Kicking asphalt 2020
No i gra gitara B) 🙂 😉 .
A u nas pogoda tak się "wyluzowała", że kolejny dzień leje 🙁 .
Ci, którzy starują w sobotę (w dodatku na 3 dystansach) mogą mieć ciekawie.
Kuba, jak Chcesz, to mogę cię wspomóc ciepłą herbatą (może być z prądem) na którejś zmianie 😉 .
Powodzenia.
Ja jutro już wracam...
A póki co: izometria pod obciążeniem, rozciąganie miedzyżebrowych, praca nad mobilności miednicy w płaszczyźnie bocznej i kupa ćwiczeń koordynacyjnych.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Powiedział gostek, który przed chwilą obalił "szampana" na spółę ze Swoją Sz. M. w 63 - cią rocznicę własnego jubileuszu B) .
Najlepszego!
Ci, którzy starują w sobotę (w dodatku na 3 dystansach) mogą mieć ciekawie.
Kuba, jak Chcesz, to mogę cię wspomóc ciepłą herbatą (może być z prądem) na którejś zmianie 😉 .
Dzięki. Z chęcią przyjmę pomoc w postaci dopingu. Co do herbatki na zmianach, to w strefę zmian bez numerka Cie nie wpuszczą. No i za prąd podziękuję 😉 - wolabym się nie przekręcić w trakcie zawodów.
Ogólnie to jeszcze tydzień temu myślałem, że to będzie najprostszy WTZ a mojej historii. Akturalnie po 3-4 dniach ciągłego deszczu uważam, że będzie najtrudniejszy. Jak zwykle pogoda zaskakuje.
Jeszcze raz gratuluję triathlonu zimowego!
Ja już jestem z powrotem, ale życie muszę ogarniać. Jak ogarnę to coś skrobnę.
A w międzyczasie - Szyszkownik: pytałeś kiedyś "co dokładnie robią rolkarze pro typu Bart Swings, żeby ich plecy nie napinkalały?".
No to teraz już wiadomo. Zawsze uważałem, że Felix jest spoko gość, a nawet w planka! 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pon 27 sty 20
Okolice Salzburga to nie włoskie Dolomity – jedzie się dobre cztery godziny krócej. Bardzo sympatyczna sprawa. Ale czy austriackie stoki słusznie uznawane są za trudniejsze niż włoskie? Ciekawy byłem jadąc po raz pierwszy do Austrii na narty. Zawsze do tej pory jeździliśmy do Włoch, bo słońce, bo łatwiejsze stoki - a to ważne, żeby dzieci się nie zniechęciły. Tylko, że tym razem ferie wypadły wcześnie, bo w styczniu, a to w wysokich górach ryzyko dużego mrozu. No i dzieci w międzyczasie wyrosły, to raz, a dwa długo już instruktorzy w szkole narciarskiej im ciosają kołki na głowie jak jeździć. Więc jeżdżą już lepiej od nas. A na pewno szybciej.
Na miejscu łatwo się dało stwierdzić, że stoki są faktycznie bardziej strome niż we Włoszech. Mnóstwo ludzi. Mnóstwo. Raz, ze trzeba uważać, a dwa dosyć szybko zrobiły się odsypy i muldy na stromszych sekcjach. Niby już byłem rozjeżdżony w tym sezonie, ale tak jakby wszystko poszło się paść. Przyszły bardziej wymagające warunki i nagle jakbym nie potrafił jeździć. Po co mi super twarde buty, skoro nie daję rady w nich stać stabilnie i sterować nartami? Bez sensu.
Walka. Dosyć szybko przyszło zmęczenie. Niestety przydarzyło się też nieprzyjemne zdarzenie mojej córce, która ścigając się z kuzynką doprowadziła do kontaktu między nartami, no i to ona nie ustała. Upadek, nie wstaje. Od razu mi się gorąco zrobiło. Wstaje, raportuje ból kolana od zewnętrznej strony. Czy da radę jeździć? Spróbuje. Jeździmy. Po chwili się okazuje, że jednak nie – bolesność przeszkadza na tyle, że z trudem ogarnia. Biorę ją i powoli zjeżdżamy z góry. Reszta towarzystwa zostaje. Potem się okaże, że znaleźli jedyną czarną trasę – na samym szczycie, ledwie 300 metrów o nachyleniu średnim 30%. No, nie rozumiem tego. Czerwone są aż bordowe, a czarne ledwo szare?
Wieczorem wykorzystuję to, że nie czuję jeszcze zmęczenia i robię trening core. Jak się okazało jedyny podczas tego wyjazdu…
Wt 28 sty 20
Kolano córki zaopatrzone elastyczną opaską i posmarowane jakimś szuwaksem na te sprawy wydaje się być w miarę. Żona obiecuje wziąć ją na łatwiejsze trasy, żeby nie musiała walczyć o życie. Wyprawiamy się na sąsiednią górę, która z „naszą” połączona jest kolejką linową. Fajna sprawa.
Na drugiej górce faktycznie dużo więcej płaskich stoków. Rozdzielamy się i nasza grupka eksploruje zakamary. Znajdujemy kolejną czarną „trasę”, całe 180 metrów o nachyleniu chyba 40%. Ale nazwa fajna: Hexenszus. Bardzo fajny rejon. Sporo „zabawek” dla narciarzy: a to funpark z mniejszymi i większymi rampami i boxami do skakania, a to trasa zjazdowa lub gigantowa z pomiarem czasu. Ciągle się męczę, nie czuję płynności, buty nie pasują, boję się prędkości, ciężko wejść na krawędź, a jeszcze trudniej się na niej utrzymać. Tylko piękna, słoneczna pogoda i wspaniałe widoki sprawiają, ze chce się po prostu spędzać czas na zewnątrz stosując turystykę wyciągową. No i powietrze: na tej wysokości nie ma żadnych pyłów, ani pyłków. Dla krakusów to rekonwalescencja. Takie wyjazdy powinny być na NFZ.
Dzieci to diablęta bez wyobraźni. Przyłapałem chrześnicę na jeździe po stromej trasie tyłem z głową między nogami… Mówi, że chciała sprawdzić czy się tak da. Albo trawersowanie stromego stoku po hyc-hyc-hyc muldach na pełnej prędkości. Wyskok z jednej muldy lądowanie na drugiej. Jedno za drugim w odległości może dwóch metrów. Jakby coś im nie pykło, to rzeź. Ale za to jak to z dołu wygląda…
W pewnym momencie tak mi podjechały, że musiałem ostro skręcić w stronę lasu będąc tuż przy granicy trasy. No i następnie żeby nie wpierniczyć się między drzewa musiałem zmienić kierunek jazdy w skoku. Całe szczęście, że to wszystko na automacie, bo w życiu bym tego nie wymyślił.
Śr 29 sty 20
Zapowiadają opady. Nie wiadomo do końca czy deszcz, czy śnieg. Zapewne będzie też słaba widoczność, bo chmura, więc zostajemy na „swojej” górze, gdzie się nam będzie łatwiej znajdować. Mimo starań co jakiś czas ktoś z naszej 10 osobowej wycieczki się zapodziewa i trzeba się szukać.
Mimo zapowiedzi pierwsza połowa dnia jest piękna. Kończymy objazd tras oznaczonych jako „Hermann Meier Tour”. Flachau, czyli miejsce naszego stacjonowania, to jego obszar rodzinny. Długoletni „Herminator” biegów zjazdowych tutaj się uczył i tutaj trenował. Miał gdzie.
Z jakiegoś powodu przypada mi do gustu FISowska trasa nr 1. Nie ważne, że stroma i zmuldzona. Z jakiegoś powodu dobrze mi się na niej jeździ. I w sumie na podobnej czwórce też. Czyżby nadchodziło wyczekiwane przełamanie i wreszcie przyjdzie przyjemność z jazdy? Na pewno inne jest odczucie, pozwalam nartom jechać wprowadzając je w skręty i wyginam coraz śmielej ciało. Pilnuję „leżenia” na językach butów. Coraz fajniej.
Zgoniła nas śnieżyca. Po południu i w nocy spadło 40 cm śniegu. Ewakuowaliśmy się praktycznie bez widoczności. Część z wycieczki została licząc, na to że szybko przejdzie. Kolega miał kask z przyłbicą i mu się to nie sprawdziło. Gogle są teraz dwuszybowe i nie zamarzają od środka. A przyłbica? Przyłbica to pojedynczy kawałek poliwęglanu. Jak mu zamarzło, to naprawdę pozostało jechać na słuch. Był problem, bo odsłonięcie przyłbicy też nie działało: momentalnie zaklejało mu okulary.
Cz 30 sty 20
Trzeba coś więcej pozwiedzać i padło na Flachauwinkl-Zauchensee. Bliski dojazd i wysoka góra – powinien być na niej przyjemny śnieg. Powinien, ale nie zdążyli wszystkiego wyratrakować, a nawet jeśli zdążyli, to tylko wyrównali świeży opad, nie zdołali go utwardzić. Więc rano było pysznie miękko, a od południa zaczęły się robić muldy na stromszych kawałkach. Po południu muldy były już jak smoki! Nigdy wcześniej po tak wielkich nie jeździłem. Na szczęście były także miękkie, nie zestalone, więc jak coś nie wyszło z wyliczeniem skrętu można było je „kopnąć” i w prawie każdym przypadku się rozlatywały. A jak nie, to cóż, taki los narciarza. Leżysz.
Powoli, powoli zaczynałem łapać jak po tym jeździć. Nie ma mowy o zjeździe długim, gigantowym skrętem. Praktycznie samobójstwo by to było jak dla mnie. Tylko krótki, gęsty skręt slalomowy. Powoli również odblokowały się biodra i kolana. Nie wiedzieć kiedy, zaczęły absorbować muldy w sposób prawie automatyczny. Złapałem się na tym, że zamiast pracowicie zastanawiać się jak przejechać muldę, to patrzę już na następną wybierając tor jazdy, a tą jakoś przejeżdżam, tzn. albo skręcam na szczycie, albo objeżdżam, albo przejeżdżam na wprost absorbując kolanami hopkę. Wielce zdziwłem na tą obserwacje, bo nigdy wcześniej nie jeździłem w tak trudnym terenie, a tu się okazuje, ze wystarczy trochę podstaw i to samo dosyć szybko przychodzi. Ale ciepło się człowiekowi robi błyskawicznie.
No nie tak szybko z tym optymizmem. Owszem, może miałem kilka ładnych wejść, ale tak ogólnie to ciężko i więcej kaleczenia niż czegokolwiek innego. Tym niemniej uczucie braku panowania nad nartami wreszcie minęło, w butach stałem stabilnie, w skręcie byłem w stanie kontrolować i stopy w bucie i wychylenie kolan i rozciągałem międzyżebrowe wyginając się w biodrze i dociskałem barkami. W skrócie robiłem bez problemu ‘banana” jak instruktorzy tłukli do głowy i cieszyłem się wreszcie szybkim wejściem na krawędź i utrzymaniem na niej do końca łuku. Z każdym zjazdem, gdzie zjazd to zawsze kilka kilometrów, przypominałem sobie kolejne elementy układanki: pozycję rąk, odwodzenie kolana nogi wewnętrznej… To ostatnie zwłaszcza okazało się być sekretem fantastycznego uczucia w szybkiej jeździe carvingowej: miałem wrażenie, że w momencie kąt narty do śniegu wzrósł chyba o połowę i na zakrętach zaczęło wgniatać w śnieg. A nartę mam o promieniu skrętu chyba powyżej 17 metrów, więc nie tak mało, to nie slalomówka. Po prostu tam jest na tyle szeroko i na tyle stromo, ze da się jeździć w ten sposób. Nie to co w polskich Kluskach… Na płaskich sekcjach robiłem sobie ćwiczenia, gdzie korpus tkwi zawieszony w przestrzeni bez ruchu (powiedzmy), a tylko nogi jeżdżą sobie na krawędziach od prawej do lewej. Bardzo satysfakcjonujące ćwiczenie pozwalające na zorientowanie się jak bardzo udało się rozjeździć.
Adaptacja.
Niby trudne warunki, a zaczęła się czysta przyjemność jazdy. Owszem nogi już piątego dnia bolały, ale nie tak jak pamiętałem z poprzednich lat, że potrafią. Chyba trening pod rolki swoje zrobił. Robi jednak ciągle wrażenie, jak jedziesz na dużej prędkości stabilizując napiętymi udami, a tutaj nagle wpadasz w dziurę i dobija i te napięte, palące już uda muszą to wytrzymać. To nazywam szarpnięciem! Ale nie puściło, trzymało za każdym razem. No i ważne nie walczyć z nartami, tylko pozwolić im pojechać. Dużo siły się w ten sposób oszczędza.
Pt 31 sty 20
Ostatni dzień również w Zauchensee. Zaczął się paskudnym deszczem i ogromnym wiatrem, z którego powodu zamknęli najwyższą kolejkę. Niestety. Ale czy my się tym przejęliśmy? Nie! Wyćwiczeni takimi warunkami na Polskich stokach ledwie je zauważaliśmy. No, może o tyle, że gogle trzeba było przecierać, bo krople utrudniały obserwacje.
Stoki ponownie wyratrakowali, ale ciągle jeszcze wszystko bardzo miękkie, zwłaszcza, że temperatura plus pięć, plus siedem. Rano. A potem było więcej. Jak deszcz wreszcie przeszedł, chmury się odsunęły i słonko zaczęło podgrzewać, to aż śnieg się „gotował” i dosłownie kleił do nart. Na takie warunki smary uniwersalne nie działają. Trzeba by mieć ekstra przesmarowane szuwaksem na ciepłe. No i lepiej nie liczyć, że taki śnieg się rozsypie pod naciskiem.
Dzieciaki spędziły większą ilość czasu ścigając się na gigancie równoległym z pomiarem czasu. Ja również spróbowałem sił na krótkim odcinku zjazdu z pomiarem. Jak się słyszy te startowe „pi – pi – pi – pi – piiiiii!” to chociaż wiadomo, że to zabawa, ale jednak adrenalina uderza do głowy.
Coraz łatwiej było walczyć z odsypami i muldami. Chociaż nie powiem doceniłbym narty tak z 10 cm krótsze. Ale dawałem radę. Grunt pozwolić pojechać przodom, dobrze dzioby poprowadzić, a tyły zawsze za nimi nadążą. Nie było przypadku, żeby nie.
Siła czy technika? Chyba jednak technika, ale zaraz potem siła. Jedno bez drugiego na nartach nie ma sensu. Dokładnie tak samo jak na rolkach. Tylko prędkości większe i w przypadku upadku zamiast otarć ryzyko uszkodzeń strukturalnych w nogach, osobliwie kolanach.
Większą trudność stoków w porównaniu do włoskich widać też w maksymalnej prędkości. Kiedyś na Latemarze na trasie Cinque Nazioni puściłem się powyżej 70 km/h. Chyba 77. I czułem, że to przegięcie, to już było bez kontroli. W zeszłym roku na trasach Madonny di Campiglio i Pinzolo bujałem się do 65 z uczuciem pełnej kontroli. A tym razem tylko do 56 km/h, ale też z uczuciem kontroli. Słyszałem w kolejkach przechwalanie się jakie 90 km/h ktoś nie pojechał. Głównie nastolatki. Chłopaki znaczy się. Oj, zestarzałem się chyba, bo nie imponuje mi to wcale. Ale pięknie technicznie przejechać slalom specjalny czy gigant – o tak! To by było to.
Kilometrów natrzaskaliśmy jakoś tak z 250, co jest sporo mniej niż te 400 z Madonny sprzed roku. Ale tutaj też widać różnicę w warunkach terenowych. Po prostu jeździło się wolniej. Tylko ostatni dzień w Zauchensee był porównywalny – w Madonnie codziennie robiliśmy 60-70 km, a w Austrii tylko ostatni przekroczył 60.
Sb 1 lut 20
Udało się na tyle sprawnie wrócić do Polski, że jeszcze na luzach zdążyłem na 18 na trening do Kłaja. Miałem obawy, czy po ośmiu godzinach za kółkiem nie będzie to przegięciem, zwłaszcza, że łapały mnie skurcze pośladkowych i dwugłowych. Ale okazało się, że było ok. Jednak nie było jeżdżenia w ten sam dzień i zdążyłem się zregenerować z poprzedniego. A w Kłaju, po 50 minutach rozgrzewki i ostrego unihokeja Paweł zafundował nam pojedyncza bolesną serię w nogi, ale za to jaką! 25 minut jeżdżenia skating ABC w niskiej pozycji! A 20 miało być maksem! Oj, dłużyło się. Dłużyło! Ale zrobiliśmy to. Brawo my! Na początku sezonu to byłoby nie do pomyślenia, a co dopiero do zrobienia. Słowami Pawła: "- Zaczyna to jakoś wyglądać."
A potem łuki i znowu schodzenie niżej. I żeby wymusić stabilizację na łuku robiliśmy „dżeksona” w łuku. Czyli jedziesz łuk w lewo na lewej, a prawą niby to przekładasz prowadząc cały czas po ziemi, ale tak, żeby potem prawa noga z powrotem odjechała na zewnętrzną. Nikt nie glebnął. O dziwo. To znakomite ćwiczenie weryfikujące Twoją stabilność na jadącej lewej nodze. Źle robisz = walczysz o życie. Proste.
Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że narty pięknie podciągnęły siłę, a jakiegoś zmęczenia mięśni czuć nie było. Bez żadnego problemu od kopa nadążałem za grupą. Tak na początku, na rozjeżdżeniu jak i w skating ABC. Tydzień przerwy nawet w myśleniu o rolkach zafundował mi całkowity reset i po prostu chciałem zapierniczać. Na łukach nie myślałem jak, tylko jechałem byle szybciej. Na prostej po prostu odpychałem się mocno. No i jechało. Aż w pewnym momencie, na wyjściu z łuku - poczułem, że spierniczyłem... Coś źle poszło z odkładaniem lewej i będzie przyziemienie! Aj, w najgorszym miejscu – maksymalne przyspieszenie, jeszcze nie na prostej, jeszcze jadę w stronę słupków, ławek i barierek! Na szczęście odruchy zadziałały i się wybroniłem, ale jadący za mną Krzysiek lekko się wzruszył, bo wylądowalibyśmy twardo na słupie obydwaj. Ten moment zawahania spowodował, że grupa mi odjechała i potem już jej nie dogoniłem. Opór powietrza po wyskoczeniu z tunelu albo się przestraszyłem i znowu mnie głowa ograniczała choć fizycznie nie widziałem problemu. Ale widać co jest ważne i że można! Tylko trzeba mniej chcieć, a więcej nogi ćwiczyć. I niekoniecznie muszą być na pełnym wypoczynku. W końcu narty to 5-6 godzin mniej lub bardziej intensywnego obciążania codziennie. I codziennie nogi były coraz cięższe, chociaż pod koniec tygodnia odnosiłem wrażenie, że jeszcze trochę i zaadaptowałbym się do tego wysiłku i pykał na nartach jak góral. Nie da się opanować dobrze wszystkich tematów jeśli spędza się na stoku 10 do 15 dni w roku. Różnicę widać zwłaszcza jak się patrzy na tych, którzy spędzają 100 do 200 dni. Ale postępy są.
Na koniec, już po treningu, „prywatnie”, pyknęliśmy jeszcze pół godziny koszykówki.
Po drodze z Salzburga i ostrym, trzyczęściowym treningu ledwo doczłapałem do samochodu. Najpierw hokej, potem kosz. Bieganie. Dużo przyspieszeń i ostrych zwrotów. Achilles trochę się na mnie zdenerwował. Dobry Achilles, grzeczny Achilles. Nie gryź pana…
Wt 4 lut 20
Powroty po urlopie…
Narty, narty… Lewa tylna taśma ciągnie od góry. Trzeba powoli rozpracowywać na rollerze, piłce i rozciąganiu. Musi puścić. Nie ma opcji. No chyba żeby nie, to za tydzień umówię się do fizjo.
Wczoraj wieczorem nowy trening core z Felixem. Fajniejszy niż wcześniej stosowany z Thenx’em, chociaż lżejszy, ale za to z elementami na plecy. I krótszy. Czuję to, a nie jestem zabity. Najwyżej można zrobić drugą serię. Przed ćwiczeniami pompeczki, a po ćwiczeniach planki. Pierwszy raz mi się zdarzyło, ze pierwsza minuta była bezwysiłkowa. Druga w zasadzie też. Problem się zaczął w końcowce trzeciej minuty. Łał...
A dzisiaj rano skating dryland z wąsaczami. Jedna seria, trzeba było ogarniać rano w domu. Ale czułem, że dałoby się z lekkim bólem zrobić drugą. Próbowałem cisnąć w dół, powiększać kąt w kostce. Powoli, powoli. Musi puścić.
Mimo jedzenia po górskich chatach, gdzie koktajle z jarmużu są ekstremalną rzadkością i każda porcja aż ocieka kaloriami po powrocie minus kolejne pół kilo. Bo nie było zajadania czekoladek na wyciągach. Lepiej wpierniczyć hamburgera niż słodycze. O! No i przepały codziennie po 2 tys kcal też robią swoje. Bałem się, że się cofnę o trzy tygodnie, ale jednak nic takiego nie nastąpiło. I dobrze.
A jedzonko było pycha! Oczywiście świeże powietrze i wysiłek też swoje robiły. Codziennie szliśmy na obiad jak stado wilków 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
No i przeczytane do końca. Wszystko bardzo ładnie. Miło będzie spotkać kiedyś osobiście :).
Tomcat – masz talent pisarski. Gratuluję. Piszesz lekko i z polotem. Dobrze się czyta.
Pomyśl o tym, aby zebrać wszystkie swoje relacje umieszczone na tym forum i zadebiutować ich wydaniem w formie książkowej. Teraz to niewiele kosztuje, a może i sponsor się znajdzie, jeśli zainteresować tematem PZSW.
To ja poproszę nr. 1-go egz. (0000001) z osobistą (Twoją) dedykacją dla mnie B) 🙂 😉 .
Dziękuję Panowie.
Bolek - wydaje mi się, że mimo starań jakość tekstów jest ciągle na poziomie "blogowym", a do publikacji powinna być na wyższym. Tak mi się wydaje. Nie wiem czy słusznie. Ostatnio kupiłem Żonie książkę z serii "Wielki ogarniacz..." i styl pisania jest taki właśnie "internetowy". Z tym, że książka ma właśnie taki nieoficjalny charakter. Może też mógłbym z tej formuły skorzystać? Ale nie mam pomysłu i przekonania...
Ze względu na usterki forum od jesieni wszystkie teksty piszę najpierw u siebie, w dokumencie Worda, a potem dopiero publikuje. Owszem zdarzają się z tego powodu poprawki dokonywane bezpośrednio na forum, których nie przenoszę do archiwum.
Sprawdzałem też jak wyglądały posty z początku bloga (lata 2016, 2017 i nawet 2018) i było marnie. Teraz staram się pisać jeśli mam coś do przekazania potencjalnemu odbiorcy, a kiedyś pisałem tylko dla siebie. Czyli dla mnie może być to interesujące, ale nie dla kogokolwiek innego.
To zapewne będzie kolejny talent zmarnowany przeze mnie... bo mi się nie będzie chciało.
Luzak - opowiadanie o Berlinie 2019 zostało przeze mnie wydrukowane w kilku egzemplarzach i rozdane. Niektóre z autografem. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dziękuję Panowie.
....
To zapewne będzie kolejny talent zmarnowany przeze mnie... bo mi się nie będzie chciało.
Luzak - opowiadanie o Berlinie 2019 zostało przeze mnie wydrukowane w kilku egzemplarzach i rozdane. Niektóre z autografem. 🙂
🙂 .
Znowu z pośpiechu wcisnąłem jakąś kombinację klawiszy, że tekścik poszedł w pi.........du 👿
To dlaczego ja jeszcze nie mam tego: " opowiadanie o Berlinie 2019 zostało przeze mnie wydrukowane w kilku egzemplarzach i rozdane. Niektóre z autografem." ? :woohoo:
Z rozpaczy idę na rolce B) 🙂 😉 .
Tomcat - wydaje mi się, że mimo starań jakość tekstów jest ciągle na poziomie "blogowym",
Teraz takie książki są najchętniej czytane. Są ciekawe i... niezbyt obszerne. Ludzie teraz są leniwi - nie chce im się czytać - wolą obrazki. Ponadto każde wydawnictwo ma swojego korektora - nie ma więc obaw o jakość finalnego tekstu po względem językowym.
Jeśli się zdecydujesz, daj znać na p.w.
Dam namiary na dobrego i niedrogiego wydawcę.
Jeśli się zdecydujesz, daj znać na p.w.
Dam namiary na dobrego i niedrogiego wydawcę.
Dziękuję.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Cz 6 lut 20
Wróciły mi problemy z lata 2018. Chociaż tym razem mniej plecy, a bardziej tyłek, ale znowu coś jak rwa kulszowa. Pewnie po nartach. Tak coś pod koniec czułem, że się zaczyna.
Za każdym razem jak się roluję jest lepiej. Za każdym razem jak się rozciągam jest lepiej. Ale potem wraca. Więc w tym momencie skupiam się na rozciąganiu i rolowaniu. Trzeba to naprawić zanim będę mógł ponownie obciążać te rejony. A chciałbym oczywiście w sobotę. Nie ma opcji nie pojechać na trening. Na razie nie ma opcji…
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
https://biernat.co/ B) :side: :whistle:
Raz a dobrze?
Za daleko 🙁
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 8 lut 20
Ostatnie dni bez obciążeń. Jak tylko mogę roluję i delikatnie rozciągam. Jedyne co to wczoraj Żona zabrała mnie na firmową imprę karnawałową. Fajnie było, poskakaliśmy. Formę mam ok, nadążałem nawet za kawałkami bitymi na 180. Tzn. jak mi się chciało. No i oczywiście późny powrót, drinki. Zastanawiałem się jak dzisiaj będzie z treningiem.
Ale się spoko odespało rano. Kolejki do baru były takie, że wypiliśmy mało, więc samopoczucie gites. Niestety rwa ją mać kulszowa dokucza. Więc przed treningiem Voltaren miejscowo i Ibuprom doustrojowo. No i tuż przed treningiem bardzo porządnie się zrolowałem na bardzo twardej piłce. Pomaga. Potem na rozgrzaniu nic nie czuć. Jaja są jak się ostygnie.
Waga minus sześć kilo. BARDZO czuć podczas biegania na rozgrzewce i później w unihokeju. Zaczyna mi wracać zwinność i zwrotność. Podczas jazdy ćwiczenia w niskiej robiliśmy 26 minut 40 sekund. Nasz nowy rekord. Po wszystkim nie miałem ochoty siadać na ławce. Jeździłem sobie. Próbowałem niskie łuki. No szok. Kiedyś byłem dętka po znacznie krótszych seriach. Teraz staram się podczas ćwiczeń nie zostawać z tyłu, tylko jechać w jednej grupie z czołówką. Żeby to się udało, trzeba się napędzić przekładanką na łuku, to znaczy, że mniej czasu jest na „wytrzepanie piasku” z nóg.
Niskie łuki są remedium na strach prędkości w łuku. Są bardzo trudne, bo trzeba się złożyć najniżej i robić wszystko w złożeniu, ale środek ciężkości jest wtedy nisko i po prostu nie wyrzuca z zakrętu. Siły są mniejsze. Druga sprawa jest taka, że jak masz się zmieścić pod ręką trenera w środku łuku to myślisz tylko o złożeniu i wszystkie inne rzeczy idą na automacie. Inna zupełnie rzecz to łuki w prawo. To w dalszym ciągu jest poracha i wynalazek diabła.
Pogaduchy w szatni. Rozmowa o wychodzeniu biodrem do wewnątrz w każdym sporcie. W kolarstwie przecież też. Widać jak się składa peleton do szybkiego łuku. Identyko jak rolkarze, tylko rowery przeszkadzają. Od słowa do słowa zeszło na technikę. No i tadam! Wszystko się wyjaśniło. Tj wyjaśniło się co jest ważniejsze: czy technika czy siła w skatingu. Oczywiście, że siła. Bo trzeba mieć francowacie wielką siłę, żeby w ogóle zacząć opanowywanie idealnej techniki lodowej lub rolkowej. Tak myślałem...
Po wszystkim porozciągałem się porządnie choć krótko. W domu kolejny ibuprom i voltaren po prysznicu. Chętnie bym pojeździł na zewnątrz jutro. Jak ma być taka pogoda… Zobaczymy czy mi wystarczy tej „maści na ból d****”.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Więc przed treningiem Voltaren miejscowo i Ibuprom doustrojowo.
Tomek nie boisz się tak? Ibu na ból głowy rozumiem, ale na plecy? Przecież wyłączasz sobie ośrodki bólu, które biorą się z jakiś dysfunkcji kręgosłupa. Jak masz przytępione (te ośrodki), to znaczy że nie czujesz jak sobie tę dysfunkcję pogłębiasz... Przynajmniej ja zawsze tak to sobie tłumaczyłem: wyłączając ból z okolic kręgosłupa, można sobie tylko zrobić większe ku-ku.
Więc przed treningiem Voltaren miejscowo i Ibuprom doustrojowo.
Tomek nie boisz się tak? Ibu na ból głowy rozumiem, ale na plecy? Przecież wyłączasz sobie ośrodki bólu, które biorą się z jakiś dysfunkcji kręgosłupa. Jak masz przytępione (te ośrodki), to znaczy że nie czujesz jak sobie tę dysfunkcję pogłębiasz... Przynajmniej ja zawsze tak to sobie tłumaczyłem: wyłączając ból z okolic kręgosłupa, można sobie tylko zrobić większe ku-ku.
To jest rwa. Podrażniony nerw. Nic specjalnego.
Nie życzę, ale jak będziesz miał to zrozumiesz 😉
Albo może inaczej: to jest taka mała rwa. Najmniejsza rwa ze wszystkich rew. 🙂
Bo rwy są i takie, że ani kichnąć, ani usiąść, ani wstać, ani się położyć.
A moja jest taka 4 do 5 na 10.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nie 9 lut 20
Ranek przywitał nas piękną pogodą i wysokim zapyleniem. Ale zasmogowanie było tym mniejsze im wyżej było słoneczko na niebie. Koło jedenastej było już poniżej 150% przekroczenia, więc jak na nasze warunki „świeżo, że aż strach”. Jak Żona wróciła z kijów wyzbierałem się z nastawieniem spokojnego porolkowania na Błoniach. Na Błoniach, aby zobaczyć oczywiście jak wygląda alejka nad Rudawą.
Ponieważ niespecjalnie miałem ochotę zasyfić zestaw szybki z customami sięgnąłem po Seby 4x90. No i tutaj mały zonk: po ostatnich jazdach po mokrym nie zrobiłem im serwisu i ledwo się kółka kręcą. Jedno koło na osiem w obu rolkach kręciło się swobodnie. W obydwu rolkach było jedno koło, które praktycznie się nie kręciło. Popchnięte nie robiło nawet ósmej części obrotu. Nawet mam kupiony kilogram łożysk przemysłowych 1,60 za dwie sztuki, ale trzeba je przełożyć. A chciałem już wychodzić. No to wzruszyłem ramionami, machnąłem ręką. Będę mocniej pchał…
Nastawiłem się na temperaturę 3-5 stopni, ale zaskoczyło mnie o ile cieplej jest w mieście w stosunku do naszych włości. Na miejscu było już 7, a jak kończyłem 10. Dziesięć. W pierwszej dekadzie lutego…
Biorąc pod uwagę jak słabo kręciły się koła to rolka po obciążeniu nawet jechała. Bez szału, co jest oczywiście oczywiste, ale jechała. Zwłaszcza jak pilnowałem, żeby nie było najmniejszego momentu bez napędu, czyli przykładowo prawa noga wraca jeszcze dobrze w trakcie wykonywania kopnięcia lewą i wchodzi na underpusha najpóźniej w momencie zakończenia pchnięcia lewą, a możliwie wcześniej. Wtedy jest przez chwilę napęd z obu nóg. Wystarczyło jednak przez chwilę poluzować warkoczyki, nie przykładać się ani do siły, ani do techniki i wszystko siadało, jak winylowa płyta w mikrofali….
Nie miałem wyznaczonego czasu ani celu jazdy. Stwierdziłem, że godzina to minimum przyzwoitości. Ale po równo 33 minutach miałem już dosyć… Zapiłem wodą z sokiem i wziąłem się za zabawę. Zamiast grzecznie na wprost zacząłem skakać po studzienkach telekomunikacyjnych, przejeżdżać przez studzienki kanalizacyjne, wyprzedzać ludzi z lewej i prawej, robić przekładanki w prawo i lewo. I tak dalej. W pewnym momencie zaczęło mi przeszkadzać, że skorupa w sebach jest taka szeroka. Przyzwyczajony do wąziutkich butów do szybkiej nauczyłem się zbliżać stopy do siebie dużo bardziej niż kiedyś. No, to między innymi trenujemy. Jeśli jest ćwiczenie powerboxa, to najpierw jedziemy prostą na lewej i kopiemy prawą, potem drugą prostą na prawej i kopiemy lewą, ale później zmieniamy ćwiczenie i jest prawa-lewa-prawa-lewa, ale zawsze z zetknięciem butów pomiędzy. Po to właśnie, aby nauczyć się wąskiego prowadzenia stóp. A po co? Żeby nie marnować cennego miejsca pod swoim centrum masy, gdzie jest możliwe do wygenerowania maksymalne tarcie, czyli można się najmocniej odepchnąć. Jeśli wraca się nogą już daleko z boku, daleko od zrzutowanego centrum masy na drogę, to już zmarnowaliśmy najlepszy kawałek pchania. Jak jest ślisko to może zrobić różnicę.
Tłuczenie w kółko tych ćwiczeń, tego „skating ABC” naprawdę coś zmienia. Jeszcze na jesieni nie byłem w stanie dobrze pchać lewą nogą do boku. Czułem, że prawą jestem w stanie się „zaprzeć”, a lewą nie – lewa odjeżdżała do tyłu. Teraz nie mam z tym problemu. Tak myślę. Ale jaka jest prawda wyjdzie jak będziemy jechać szybko w pociągu.
Ostatecznie zlazłem po godzinie i 16 kilometrach przejechanych. Zadowolony, bo udało się rozruszać nogi sztywne po wczorajszym treningu, a rwa (jej mać) kulszowa ciągle spała. I niech tak zostanie.
Ale te łożyska w Sebach wymienię.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: sophiaconnibere Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte