. (Nauczony doświadczeniem głos wewnętrzny nic nie komentował.) A ja robiłem swoje. Pierwsza agrafka – ładnie. Potem długa prosta 3 maja, chyba z lekkim wiatrem w plecy. Na pewno dobrze się tam leciało. Było szybko. Później się okaże, że dzisiaj zrobiłem tam dwa najlepsze czasy w historii, średnia ponad 29 km/h. Potem zakręt w Cichym wzięty ostrożnie, bez przekładanki, bo zaczynałem być nie do końca pewny lekko spracowanych nóg. Cisnąłem mocno, więc luz sobie poszedł. Niestety.
Skręt na Piastowską i puf! Wiatr w ryjek. Takie małe memento: tyłek niżej! No to niżej i kita po nowym asfalcie. Potem dwa kroki przekładanki i jestem na Alejce Sebastiana. Tutaj znowu tyłek niżej, wiatr huczy w kasku, przestaję cisnąć na dwie sekundy żeby dobrze wcelować między słupki i heja dalejże pod górkę! Na górce znowu dwa kroki przekładanki i wzium w dół Focha. I niby że w dół, ale wiatr taki silny, że wrażenie jakby pod górkę było. Zdaję sobie sprawę, że w większości sam ten wiatr sobie robię, ale sama świadomość nie pomaga. Jest opór.
Jest też pierwsze kółko skończone. Patrzę na zegarek, ale nie zapamiętałem kiedy minąłem start, więc wskazywany czas nic mi nie mówi. Wynik powie dopiero Strava, po wszystkim. Więc nie kalkulujemy tylko ciśniemy. No i znowu udaje się ładnie przejechać agrafkę. Branie jej na prędkości jest coraz pewniejsze – kolejna korzyść z wielokrotnego jeżdżenia tych prób. Znowu 3 maja, Cichy Kącik, Piastowska, Alejka Sebastiana. Czuję, że dałem z siebie wszystko i pod górkę koło Juwenii zaczyna mi brakować siły. Na początku Focha stoją Kłajowcy i krzyczą: „- Już niedaleko, kilkaset metrów, ciśnij!” No to cisnę. Powietrze ciągnę jak rozpalony piec kaflowy. Jakbym miał skarpetki, to oddychałbym po piłkarsku: nawet skarpetkami. Ale nie mam. Footies też nie mam.
W końcu meta. Zawracam, siadam, szukam telefonu. Ile jest? No jednak nie dzisiaj dla mnie under fifteen. Zabrakło 6 sekund. Ach ten wiatr.
Ale obiektywnie jest ok – w końcu warunki trudniejsze, a ja znowu poprawiłem życiówkę. Tym razem o cztery sekundy. Ba, nawet dycha wyszła całkiem spoko, chociaż te kilometry przed startem to były tylko częściowo jechane konkretnie pod rozgrzewkę, a trochę przeplumkane zostały. Mimo luzu minutę szybciej niż wtedy, gdy jechałem konkretnie pod dychę w wirtualnych zawodach Poznań ’56. Co?!
Po uświadomieniu sobie tego trochę taki szok. Coś dziwnego się ze mną stało w ciągu miesiąca lipca. Chyba w końcu coś kliknęło, jak obiecywał Paweł. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce i złożyło się w harmonijną całość. Zaczynałem go jako zupełnie inny skater niż ten który skończył. Wreszcie mam wrażenie, że mogę bez żenady nazywać się rolarzem szybkim, bo do tej pory to różnie było. Dobrze jeszcze teraz sprawdzić się na dłuższych dystansach. Ale spokojnie. Do wszystkiego dojdziemy. Jazdy grupowe z ekipą z klubu idealnie tutaj służą.
Po drodze przeszedłem też pierwsze grzanie customów. Okazało się, że technika mi się sypie na przekładance i jak kończę underpusha lewą nogą pod siebie, to na samym końcu pcham z palucha i dźwignia mi podnosi piętę. A tam nie ma miejsca na podnoszenie. Karbon zamyka piętę także od góry. No i zrobił się problem. Z dnia na dzień kość pięty zaczęła ostro boleć. Klasycznie pod kątem zapalenia okostnej. Znając powagę sytuacji od razu zapodałem Voltaren i zacząłem myśleć nad umiejscowieniem punktu do wypchnięcia oraz skombinowania narzędzi, żeby go skutecznie wypchnąć. Pierwsza próba przy pomocy skręcanego ścisku stolarskiego nie za bardzo się powiodła – zbyt toporne narzędzię. Potrzebny był jakiś rodzaj szczypiec. Kolejnego wieczoru z posiadanych najbardziej mi przypadł do gustu klucz nastawny, także ze względu na szerokość płaszczyzny roboczej. Do wypychania wziąłem kulistą ściernicę ok. 2 cm średnicy, a do podparcia od zewnątrz śrubę z oczkiem o odpowiedniej średnicy. Bo nie wystarczy wypychać od środka – trzeba jeszcze podeprzeć od zewnątrz, ale nie dokładnie w wypychanym punkcie. Najlepiej naokoło. Posprawdzałem, nagrzałem opalarką długo na pierwszym biegu i wziąłem za wypychanie ile sił w rękach. Po wstępnym wypchaniu użyłem jeszcze jeden, tym razem sprężynowy ścisk stolarski, aby zablokować układ pod naciskiem do wystygnięcia. To wieczorem. A rano okazało się, że jest ok. Buty przestały zabijać, chociaż pięta pod dotknięciem jest jeszcze dosyć tkliwa. Super!
Brawo ja! Będę żył i będzie dobrze. Da się jeździć.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wt 4 sie 20
Już dziesięć minut temu powinienem był zostawić kompa i iść na dryland.
Rany ale mi się nie chce!
Może to ten deszcz... ciemno... a wieczorem do północy był "Last Kingdom" na Netflixie.
No dobra.
Idę.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Padłem i nie żyję...
https://www.youtube.com/c/MoveU/videos
😆
Są genialni!
Nie dość, że śmieszne, to jeszcze dobrze podane!
I każdy z filmów ma do minuty!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
haha, polecam.
Rolki to jest jednak moc, tyle rzeczy po drodze wychodzi ze glowa mala.
Fajnie, mimo ze jestem z Krakowa to nie widzialem nawet ze jest jakis wyscig.
Powrotu do zdrowia zycze;
Wysłany przez: @makoFajnie, mimo ze jestem z Krakowa to nie widzialem nawet ze jest jakis wyscig.
Powrotu do zdrowia zycze;
Cóż, wrzucałem na FB na Rolki Kraków...
Dziękuję. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
O nawodnieniu.
Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie.
Tutaj opracowanie, które praktycznie zamyka temat, włącznie ze schematem nawodnienia przed, w trakcie i po wysiłku.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Artykuł fajny. Zrobiłem testa i już mi się coś nie spina. Ćwiczyłem sobie w domu dzisiaj. Lało się ze mnie jak ze starej kobyły. 45min - 450kcal. Po treningu wrzucam koszulkę na wagę, a ona 13 gram cięższa od takiej samej (firma, krój, gramatura) suchej tylko z innym nadrukiem.
I teraz: skoro 13 gram (powiedzmy 50, bo nie wszystko poszło w koszulkę), daje uczucie "zlania potem" - to zwykła waga domowa nie jest w stanie wyłapać różnicy, przy ważeniu się przed i po treningu. Zwłaszcza te z dokładnością do 0,1kg...
No chyba, że mówimy o na prawdę długim i intensywnym treningu w pełnym słońcu.
@qbajak
Kombinujesz jak zawsze. 🙂
Siebie waż, a nie skarpetki, czy coś 😉
Z rolkami tego nie praktykowałem nigdy, bo zawsze to jest dojazd i uzupełnianie płynów podczas dojazdu, ale robiąc treningi biegowe na redukcji zawsze - celem dodatkowej motywacji - ważyłem się zaraz po wstaniu, bez ubrania, na czczo, bez picia, po opróżnieniu pęcherza, potem robiłem trening najczesciej 40 minut i po powrocie ważyłem się znowu bez ubrania, przed uzupełnieniem płynów. I w zależności od rodzaju treningu i temperatury ubytek na wadze to było od 0,5 kg do 1 kg. Średnio 0,7 kg. Czasami robiłem dłuższe treningi (do 1,5h-2h) na niższej wtedy intensywności, to już brałem ze sobą jakieś kasztanki i wodę, żeby nie paść i wtedy oczywiście straty całkowite były większe, ale na jednostkę czasu raczej mniejsze.
Więc nie, masywne odwadnianie się w trakcie wysiłku to nie mit.
No i trening w domu - zawsze będziesz miał wrażenie większego pocenia, bo nie owiewa Cię powietrze i nie suszy na bieżąco. To akurat jest złudne.
W niedzielę na tej siedemdziesiątce wiejący wiaterek i czapka pod kaskiem trochę uśpiły moją czujność. Wiaterek chłodził, a czapeczka pochłaniała pot, który nie kapał ostrzegawczo na kark i nie chlapał na okulary. Następnym razem będę pił wg zegarka, słowo harcerza! No i wygrzebię z szafy bidon z serii Kalahari - 1 litr. Posługuje się nim niewygodnie, ale zawsze to 330 ml wody więcej, czyli jakieś pół godziny jazdy w komforcie nawodnienia.
Na rowerze w lecie bukłaki na plecach MEGA się nie sprawdzają. Tylko bidony przy ramie, bo woda na plecach prawie się gotuje! Raz wziąłem i naprawdę ciężko wchodzi taka prawie zupa jak jest cholernie gorąco i zdychasz. Więc dwa bidony i niestety tyle. Na dłuższe wyjazdy trzeba zatem brać gotówkę (i maseczkę), żeby uzupełnić napoje po drodze. No i niedziela pod tym względem jest wredna - sklepy pozamykane, trzeba jechać na jakąś dużą drogę żeby zahaczyć o stację benzynową.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatWięc nie, masywne odwadnianie się w trakcie wysiłku to nie mit.
No i trening w domu - zawsze będziesz miał wrażenie większego pocenia, bo nie owiewa Cię powietrze i nie suszy na bieżąco. To akurat jest złudne.
Ależ ja nie trwierdzę, że sie człowiek nie odwadnia. Po prostu próbowałem zmierzyć po swojemu i nie wyszło. Dużo mogło wyparować. Dużo wetrzeć się w dywan ;).
Wysłany przez: @tomcatNa rowerze w lecie bukłaki na plecach MEGA się nie sprawdzają. Tylko bidony przy ramie, bo woda na plecach prawie się gotuje!
My od kiedy przeszliśmy na kranówę i butelki "BPA free" nie możemy już pić wody z PET. Ona po prostu śmierdzi. A tak z bukłaków to śmierdziała jak używałem PET, więc teraz śmierdzi podwójnie...
Cz 6 się 20
Nigdy nie może być nudno? Zawsze coś musi być nie tak?
Wygląda, że odgniecenie pięty spowodowało uraz, który jednak zostanie ze mną na długie miesiące. Gdyby tak miało nie być, to już dawno by sobie poszedł. A jednak mimo stosowania protokołu RICE (rest, ice, compression, elevation) oraz miejscowo niesteroidowych środków przeciwzapalnych ból nie chce sobie całkiem pójść. Normalnie jest ok, ale jak tylko się to miejsce mechanicznie podrażni to wraca. Wystarczy założyć buta, może być z miękkim zapiętkiem. W zasadzie tylko sandały i kochane Nimbusy nie powodują takiego efektu. Do ustalenia czy mogę w ogóle jeździć w niskim bucie…
Do tego wygląda że stan zapalny rozlewa się na okoliczne tkanki i obejmuje też pochewkę Achillesa ślizgającego się po guzie piętowym. Powoduje to zacieśnienie pochewki ścięgna i w rezultacie czuć pieczenie przy naciąganiu. Nie jakoś tam duże, ale problemy z pochewkami ściegien potrafią się trzymać miesiącami, nawet jak już przyczyna ustąpi.
No i momentami ból bywał taki przykry, że trudno chodzić.
Kurczę! Gdybym uformował piętę buta tydzień wcześniej to nie byłoby problemu. Ale footies go maskowały. A może właśnie pogarszały problem, bo zmniejszały ilość dostępnego miejsca i zamiast rozpraszać nacisk zwiększały go? Tzn. na pewno rozpraszały, ale nikt nie mówi, że jednocześnie go nie zwiększały. Nauczka – customy mają być jeżdżone boso!
Jeśli będzie to dalej tak wyglądało to udział w maratonie stoi pod wielkim znakiem zapytania. Raz sam maraton, a dwa pasowałoby już teraz zacząć jeździć maratony co weekend. I tak bardzo mało czasu…
Ech, zawsze coś…
W międzyczasie wracam do ćwiczeń z hantlami. Ramiona, barki, dociążenie przy przysiadach i wypadach. Sądziłem, że nie obejdzie się bez zakwasów, ale póki co jest ok. Możliwe, że codzienna dawka spokojnego rozciągania pomaga. Tak samo jak pomogła na wczorajsze wieczorne zmęczenie ud po klasycznym 5,5 km biegu. Czułem, że zbiera się na zakwasy, ale zrobiłem powtórkę spokojnego rozciągania i wygląda, że rozeszło się po kościach. Zakwasów po drylandzie też już nie ma.
Wygląda, że zwykły siad zazen, czyli na piętach fantastycznie rozciąga czworogłowe uda i goleniowe za jednym razem. Na początku jest oczywiście odrobinkę nieprzyjemnie, ale potem jest ulga, jak to wszystko pomału się rozluźnia...
Tylko to pyknięcie ze stawów skokowych. Chyba jest konflikt w stawie, czyli kości się blokują. Czy to się kiedyś uda rozćwiczyć?...
Zastanawiam się jak się mają obciążenia przy przysiadach do odpoczynku, który staram się wdrażać pod kątem urazu pięty? Założyłem, że muszę przede wszystkim unikać dalszego drażnienia, więc najważniejszy jest dobór obuwia. Ale rozciągać to miejsce czy nie? Oto jest pytanie…
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @qbajakMy od kiedy przeszliśmy na kranówę i butelki "BPA free" nie możemy już pić wody z PET. Ona po prostu śmierdzi. A tak z bukłaków to śmierdziała jak używałem PET, więc teraz śmierdzi podwójnie...
Zdecydowanie powinieneś się przyglądnąć produktom Camelbaka. Ich bidony nie śmierdzą w najmniejszym stopniu. Bukłaka niestety nie znam, ale chętnie bym powąchał, bo takie zwykłe, martesowe, to jadą na kilometr i woda faktycznie smakuje gnoiście... jeszcze jak się zagrzeje... :sick:
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Jak wygląda dokładnie rozmiarówka Luigino? Ile mm stopa i ile mm rozmiar buta? Kilka mm więcej, mniej, tyle samo? +?-
Wiesz coś więcej o kołach Matrix oraz BOOM road i BOOM magic?
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: alexandriasampl Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte