Kicking asphalt 2020
@tomcat
Tabletki do uzdatniania wody sa super, tylko że one mają chlor. W teorii wszystko co nimi traktujesz skraca swoją żywotność. Nie mam pojęcia jak wpływają na customy. Jak nie chcesz czekać na tabletki to to samo działanie masz za pomocą wody z domestosem. Tylko dawkowanie jest problematyczne 😉
Ja używam tabletek już z 2 lata. Do tego nie tylko linery, ale kąpię w tym wszystko co zaczyna walić. Czyli buty, ochraniacze i wszelaką bieliznę termoaktywną. Przy bieliźnie po kilku godzinnej kompieli, konieczna jeszcze pralka, żeby nie zakładać tego chloru potem bezpośrednio na siebie.
W tabletkach pomiędzy tymi z chlorem, a tymi z chlorem i jonami srebra nie widzę różnicy. Więc jedę w najtaniszych.
Osuszacz z ozonatorem Twojego polecenia też już od długiego czasu w użyciu.
Śr 21 paź 20
Mogłoby się wydawać, że sporo się ruszam. Praktycznie codziennie coś jest nagrane w Stravie czy endomondo, ale najwyraźniej moje plecy wiedzą lepiej.
Jeśli w jednej sekundzie przeciągasz się leniwie leżąc w łóżku w ciemnościach przedświtu, a w drugiej spadasz na podłogę rozpaczliwie próbując rozciągnąć skurcz lewej strony równobocznego pleców to wiedz, że coś się dzieje.
Więc odkurzyłem hantelki i wystawiłem głowę i twarz na wszędobylski jęzor mojej słonolubnej suni robiąc deski oraz zakończyłem sesję bardzo delikatnym rozciąganiem. Skoro teraz warunki zewnętrzne zaprzeczają regularnym, długim i intensywnym sesjom na rolkach, a trenażer rowerowy to nie to samo dla pleców co rolki w obniżonej pozycji, to trzeba wziąć się w garść i wrócić do tych ważnych, acz nie przesadnie lubianych ćwiczeń z obciążeniem.
Nie mam żadnego problemu z tym, żeby „każdy dzień był dniem nóg”. Gorzej jest wziąć coś więcej na przysłowiową klatę…
Będą treningi na Kolnej. Jednak! Pierwszy w sobotę trzydziestego pierwszego o siedemnastej. Wstęp wolny, koszt 20 zł. Paweł zdecydowanie zachęca żeby się zdecydować raczej na konsekwentne chodzenie, bo ciężko w połowie sezonu dołączyć i … nadążyć za grupą. Ja się jeszcze muszę przekonać jak to moje „nadążanie za grupą” w tym sezonie będzie wyglądać.
Zaczynamy trzeci sezon. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 25 paź 20
Chyba właśnie nie będzie treningów tak od razu. Rząd zapuścił ograniczenia spotkań, zebrań, zajęć do 5 osób maksymalnie. Czy uda nam się to ogarnąć? Nawet jeśli tak, to przełoży się na pewnie sporo większy koszt wynajmu sali, co może mieć wydźwięk czysto prohibitywny dla niektórych. Jakby się dało to ja chętnie zapłacę więcej, byle tylko kontynuować naukę. Jak ten żak w średniowieczu…
Obserwacja z jazdy na trenażerze rowerowym w tym tygodniu: zbyt duże pochylenie korpusu do przodu powoduje problemy z przepływem krwi do nóg. Efekt jest praktycznie natychmiastowy, więc chodzi zapewne o tętnice udowe. Czuję to za każdym razem jak próbuję oprzeć łokcie na kierownicy, metodą Grega LeMonda: parę sekund i nogi odpadają – brak siły i palenie mięśni. To jest pozycja na rowerze, z podpartym tyłkiem, ale zacząłem się zastanawiać, czy w przypadku nieprawidłowo zgiętej pozycji na rolkach nie może występować podobny objaw? To teraz na rowerze było ewidentne, ale wydaje mi się, że rozpoznawałem objaw znany z jazdy na rolkach.
Co z tym zrobić? Muszę wziąć Pawła na którymś treningu i potwierdzić jak powinna wyglądać i czuć prawidłowa pozycja rolkarska. Porobić zdjęcia, a co ważniejsze zapamiętać kąty goleni do butów, brzucha do ud, która część ręki opiera się na kolanie. I pracować nad jazdą w dokładnie takim wychyleniu, ale nie większym.
Naszła mnie myśl: czy rozciągnięcie może cokolwiek z tym zmienić? Chodzi zapewne o zmniejszenie ciasności w mięśniach ściskających tętnice. Na rolkach jest lepiej, bo co chwila jest ten moment relaksacji dla każdej nogi.
Fizjologia wita się z biomechaniką.
...
Jeśli nie będziemy mieli treningów to przepracuję zimę sam. Zero wątpliwości. Ale byłoby dużo przyjemniej i skuteczniej, gdybym jednak ćwiczył: a) z innymi, b) pod krytycznym okiem treneiro.
I tak już nie mogę się doczekać wiosny.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Teraz juz tak tego chcesz ze znajdziesz sposób 🙂 A ja chetnie poczytam jaki 🙂 Powodzenia ogromnie w przepracowywaniu zimy 🙂
Wt 27 paź 20
A może jednak będą te treningi? U moich dzieciaków nikt nie odwołał ani kosza, ani tańca, ani szermierki. To może my też damy radę? Trzymam kciuki!
Wczoraj zrobiłem sobie dzień odpoczynku, bo w niedzielę pyknąwszy drugi z serii trening z Jankiem Szymańskim zrobiłem się taki trochę zmęczony. Nogi, tak owszem, ale przede wszystkim ręce, bo w drugiej serii po każdym ćwiczeniu na nogi była albo jakaś decha, albo pompeczki i deski deskami, ale trochę tych pompeczek było. A miałem przerwę. Więc dzisiaj to nie jest dokładnie tak, że muszę kubek dwoma rękami podnosić, ale czuję tricepsy. Oj, tak.
Za to dzisiaj skating dryland wszedł po prostu miodnie. Był taki moment przełamania, gdy podczas przysiadów na jednej nodze zamiast robić lewa-prawa-lewa-prawa… przeszedłem na serie po dziesięć na jednej i dziesięć na drugiej i od nowa. I to jest sporo trudniejsze, ale po początkowej krótkiej, a wygranej walce o balans wszystko się wyprostowało i później już było tylko z górki. Po całości czułem się świeżutki. Bez mała mógłbym pojechać drugą serię. Ale zamiast tego porządnie się porozciągałem. Potrzeba była.
Tęsknię za prędkością. Za migającym krajobrazem, skupieniu na wyciskaniu prędkości z każdego kółka z osobna i ze wszystkich razem. Przede wszystkim jednak za jazdą w grupie, gdzie czuje się ciężar pociągu na plecach i chce się uciekać, albo widzi pociąg przed sobą i chce się gonić.
Jednak pogoda to jedno, a druga sprawa to skrócony dzień. W tygodniu pracuję praktycznie od świtu do zmroku i niewiele mogę z tym zrobić. A po ciemku to nie jest to samo. Czy rower, czy rolki przyczyny będą inne, ale dopóki nie znajdzie się porządny, oświetlony i najlepiej ogrodzony tor do szybkiej to rolki po ciemku to raczej turlanie się niż jazda. A rower w nocy na polskich drogach… w dzień bywa strasznie z wyprzedzającymi „na gazetę”, a w nocy nie będzie lepiej.
Więc trenażer rowerowy plus dryland plus ogólnorozwojówka plus trochę hantelków i regularne rozciąganie całego ciała. I będzie dobrze.
Oby tylko te treningi się odbywały. I obyśmy zdrowi byli.
I jeszcze parę innych „drobiazgów”…
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Kupuj takie cos. Dobrze robi i na nogi i na plecy. I kupa smiechu na początku zabawy jest 🙂
Augsburg to nowy adres na mojej osobistej liście miejsc ciekawych, czyli m.in. takich, gdzie mogą Ci zrobić buty na miarę 🙂
Co więcej: robią tam coś, czego nie robi wydaje się nikt inny - canting na śrubach i kliny na rozmiar!
http://junkersports.com/cms.php?artikel=32
Ale koszt jest... ostatnio spodobało mi się słowo: prohibitywny...
1700 euro...
Tak czy inaczej - warto poczytać!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Cz 29 paź 20
Załóżmy jednak, że będzie ten trening w sobotę po południu… W takim razie trzeba być w formie i jeśli jakieś bardziej męczące rzeczy, to zrobione w takim momencie, aby jeszcze się zregenerować.
Więc cały dzień wczoraj chodziłem dookoła trenażera (nie dokładnie cały dzień, bo wtedy pracuję, ale rano i wieczór) i w sumie już, już chciałem na niego wskoczyć, ale wtedy do mnie dotarło, że jest po dwudziestej pierwszej i słyszę już syreni zew podusi i kołderki. Odpłynąłem zatem w nastawieniu, że kręcimy rano. Nie ma to tamto.
No to rano nie ma to tamto, kręcimy. Śniadanko, lekki ogar i sprawdzenie o której córki startują swoją wirtualną szkołę i można zaczynać.
Zwift zawiódł, więc póki nie wpadnę na pomysł co z tym zrobić puszczam filmy z wyścigów Pascala. Całkiem fajnie wciągają, można się wczuć, robić przyspieszenia w momencie ucieczek i takie tam.
Najpierw rozgrzewka w okolicach 130-150 watów, ale dosyć szybko wskoczyłem na 180-200 watów i niedługo później 200-230 i tak już zostało. Poprzednim razem musiałem walczyć o to, żeby moc nie spadała poniżej 200, bo automatycznie zwalniałem i wyskakiwało 180, a tym razem 200 było jakby z defaultu, a musiałem się starać o 230-250 W. Czuć lekkie adaptowanie się do tego rodzaju wysiłku.
Obniżona temperatura za oknem to niższa temperatura także w gospodarczej części mojego domu, czyli tam gdzie stoi trenażer i stołowy wiatrak nastawiany na wachlowanie pomieszczenia wystarcza do poprawy samopoczucia. Chociaż oczywiście koszulka na koniec mokra jak wyjęta z wody. Ale tak to już jest z ćwiczeniami w pomieszczeniu. Nic nie zastąpi przewiewu na zewnątrz.
Poza trzymaniem wyższej średniej mocy niż poprzednio zrobiłem jedno duże przyspieszenie w połowie i dwuminutowy finisz na końcu. Okazało się, że tym razem rozkręciłem rolkę do 77 km/h, co przyznaję, robi na mnie wrażenie. Moc nawet nie była taka duża, bo poniżej 500 watów, ale kadencja ciut poniżej 130 rpm trochę mnie jakby zabija. Chwilę zeszło zanim mi tętno po tym spadło i przestałem sapać. Końcowe 2 minuty były na poniżej 400 watów i na mniejszej kadencji. Choć utrzymane dłużej nie były takie trudne. Wydaje się, że mam problem z utrzymywaniem kadencji. Średnio wyszło dzisiaj 60, czyli dużo za mało.
Na koniec zostałem nagrodzony przez Endo nowymi rekordami życiowymi na 10 km, 10 mil i 20 kilometrów. No i ciągle jeszcze dyszka z Focha 2019, czyli wyścig na zewnątrz jest szybsza niż samotny trenażer, ale to już tylko kilkanaście sekund.
Ciekawe czy uda mi się w ciągu tej zimy ściąć czas na dychę poniżej 15 minut. To średnia 40 km/h. W sumie jeśli tylko będę zdrowy i nic sobie nie zrobię – czemu nie?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pt 30 paź 20
Za każdym razem po wizycie u dietetyka powtarzam sobie: „jak ja nie rozumiem odżywiania!”. I taka jest prawda. Dziewczyna robi co może, żeby mnie, prostego chłopa, wyedukować i być może czyni w tym jakieś postępy, ale nie zmienia to faktu, że do tego co się ze mną dzieje nie mam wystarczającego dystansu, aby prawidłowo ocenić.
Wrzesień był pod znakiem gorszego samopoczucia. Kto wie co to była za infekcja po mazurskim z której skutkami dopiero niedawno zacząłem się żegnać? No i sporo odpoczywałem przed i po maratonach. Październik to bardzo zła pogoda i przejście do treningów praktycznie w stu procentach pod dachem własnego domu. To oznacza bardzo duży uszczerbek w bilansie przepalanych kalorii.
Jednocześnie z podpuszczenia rzeczonej dietetyk jem coraz więcej. Z miesiąca na miesiąc coraz więcej. Nie, żeby bardzo dużo, ale tak o 150-200 kcal więcej co miesiąc. No i to czuć w ciągu dnia. Już nie za bardzo jest tak, że muszę się zastanawiać jak zabić głód. Bardziej myślę co i kiedy zjeść, żeby wyjść na cel kaloryczności ogólnej oraz w podziale na konkretne makroskładniki. Owszem, czasami czuję, że łatwo byłoby wpaść w ciąg i pożreć wszystko co słodkie w domu, ale na szczęście to się dosyć szybko kończy, np. po kanapce z dżemem i kilku biszkoptach.
No i waga pokazuje mi w zasadzie to dokładnie tyle samo co pokazywała, gdy pierwszy raz pojawiłem się u niej w czerwcu: dzisiaj 91 kilogramów. A dwa dni temu było 88 i pół? Co za czort?
Pomaga analizator składu ciała. Okazało się, że to jest woda. Mięśnie mam napompowane wodą i to tak, że wagowo jest ich o dwa kilo więcej niż miesiąc temu. A najciekawszy parametr, czyli procent tłuszczu cały czas spada. O ile w zeszłym miesiącu wskazywał, że trzeba zrzucić jeszcze półtora kilo tłuszczyku, to tym razem pokazuje, że zostało do zrzucenia jeszcze sto gramów. Aktualnie wykazuję otłuszczenie na poziomie piętnastu procent.
W życiu bym nie zgadł patrząc na siebie! Byłem w tym roku już sporo szczuplejszy, a zwłaszcza z mniejszym brzuchem. W pierwszej połowie sierpnia skinsuit leżał na mnie dużo lepiej niż teraz. Z jednej strony trochę to akceptuję, bo celem jest nauczenie organizmu trawienia dużo większych ilości pokarmu i udostępniania dużo większych ilości energii, ale z drugiej strony zawsze to smutno, że w pewien sposób jest gorzej niż było.
Tylko, że gorzej jest wyłącznie subiektywnie. Bo waga więcej pokazuje, bo więcej jest fałdek na brzuchu, a mniejsza ilość treningów i przepalonych kalorii też nie poprawia pewności siebie. Jednak kompozycja ciała się zdecydowanie poprawiła. I tego bym nie zgadł.
Zastanówmy się co się dzieje? Jem więcej, piję więcej, wypoczywam więcej, trenuję mniej.
Przyjmuję już od kilku miesięcy tyle kilokalorii, że wszystkie funkcje organizmu, a zwłaszcza funkcje hormonalne mogły już zdążyć wrócić do normy. W tym testosteron, który sobie zaburzyłem zbyt głęboką i długotrwałą głodówką. Wypoczynek pomógł zapewne także uspokoić przysadkę i obniżyć poziom kortyzolu, którego zbyt wysoki poziom blokuje schodzenie z tłuszczu. Jednocześnie też przywrócone zostały umiejętności syntezowania ATP, niezbędnego do zasilania mięśni. To ostatnie było ewidentnie czuć podczas maratonu gorlickiego, gdzie cały maraton, jak nigdy, przejechałem na dwóch tabletkach dekstrozy. Dwie tabletki to dziesięć gramów. Prawie nic. A nie czułem potrzeby sięgnięcia po żel. Może błędnie, ale nie czułem i nie sięgnąłem.
Mając około 20 procent tłuszczu myślałem sobie: „ach, mieć te normatywne 15 procent!”. Teraz wychodzi, że je mam no i to jest takie, no, w każdym razie wyglądam normalnie. Ten spalony tłuszcz to był ten najgorszy: wisceralny, umiejscowiony głęboko w jamie brzusznej między narządami. Pozbycie się go zwęża sylwetkę, ale nie zmniejsza wizualnie brzucha. Więc po mojemu jaką miałem sylwetkę, taką i mam. Pewnie dopiero dalsze schodzenie zacznie w końcu odsłaniać mięśnie.
Ale celem nie jest krata na brzuchu, tylko dojście do zjadania około 3500 kilokalorii dziennie i zarządzanie podażą energii. Przynajmniej na razie tylko tyle. I żeby to organizm na bieżąco wykorzystywał i bynajmniej nie odkładał na później. Trzeba go umiejętnie tresować. I samemu tego w żaden sposób nie dokonam. Pomoc specjalisty jest niezbędna, chociaż to wszystko: liczenie, pilnowanie i tak dalej, to jest moja robota. Następny miesiąc mam być na kaloryczności 2750-2800. I zobaczymy. Oby ładnie siadło!
I żeby tylko się potwierdziło, że jest jutro trening i w każdą następną sobotę, to już będę w pełni ukontentowany!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatNie, żeby bardzo dużo, ale tak o 150-200 kcal więcej co miesiąc.
W sensie chciałeś napisać: 150-200kcal dziennie więcej co miesiąc? Bo w innym przypadku to nie ma sensu...
Wysłany przez: @tomcatPomaga analizator składu ciała. Okazało się, że to jest woda.
Ostatnio kupiłem sobie Xiaomi Mi Body Composition Scale 2 - i mam wrażenie, że ta analiza składu ciała mocno kłamie. Nie umiem się nabić wodą na zieloną strefę (55%), czyli zawsze mam niedostatek. Nawet jak włożyłem elektrolity i piłem tyle, że mocz nie miał prawie koloru... Stąd stwierdziłem, że to taki feature określający "mniej/więcej"... Chyba że masz analizator, który z większą ilością styków niż tylko nogi, to może to ma jakiś sens.
Wysłany przez: @tomcatZ jednej strony trochę to akceptuję, bo celem jest nauczenie organizmu trawienia dużo większych ilości pokarmu i udostępniania dużo większych ilości energii, ale z drugiej strony zawsze to smutno, że w pewien sposób jest gorzej niż było.
Pytanie jak się czujesz teraz i jak się czułeś wcześniej. Ja wiem, że u mnie waga powinna wachać się pomiędzy 80-83kg. Wszytko powyżej czuję się ociężały, wszystko poniżej czuje się na permamentym głodzie. Idealna z BMI wynosi jakieś 76kg... Tyle, że jak byłem w strefie 77-78kg przed 200km na rolkach, to było non stop lekkie poddenerwowanie i szukanie w lodówce 😉
Wysłany przez: @tomcatNastępny miesiąc mam być na kaloryczności 2750-2800. I zobaczymy. Oby ładnie siadło!
Ciekawy jestem diety, którą Ci dietetyk przepisuje. Ja od miesiąca na pracy z domu i 2 odkycie kulinarne:
1) Zupa z czerwonej soczewicy i pomidorów w puszcze
2) Kasza gryczna + zielony ogorek + bialy ser... O dziwno zajadają się tym tez moje dzieci o.O
Oczywiście, że dziennie.
Analizator jest oczywiście na wypasie, z rączkami.
Kmini osobno tłuszcz i mięśnie w każdej nodze, ręce i tułowiu.
I wygląda, że z sensem. Na stówę nie ta klasa co wagi z "analizom ".
Jak się czuję? W sumie to dobrze. Mam energię, łatwo się wchodzi po schodach. Jest takie uczucie "napompowania", ale to może być woda plus to, że musze zjeść naprawdę sporo nieprzetworzonego jedzenia, żeby wyjść na te kalorie. Dietetyk podpowiedziała, żebym dojadał żelkami. Ona przynajmniej tak robi. Przy intensywnych treningach, gdy co chwila trzeba uzupełniać glikogen w mięśniach - nie ma co się bać cukrów prostych. Uwaga! Nie dotyczy "szarych Kowalskich" na kanapie 😉
Dieta jest cały czas ta sama. Komponuję z możliwie jak najprostszych elementów. Wprowadziłem owszem parę produktów nie używanych wcześniej, tj. awokado i skyr, ale głównie to jest to co było wcześniej, ale z niejakim przegięciem na ilość surowych warzyw i węglowodanów złożonych.
Z węglami mam niejaki problem, bo powinienem wciągać dziennie około 400 gramów węgli, co Uwaga! odpowiada 500 gramom ryżu! Suchego! Po ugotowaniu to się robi półtora kilo. 🙂
Całe szczęście nie samym ryżem żyję 🙂
Załączam przykładowy zrealizowany jadłospis autorski. 🙂 Jak widać są też wypasy, luksusy i dekadencja.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @joannap@tomcat
Jak mowa o dietach itp - czy Twoja żona zadowolona z tej diety sokowej?
Sirtu? To nie dieta sokowa, tzn. może na początku tak się wydaje, ale tak naprawdę to nic podobnego.
Owszem zadowolona. I były wyniki. Ale po czasie zarzuciła i kilogramy bez trudu wróciły...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ostatni post: Bieganie - jogging, trekking itd Najnowszy użytkownik: georgettaelizon Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte