Kicking Asphalt 2021
Jakies 15 lat temu praktycznie kazde lepsze rolki mialy wentylacje. SKUTECZNA wentylacje, nie marketingowe buble jak obecnie 🙂 Pamietam ze jak wyjmowalem noge po 1,5-2h jazdy to palce byly suche. W lecie. Pocila sie kostka, no ale tu nie sposob bylo chyba znalezc jakies rozwiazanie.
Tyczylo sie to nawet rolek speedowych, tylko ze to byly czasy kiedy takowe robil jeszcze Salomon... Ze "wspolczesniejszych" to chyba ostatnie jakie maja jakas namiastke wentylacji to PS R2/4, no ale dziury w podeszwie nie pelnia tej funkcji w ogole, za to jak jest mokro to... Także mam je zaklejone tasma od kilku lat 😉
Z racji szybko zbliżającego się zgonu Endomondo zagęszczyłem ruchy w temacie wyszukania możliwie zgrabnego ersatzu i oto moje aktualne ustalenia:
1. Sport tracks ( https://sporttracks.mobi) - spore możliwości, zaskakująco mało sportów (nie ma rolek, są łyżwy, edit: są, głębiej), są "personal bests" w każdym sporcie. Minus to wyłącznie wersja płatna i to sześć dyszek rocznie. W dolarach amerykańskich.
2. Na forum MapMyFittness jest uwaga producenta, że niedługo będzie śledzenie personal bests. Uwaga jest sprzed pięciu dni, więc kto wie, może faktycznie dodadzą. Pytanie czy będzie w premium, czy we free. Jak w premium, to nie wiem, czy wykupię. Ciągle jest to 30 USD. A już płacę za Stravę...
Ale zobaczymy.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Cz 17 gru 20
Wczorajsza późnowieczorna jazda wreszcie okazała się być taką jaką powinna być z punktu widzenia treningu aerobowego. Do tej pory brakowało mi siły, wytrzymałości, siły woli, czegokolwiek innego, aby utrzymać tętno wystarczająco wysokie, przez wystarczająco długi czas. Brutalnie mówiąc: nogi były zbyt słabe, żeby dotrzymać kroku wytrenowaniu układu kardio. Nie jest jeszcze idealnie, ale poczyniono kroki we właściwym kierunku.
Przez ostatnie tygodnie jazdy na trenażerze skutkowały wynikowym obciążeniem, kalkulowanym przez Stravę na podstawie subiektywnej wysokości tętna oraz czasu jego utrzymania, na poziomie do 40 jednostek. Jak był słabszy dzień i nogi odmawiały posłuszeństwa zbyt wcześnie to nawet potrafiło być poniżej 30 jednostek. Jako odniesienie weźmy porządny maraton, np. gorlicki – 249 jednostek, mazurski – 223 jednostek. Albo półmaratony robione z Sebu, np. 16 sierpnia - 107 jednostek. Albo jazdy z #KKSW_Crew na trasie Kolna-Salwator-Kolna – około 60-70 jednostek. I to nazbierane przez jedyne 40 minut jazdy.
Wczorajszy wieczór był sponsorowany przez wyścig Pascala w Biel: Cortina Race z roku 2018. Szalone tempo wyścigu po ciasnych i krętych ulicach miasteczka z wieloma nawrotkami. I to wszystko po ulicach zalanych deszczem.
Przez połowę dystansu Pascal nadążał za Peterem Michaelem i to była chyba pierwsza dla mnie – i być może jedyna w życiu – okazja, aby napatrzeć się z bliska na jego sposób jazdy. Facet jedzie jak kropla rtęci ślizgająca się z górki. Niebywale elastyczny, niebywale szybki i wytrzymały. Po dwóch kilometrach odpalił taką rakietę, że tylko trzech Francuzów, w tym Pascal dało radę się utrzymać. Po połowie dystansu przyspieszył dalej i pojechał do mety już tylko z najsilniejszym z nich, a Pascal musiał zadowolić się jazdą ze słabszym kolegą.
Obserwowanie tych przyspieszeń, ciasnych nawrotów, unikania potknięć i poślizgnięć poważnie zajmuje głowę i nie pozwala rozczulać się narzekającymi na zmęczenie nogami. Trzeba przyznać, że utrzymywanie przez półtorej godziny mocy dobrze powyżej dwustu watów co prawda nie robi się bardziej przyjemne, ale z jazdy na jazdę jest bardziej wykonalne. Tym razem po pięćdziesięciu minutach stwierdziłem, że spróbuję interwałów. Poziom odpoczynku ustawiłem na 210 watów, a interwałów na około 240. I to były naprawdę długie interwały, bo pięć na pięć: pięć minut na 240 watach i potem pięć minut na 210. Patrząc na ten aspekt, to na pewno właśnie podkręcenie mocy na tak długie okresy umożliwiło uzyskanie oceny treningu na poziomie 71 jednostek. Jeszcze nie jestem gotowy na jazdę bez przerwy z mocą 240, ale całkiem długie odcinki daję radę. I zapewne za jakiś czas poziom podstawowy będzie może nawet na tych 240, a interwałów na poziomie 300? Kto wie? To by dawało już spore możliwości na jazdach grupowych. Może nawet ścigania się.
A teraz dwa dni na wypoczynek nóg – konkretnie nóg, bo inne partie ciała, ramiona, brzuch, core wymagają ciągłej pracy – i w sobotę trening halowy. Mam w stosunku do niego pewne oczekiwania. Może dwa tygodnie przerwy w jeździe na rolkach pozwoliły na reset i będę w stanie skuteczniej niż do tej pory zawalczyć ze swoimi długoletnimi nawykami. Dobrze by było. Będzie to wymagało z jednej strony skupienia, ale z drugiej właśnie tego, żeby za dużo nie myśleć. Balans, balans i luz.
Jak to Klemens Murańka zawsze ma napisane na narcie na którą patrzy przed skokiem: „Luz w D*pie!”
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pn 21 gru 20
Kolejny tydzień „done and dusted”.
Podsumowując: praktycznie codziennie sesja rozciągania, co drugi dzień ćwiczenia na ramiona i plecy, trzy razy brzuch i core, dwa razy łyżwy, dwa razy po pięćdziesiąt kilometrów w półtorej godziny na trenażerze, skating dryland i porządny trening halowy w sobotę. Rozciąganie wraz z ćwiczeniami na korpus i ramiona zdecydowanie podnosi jakość życia. Nie ma jakichś dziwnych pobolewań, czy nieruchawości. Okazuje się, że możliwe jest obudzenie się rano i jak nic nie boli, to wcale nie znaczy, że umarłeś. Po czterdziestce.
Jednak pomimo dziewięciu miesięcy regularnego rozciągania ciągle doświadczam ograniczeń mobilności, które przeszkadzają już nie tyle w zejściu nisko na rolkach, co w utrzymaniu tej pozycji podczas jazdy – szczególnie na łukach. Możliwe, że muszę przemyśleć wdrożenie bardziej wymagających i być może konkretnie celowanych ćwiczeń. Jednak chociaż sam ciągle widzę ograniczenia i są mi one wskazywane palcem przez Gromowładnego Trenera, to patrzący z boku widzą postępy. Zresztą trener też, ale nie pominie żadnej okazji, aby pokazać co jeszcze trzeba poprawić.
Na treningu tym razem też: ja nawet z siebie zadowolony, bo jadę stabilnie i szybko, ale Paweł kręci głową, bo nie dość stabilnie i nie dość szybko. Tyle w temacie. Musi być niżej, dalej, mocniej. Jak to było w łacinie? Semper in altum? To dla łyżwiarzo-rolkarzy będzie Semper inferioribus! Zawsze niżej. Ale dalej i mocniej zostaje. Więc robimy swoje: mobilność, siła, technika. Albo na odwrót. Bez znaczenia.
Nieszczęsne jeżdżenie łuków w lewo na lewej nodze… Zaczynam chyba (chyba!) łapać co robię źle. Chodzi o stabilność wzdłużną. Jadę w łuku nie zbalansowany do końca – za dużo ciężaru na piętach. Muszę mieć ciężar między drugim i trzecim kółkiem i wtedy będzie git. To oznacza mocniejsze wyjście kolanem do przodu, im dalej za przednie kółko tym lepiej. Nie da się inaczej. Najwyraźniej. Chciałbym to ogarnąć na koniec tego sezonu. I może slalomy na jednej nodze na długiej szynie. Na krótkiej, jeszcze na bananie to żaden wyczyn. Ale na długiej… Mogę nie zdążyć, ale spróbuję. Natomiast już, tak mi się wydaje, zaczynam łapać jak to jest z tą stabilnością w łuku – wszystko pozycja. Jeszcze nie daję rady na jednej, ale przekładanka w lewo, albo dwuoporowo w prawo – czuję jakby ktoś ręczny hamulec zwolnił. Kiedyś na pewno tak szybko nie było. A, że Paweł jeździ szybciej… No jeździ. Zawsze będzie jeździł.
Na trenażerze zabawy (najbardziej klasyczny, z ponad półwieczną tradycją wyścig drogowy: Des Flanders 30 km) dzień po solidnym treningu halowym były ciut męczące, ale dałem rady zmieścić 50 kilometrów w półtorej godziny.
Oficjalną rozgrzewkę zakończyłem po dziewięciu minutach, ale dopiero po trzydziestu poczułem, że faktycznie jestem porozgrzewkowany porządnie, a po pięćdziesięciu stwierdziłem, że: „- O, teraz zaczyna się trening!”.
Pierwszy pięciominutowy interwał ok, pod koniec moc prawie sama podkręcała się aż do 360W, ale drugi już było ciężko utrzymać 340 watów, a każdy następny słabiej. Krew się lała… Na koniec zacząłem patrzeć na zegarek obserwując cykające dziesiątki przejechanych metrów vs zapierniczające maszynowo uciekające sekundy. Zmieści się? Chyba zmieści… Ale dwie minuty przed końcem czasu podkręciłem tempo do czterdziestu, ale trzydzieści sekund przed końcem wydało mi się to niewystarczające, więc odpaliłem rakiety i rozkręciłem do ponad sześćdziesięciu. I ledwo, ledwo, ale udało się zmieścić pięćdziesiąt kilometrów w półtorej godziny. No! Ale chociaż bardzo się przyłożyłem, to punktowa ocena treningu wyniosła tylko 45 jednostek, a nie 70 jak we środę. Nogi nie miały siły utrzymać takiego tempa, żeby pikawa się zmęczyła. Kudy mi do naszych amatorskich kolarzy-ścigantów. Kudy? Mniej więcej połowa. Połowę, co najmniej, są ode mnie silniejsi. Różnica jest tak duża, że nie ma co się napalać na jakąś konkretną datę dojścia do celu. Oby z roku na rok było mocniej. Przy jednoczesnym starzeniu się to będzie zarąbiste osiągnięcie!
Wydaje mi się, że ten trenażer coś jednak robi z mocą w nogach. Jakoś tak swobodniej było z dysponowaniem siłą w niskiej pozycji. Dwa razy w tygodniu po półtorej godziny to mało czy dużo? Nogi są w zasadzie cały czas zmęczone, ale nie jest to problematyczne, mogę robić dalsze treningi.
Czyli chyba jest dobrze.
Ale teraz trzy tygodnie przerwy w treningach halowych, bo przerwa techniczna na Kolnej. A jak rządzący pokombinują, to nie wiadomo jak duża… Oby faktycznie tylko trzy!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatCzyli chyba jest dobrze.
Ale teraz trzy tygodnie przerwy w treningach halowych, bo przerwa techniczna na Kolnej. A jak rządzący pokombinują, to nie wiadomo jak duża… Oby faktycznie tylko trzy!
Ja od wczoraj ch*** rzucam. Zamknęli wszystko na 3 tygodnie. Problem w tym, że moja najdłuższa przerwa od "wszystkiego" to było 7 dni... W czerwcu. Nawet nie wiem co było powodem - spadek formy czy jakiś inny grill ze znajomymi. 3 tygodnie gdzie sportowo zamkną wszystko... Ciężko mi to nawet nazwać 🙁
A ja tam podchodze ze spokojem. 🙂
Mam trenażer, mam skating dryland, mam ćwiczenia ABS i core oraz pompeczki.
W ostateczności mam garaż 5x7 po którym mogę się pokręcić.
I w sumie mam plan wykorzystać tę powierzchnię to poćwiczenia zwrotności na długiej szynie. To znaczy przekonania jej żeby jednak q*de skręciła!
Jestem w stanie dać sobie tak mocno w palnik jak tylko sobie życzę. W tygodniu brakuje mi dni, żeby zakwasy zdążyły zniknąć. Póki co to jest dla mnie najwyraźniejsza oznaka starzenia się - wolniejsza regeneracja. A regeneracji nie wolno lekceważyć. Pod groźbą kontuzji i braku progresu. Więc staram się nie lekceważyć, chociaż czasami to znaczy, że jakiś zaplanowany trening trzeba odpuścić.
Możliwe też, że podchodzę ze spokojem, bo tak naprawdę wierzę, że spotkam się z moimi wariatami na treningu niedługo po nowym roku. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatA ja tam podchodze ze spokojem. ?
No to gratuluję. Jak dla mnie ze spokojem się nie da - ale może to kwestia indywidualna. Wszelkie durne ograniczenia można było łykać wiosną, jak nikt nie wiedział co się z czym je. Jeszcze miesiąc temu miał być "total lockdown" jak średnia liczba zakażonych sięgnie 70-75 na 100tyś obywateli. Teraz jest nieco ponad 25, czyli ledwo osiągnięta "czerwona strefa" a restykcje jeszcze większe. Przy jednoczesnym wpuszczeniu ludzi uciekających z UK/Londunu bez żadnych testów. F**c logic, ***** ***. No nie umiem i już.
I tak jak jestem za maseczkami, tak nie rozumiem zamykania części gospodarki "bo tak" przy jednoczesnym pozostawianiu innych przybytków otwartych "bo 2 razy tak". Dalej twierdzę, że jak masz się zarazić to zrobisz to kupując chleb. Życie.
I nie chodzi o to, że nie mogę przeorganizować sobie treningów, żeby się z domu nie ruszać. Ja chcę z tego domu najnormalniej wyjść i się odciąć, bo "home office" zaburzył mi "work/life balance" na tyle, że najnormalniej w świecie potrzebuje wyjść na trochę dłużej niż do paczkomatu/po bułki czy też do przedszkola po syna. Nie mówiąc o dzieciach, które też potrzebują się ruszyć. No ale nie bo a, b, czy c...
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Zdrowia i frajdy z życia!
Oczywiście na rolkach i łyżwach. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pon 28 gru 20
A więc zaczęło się. Kwarantanna Narodowa. Bo ktoś powiedział, że nie będzie kolejnego lockdownu i musieli w związku z tym wynaleźć inną nazwę. Lockdownu nie ma. A efektywnie jest.
Kolna zamknięta. Stoki zamknięte. Lodowiska zamknięte. Wrotkarnia otwarta, ale pytanie jak długo. W sumie lodowisko Daisy też na stronie mówi: „- Zamknięte, ale rozmawiamy z prawnikami, bo w rozporządzeniu nie podano numeru klasyfikacji PKD odpowiadającego lodowiskom, więc może, może…” Ale lodowisko w Skawinie zamknięte na głucho i bez kombinowania. Wszystko na razie stoi do 18 stycznia. Co podwójnie wkurza to gorzko śmieszny fakt, że rządzący tak pokombinowali liczeniem wskaźników, że oficjalnie publikowane liczby kompletnie nie usprawiedliwiają tak bezwzględnych środków. Co jest pośrednio przyznaniem się do machinacji. Albo bezpośrednio do robienia co tylko im się żywnie podoba, a reszta ich może cmoknąć.
Ponieważ Kolna zamknięta to kolejne trzy tygodnie przerwy w treningach. Łącznie miesiąc co najmniej. Moja „Droga do Berlina” nie robi się coraz krótsza, ale nie ma co marudzić, wszyscy są w podobnej sytuacji. Trzeba robić co tylko można robić.
Podsumowanie tygodnia świątecznego: no tak sobie, ale wszyscy przeżyli. Z racji przygotowań do Wigilii nie było trenażera w środę – były inne priorytety. Ale udało się wcisnąć skating dryland, brzuch, core, pompki – praktycznie w normatywnej ilości. To jest przewaga rozmontowywania treningów na pojedyncze elementy, które można wykonać praktycznie zawsze i wszędzie jeśli się ma tylko dziesięć minut czasu. Niestety są treningi niewykonalne w dziesięć minut: wszystkie wytrzymałościowe. To już trudno.
Znacie taki stary dowcip? Dziewięćdziesięciolatek ożenił się z osiemnastolatką. Wszyscy się zastanawiali po co, ale on się nie przejmował. W noc poślubną pierwsze co to spełnił obowiązek małżeński. Potem zasnął. Obudził się i znowu spełnił obowiązek małżeński. I zasnął i obudził się i znowu. I znowu. Ten cykl powtarzał się przez noc wiele razy…
Rano budzi się, a obok niego dziewczyna przeciąga się rozkosznie i uśmiecha mówiąc, że nie przypuszczała, że z niego taki ogier. On zaskoczony pyta się o co jej chodzi, a ona, że kochali się chyba z dziesięć razy! Gość spuszcza głowę, myśli chwilę, potrząsa nią i mówi zrezygnowany: „- Przez tą sklerozę, to ja się chyba kiedyś na śmierć zaj*bię…”
Wczoraj mi się zdarzyło coś w sumie, tego, no nie, nie to, ale trochę podobne. Wziąłem się za robienie pompek, akurat jak na ekranie wyświetlił się pierwszy odcinek nowego Ninja Warrior. No i robię te pompki i robię, patrzę na ekran i słucham co ta nowa ich oprowadzająca plecie, a miałem w pierwszej serii zrobić ich 13, bo nie chodzi o to, żeby na pierwszej serii paść, tylko na czwartej lub piątej. Ale z jakiegoś powodu zacząłem robić wdechy co dwie pompki oraz okazało się, że liczyłem wdechy, a nie ugięcia ramion. Więc zrobiłem tych pompek 26 zamiast 13 i dopiero do mnie dotarło jak się pomyliłem. Co za roztargnienie! Ale różnicy nie zrobiło. Mogło być 13, mogło być 26. Zero różnicy. Jednak resztę serii zrobiłem już grzecznie według rozpiski i ponieważ wszystko elegancko weszło to wynika mi z tego, że pora progresować.
Dzięki regularności w robieniu pompek i desek praktycznie zapomniałem o problemach z górą pleców. No i regularne rozciąganie też nie przeszkadza, ale samo rozciąganie nie robiło jeszcze efektu łał. Dopiero w połączeniu z ćwiczeniami siłowymi robi różnicę.
W sobotę rozpocząłem – i bardzo możliwe, że zakończyłem równocześnie, ale bądźmy dobrej myśli – sezon narciarski 20/21. Jak na pierwszy raz to pojechaliśmy do Kluszkowców. Dzieciaki bardzo lubią ten stok, dużo na nim ćwiczyły z instruktorami i z całą grupą. Teraz jeżdżą sobie w czwórkę i nie ma takiej możliwości, żeby ich dogonić. Próbowałem robić skrót przez ściankę, ale była zbyt stroma i nierówna oraz zbyt pokryta lodowymi bryłami, żeby po niej szybko i na wprost przejechać, więc nawet to, że jechały lekko naokoło nie pozwalało ich dogonić. Oczywiście, że na wypłaszczeniu, które jeszcze jest pod często z tego kierunku wiejący wiatr trzeba się złożyć do pozycji zjazdowej a'la jajko i jest wtedy w miarę szybko, ale i tak jedyne co udawało mi się osiągnąć to, że dojeżdżałem do wyciągu zanim jeszcze wsiadły na krzesełko. Są szybkie skubańce! Wszyscy już się przesiedli na wyczynowe slalomki typu woldcup: twarde i stabilne, a jednocześnie zwrotne jak potrafi się je postawić na krawędzi. No i korzystają z ich możliwości.
Sam też się czułem na nartach bardzo dobrze. To chyba pierwszy sezon jaki pamiętam, że po prostu się wpiąłem i pojechałem, bez interludium poświęconego walce o życie. To pewnie te wszystkie szkolenia przepracowane z dobrym instruktorem w poprzednich sezonach. Ale nie ma co ulegać samozachwytowi: po wjechaniu na bardziej stromy i zmuldzony odcinek od razu wszystkie braki wychodzą. Jeszcze dużo, żebym był w stanie jechać stylowo bez względu na rodzaj i nachylenie podłoża. Za to słowa złego nie mogę powiedzieć o swoim przygotowaniu siłowym: kopytka nawet nie mruknęły. Przy tej długości stoku, mogę cisnąć jak chcę, a one do końca są mocne, zwinne i responsywne. Niska pozycja cały czas? A proszę bardzo, be my guest! Nice.
Ale przez chwilę był dramat – wcześniej, zanim dotarłem na stok i się wpiąłem. Te moje super twarde buty są dosyć wymagające przy wkładaniu i ściąganiu. Zwłaszcza przy wkładaniu. A w piątek sobie pobiegałem bożonarodzeniowo.
Delikatna piątka z psem, który jednak narzucił niezłe tempo. Przerwa w bieganiu wyszła koszmarnymi zakwasami mięśni goleniowych. Przez lata wypracowałem sobie technikę biegania możliwie odciążającą stawy kolanowe. Ale całe to obciążenie gdzieś musi pójść. No i idzie: w mięśnie piszczelowe. Prawie chodzić się nie dało. A włożenie stopy do buta narciarskiego, który jest bardzo dobrze dopasowany w okolicy kostki wymaga wstępnego wciśnięcia, ale potem wielu drobnych ruchów robaczkowych stopy wciągającej się do środka. I okazało się, że zakwasy uniemożliwiły mi wykonywanie tych ruchów. Myślałem, że się rozpłaczę. W końcu jakoś pokonałem ten ból i wcisnąłem stopy do butów, ale zajęło mi to blisko dwadzieścia minut i było trochę darcia japy… i zdziwionych spojrzeń przechodniów. Za każdym razem jak odwala się taki numer zastanawiam się jak to mnie łaska Boska opuściła, że nie wziąłem bardziej miękkich z tego samego modelu. Za każdym jednym razem. A zakwasy w piszczelach dopiero po trzech dniach zaczynają puszczać więc szacun. Za to kolana: tym razem zero problemu!
Na szczęście jazda na trenażerze nie obciąża piszczeli, więc w niedzielę mogłem pokręcić. Miałem czas i ochotę na „coś dłuższego”. Więc założyłem, że dzisiaj nie ciśniemy i robimy wytrzymałość. Skończyło się średnią 170 watów i sześćdziesięcioma kilometrami nakręconymi w ciut ponad dwie godziny. To faktycznie najdłuższa moja sesja na chomiku. Zaczynając od pierwszych, z trudem przejechanych, dwudziestu minut nie odgadłbym, że kiedyś będę na tym siedział ponad dwie godziny.
No i pozostaje pytanie: jak zaplanować sobie treningi na czas kwarantanny. Jest szkielet złożony z ćwiczeń na brzuch i core, pompek, skating drylandu i ten szkielet trzeba obłożyć treningami wytrzymałościowymi kardio. Ze względu na możliwości pozostaje pytanie: czy biegi, czy trenażer. Tak coś czuję, że bieg to raz w tygodniu piątka, a po kilku tygodniach dyszka, a reszta trenażer. Tylko, że pasowałoby pokręcić nie dwa, a trzy razy w tygodniu i to w jakiś konkretny sposób ustrukturyzować, np. dwa razy mocno (wtorek, czwartek), a raz długo (sobota). A w niedzielę przebieżka?
A, zobaczymy jak praca będzie pozwalać. Tradycyjnie styczeń w mojej branży jest bardzo pracowity. Zobaczymy jak w tym nienormalnym sezonie będzie.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Śr 30 gru 20
Wczoraj skating dryland i mocna sesja na trenażerze. Narastające tempo, ale w pewnym momencie takie, że krótko rozważałem rzucenie pawia i była solidna kolka. Godzinka ze średnią ponad 34 km/h. No. Mnie się podoba.
Jakieś lekkie podsumowanie roku by się zdało. Niby jeszcze jest jutro, ale wiele się nie zmieni. Albo raczej dobrze wiem co się zmieni i mogę to uwzględnić. Nie to, żeby robiło różnicę…
Zastanawiam się, czy warto pisać o planach w tym walniętym roku? A w sumie czemu nie!
„Co planuję na 2020? Dalszą poprawę techniki na rolkach oraz pracę nad siłą i wytrzymałością. I ta siła na rolkach się nie zrobi. Ciężary plus off skate. Wytrzymałość chciałbym porobić też coś na rolkach, ale to pogoda się musi na wiosnę zrobić. Buty powinny wreszcie pozwalać na długie jazdy, więc chciałbym w tym roku przejechać 100 km. Co do prędkości to powiedzmy, że chciałbym zejść poniżej 10 minut na 5 km. Jeśli będę w formie, żeby utrzymać pozycję przez ten czas to jest do zrobienia na luzach. Pytanie, czy faktycznie dam radę dojść do takiej formy?
Inne dyscypliny – rekreacyjnie.
Przede wszystkim biegi – bez napinki na tempo i odległość. Utrzymanie zasady: raz lub dwa razy w tygodniu.
Rower – polubiłem długie przejażdżki. Odczułem tez ich wpływ na kondycję – działają znakomicie, ale efekty nie utrzymują się długo, więc trzeba zachować w miarę regularność.
Pływanie: byłoby miło jakbym raz na dwa tygodnie coś przepłynął. Raz na tydzień to jest granica, której przekroczenie powoduje, że cały czas mam zatkany nos, co jest mega wredne i na to ochoty nie mam.
Podsumowując: planuję zabawę poza ćwiczeniami rozwijającymi siłę i szybkość, bo tutaj jak się człowiek nie przyłoży, to nie ma efektów i szkoda czasu. Jednocześnie kontynuacja rozciągania, aby odblokować to co teraz jest zablokowane – chciałbym zbliżać się do wzorca ruchu, bo to i efektywne i efektowne jest.
A! Bym zapomniał! Oczywiście nieustannie: złamać 1:40 na maratonie. Ale jeśli to się uda, to będzie efekt działań na poziomie podstawowym: wzrost mobilności, siły i techniki. W 2018 otarłem się o ten próg w Berlinie, ale była niestety wywrotka i nie pykło. To pokazuje, że zasadniczo to jest w moim zasięgu, ale tak bardziej na granicy. A ja chciałbym ustanowić kolejną granicę do pobicia: 1:30. Może to odczaruje te 1:40?”
Co się z tego udało zrobić?
Poprawa techniki: jest!
Poprawa siły i wytrzymałości: jest!
Miały być symulacje i ciężary - symulacje TAK! regularnie, prawie się da wg nich kalendarz regulować. Ciężary jednak nie, nie takie jakie planowałem, że sztanga, duży ciężar... Takie to ciągle nie.
Przejechane na rolkach 100 km: nie ma i wyleciało z planów. Najpierw chcę się nauczyć jeździć szybko.
Piątka poniżej 10 minut: nie ma. Solo po Błoniach: 10:15, a jak na mazurskim pocisnąłem to wyszło 10:09. Co się odwlecze to nie uciecze.
Biegi raz lub dwa razy w tygodniu: nie ma. Totalnie odpuszczone. Szkodzi. Zamiast tego można robić wiele innych rzeczy. Bieganie „raz na jakiś czas”. Na razie nie planuję zmieniać podejścia.
Jazda na rowerze: w 2020 nie było żadnego Gran Fondo. Maksymalnie weszło 68 kilometrów, więc tak sobie. No jakoś tak wyszło. Pewnie logistyka nie dopisała, w weekend poświęcić na jedną rzecz cztery-pięć godzin nie jest tak łatwo i bezboleśnie. Jedną córkę tu, drugą córkę tam, odkurzyć trawnik, wytresować psa… Nie samym sportem człowiek żyje.
Pływanie: ze względu na wirusa totalnie zero. Null. Co będzie dalej trudno powiedzieć. Na razie nie ma pływalni i planu powrotu do regularnego moczenia tyłka.
Kontynuacja rozciągania i poprawa mobilności: jest! Daleko od ideału, ale dużo lepiej niż było. Znacznie zwiększona świadomość ciała.
Złamać 1:40 na maratonie: jest! JEST! Wreszcie! Połamane na kawałeczki i na mazurskim i na gorlickim. Chociaż wspominam je zupełnie inaczej: mazurski to samotna męka i ledwo dociągnięte za Kaśką i Kubą, a gorlicki to „siła i honor” i pilnowanie, żeby tylko Kaśka nie została z tyłu. Następna granica to faktycznie 1:30. Nie mogę się doczekać kolejnych jazd z Sebu i wariatami z klubu. Samotnie nie, to u mnie nie działa. To mogę się pobujać, albo ewentualnie pocisnąć coś w miarę krótkiego. Aktualny rekord z mazurskiego to 1:34:28. Bardzo liczę, że w 2021 będzie 1:2x:xx. Ale podczas jazdy o wyniku myśleć nie będę, nie ma sensu. Trzeba myśleć o złapaniu pociągu, utrzymaniu się w pociągu, uniknięciu niebezpieczeństw, zachowaniu sił do końca. Jak to się uda, to będzie wynik. A nie zaczynać od wyniku. W tym momencie technika powinna wystarczyć na okolice 1:25 – O ILE wszystko inne pyknie.
Co ciekawe nie planowałem żadnych konkretnych wyścigów w 2020. W poprzednich latach sobie pisałem, to, tamto, owamto, a tym razem nie. Ciekawe czemu? Coś się najwyraźniej zmieniło w nastawieniu.
Statystyki?
Kategoria: przelot całkowity
2020: 3054 km (dziś i jutro dołożę jeszcze z 60 na trenażerze więc będzie ponad 3100, czyli porównywalnie z 2018)
2019: 4043 km (widać rywalizację rowerową)
2018: 3105 km
2017: 3249 km
2016: 3123 km
2015: 1660 km (pierwszy rok w którym zacząłem regularnie jeździć na rolkach, które kupiłem rok wcześniej, ale leczyłem złamanie i nie za bardzo dało się jeździć)
Kategoria: biegi
2020: 134 km (bieganie „od święta” ze świadomością, że nie jest dla mnie dobre)
2019: 423 km (delikatny powrót i bieganie raz, dwa razy na tydzień)
2018: 281 km (naciągnięty mięsień w lędźwiach – praca w ogródku)
2017: 960 km (naderwany Achilles – za dużo biegania w początku roku)
2016: 1421 km (pierwszy rok biegania codziennie, z jednym wolnym dniem w tygodniu)
2015: 599 km (bieganie co 3 dni)
Kategoria: rolki
2020: 1151 km – zdecydowanie widać różnicę, raz ze względu na krótszy sezon (lockdown), dwa na przejście z ilości na jakość.
2019: 1629 km
2018: 2052 km (widać wpływ projektu RED)
2017: 999 km (achilles ograniczał też rolki, pierwszy Berlin był prawie bez treningów)
2016: 1510 km (rozpoczęcie treningów z Robertem)
2015: 723 km (samouctwo i kaleczenie naokoło Błoń)
Godzinowo i ilościowo od 2018 też regularnie spada. W 2020 naliczyło mi 79 treningów na rolkach i ponad 71 godzin.
Kategoria: pływanie
2020: 0 km. Zero. Nic. Zamknięte baseny bo Covid.
2019: 13 km
2018: 18 km
2017: 16 km (zdiagnozowana alergia na chlor)
2016: 80 km (wkręciłem się i wiele tygodni było 2x)
2015: 47 km (przy okazji przyprowadzania dzieci na treningi)
Kategoria: rower
2020: 1243 km (ale będzie 1300 do jutra wieczór) – z czego indoor 461 km (będzie ponad 500, ale i tak nie zaliczyło mi treningów z pierwszego lockdownu, bo rejestrowałem je jako zwykłe jazdy)
2019: 1421 km (odLOTTOwa jazda)
2018: 383 km (nie mam czasu bo jeżdżę na rolkach)
2017: 983 km (rehabilitacja po achillesie)
2016: 66 km (nie mam czasu bo jeżdżę na rolkach!)
2015: 160 km
Kategoria: narty (tutaj przede wszystkim widać kiedy zaczęliśmy więcej jeździć tylko z dziećmi i potem jak one robiły się coraz silniejsze; 2015 to końcówka moich samotnych wypadów weekendowych w Polskę)
2020: 316 km – austriackie stoki okazały się dużo trudniejsze niż włoskie, dokładnie tak jak legenda głosi i jeździło się po prostu wolniej; ale frajda ta sama!
2019: 463 km
2018: 349 km
2017: 278 km
2016: 45 km
2015: 85 km
Kategoria: kilokalorie (tutaj przede wszystkim widać kiedy kupiłem sobie pierwszy zegarek; Endomondo szacując kalorie bez śledzenia tętna zawyża je kolosalnie)
2020: 148165 kcal – widać że się schudło, to od razu mniej się przepala, ale że aż tyle mniej?!
2019: 185618 kcal
2018: 145215 kcal
2017: 163212 kcal
2016: 234200 kcal
2015: 267678 kcal
Kategoria: czas treningów
2020: 295 h – co ciekawe poza rolkami najwięcej czasu spędziłem na szeroko pojętej gimnastyce. Niebywałe…
2019: 304 h (trochę więcej czasu na rowerze)
2018: 256 h
2017: 258 h
2016: 327 h (bieganie zajmuje dużo czasu)
2015: 233 h
Co z tego wszystkiego wynika? A nic, to tylko trochę cyferek.
Grunt, że ciągle jest zajawka i chęć na więcej.
Więcej wiatru w uszach, więcej uczucia lotu, więcej adrenaliny, więcej spotkań z takimi samymi wariatami. Jeszcze więcej radości.
I tego wszystkim życzę!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Gratulacje 🙂 podejscia do tematu, progresu, perspektywy, polaczenia teorii z praktyka i wielu jeszcze rzeczy 🙂
Dzieki za wszelka pomoc w 2020 (lekcja biegowa szczegolnie) za wyjazdy i porady sprzetowe dla Kasi 🙂 Powodzenia w 2021 🙂
Dziękuję i nawzajem powodzenia!
Zastanawiałem się czego Ci tak naprawdę życzyć i chyba wiem. 😉
Życzę, żeby kiedyś Wim Hoff zapisał się do Ciebie na szkolenie mentalistyczne. A co! Trzeba mierzyć wysoko! 🙂
A wszystkim: trzymajcie się dobrze, bo '21 ma potencjał być nieźle wyboisty. Łatwo już było.
Siły i integralności.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dzięki!!! Wim Hof gdzies sie tam kolo mnie kreci - tu jakas sugestia na fb, tu na yt. Na ten moment wiem ze to ten gosc co dobrze znosi zimno i tyle 😉 Morsowanie - planuje zobaczyc jak to jest, glowny arguyment za - nie znam osoby ktora by powiedziala ze cos zlego jej sie po tym stalo...
Powodzenia, kontynuuj to co najlepsze bylo w tym roku 🙂 Bede miega kibicowac <1:30, <1:25 i cokolwiek dalej bedziesz chcial, ale przede wszystkim kontynuowania podejscia, wyniki beda tylko dodatkiem 🙂 Radochy i czynnosci witalnych z wynikami w tle 🙂
Pn 4 sty 21
Nowy rok pod znakiem trenażera rowerowego. Zdecydowanie.
W starym roku, we wtorek, środę i czwartek, czyli codziennie aż do sylwestra było po godzince rowerka dziennie. Nie licząc skating drylandu, pompek, brzuchów i rozciągania. No i na tym trenażerze trochę skręciłem opór, żeby popracować nad wytrzymałością, siłę zostawiając na później.
W nowym roku rozpocząłem symulacjami połączonymi z brzuchem i pompkami, potem godzina mocnej jazdy na trenażerze – średnia wyszła 34,7 km/h, a na koniec dwa i pół kilometra biegu z pieskiem. Ten bieg to czyste interwały. Galop, galop, galop, stop! Wąchanie. Galop, galop, galop, stop! Wąchanie. Jak piesio widzi mnie ubranego w ciuchy do biegania od razu wie co się kroi i to jest czysta radość biegu. Normalnie win-win situation.
W symulacjach podjąłem decyzję o próbie ciśnięcia w dół. Ale nie tam ciut – chodzi o to, żeby w pozycji jednonożnej dotknąć kolanem wolnej nogi cholewki buta nogi stojącej. Zgadałem się z przez fejsa z amerykańskimi łyżwiarzami szybkimi z kręgów zbliżonych do olimpijskich na temat tego typu ćwiczeń i natchnęli mnie taką myślą. Niestety jestem od tego daleko, ale jak nie zacznę próbować to samo się nie zrobi. Tyle wiadomo na pewno. Jeśli się uda to będę wtedy działał na zupełnie innym stopniu swobody w niskiej pozycji. Co powinno się przełożyć na jakość wszystkich innych elementów techniki.
Na zakończenie ćwiczeń symulacji spróbowałem powalczyć z pistolsami, niskimi przysiadami na jednej nodze z drugą z przodu. Trzeba w końcu się przekonać czy są dla mnie czy nie, skoro nogi takie mocne. No i cóż. Siła w niskim zakresie ruchu jest dużo niższa niż w wysokim zakresie. Bo tak ćwiczę nogi. Ale najgorsza sprawa to te moje zniszczone kolana. W momencie jak z najniższego punktu ciągnąłem w górę poczułem jak kości w kolanie zahaczają o siebie i w momencie rozpoczęcia ruchu przeskoczyły z bardzo nieprzyjemnym i bolesnym trzaskiem. Zastanawiałem się nawet, czy się coś tam nie ukruszyło. Cóż, chondromalacja II i III stopnia jest faktem, a z faktami się nie dyskutuje. Nie mogę wykonywać takich ćwiczeń, bo mi się kolana rozsypią. Po tej próbie dwa dni kłuło…
Nie przestałem jednak jeździć na rowerze. W tym ruchu kolana są dużo bliższe wyprostowaniu i dolegliwości znacznie mniejsze. Strava zaproponowała mi na styczeń challenge Gran Fondo z zaznaczeniem, że może być na zewnątrz lub pod dachem i po zastanowieniu wziąłem je na klatę. Przy moich ostatnich prędkościach przelotowych powyżej 33 km/h powinno to się dać zrobić w trzy godziny. Nigdy na zewnątrz nie przejechałem setki w mniej niż cztery i pół, ale tam zatrzymywałem się, jadłem, odpoczywałem, jechałem po górkach. Tutaj nie trzeba się zatrzymywać, chyba żeby pójść do toalety, jedzenie i picie może być pod ręką, opór jest stały, jak na prostej. Więc heja!
Pierwsze dwie godziny bez najmniejszego problemu. I w dodatku udało się zbliżyć do założonego dystansu – blisko siedemdziesiąt kilometrów. Wystarczyło utrzymywać około 180 watów na dużym blacie z przodu i 12-sto zębowej zębatce z tyłu. To dawało teoretycznie około 35 km/h, ale trzeba było się czasami poprawić w siodełku, z upływającym czasem coraz częściej i to dawało zawsze kilka sekund z mniejszą mocą. Na szczęście z jedzeniem i piciem nie było problemu. Poszły dwie duże muszynianki oraz chlebek daktylowy z orzechami włoskimi. Zwłaszcza ten chlebek (czy ciastko, jakkolwiek nazwać) to jest niezły sok z gumijagód: ponad 700 kcal w dwustu gramach. Jadłem go małymi kąskami przez półtorej godziny i nie musiałem sięgnąć po banany. Energii wystarczyło do końca. Już pod koniec bolały nogi i oczywiście miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. I okazało się ramiona też. Natomiast szyja nie i to na pewno zasługa bardziej wyprostowanej pozycji.
W efekcie udało się zmieścić poniżej trzech godzin. No jak dla mnie nieźle – liczyłem się z czasem trzy dwadzieścia lub także z niedojechaniem do końca. Trzy godziny na siodełku. Ostatni raz tyle tam siedziałem w 2019 roku, jak robiłem kolejne setki. I to wszystko w zasadzie bez jakiegoś strasznego sponiewierania się. Owszem resztę dnia byłem trochę wypruty, bo przepaliłem tysiąc pięćset kilokalorii i organizm musiał szybciutko likwidować rezerwy tłuszczu. A poza tym chlebkiem daktylowym reszta rutyny odżywania została standardowa. Udało się przekroczyć dzienny limit tylko o 200 kcal. No i na tym polega zabawa w redukcję podczas podnoszenia kaloryczności posiłków: utrzymujemy stałą podaż energii, aby organizm przyzwyczaił się do tego, że ma ją dostarczaną regularnie i w odpowiednio przyswajalnej formie i nie musi oszczędzać na czarną godzinę. A deficyt kalorii robimy treningiem.
Za dwa tygodnie kolejny pomiar. Czy udało się skasować listopadową wpadkę? Będę zadowolony jak parametry się poprawią, ale w formie z końca września raczej jeszcze nie jestem. Zakładam, że wracać będę trzy razy dłużej niż zajęła ta wpadka. Więc na marzec powinienem być z powrotem na 15% tłuszczu.
Trzeba robić swoje.
Grudzień to pięćset kilometrów – głównie na rowerze. I trzydzieści sześć godzin ćwiczeń. Ale mamy czwartego stycznia i już trenowałem sześć godzin i przejechałem sto trzydzieści kilometrów. Bo było wolne... Jedno z podjętych wyzwań na Stravie to przejechać 400 kilometrów na rowerze w styczniu i to raczej się uda. Ale drugie, to 800 i to jest tak dużo, że nie wiem po co nawet próbuję. Bo przy średniej 33 km/h to daje ponad dwadzieścia cztery godziny. Czyli ponad sześć godzin tygodniowo. Na sam rower. A gdzie reszta?
Nie mam tyle czasu, tyle wolnych godzin w dobie. Ale ciekawy jestem ile uda się nakręcić do końca miesiąca. Stawiam, że w okolicy 500-600 kilometrów. To byłoby bardzo dobrze. Czuję, że nogi są mocne i na pewno tyle kręcenia na chomiku robi robotę i mam nadzieję, że zrobi różnicę. I bazę tlenową przede wszystkim. Bazę na nowy sezon.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Tomek, może pisałeś gdzieś wcześniej a ja nie wyłapałem, albo już zapomniałem - rozumiem, że zabawy w Kłaju odpuściliście do 17 stycznia, czy idziecie za rekomendację PZSW, że wystarczy w licencję dla osób > 18 roku życia?
Tak pytam z ciekawości tylko.
Wysłany przez: @qbajakTomek, może pisałeś gdzieś wcześniej a ja nie wyłapałem, albo już zapomniałem - rozumiem, że zabawy w Kłaju odpuściliście do 17 stycznia, czy idziecie za rekomendację PZSW, że wystarczy w licencję dla osób > 18 roku życia?
Tak pytam z ciekawości tylko.
Licencje się robią.
Sala na Kolnej póki co niedostępna do 9 stycznia z przyczyn technicznych.
Zobaczymy co będzie po dziewiątym.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wt 5 sty 21
Ja to sobie chyba muszę co tydzień puszczać 😉
Nie, w sumie już nie musze. 😆
Pytanie: czemu nie znalazłem tego lub takiego materiału wcześniej, kiedy naprawdę potrzebowałem?
Odpowiedź: bo go nie szukałem, nie potrzebowałem, nie na tym się koncentrowałem. Nie widziałem.
To tak jak wtedy, gdy Twoja Żona jest w ciąży. NAGLE widzisz kobiety w ciąży WSZĘDZIE i cały czas.
Albo jak chcesz sobie kupić białego forda. Nagle WSZĘDZIE są białe fordy.
To się musi jakoś nazywać. 😆
Teraz, gdy zmieniły się przekonania nagle widzę ludzi z takimi samymi jak ja TERAZ. A kiedyś widziałem ludzi z takimi samymi przekonaniami jak miałem WTEDY. Dla człowieka z młotkiem wszystko wygląda jak gwóźdź.
Świat się nie zmienił, ja się zmieniłem. Zmieniłem postrzeganie i nagle świat wygląda inaczej. Ciekawiej? Nie wiem, ale wiem, że ja jestem spokojniejszy.
A co się jeszcze zmieniło?
Ledwie jakoś tak w październiku, czy początku listopada, rozpoczynając walkę z rowerem zamocowanym na chomiku trenażera napisałem jakoś tak, że jak dobrze poćwiczę, to może uda mi się złamać 15 minut na dychę. I wydawało mi się to takie wielce trudne i wcale nie byłem przekonany, że to się uda.
Tak? To potrzymaj mi piwo!
Tadaaaaa! 🙂
A o przejechaniu stu kilometrów poniżej trzech godzin to nawet NIE ŚNIŁEM!
Jedna rzecz, która mi się nie podoba w jeździe na trenażerze - pominąwszy nudę, z którą jednak jakoś da się dojść do porozumienia - to praktycznie wyłączenie mięśni core. To, że nie trzeba balansować bardzo dużo zabiera z efektywności.
Z drugiej strony jazda na rolkach - o której się automatycznie w takim przypadku myśli - jest cholernie trudna! I rolki raz, że swoje kosztują, to jeszcze znowu potrzeba miejsca na ich rozłożenie.
A przy pewnej ilości bambetli treningowych to miejsce zaczyna się liczyć 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatTo się musi jakoś nazywać.
koncentracja selektywna 🙂
A to takie na dole to jest toto co sie rowerem na tym "jedzie"?
Dzięki, wiedziałem, że się nazywa 😉
Niom. To są roleczki do jazdy rowerkiem 🙂
Dosyć bardzo ciężka sprawa może być 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Osz, kurde, niezle... i ta srodkowa ma pasek i napędza tę przednią. Powodzenia ogromnie, bo dla mnie to niejest kwestia "czy/gdzie" tylko "kiedy?" 😀 A jak sie tego uczyc to tez na pewno jest 🙂 Oj, kibicuje i licze na filmik z jazdy 🙂
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: cedricfurneaux9 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte