Kicking asphalt 2020
Wysłany przez: @szyszkownikPS juz sa zapisy na Mazurski?
https://narolkach.pl/forum/maratony/kicking-asphalt-2020/paged/41/#post-78368
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatZapisany na Mazurski!
U mnie rodzinnie zapisani x4 :D. No i nie udało się być pierwszym. Za to Ola ma nr 1 w fitnesie. Fajnie jakby jej numeru nie zmienili 😀
Wysłany przez: @tomcatKuba, nie piernicz, że w trakcie wyścigu jesteś wyluzowanym lotosem na tafli jeziora Bo to przeczy samo sobie: stawanie w szranki z definicji jest stresujące, bo musisz się wziąć w garść, a nie lelum polelum...
Nie wiem jak mam Ci to wytłumaczyć. Nawet jak się fizycznie zajeżdzam podczas wyścigu to mi się to podoba. To jest zuepłnie inny "chill-out", niż jak siedzisz z piwkiem w ręku na imprezie i nic cie nie insteresuje, ale dalej chill-out.
Fizczynie, może jesteś spięty i na granicy wytrzymałości mięśni, ale psychicznie sie resetujesz. Zaczałęm jeździć po trzydziestce. Ba, ja zacząłęm się ruszać po 30. Dla mnie każdy kolejny wyścig jest wygraną z tamtym ja, który miał + 10-12kg do aktualnej wagi i zaczynał mieć poważne problemy z kręgosłupem.
Jeśli patrzysz na to z tej storny, to zawsze jesteś zwycięzcą. Nie mam ambicji na bycie mistrzem świata, bo nigdy nim nie zostane, a jednocześnie już nim jestem, bo z każdym przebytym km oddalam się od tamtego ja. A ja wiem, że nie chcę nim być. I nagle "czasy" i miejsca w klasyfikacji nie są ważne, bo stając na starcie, jesteś zwycięzcą jeszcze przed strzałem startera... Nieważne jak i kiedy skończysz.
Fajnie jest wykręcać dobre czasy, fajnie jest czasem zwycieżać, ale dla mnie są to pochodne dobrej zabawy. Takiej zabawy brakło mi raz: na 200km w Wejherowie. Owszem jest mega satysfakcja z rezultatu, z tego, że właśnie tam dałem radę. Dodatkowa, że byłem przed Sebu i Kasią, których uważam za o niebo lepszych rolkarzy od siebie... Ale cały czas jest też bariera i świadomość, że takie ultra to nie dla mnie. Jakby miał się tak czuć po maratonach, to bym w nich nie startował.
Ciężko ubrać wszystko w słowa. Mam nadzieję, że wytłumaczyłem chociaż cząstkę ;).
Coby formalnosci stalo sie zadosc: https://zapisyonline.com/wydarzenie/227,mazurski-maraton-rolkowy
To nie jest tak, że jeżdżę na wyścigi za karę 🙂 Wiem o czym mówisz - to nie jest ten sam rodzaj stresu jak wtedy, gdy ktoś w robocie opierdziela Cię za winy kogoś innego. Czy nawet za Twoje.
Ale jechać sobie niespiesznie, bez napinki, nie wyciskać prędkości --- to jest dla mnie relaks. Jak trzeba się skupić, a jak mamy wycisnąć prędkość to skupienie jest niezbędne, choćby po to, żeby nie zrolować na patyczku w underpushu jak strzelony zając... to nie jest pełny relaks.
Natomiast później owszem pojawi się odprężenie i zadowolenie z dobrze wykonanej roboty.
Do pewnego czasu miałem tak, że byłem zadowolony z siebie jak wracałem z trudnego technicznie treningu i "znowu udało się nie wywrócić". 🙂 W sumie zawsze jest to jakaś pociecha, chociaż jak Paweł nas gnębi na łukach i widzę jak daleko jest od tego jak powinno być, to trochę trudno być radosnym...
A etap zadowolenia z tego, że się w ogóle ruszam i pokonuję kilometry przeszedłem wiele lat wcześniej bawiąc się w biegi długodystansowe. Teraz jestem już dalej, w sensie inne rzeczy mnie rajcują.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Zaczynają zamykać, dobrze, że tych Gorlic nie odwołali 🙂 Wkrótce już wszystko będzie możliwe.
A pogoda ma być w sam raz w sobotę. Gdyby nie inne sprawy, to bym sobie pojechał ten maraton w sobotę. Mazur mi nie szkoda, bo jakoś kompletnie mnie nie interesował, ale Gorlice bym sobie zaliczył, bo po ostatniej jeździe wyszło, że forma wcale nie taka strasznie kiepska jak myślałem.
Wysłany przez: @tomcatTo nie jest tak, że jeżdżę na wyścigi za karę Wiem o czym mówisz - to nie jest ten sam rodzaj stresu jak wtedy, gdy ktoś w robocie opierdziela Cię za winy kogoś innego. Czy nawet za Twoje.
Spędziłem wczoraj jeszcze trochę czasu na przemyślenia. Bo słowo "stres" bardzo mi nie pasuje do samego wyścigu i tego co się ze mną dzieje przed startem. Długo nie umiałem dobrać czegoś odpowiedniego ze słownika i nagle przyszło. To słowo to "podniecenie". Nijak nie łącze tego ze stresem ;).
Semantyka. 🙂
Jednak... Podniecenie jest rodzajem stresu, podniesienia napięcia nerwowego. Jeśli wydaje nam się przyjaznym uczuciem, to dlatego, że kojarzy nam się z rozładowaniem. Sam stres działa na korę nadnerczy i inne gruczoły wyzwalając hormony walki. Są ludzie uzależnieni od adrenaliny, od tego krótkotrwałego haju, gdy nic innego się nie liczy oprócz Twojego celu.
Lata temu oglądałem film, nie mogę sobie przypomnieć tytułu, ani głównego bohatera, ale to był chyba ktoś z czołówki hollywood. Bohater zostaje przypadkowo postrzelony i traci pamięć. Musi się wszystkiego nauczyć od nowa: kim jest, kim jest jego rodzina, dzieci, jak się wiąże buty. Jest taka scena, jak jego żona zaczyna się do niego dobierać i wtedy on nagle mówi: "- Jestem zdenerwowany!". Prawidłowo odczytał emocje, bo nie miał "uprzedzeń" i nie wiedział z czym się łączy to co właśnie robi. 🙂
Więc relaks to będzie trenował jutro Szyszkownik 🙂 i trochę mu tego zazdroszcze.
Z drugiej strony czuję spełnienie osiągnięciami tego roku i nawet jak zawalę (poprawka: znowu zawalę, bo do tej pory zawalałem zawsze i wszędzie, potrafiłem znaleźć sposób) to nic się nie stanie.
Jednak chciałbym poprawić sobie humor poprawiając wynik z mazurskiego 😉
Ale jak nawet nie, to szlag nie trafi. O!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatSemantyka.
Jednak... Podniecenie jest rodzajem stresu, podniesienia napięcia nerwowego.
Yyyyy no nie, to nie semantyka.
Stres to stres - kojarzy się ze strachem i czymś nieprzyjemnym. Relaks odwrotnie :). Mało obchodzi mnie jakie gruczoły działają w momencie wyścigu i czy to te same. "Podniecenie startowe" można bardziej porównać do koncertu Twojego ulubionego zespołu, chcesz tam być i czekasz, aż się wszystko zacznie, a potem z każdą kokejną piosenką (kilometrem) jest fajniej i lepiej. Jednym słowem chwila relaksa.
U mnie to dwa różne ośrodki odczuwania, które nijak się nie łączą.
Sa bardzo rozne stresy i bardzo rozne przyczyny tychze 🙂 I semantyka ma znaczenie. Bo nie ma najmniejszego przypadku w tym jak mowimy. Slownictwo pozwala na super wglad w przekonania jakimi sie kierujemy.
Wysłany przez: @tomcatJednak chciałbym poprawić sobie humor poprawiając wynik z mazurskiego
Ale jak nawet nie, to szlag nie trafi. O!
O i bede kibicowac 🙂
Wysłany przez: @tomcatWięc relaks to będzie trenował jutro Szyszkownik i trochę mu tego zazdroszcze.
ja juz nie trenuje, ja juz UMIEM 🙂 Przynajmniej na rolkach 🙂 na przeszkodach jeszcze trenuje 🙂 Progres ostatnio jest 🙂
Nd 4 paź 20
Miało być spokojne regeneracyjne trzydzieści kilometrów, żeby przepuścić trochę krwi przez zmęczony mięsień i nawet na początku dobrze żarło. Trochę pokręciłem, ale bez napinki, bo czułem jak spinają się okolice lewego biodra. Najwyraźniej wczoraj z nimi pozadzierałem i chcą się zrewanżować. Więc izi rajder. Wiatr głowę chcę urwać razem z płucami, a początek jest pod, co też nie zachęca do jakiegoś szaleńczego tempa. No i po co? Ma być luźno.
Wyjeżdżam na górkę w Radwanowicach, zatrzymuję się rozglądam z uśmiechem. Piękna słoneczna pogoda, znakomita widoczność. Jedna fotka, dwie fotki, trzy fotki. Faaaaajnie! Trzeba namoknąć tym słońcem, bo niedługo już pogoda zacznie się robić … suboptymalna.
Zaraz za niziną Radwańsko-Rudawską, już na podjeździe dochodzi mnie parka kolarzy: facet i dziewczyna. A ja wtedy mam fazę na oglądanie krajobrazów, patrzenie jak kukurydza obrodziła, ptaszki latają, trawy kładą na wietrze. Normalnie wąchanie kwiatków i pląsanie z motylkami. Ale jak mnie doszli i minęli to wzbudziła się ciekawość. Depnąłem na pedały, doszedłem i zapytałem w którą stronę jadą. Wyszło, że na Zabierzów. Ja też, więc może razem pokręcimy? Ok, zawsze fajniej w towarzystwie. Monika i Robert. Miło. Z rozmowy wyszło, że oni już mają ponad 50 kilo w nogach, więc wziąłem prowadzenie na siebie, a dziewczyna siadła mi na koło.
No i pociągnąłem. Najpierw nieśmiało, a potem widząc, że się utrzymuje trochę mocniej i mocniej. Robert komentował, że najlepiej się jedzie na kole, bo prawie się nie męczysz. W dobrym tempie dojechaliśmy do podjazdu na Brzezinkę. Monika odbiła w prawo na mniej stromy skrót, a Robert pocisnął za mną główną drogą.
Niezła była, bo wykręciłem najlepszy w życiu czas na tym odcinku, a i tak nas wzięła tym skrótem o dobre 50 metrów. Potem znowu zacząłem ciągnąć i widząc, że cały czas utrzymują mi się na kole cisnąłem bardziej. Odcinki w górę lekko odpuszczałem, bo Monika zostawała w tyle, ale w dół bez problemu. W pewnym momencie przeleciało mi przez głowę, że przecież miałem odpoczywać na siodełku, a wyszła z tego niezła gonka. Ale co tam! Jak tak dobrze żre to trzeba jechać dalej!
Z rozmowy wyniknęło, że jadą na Rząskę. Planowali najpierw skręcić na Zabierzów, ale tak fajnie im się za mną jechało, że pojechali prosto i rozstaliśmy się dopiero na zakręcie przy Kasztanowej. Podziękowania, wyrazy uznania, ewidentnie w formie jestem, że tak cisnąłem, miło. Do następnego razu.
Nie wyszła mi ta regeneracja, ale to była najfajniejsza przejażdżka jaką pamiętam od dawna! Jednak co towarzystwo to towarzystwo. Odkąd zacząłem z nimi jechać pękały wszystkie osobiste rekordy kolejnych odcinków i to nie o sekundy, a o całe minuty! Co to znaczy motywacja! Sprawdziłem też, bo Strava nas sobie odnalazła i podpowiedziała, że jechaliśmy razem, że dla niego to też była „jazda życia” i prawie wszystkie te odcinki świeciły się na złoto. Więc chyba naprawdę dobrze pociągnąłem. Jak na moją amatorską nogę, która przecież powinna być zmęczona, ale jednak podawała grube waty.
No bo właśnie: po czym ta regeneracja być miała? Co takiego kazało wsiąść na rower i poszukać na nim aktywnego relaksu?
Wczoraj były Gorlice. Drugi i ostatni maraton A.D. 2020. W ostatniej chwili zmieniony z półmaratonu. I dobrze wyszło z tą zmianą. Potrzebowałem tego maratonu, żeby się przekonać, czy na mazurskim to nie był „wypadek przy pracy”. Nie był.
Na starcie oczywiście zapomniałem o całym misternie uknutym planie, żeby ustawić się bardziej z przodu niż zwykle i pocisnąć bardziej agresywnie niż zwykle. Z ustawieniem trochę się spóźniłem, a ciśniecie po ruszeniu było ograniczone przez osoby z przodu i z boków. Zanim się z nich wyplątałem wszystko już pojechało i po pociągach zostały jedynie wirujące liście. W najbliższej okolicy nic szybko jadącego nie widziałem. Sto metrów dalej zobaczyłem starszego sporo ode mnie gościa w kostiumie Jabry z którym jechałem też kawałek na mazurskim i stwierdziłem, ze warto go dojść, bo tak ogólnie do kogoś dokleić się trzeba. Wiatr samego mnie zabije jak tylko wyjadę na górkę i skręcę w lewo.
Wyjazd pod górkę łączył się też z nietypowym wyzwaniem, a mianowicie stertami opadłych, brązowych liści, kasztanów i popękanych łup po kasztanach. Tak to jest przekładać zawody z maja na październik. Jednak szczęśliwie przejazd pociągów oddmuchnął liście udostępniając szeroki na około metr w miarę czysty przejazd. Ale sterty były takie, że i jeż by się w tym schował. W innym miejscu z kolei dało się znaleźć żołędzie. Ale okazało się, że żołędzie po najechaniu na nie pękają. Z kasztanami tak dobrze nie było. One spod kół wystrzeliwały na boki.
Po wyjechaniu na prostą pod wiatr okazało się, że w zasadzie nie ma mowy o gonieniu kogokolwiek. Można jechać, im niżej tym lepiej, ale jakiegoś szału to nie bardzo widziałem. Krótkie zastanowienie. W zeszłym roku start poszedł mi podobnie i tam zdecydowałem się na samotną walkę, co skończyło się mizernie: zdechnięciem i ledwodojazdem do mety PÓŁ-maratonu. A dzisiaj jest cały. Więc nie ma co szaleć. Zacząłem się oglądać do tyłu kto tam za mną? Zdążyłem się wyprostować, odwrócić i już była przy mnie Kaśka z kolegą z Silesii na plecach. No to siup, łapiemy się do pociągu i jedziemy.
Kolega z Silesii odpadł bardzo szybko. Od początku się na to zanosiło, bo jechał bardzo wysoko i zupełnie nie technicznie, cały czas na wewnętrznych krawędziach. Więc jechaliśmy we dwójkę. W ciągu wyścigu dochodziły do naszego mikropociągu różne osoby, ale za każdym razem się im urywaliśmy.
Początkowo zaproponowałem Kaśce podzielenie się prowadzeniem na każdym kółku po połowie prostej pod wiatr i dodatkowo ja ciągnąłem pod górę. Okazało się, że na niektórych odcinkach musiałem na nią czekać. Jedzie bardzo stabilnie, wspaniale utrzymuje prędkość i dobrze się składa, ale przydałby się jeszcze napęd z krawędzi. To było właśnie to co pozwalało mi utrzymać prędkość pod górę i pod wiatr. I jednocześnie czułem, że nie mogę zwolnić, bo spadek prędkości grozi utratą efektywności napędu z krawędzi i z płynnej jazdy zrobi się wdrapywanie na czworakach.
Z drugiej strony na prostej z wiatrem plecy starałem się przede wszystkim schodzić niżej z tyłkiem i pchać długo, a prostopadle do jazdy. Wydawało mi się, że Bóg jeden wie jak szybko jadę i faktycznie przy takim wietrze w plecy powinno tak być, ale jednak GPS we właściwy dla siebie bezosobowy sposób podsumował mnie na maksymalnie 36 km/h. Jeszcze sporo pracy, żeby w końcu dojść do tych czterdziestu na płaskim.
Przez to, że musiałem kilka lub kilkanaście sekund poczekać od czasu do czasu super mi się odpoczywało. Mając kupę wolnego czasu pozowałem do zdjęć przygodnym fotografom smartfonowym. Jazda na jednej nodze w pozycji atakującej modliszki? Proszę bardzo! Szkoda, że tych zdjęć pewnie gość nie udostępni.
Do pewnego momentu zupełnie nie czułem zmęczenia. Półmaraton? Ja świeżutki. Dwadzieścia pięć? Nie ma problemu, jakbym dopiero co wstał z kozetki od psychologa. Trzydzieści? Dawać mi w końcu ten maraton! Zacząłem ciągnąć całe kółka, nie czekając na zmiany, a Kaśka nie naciskała ciesząc się, że choć zazwyczaj to na jej plecach całe plemiona koczowników się wiozą, to tym razem powieźć się może ona. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Zakręt przy rondzie brałem w locie na pełnej przekładance czując jak nabieram prędkości i wylatuję na prostą jak z katapulty. No, ale wtedy musiałem trochę poczekać. Jak moja towarzyszka zdążyła mi siąść na plecy to nie było problemu nawet jak mocno się rozpędziłem, ale jak między nami otwarła się luka na kilka metrów, to już tylko się powiększała.
Zacząłem szaleć. Czułem się świetnie. Odgnieciona pięta w lewym bucie już na tyle się zagoiła, że mogłem robić numery z przekładanką i ogólnie się nią nie przejmować, a na mazurskim jeszcze jechałem tak, żeby tylko pięty nie urazić. W każdym razie czułem się świetnie, ciągnąłem całe kółko, albo i dwa. I one właśnie rozpoczęły powolne narastanie zmęczenia.
Plecy dawały o sobie znać od okolic chyba nawet dziesiątego kilometra, ale wioząc się z tyłu byłem w stanie się prostować na chwilę, czy oprzeć ręce na kolana i to pomagało utrzymać ból w ryzach. Po mniej więcej trzydziestym drugim kilometrze do bólu pleców doszedł ból kolan. Nie wiem o co w nim chodzi, bo od lat już tego nie czułem. W każdym razie nogi zaczęły mieć lekki problem z dociskaniem na prostej startowej, a i pod górkę wyjście na zewnętrzną krawędź było jakby mniej oczywiste. Na szczęście wtedy dogonił nas Sebastian, który jechał z ekipą z półmaratonu, potem zaliczył lekki szlif w okolicy rondka i zaczął jechać sam. W każdym razie jak nas zobaczył to ucieszył się mniej więcej tak jak i my się ucieszyliśmy na jego widok.
Pociągnął nas w swoim najlepszym stylu, a ja musiałem przyznać, że te ostatnie kółka trochę bardziej mnie zmęczyły niż bym się chciał przed sobą przyznać i z wdzięcznością chowałem się za jego plecami pod szalejący coraz bardziej wiatr. Nic nie były przesadzone prognozy o stabilnym wietrze 30 km/h i porywach do 70. Raz taki podmuch nas prawie zatrzymał na odcinku na którym akurat było nawet lekko w dół.
Po prawie całym kółku Sebu poprosił o zmianę i zaczęliśmy się zmieniać. Ale robiło się coraz trudniej. Wiatr albo coraz bardziej przeginał, albo narastające zmęczenie powodowało, że tak go odbierałem. Jednocześnie słońce schodziło coraz niżej, a marsjańsko czerwone niebo tworzyło dosyć niepokojący klimat. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zdecydowanie trzeba się wziąć w garść i skończyć wreszcie ten maraton!
Pod koniec zaczęliśmy się zastanawiać to ile tych kółek czy kilometrów jeszcze? Kaśka pyta, ja mówię: „- Pięć!” – myśląc o kilometrach. Okazało się później, że ona myślała o kółkach i moja odpowiedź wprowadziła ją w zdumienie pomieszane z niedowierzaniem, które szybko wyparło wkurzenie na opowiadanie takich idiotyzmów, ale ono ostatecznie musiało ustąpić miejsca rezygnacji – jak pięć to pięć. Się przejedzie. Na szczęście to było wtedy półtora okrążenia, bo z kolejnymi pięcioma miałbym niejaki problem.
Jak wjechaliśmy na metę zegar pokazywał 1:34 i szybko przełączył się na 1:35. Więc nie, wynik z mazurskiego to nie był przypadek. Mógł być lepszy wynik, ale zabrakło nam co najmniej trzeciego do brydża na całą długość jazdy. Końcówka z Sebu była wyraźniej szybsza niż poprzednie okrążenia w dwójkę. Na wiatr nie ma co narzekać, bo wszystkim tak samo wiało, a wykręcali genialne czasy.
Jest satysfakcja z przejechania trasy w dwójkę i trójkę. Jest to zdecydowanie sympatyczniejsza metoda pokonywania długich dystansów niż całkowicie samotnie. Jazda za kimś, zwłaszcza za kimś posiadającym tak równy i długi krok jak Kaśka - według tego kroku można metronomy ustawiać - bardzo, bardzo pomaga utrzymać prędkość nawet na dużym zmęczeniu, kiedy jadąc samotnie już uginałbym się pod bólem pleców, nóg, czy co tam aktualnie byłoby na topie. Mogę się porównać do zeszłorocznego półmaratonu. W tym roku dystans półmaratonu przejechałem bez kilku sekund dziewięć minut szybciej. To już jest zupełnie inna jazda. A jest potencjał na jeszcze bardziej inną.
Bardzo sprawdziły się wszystkie ćwiczenia techniczne, wszystkie próby wyciskania napędu z krawędzi pod wiatr na Focha i 3 maja, czy pod górkę na Piastowskiej, Focha czy przy Juwenii. Kierunek jest dobry, ale jeszcze sporo jest do zrobienia. Na pewno trzeba podciągnąć siłę, aby móc akceptować jazdę w obniżonej pozycji, dłuższe kopanie i lepszy balans. To jedyna metoda na prędkość. Zresztą nie od dzisiaj wiadomo – wszystko zaczyna się i kończy na prostej rzeczy: tyłek niżej!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pogratulowal jeszcze tu 🙂 Mega progres, mega zasluzony 🙂
Hmmm, to jest taki syndrom i pytanie - skoro po zostalo tyle sil to co zrobic zeby wladowac je nastepnym razem w maraton? Ty pocisnales na rowerze, a Sebastian zrobil w sumie dwa dodatkowe kolka. Czyli sily byly, a regeneracja przed byla ok 🙂 Mnie wystarczylo tyle ile bylo 😉
A ja bym wolał właśnie bez zajezdni.
Mieć zapas, kontrolować sytuację do końca, może wygrać sprint z grupy 🙂
Widziałeś jak wyglądała jazda prowadzącego pociągu z połówkowiczami? Interwały jak jasna cholera! Sprint, próba urwania się i jak nie działa to toczenie. I znowu sprint i toczenie... Ostatecznie wygrywa najlepszy sprinter z peletonu, który był na dobrej pozycji na podejściu do mety 🙂
Zwariować można 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatWidziałeś jak wyglądała jazda prowadzącego pociągu z połówkowiczami? Interwały jak jasna cholera! Sprint, próba urwania się i jak nie działa to toczenie. I znowu sprint i toczenie...
No ale jakby zadziałało, to już by nie było tylu szarpań 😉
Gratulacje Gorlic. 2 maratony w podobnych czasach pokazują, że Twoje wyniki nie są przypadkowe, za to w pełni zasłużone.
Gratulacje też dla Kasi, Sebu i toczącego się Szyszkownika ;).
Wyklikałem sobie, że spotkana wczoraj Monika jeździ w znanej grupie Niepokręcę. Co tłumaczy mniejszą ilość rekordowych odcinków podczas wczorajszej jazdy. Ona po prostu regularnie jeździ ze znacznie lepszymi 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatOstatecznie wygrywa najlepszy sprinter z peletonu, który był na dobrej pozycji na podejściu do mety 🙂
Można też z takiego pociągu, będąc nawet w końcówce, wyskoczyć odpowiednio wcześniej np. 800 metrów przed metą i jechać ile fabryka dała 😛
Śr 7 paź 20
To już wszystkie maratony w tym roku. W sobotę jeszcze szybka (mam nadzieję) dycha w Jaśle i koniec ścigania w 2020. Patrząc na to co robiłem we wrześniu i październiku nie ma sensu robić jakiegoś dużego off-seasonu. Można płynnie wejść w przygotowania do kolejnego. Będzie chyba coś nowego, ale o tym później.
Wczoraj pojeździliśmy z Andree po ciemnicy na Błoniach. Ciemno, ale ludzi ciągle mnóstwo, bo pogoda dosyć łaskawa. Dopiero po siódmej temperatura nieprzyjemnie spadła i ludków wymiotło. Obydwaj byliśmy na małych kółkach, co w moim przypadku oznacza 4x90 i Seby FRX. Nie wiem czy to nie trzeci raz w tym roku na tych rolkach. W każdym razie lekko się zaskoczyłem, że jedno z kółek jakby nie miało ochoty się kręcić. Nawet jednego obrotu nie robiło. Pewnie łożyska są już na błękitnych chmurkach towotu, a ja dopiero teraz zauważyłem. W każdym razie toczenie zdecydowanie bardzo mocno słabsze niż na wyścigowym zestawie. To w ogóle nie ma porównania.
Pal sześć trzymanie nogi, które w bucie z linerem jest dosyć symboliczne, pomimo sznurowanego linera i klamry 45 stopni. Sam liner się ugina i ugniata uniemożliwiając bezpośrednie przeniesienie ruchów stopy na koła. Które poza tym nie są tak dogodnie doregulowane jak to zrobiłem w Takino. Koła to zwykłe Infinity 85A i porównania do dwurdzeniowych, albo i do hydrogenów po prostu nie mają. Normalne kołki. Jechać się da i to wszystko.
Przyzwyczaiłem się do tego jak działają łożyska hybrydowe w zestawie wyścigowym i zacząłem to traktować jako normalne. Teraz poczułem co to znaczy różnica w łożyskach. Jak ludzi zaczęło być mniej to pojawiły się odcinki, na których można było pocisnąć. No i pomimo starań GPS zaraportował marne 23,5 km/h. A wydawało się, że szybko jadę. No, ale ciemność, ciągłe przejeżdżanie przez plamy cienia i oczekiwanie szarpnięcia na leżących tam gałęziach czy kamykach, a przede wszystkim opory na kołach… Nie ma porównania. Być może gdybym założył do wysokiego buta porządne łożyska i fajne koła to by się zbliżyło wydajnością od setupu wyścigowego, ale zawsze jeszcze będzie szyna. W sebach jest to fitnesowa szyna z igniterów, z dwuczęściowymi śrubami. Takino stoją na szynie z lotniczego aluminium serii 7000. Wydaje mi się, że daje się zauważyć różnicę. Chociaż faktycznie w wysokim bucie czuć, że się stoi niżej, ale chyba mam już na tyle zrobioną stabilizację, że wcale nie oznacza to automatycznie możliwości wychodzenia na większy kąt na zewnętrzną. Właśnie, że nie. Uginający się puch łabędzie dookoła stopy zniechęca do takich prób. Brakuje poczucia zespolenia z kołami, które da porządny, mocno trzymający, twardy but.
Na Jasło przydałoby się poćwiczyć sprinty, albo chociaż starty, ale nie wiem czy uda się znaleźć na to czas. Wczoraj jeszcze były resztki zmęczenia po maratonie oraz pozostałości z poniedziałkowego „strzału w lędźwiach”. Ewidentnie problem mięśniowy, który pojawił się w punkcie naruszonym podczas wyrywania chwastów w maju 2018. W każdym razie było nieprzyjemnie, ale dało się pojechać. Wręcz nie było problemu z pochylaniem, ale nie proście o wyprostowanie…
Natomiast dzisiaj rano skating dryland. I zacząłem się zastanawiać, czy „drylandy z wąsaczami” nie mają już skończonego roczku. Ale nie. Jednak nie. Pierwszy historyczny odbył się w czwartek 24 października. Więc to za dwa tygodnie. Pasowałoby zrobić sobie jakiś, nie wiem, torcik awokadowy?
Co się zmieniło przez ten rok? Chyba sporo. Jedźmy po kolei:
- przysiady – jak przysiady. Minuta przysiadów nie była chyba nigdy problemem. To w końcu ćwiczenie dwunożne.
- przysiady na jednej nodze – bardzo duży postęp, także w stosunku do stanu z okresu lock-down’u. Teraz nie czuję szczególnego napięcia i zagrożenia kontuzją schodząc w dół na lewej nodze. Stabilność na obu nogach zbliżona. Praca tułowia w miarę podobna na obie strony.
- przeskoki z przysiadem na jednej nodze – bardzo duży postęp, praktycznie każde lądowanie jest stabilne, potem przysiad i wyjście czasami zachwieje, ale jest cały czas stabilność. Wyskoki dynamiczne z pracą rąk i ciągnięciem kolan w górę. Lekko zadyszany, ale bez zmęczenia po minucie
- „kata” Eltona – czyli utrzymanie pozycji przy wolnej nodze zataczającej okręgi w bok i tył – jest stabilnie, walka o zejście niżej, ale to już ograniczenia mobilności, a nie siły
- przysiady z wyskokiem co pięć – jak były zawsze ciężkie tak są. To ćwiczenie typowo siłowe. Wcale w tym momencie nie jestem w najlepszej formie. Wyskakując staram się ciągnąć pięty wyprostowanych nóg do przodu w sposób siatkarski. Pomaga. Trochę.
- przejścia boczne – side to side – moje chyba ulubione ćwiczenie – pełna koncentracja na wychodzeniu biodrem, aby równoważyć ciężar odsuniętej nogi. No i staranie się o zejście niżej, walkę z brakami mobilności.
- skater jumps – mniej więcej takei wrażenia jak przy przeskokach z przysiadem. Stabilnie, dynamicznie. Możliwe, że bardziej dynamicznie niż wąsacze na wideo.
- niski spacer – boli jak bolał, ale dajemy radę. Typowo siłowe ćwiczenie.
- utrzymanie niskiej pozycji – pod koniec minuty piecze, ale nic specjalnego. Drugiej minuty bym nie ustał. Raczej. Ale na wideo widać, że wąsacze też nie.
Tym razem treningi z Pawłem mają się odbywać na Kolnej (hurra!) w sobotnie przedpołudnia (ojojoj! wszystkie moje inne zajęcia z soboty przed południem muszą się bujać…). Będzie trudniej niż w Kłaju, bo podłoże to parkiet. Bardziej ślisko.
Ale grunt, że będą. Po pierwszym roku wydawało mi się, że zrobiłem postęp, ale ograniczał się do jeżdżenia „ładniej”. Po drugim roku zacząłem jeździć „skuteczniej”. Teraz trzeba to poprawiać dalej, czy uda się nadążać za grupą, czy dalej będzie brakowało mi siły?
Hala jest o niebo trudniejsza niż ulica – ciągłe łuki, ciasno, szybko, ślisko. Jak ktoś wymiata na hali, to na ulicy będzie królem.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Jasło suchą stopą!
Weeeheeeee! 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @sebuWysłany przez: @tomcatTo już wszystkie maratony w tym roku.
No nie, myślę, że jeszcze jakaś okazja do przejechania maratonu w tym roku będzie 😀 No i WTR czeka na Ciebie 🙂
Pozostaje trzymać kciuki za pogodę 🙂
WTR to wyprawa na pół dnia. Mam problem z tak długim wyrywaniem się od obowiązków... Z tego powodu w tym roku nie zrobiłem ani jednej setki na rowerze... 🙁
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ostatni post: Pomocy Najnowszy użytkownik: valentinagoggin Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte