Kicking asphalt 2020
Pt 25 wrz 20
Trzecia wizyta u dietetyka i odhaczone dwa i pół miesiąca kontrolowanego odżywiania. Byłem przekonany, że ciągnące się od ponad miesiąca historie ze złym samopoczuciem i infekcjami rozwaliły mi nie tylko plan treningowy, ale także storpedowały wyniki diety. A jednak okazało się, że jest ok. Nie super, ale ok. To znaczy, że pomimo powiększenia przez ostatnie półtora miesiąca ilości wprowadzanych kalorii udało się nie pogorszyć stosunku ilości tłuszczu do mięśni. A nawet minimalnie polepszyć – tyle, że to w błędzie pomiaru. Dietetyk jest zadowolona. Powtarza, że musimy dojść do poziomu 3000 – 3300 kcal i po ustabilizowaniu będzie można wtedy przejść na redukcję na 2800 i przyciąć się do poziomu 12% tłuszczu. Teraz ciągle jestem na okolicach 15,5-16%. Lepiej, zdrowo, ale bez jakiejś rewelacji. Ustabilizowałem się póki co na 88 kg, ale były już wyniki poniżej 87. Przed infekcją.
Aktualnie mam powiększony limit do 2600 i zobaczymy. Dzisiaj nie miałem jak zjeść normalnego obiadu i będę mocno walczył, żeby dojeść do tych 2500. Bo nie chodzi o to, żeby jakieś śmiecie zjadać. Trzeba jeść dobre, konkretne jedzenie, które ma to do siebie, że gęstość energetyczna jest mniejsza niż w wysoko przetworzonym. I trzeba się go dobrze nazjadać.
Ciężka sprawa też jest z piciem. Zasugerowała mi, żebym powalczył o podniesienie ilości z trzech litrów na dobę, które teraz udaje mi się w miarę regularnie wypijać do… pięciu. No kurczę mission impossible! Rozumiem, że dodatkowe nawodnienie może cuda zdziałać m.in. dla rozluźnienia powięzi, ale to trzeba chyba by chodzić cały czas ze stojakiem z puszczoną kroplówką! Rozumiem, że to jest wykonalne, ba!, przyjmuje do wiadomości, że ona potrafiła to zrobić, a aktualnie jest na około czterech i pół litra dziennie, ale sam nie wiem jak do tego dojść. Te trzy litry wydają mi się ciągle dużą ilością. No nic. Spróbuje próbować wciskać ciągle więcej i więcej.
Skomentowała też moje zachorowanie po maratonie oraz masywne „zakwasy” po drylandzie w zeszłym tygodniu. Maraton dowalił takie obciążenie, że organizm się poddał pierwszemu lepszemu mikrobowi, który był pod ręką. A ja ćwiczeniami siłowymi wykonanymi w okresie: a) infekcji, b) w ciągu 72 godzin po maratonie, kiedy regeneracja ciągle jest w toku, doprowadziłem do porządnego stanu zapalnego i powinienem być zadowolony, że tylko czymś takim się skończyło. Podczas infekcji nie robimy ćwiczeń siłowych! Nie tylko kardio, siłowych też nie!
Kolejna sprawa to regeneracja, a podaż białka. Po istotnych wyzwaniach, takich jak maraton, trzeba co trzy-cztery godziny przyjmować porcję pełnowartościowego białka. Droga z mazurskiego była w moim przypadku na hotdogu i bule z masłem czosnkowym z biedry. Powiedzieć, że nieoptymalnie, to nic nie powiedzieć. Organizm nie miał czym reperować mięśni. Powinienem był wziąć ze sobą odżywke białkową i się nią futrować.
Co do dawkowania np. izolatu białkowego to poradziła nie przejmować się zaleceniami producenta o ograniczeniu do 30 gramów. W przypadku sportowców po istotnych wysiłkach, ale nawet i w dni nie treningowe, można przyjmować 35 do 40 gramów białka w porcji. Ja zdecydowałem się na droższą formę izolatu, bo zawiera ona dużo mniej laktozy, która mi ostatnio nie podchodzi. Około 30% tańsze są odżywki na koncentracie białka serwatkowego, czyli kazeiny. Nawet daje się to przełknąć – tym razem wziąłem sobie smak czekoladowy. Z wodą ledwo, ale z mlekiem nawet smaczne. I poprawia bilans makro.
Powoli, ale w dobrą stronę. Wolę tak, niż szybko spierniczyć samemu. Za każdym razem nawija mi przez godzinę makaron na uszy, że aż głowa boli, ale to jest wiedza, która jest warta pianiądza płaconego za wizyty.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Jeśli będzie sucho to tak, czemu nie 🙂
Dzisiaj przed deszczem wyjechałem na 80mm. Tutaj pokręcić się po okolicy. Nawet butów nie brałem. Bardzo słabe warunki. Kiepski chodnik, wzniesienia no i zjechałem koła ciągłym hamowaniem. Nie zdążyłem już do centrum skoczyć, bo wiedziałem, że deszcz jest kwestią czasu. Nie ma tutaj gdzie pojeździć, serio słabe warunki. Ale w centrum jest już super.
Wysłany przez: @tomcatNiedziela? Półmaratonik w dobrym tempie od 8 na Błoniach? Sebu pewnie łatwo da się przekonać 🙂
Pewnie, że łatwo :D.... i jeździłem sam... 😛
Ja dzisiaj tam skoczę, ale tak po 16. Wcześniej nie ma szans. Przynajmniej będzie suchuteńko no i może mało ludzi.
Biodro boli że ledwo chodzę, ale postaram się zrobić jak najwięcej km, bo ostatnio kiepsko z tym. No i ruch dobrze zrobi na moje zasiedziałe kości 🙂
@Andreee
Dzięki za podjęcie rękawicy!
Samemu nie byłoby to tak fajne i na pewno byłoby dużo, dużo trudniejsze.
Oficjalne wyniki 😉
W 2:01:39 przejechane 47,240 m.
Maraton 1:48:17
Najlepszy półmaraton 0:51:17
Najlepsze 20 km: 0:48:27
Najlepsze 10 km: 0:23:50
A najszybszy kilometr był równo w dwie minuty 🙂
I to wszystko przy jeździe bynajmniej nie na pełen palnik, bo ludziów srogo. No i miałem przyziemienie, które kosztowało nas około minutę, minutę dwadzieścia.
Szacunek za ciągnięcie na końcu, jak już siły nie było. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 27 wrz 20
Wczorajszy dzień pod znakiem deszczu, dzisiejszy pod znakiem pochmurnej, wietrznej pogody. Jednak Berliński czelendż #20139 jest do przejechania tylko w ten weekend, więc skoro jest sucho, to heja! Namówilem Andree na współudział i zaczęliśmy jeździć na Błoniach jakoś tak przed trzecią. Rush hour. Tłumy.
Wiał bardzo mocny i coraz to wzmacniający się wiatr z zachodu. Cała 3 maja była pod wiatr, a także Piastowska, z mocnym akcentem na górce przed zakrętem, bo tam się wyjeżdża z cienia drzew zarastających drugą stronę ulicy. Pierwsze okrążenia jeździliśmy zmieniając się co kółko, ale szybko zaproponowałem zmiany w połowie odcinka pod wiatr, żeby zmniejszyć zmęczenie, a może i poprawić tempo. Zmiana z powrotem jakoś na Focha lub alejce Sebastiana.
Półmaraton poszedł gładko, bez wyczuwalnego zmęczenia, w jakieś 51 minut. Uczciliśmy to zwolnieniem tempa, zjedzeniem po batoniku i napiciem do woli. Zero zmęczenia. Plecy świeżutkie, nogi nie zauważają problemu. Natomiast stopa w bucie się dziwnie układała. Ponownie zacząłem jeździć w cienkich skarpetkach. Buty się już na tyle rozbiły, że włożenie stopy w skarpetce nie oznacza odcięcia krążenia. Nie widzę też różnicy jeśli chodzi o trzymanie i kontrolę. A skoro tak, to nie ma co wsączać litrów potu w wyściółkę buta. Do pralki go nie wsadzę, a skarpetki i owszem, tak.
Tempo wydawało się być za wolne, żeby myśleć o przejechaniu 50 kilometrów w te dwie godziny, minutę i trzydzieści dziewięć sekund. Ale czołowy wiatr na 3 maja nie pozwalał na nadmierne rumakowanie. Jak było na budziku 23 i coś to było dobrze. Potem wiatr się zaczął wzmagać i prędkość spadała do 21 km/h. Oczywiście zmęczenie też rosło. Za to na Focha bez większych problemów 28-30 km/h. Problemem nie było utrzymanie prędkości, ale wymijanie spacerowiczów, rowerkowiczów, piesków i mikrobów na mikrorowerkach. I hulajnogistów.
No i hulajnogista właśnie zajechał mi drogę tuż przed wejściem do tej wspaniałem knajpy przy Juwenii. Droga była zabita, było wolne miejsce tylko przy prawej stronie i nagle zobaczyłem, jak jakiś łebek nie patrząc w lewo ni w prawo, skupiony tylko na tym, żeby sobie siekaczy nie wybić, zjeżdża na drogę z trawiastej skarpy na hulajnodze. Ze spokojem oszacowałem szanse: na lewo nie ucieknę, za gęsto, on po zjeździe na asfalt na sto procent zahamuje żeby się nie wrąbać, więc wyhamuje centralnie przede mną i go zdemoluję. Pozostało mi tylko wjechać na trawę. Co też zrobiłem siadając, żeby łagodnie wytracić prędkość. Wszystko poszło idealnie, włącznie z soczystym „słowem na niedzielę”, ale jednak jak wstałem i zacząłem jechać dalej to okazało się, ze nie idealnie. Musiałem wrócić bo wyleciał mi jeden z bidonów. Zawracając znowu się nie zmieściłem w drodze i musiałem przebiec przez trawę, kostkę i znowu trawę. Wszystko złożyło się na stratę minuty, a może i więcej. Kolejny raz sprawdziło się, że warto zakładać ochraniacze na kolana.
Mniej więcej przy 35-38 kilometrze zaczęło się robić ciężko. Plecy, a jakże. Jak dojechaliśmy dystans maratonu, to jeszcze zostało około 12 minut. Nogi już by chciały usiąść i przestać się ruszać, ale głowa poganiała: „- Dalej, wy leniwe bydlaki! Do tego trenowałyście!”. Chętnie, czy niechętnie, nogi zatem się ruszały. I wtedy okazało się, że jednak Andree jest bardziej odporny, bo utrzymywał prędkość chociaż jego też bolały plecy i zaczynały łapać skurcze. A przecież namachał się bardziej niż ja, bo żeby utrzymać prędkość musi jechać na wyższej kadencji. Ostatnie kilometry to bardziej on ciągnął, a ja walczyłem z bólem i jechałem za nim, już nie koniecznie nawet starając utrzymać w drafcie. Dopiero jak wskazówka przekroczyła dwie godziny, czyli została minuta i trzydzieści dziewięć sekund odpaliłem rakiety i pociągnąłem do końca.
Zmęczenie potężne. Pierwsza część w miarę szybka – trzeci wynik z wszystkich przeze mnie zarejestrowanych na Półmaratonie Kasztelańskim. Gdyby nie ten wiatr na pewno przekroczylibyśmy 50 kilometrów, ale było jak było. Wynik 47,240. Czyli maraton plus pięć. No i obłożenie Błoń nie pomagało. Ale na wałach wiślanych ten wiatr by nas po prostu zdmuchnął. Mimo wszystko drzewa na 3 maja zapewniają jakąś osłonę. Co znaczył wyjazd zza osłony czuć było pod koniec górki na Piastowskiej.
To była świetna pogoda. Dla żeglarzy.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Super 🙂
Ja ostatnio taki dystans przejechałem w połowie sierpnia, Generalnie dystans powyżej 20km 🙂
Powiem szczerze, że im dłużej jechałem, tym lepiej się czułem. Plecy pod koniec praktycznie nie bolały, a skurcze jakoś nie złapały choć bardzo się bałem, że po 42km będą łapać.
Gdyby nie ten dzieciak, to spokojnie byśmy zrobili 1km więcej. Bo wytrąciło nas to z rytmu.
Po powrocie do domu, samopoczucie dobre, zmęczenie takie nie za duże w sumie, ale jednak dało mi to w kość.
Ja jadąc za Tobą pod wiatr na tych moich krótkich szynach, żeby utrzymać rytm i jechać identycznym odepchnięciem, to musiałem się sporo napracować. Zdecydowanie wolałem uciekać niż gonić 🙂
ciężko się tam jeździ, ludzie to jacyś szaleńcy. Na Pogorii byśmy zrobili 50km na 100% Tylko że tam to czasem wieje jeszcze bardziej przy jeziorku. Zależy od szczęścia. Muszę spojrzeć na wynik zegarka, co to mi tam napokazywało.
Dobra robota!
Upadek to wg Stravy (dokładniejsza niż endo) 1:20 w plecy. Plus wybicie z rytmu.
Kilometr przy zachowaniu tempa jak nic, ale i tak najbardziej się liczył wiatr. Jakby jeszcze jedna osoba była, to wtedy dopiero drafting - za dwoma osobami - jest naprawdę skuteczny.
Tylko jedna sprawa: odleglości takie, żeby dało się dotknąć ręką. Wtedy jesteś osłonięty. Ulga jest ogromna. Dopiero w takim momencie się okazuje, co to znaczy 30% mniej wysiłku. To znaczy, ze zaczyna się jechać BEZ wysiłku, przestajesz rozumieć z czym się tak siłują Ci na przedzie.
Wymaga to jednak odrobiny wprawy i dużego zaufania do tych na przedzie. Ja czasami ciągle mam z tym problem, bo mi się włącza MYŚLENIE. Trzeba wyłączyć i będzie dobrze 🙂
Mnie boli, ale góra pleców. Znowu przy upadku sobie coś naciągnąłem. Dół jest ok. Po jeździe łapało mi mięśnie w zrehabilitowanej okolicy i sobie je delikatnie (to zle słowo!) rolowalem i rozciągałem. Pomogło.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Śr 30 wrz 20
Przepisany na pełny maraton w Gorlicach, zapisany na Jasło. To zakończy sezon i będzie można z czystym sumieniem wejść w przygotowania do sezonu 21.
W tym tygodniu pogoda aż namawia do odpoczynku przed maratonem. Zimno i mokro. Ale na weekend planują dobrą, suchą pogodę. Żal, że wietrzną, ale grunt, że nie mokrą.
Kilka pozostających dni spożytkuję na regenerację. Po „berlińskim” czelendżu czuję jeszcze zakwasy w mięśniach goleniowych. Muszą odpocząć. Czeka je długa i mam nadzieję szybka jazda.
Skating dryland też odpuszczam. Tylko rozciąganie.
I cieszymy się na jazdę w doborowym towarzystwie. Ilość osób już przekroczyła 70 na maratonie i zbliża się do 50 na połówce.
Będzie z kim jechać. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @szyszkownikO, to bede kibicowac, pewnie mnie zdublujecie raz czy dwa, a moze trzy 🙂
Jeśli uznasz za stosowne łapanie ostatnich promieni słońca zamiast jechać, to faktycznie 🙂 Ale w innym przypadku raczej nieprawdopodobne.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @szyszkownikJade na spacer, dla kibicowania i dla towarzystwa bo czas odpoczac 🙂
Trochę zazdroszcze.
Rolki do relaksu nadają się i-de-al-nie!
A jak się zapier*la to nie ma relaksu
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatTrochę zazdroszcze.
Rolki do relaksu nadają się i-de-al-nie!
A jak się zapier*la to nie ma relaksu
To może czas zacząć zap**** dla relaksu :D. Da się, wystarczy bez ciśnienia na wynik ;). Jakby mnie to nie relaksowało to nie jeździłbym po połowie Polski z jednych zawodów na drugie.
Rolki dla relaksu to wielka sztuka, której nie posiadłem. Też zazdroszczę. Od początku roku się uczę. Znów mam ciężkie lekcje.
Zapisany na Mazurski! 🙂
Kuba, nie piernicz, że w trakcie wyścigu jesteś wyluzowanym lotosem na tafli jeziora 🙂 Bo to przeczy samo sobie: stawanie w szranki z definicji jest stresujące, bo musisz się wziąć w garść, a nie lelum polelum...
Ale jednak są momenty, gdy nawet w trakcie wyścigu jest po prostu fajnie. 🙂
Najczęściej jak coś po prostu wychodzi 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @pietaRolki dla relaksu to wielka sztuka, której nie posiadłem. Też zazdroszczę. Od początku roku się uczę. Znów mam ciężkie lekcje.
Przede wszystkim ma nie boleć. Jak boli to jest walka, a nie relaks.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @qbajakDa się, wystarczy bez ciśnienia na wynik 😉
Dokladnie. Troche wiecej zabawy z odpoweidzia na pytanie "jak to zorbic?". Parcie na wynik czesto jest podswiadome. Stres jest na wierzchu.
Da sie na luzie i na 100%. Wtedy sa najlepsze wyniki. Tylko zeby tego sie nauczyc to juz jest nie tylko trening ciala ale i glowy. Powazniejsza psychologia, albo bardzo powazniejsza. Ale da sie. Wiekszosc tego stresu jest generowana w glowie.
Wysłany przez: @tomcatPrzede wszystkim ma nie boleć. Jak boli to jest walka, a nie relaks.
Czasem nie boli, a jest walka 😉 Bo człowiek dętka 🙂
PS juz sa zapisy na Mazurski?
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: leonelmacneil3 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte