Kicking Asphalt 2021
Nie odwołali, tylko przenieśli wpisowe na 2022...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wt 16 lut 21
Musiałem ładnie robić ćwiczenia i pięknie się przykładać, bo praktycznie skasowało mi dwugłowe uda w obydwu nogach. Ostatnio raczej mruczałem bo czworogłowe bolały, a że dwugłowe to nowość. I taki trochę zaskok. Bo w sumie czemu? A jednak tak jest i nie ma co mówić, że nie.
Czyli niedziela i poniedziałek regeneracyjka i spokojne rozciąganie. Spokojne, to nie znaczy, że niedokładne. Ponieważ najbardziej przeszkadzał mi zginacz biodra z lewej strony i ciągle nie mogłem pozbyć się uczucia napięcia i bolesności, to zmieniłem podejście i z rolowania przeszedłem do ciągnięcia.
Od ponad roku wykonuję serię ćwiczeń rozpoczynającą się siadem za-zen, czyli takim klasycznym na piętach z obciągniętymi palcami. Początkowo wyzwaniem było położyć stopy płasko na ziemi, potem zejść tyłkiem aż do pięt i tak dalej i tak dalej. Jakiś czas temu stanąłem w rozwoju, bo siedziało się już – subiektywnie – bardzo dobrze i bez większego ciągnięcia. Więc robiłem ten siad, siedziałem trochę, ewentualnie lekko się odchyliłem podpierając wyprostowanymi ramionami z tyłu i szedłem do następnego ćwiczenia.
Ale mnie moja dietetyczka podbechtała, że ona zaczynała z podparcia łokciami (nie wyprostowanymi ramionami, tylko łokciami) i doszła do płaskiego leżenia. „- A czy Pan potrafi przejść w tej pozycji do leżenia?” No nie potrafię. Nawet mi to do głowy nie przyszło.
Jak już przyszło to zacząłem temat drążyć. Najpierw coraz większe odchylanie się. Podpieranie ramionami odchylanymi coraz szerzej na boki. Potem faktycznie nieśmiałe próby podparcia łokciami, najpierw jednym, potem dwoma. A po kolejnych kilku sesjach próba zejścia jeszcze niżej. No i tak to poleciało. Dzisiaj było już dotykanie łopatkami ziemi, ale trudno powiedzieć, że w odprężonej pozycji. Lędźwia i kolana drze w górę. Jeszcze dużo starań, ale widzę, że warto, bo w dryland w zeszłym tygodniu był już całkowicie bez uczucia ciągnięcia mojej pseudo-pseudo-pseudo „rwy kulszowej” (pełna historia w starych odcinkach z zeszłego roku). W tym tygodniu jeszcze było czuć, ale też mniej. Czyli raczej słuszną linię mają te moje ćwiczenia. I o to chodzi.
Podczas drylandu kontynuacja prób schodzenia dużo, dużo niżej niż do tej pory, co wymaga innej pracy mięśni bioder. Trudno, ciężko, zupełnie inaczej, ale nie niewykonalnie. Zanim jednak będę to robił w tempie wąsaczy z filmu to hoho ile wody w Wiśle upłynie…
Spoko. Mamy czas. Z każdym tygodniem do przodu.
A za kilkadziesiąt dni powinno się już dać pomykać na roleczkach wśród pięknych okoliczności przyrody. Już niedługo.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatOd ponad roku wykonuję serię ćwiczeń rozpoczynającą się siadem za-zen
Taaaa, siad japonski - moja trauma z roku chodzenia na karate, to na kazdych zajeciach bylo najtrudniejsze... juz wtedy mialem problemy, a to tak chyba juz blizej 30 niz 20 lat temu. Od ponad roku regularnie robie cwiczenie "couch stretch" i widze zauwazalne postepy w siadzie. jeszcze nie jest komfortowy, jednak juz dotykam posladkami pięt i nawet lekko przysiadam, a dawniej nie bylo mowy. Couch stretch fajnie dziala na czworki i biodrowo ledzwiowe. Pierwsze cywilizacyjnie wlasciwie z zalozenia przykurczone, z drugimi - roznie bywa. Mnie akurat zakresu brakuje.
Odhylanie sie w japonskim... No ja podziekuje 😉 Bede sledzic postepy 🙂
@szyszkownik
No to całe szczęście, że nie wiedziałem jakie to może być trudne, jak się za to brałem, bo bym sobie nie poradził 🙂
Na dziś rano jestem w stanie zejść niżej niż z podparcia na łokciach, ale jednak nie do leżenia. Wczoraj rano musiał być bardziej "luźny" dzień, a dzisiaj czuję chyba wczorajsze łyżwy.
Jakby co zawsze mogę poprosić Młodszą o demonstrację. Ona w tej pozycji może leżeć i książki czytać... 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pt 19 lut 21
W przyrodzie musi być równowaga. Jakoś tak już jest ze wszystkim. Jak idzie w górę, to znaczyć, że będzie spadać. Jak spada, to kupować, bo pójdzie w górę. Co się polepszy, to się popieprzy…
Ostatnie tygodnie miałem wrażenie rozwoju i zachodzących postępów. Fajnie było. Co mnie podkusiło wziąć kamerę na trening i poprosić Pawła o nakręcenie?...
Obiektywnie jednak wczoraj podłoga była wyjątkowo śliska. Wszyscy narzekali, nie tylko ja. Ale co robi śliska podłoga? Ona odpowiada na żywotne problemy społeczeństwa! Ona uczy, że są takie problemy, których nie można rozwiązać siłą. Że trzeba umieć i koniec pieśni.
Subiektywnie: jeździło się szybko jak na warunki. Była taka prędkość, która powodowała wyrzucanie z zakrętu w drabinki, nawet jak się jechało dwuoporowo, zapierając się obydwoma rolkami w zakręcie. Czy dało się przekładać? Tak, oczywiście, że się dało. Zawsze się da. Tylko trzeba umieć.
Wojtek też skorzystał z obecności kamery i nakręcił siebie oraz Bartka. U nich underpush w wirażu to dobre 35-40 centymetrów odległości na szerokość między butami! Czyli jak prawa jedzie po lewej stronie, a lewa po prawej, to między nimi mała świnka by przebiegła. A mój underpush to dziesięć centymetrów. No może 12, ale już 15 to raczej nie.
Ich nachylenie w wirażu, to jakieś 30 stopni do pionu. Moje jakieś 15 stopni.
Najlepsze jak narzekałem po treningu na wyrzucanie z wirażu, to Bartek, z jasnym czołem siedemnastolatka mówi tak jak się mówi zupełne truizmy i oczywistości, że „trzeba włożyć głębiej biodro do zakrętu, a jak nie działa, to jeszcze barki”.
Jaaasne…
Nie ma co płakać, trzeba znowu wziąć się do pracy. Jeszcze z osiem treningów halowych będzie, albo i więcej. Coś się jeszcze uda wystrugać w tym czasie. Co powinienem pocisnąć w tym czasie to jednonożne branie łuków. Jak tego nie opanuję, to żadnego istotnego postępu zrobić się nie da. Teraz mój tor jazdy po łuku to suma prostych odcinków mniej więcej pozwalających przejechać wiraż. A ma być płynny łuk. Do przejechania tak na lewej jak i prawej nodze.
Nawet ostatnio to ćwiczyłem na łyżwach. O NIEBO prostsze, choć i tak wymagające. Na długich na 40 cm gumowych kółkach przyklejonych całą długością do podłogi to jest zupełnie inna bajka.
Wszystko jest w głowie. Przerobienie głowy, żeby pozwoliła na coś na co nie chce, wydaje mi się trudniejsze, niż rozwój mięśni, ścięgien i powięzi, które faktycznie mają to udźwignąć. Fizycznie powinienem być to tego gotowy. Mentalnie jestem w lesie. Głębokim. W bezksiężycową noc.
I słychać wycie wilka…
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 20 lut 21
Dobrze jak otaczają nas dobrzy ludzie. Tacy, którzy chcą i potrafią pomóc. Poradzić. Opieprzyć jak trzeba.
Trening z Pawłem zawsze będzie bardziej efektywny.
Po trzydziestominutowych ćwiczeniach w niskiej pozycji
(przy tej okazji zawsze przypomina mi się tekst z dawnych lat o ludziach, którzy zostali pogryzieni przez nieznane psy: czeka ich seria bolesnych zastrzyków w brzuch; w tym przypadku to są serie bolesnych ćwiczeń w nogi) wziął nas na łuki, a potem szybciutko z tych łuków ściągnął mnie i jeszcze ze cztery inne osoby i ustawił pod drabinkami. I wytłumaczył obrazowo co mamy robić.
Generalnie wszystko robiłem niby ok, ale jednak bez sensu. Niby schodziłem nisko, niby nogi walczyły o życie, a stabilności jak nie było, tak nie było, bo ustawienie bioder względem stóp i względem kierunku jazdy było do bani. Co trzeba zatem robić:
a) Ugiąć nogi i wysunąć kolana maksymalnie do przodu, co umożliwi:
b) Biodro wsunąć maksymalnie do środka zakrętu, ma być bliżej środka wirażu niż lewa noga. Czyli dupsko w bok. Ale to nie wszystko, bo:
c) Tak po prostu przesunięcie tyłka w bok, załóżmy lewy, automatycznie powoduje, że prawe biodro jest COFNIĘTE względem lewego. No geometria i anatomia. A to powoduje, że pozycja jest otwarta i skierowana na zewnątrz zakrętu, a nie zgodnie z kierunkiem jazdy. Jadąc tak złożony MUSI wyrzucać, bo pozycja ciała to implikuje. Jedziesz zawsze w kierunku w którym ułożone są biodra. Co trzeba zrobić, to DOCIĄGNĄĆ zewnętrzne biodro do przodu, tak aby były w linii, którą można poprowadzić przez nie, aż do środka wirażu. I ta linia ma być prosta.
I to wszystko, a zwłaszcza punkt c) jest tą wielką, mistyczną tajemnicą utrzymywania się w wirażu nawet jak jest szybko i jak jest ślisko. Proste?
I tak i nie.
Tak, bo jak to sobie w głowie poukładać, to da się zrobić.
Nie, bo wychodzą ograniczenia mobilności bioder, lędźwi oraz międzyżebrowych.
Ale da się. Przynajmniej w przybliżeniu. Przynajmniej na tyle efektywnie, że po powrocie na łuki nagle się okazało, że podłoga nie jest śliska i można jechać szybko i totalnie bezstresowo.
Tadaaaaam!
Teraz tylko wryć to podkorowo i używać za KAŻDYM razem.
I przenieść również od jazdy jednonożnej, żeby wreszcie robić łuki także jednonożnie.
I opanować także zamaszyste łuki na zewnętrznych, które mają przygotować do double pusha. Kiedyś.
A wiosna coraz bliżej. Znowu będziemy jeździć w zasadzie tylko po prostej, a nie po łukach. Ale oby te łuki oddały w jeździe na prostej. Nie, no, na pewno coś będzie lepiej!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wt 23 lut 21
Subiektywnie to już bardzo długo robię te sto pompek w jednej sesji, ale jak zerknąłem do dzienniczka, to pierwszy raz był po pierwszym tygodniu lutego, więc w sumie to dopiero dwa tygodnie z małym okładem. A już wkrada się w to rutyna i chęć skracania całości. Wczoraj udało się zrobić całość oszczędzając jedna serię. Czyli już nie dziewięć, nie osiem, tylko siedem serii. Ale jest walka na zmęczeniu. Prawa łapa, jako mocniejsza, jest grzeczna, ale lewa, słabszą będąc, wchodzi w wewnętrzną rotację, czyli łokieć chce uciekać na zewnątrz. Mam nadzieję, że po dalszym wzmocnieniu będzie łatwiej tego unikać i kiedyś się wyeliminuje.
Skating dryland to kolejny tydzień rozpoznawania nieznanego terenu. Jak układać ciało, żeby kolano nogi, która jest w powietrzu dotknęło pięty nogi stojącej? To są bardzo ciekawe rozważania i obserwacje. Myślałby kto, że robienie tego samego setu dziesięciu ćwiczeń przez ponad półtora roku będzie nudne. No jakby nie jest. A jak uda się przejść przez ten etap i opanować stabilne schodzenie do tak niskiej pozycji, to będzie naprawdę genialnie! W tej pozycji naprawdę naciska się już klatką piersiową na udo.
Czuć dużą różnicę w sile prawej i lewej strony. Prawa, mocniejsza już w zasadzie prawie jest gotowa. Lewa, słabsza, ciągle walcząca z kontuzjami – no nie, jeszcze nie. Nie wiem czego brakuje bardziej: czy siły czy zakresu aktywnego? Pasywny jest oczywiście, ale to wszystko dzieje się pod obciążeniem.
Trochę pewnie potrwa zanim zrozumiem ten ruch. Jak zrozumiem to będę mógł go wykonywać coraz lepiej. Zadowolony jednak jestem z samego faktu, że wszedłem na wyższy poziom, a to, że na nim jestem totalnie początkujący to normalna sprawa. Bo jestem. Zwłaszcza na lewą nogę dociągnięcie „do kreski” nie do zrobienia na szybko i w zasadzie wymaga jakiegoś zastabilizowania ręką o podłogę. Będzie lepiej.
--------------------
Warto też wspomnieć, że rozpocząłem automasaż przy użyciu narzędzia typu TheraGun. Oczywiście nic tak kosztownego, bo na aliexpress tego typu ustrojstwa są do kupienia już za około 100 zł. Myślałem o nim już rok temu, ale wszedł lockdown i przesyłki z Chin, no jakoś tak przestały być oczywste… A wtedy chodziło to po około 200 zł, więc w ciągu roku spadły ceny dwukrotnie.
Ustrojstwo jest solidne, ciężkie, zapakowane w poręczną półtwardą walizeczkę, wyposażone w kilka wymiennych końcówek do różnego aplikowania.
Zacząłem od kulki, ale szybko przeszedłem na „szpikulec”, aby bardziej precyzyjnie zapakować uderzenia w mój problematyczny napinacz lewego pasma. Użyłem go ledwie kilka razy, nie mam całkowitej jasności, ale wydaje się lepiej działać niż rolowanie tego punktu na piłce, a jednocześnie jest mniej przykry. Chociaż oczywiście jak się końcówką wjedzie odpowiednio głęboko i pod odpowiednim kątem, to wrażenia są mocne! Jednak rolowanie na piłce potrafi przenosić ból z uciskanego punktu w zupełnie inne miejsca – oczywiście połączone, ale w nieoczywisty sposób bo może być to np. drugi, przeciwstawny przyczep mięśnia krawieckiego. Trochę można się na początku zdziwić, że gnieciesz biodro, a boli cię wewnętrzna część uda blisko kolana… Tak to już jest z tymi łańcuchami mięśniowymi i taśmami…
Mam dobre przeczucia. Masaż perkusyjny ma opinię skutecznego w sposób porównywalny do pracy manualnej fizjoterapeuty. Zapewne zależy od zastosowania i stopnia problemu. Liczy się również siła urządzenia. To które kupiłem jest bardzo podstawowe i jego siła maleje jeśli go odpowiednio mocno wcisnę w mięsień. Zapewne TheraGun za dziesięć razy taką kwotę wyposażony jest w mocniejszą baterię i motor. Tym niemniej jest szansa powalczyć o całkowite wyleczenie, bo na razie temat jest zaleczony i czasami wraca. Jeśli wraca to nie sposób równie mocno pracować lewą nogą jak prawą, więc nigdy nie wyrównam deficytu bez pozbycia się problemu na dobre.
Prace w toku…
EDIT: Seems like I have to fix my shit! 🙂
Pierwszy test oblałem. Znaczy: wyszedł mi. 😉
https://youtu.be/HMtpw1j-9nw
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Cz 25 lut 21
Już dwie, trzy sesje znęcania się nad napinaczem pasma z automatem do masażu i różnica jest odczuwalna. Czuć, że ma ochotę wrócić, ale na razie na ostro nie wrócił. Zobaczymy jak będzie po dzisiejszym, a zwłaszcza sobotnim treningu, gdzie obciążenia są największe. Nie można też używać tego zbyt często, bo przecież można się krwiaków dorobić. Lokalnie ten przyrząd spuszcza porządny wpiernicz… Bardzo lokalnie, na całe szczęście.
Ale spróbowałem tez użyć większej, kulistej główki do rozbicia mięśni bolących po krótkim, acz dosyć mocnym treningu na rowerze. Efekt: no chyba mnie popierniczyło! Wszystko bolało dużo bardziej, przez cały następny dzień! Ale… ale na kolejny dzień jakby jest lepiej niż gdyby ich nie ruszać w ogóle. Może to jest metoda? Jeździć, obserwować.
Wydaje się, że w pompeczkach utrwaliłem się na siedmiu seriach, ale potrwa zanim zejdę o kolejną w dół, chociaż przecież to jest tylko kilka, tak trzy-cztery więcej w każdej z serii. Na razie to za dużo. Blisko końca każde powtórzenie w serii się bardzo liczy.
Z kolei podczas rozciągania udało się ułożyć wreszcie w pozycji lotosu. Bardzo chorego i starego, przywiędłego, ale jak dla mnie się liczy. Ostatnie takie próby z 30 lat temu były. Wtedy nie za bardzo widziałem jakikolwiek problem. Ale to dawno, dosyć, było. W innym życiu.
Siad japoński czy różne wersje pozycji wielbłąda, czyli z odchylaniem się do tyłu z klęku japońskiego – robimy i staramy się wydłużać czas w jakim ta pozycja jest komfortowa. Licząc wszystko już będzie dwie, trzy minuty. Tak samo z niskim przysiadem w pozycji modlitwy, aby rozepchnąć, otworzyć te biodra. Codziennie staram się spędzić w tej pozycji co najmniej minutę, ale pewnie przydałoby się więcej, żeby to wszystko co trzyma po prostu puściło.
Little by little by little.
A wieczorkiem kolejne walki z łukami i próba dojścia do tego, jak short-trackowcy to robią?...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Te płozy są po prostu przesunięte w lewej stopie na lewą stronę, bo inaczej by zahaczali bokiem buta. Nic specjalnego, ale w drugą stronę tak ostrego łuku nie wezmą - właśnie z tego powodu.
Nie planuję kłaść się pod kątem poniżej 20 stopni do podłoża, bo kółka nie wcinają się w lód. Rolkarze z powodu przyczepności nie są w stanie aż tak bardzo się nachylić, ale poniżej 45 to nawet Paweł nam co tydzien pokazuje.
No i jeszcze przekoszenie w short-tracku przód tył jest kompletnie randomowe i pod zawodnika - jak mu się dobrze jeździ tak ma.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @szyszkownikWysłany przez: @tomcatponiżej 45
Tak chociaz 44,7 by pasowalo 😉
Jeszcze długo nie 🙂
To jest trochę taki zaklęty krąg: nie przejedziesz szybko łuku bez pochylenia, ale nie utrzyma Cię w mocnym pochyleniu, jeśli nie jedziesz szybko 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pt 26 lut 21
No nie doszedłem, ale coraz bardziej świadome atakowanie łuku biodrem pozwala na coraz więcej i więcej. Nie sposób być tego absolutnie pewnym, ale miałem wrażenie, że nigdy nie jeździłem łuków na sali tak szybko. Miałem też wrażenie, że dam radę nakręcić parę kółek klubowych kolegów przy pomocy gopro, ale okazało się, że albo pilnujesz kadru, albo jedziesz szybko. Tam jest taka walka o życie, że nie ma za bardzo jak pilnować kamery. Jak jej pilnowałem, to momentalnie mi odjechali.
Ale i tak było bardzo przyjemnie. Łuki w prawo też są lepsze niż były i coraz częściej pozwalam sobie na przekładankę, chociaż absolutnie nie przy takich prędkościach jak w lewo. Ale już nie mówię, że łuki w prawo to zło. Po prostu nie są tak dogodne jak łuki w lewo. Niestety mobilność w prawo nie jest taka jak w lewo i to jest to ograniczenie, które robi różnicę. Choć nie jest takie duże jak kiedyś. Pomalutku do przodu.
Chciałbym znaleźć drogę do dalszego obniżenia pozycji w łuku, bo przecież na butach potrafię, ale to jest właśnie znajdowanie drogi. Każdy nowy ruch jest wypracowany. Można powiedzieć: wymęczony. Wytargany z gardła. No i powiększać kąt, powiększać dokąd nie zacznę się wywracać i wreszcie będę w nim całkowicie zbalansowany i będę w stanie podnieść tą cholerną zewnętrzną nogę!
Ponieważ ostatnio napisałem, że nie ma mowy zejść w pompeczkach do sześciu serii na sto to dzisiaj zszedłem. A co! Trzeba przekraczać granice! Jak nie możliwości to zostaną mi dobrego smaku, a tego bym nie chciał. Wyszło z matematyki, że sześć serii to po piętnaście i jeszcze dziesięć trzeba rozparcelować. No to było 19, 19, 17, 15, 15, 15.
I tak najtrudniejsze w tym wszystkim jest cisnąć pod koniec serii starając się ignorować psa entuzjastycznie zlizującego pot z twarzy i zachwyconego tym, że nie mam ręki, aby się odganiać!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 28 lut 21
Na pewno osiągnięciem tego sezonu jest wyrobienie przez cały ćwiczący na hali skład takiej siły w nogach, że Paweł był zadowolony: czterdzieści minut orki w niskiej pozycji i tylko okazjonalne zjeby za np. ścinanie zakrętów, czy odpuszczanie ostatniego powtórzenia na prostej. Wszyscy do ostatniego ćwiczenia trzymali tyłki nisko. No łał…
A potem weszliśmy na łuki, Paweł nas nakręcił i komentował kogo trzeba. Widać było, że poziom się poprawił, bo pierwszy raz usłyszeliśmy o potrzebie delikatnego odkładania przekładanej nogi i to od przedniego kółka, a nie JEB Z PIĘTY! że szyby w oknach aż chodzą. Oczywiście to jest kwestia swobody, stabilności, ogólnego ogarnięcia. Jeśli się spieszysz z odłożeniem to najczęściej dlatego, że się boisz, że jadąca teraz głęboko na zewnętrznej krawędzi lewa noga Cię w jakiś sposób nie utrzyma. Więc w sumie to nowa rzecz do pilnowania. Jak spróbowałem za następnym razem odłożyć nogę od przedniego kółka, to się prawie zabiłem. Już łatwiej odkładać płaściutko, ale to też wymaga skupienia i dodania krótkiego ułamka sekundy na wykonanie tej ewolucji do czasu przejeżdżanego na nodze robiącej underpush. Ale właśnie o to chodzi. O to wydłużanie czasu jazdy na jednej nodze.
Ostatnio pojeździłem trochę na łyżwach piłując do porzygu branie łuków w lewo to na lewej, to na prawej nodze. Ku mojemu zdziwieniu na lewej jest dużo łatwiej. Nie wiem, czy to nie kwestia moich hokejówek, gdzie ostrze nie jest prostopadle do podeszwy. A może by sobie tak zapuścić ostrze short-trackowe? Tylko, że to nie są tanie zabawki, a w czymś takim lubią z naszych lodowisk pogonić i się okaże, że nie będę na nich jeździł. Do pomyślenia. Jakby się udało coś niedrogo znaleźć…
Być może te ćwiczenia na lodzie coś zmieniły, bo nagle się okazało, że może nie pełny, ale już jestem w stanie przejechać na lewej nodze pół łuku. W ramach przekładanki. I jadąc te pół łuku rolka faktycznie skręca, to nie jest przejechany dłuższy odcinek prostej, to jest taka prosta z zawiniętym końcem. Nieważne! Oby tylko zaczęło zakręcać, mam wrażenie, że doskonalenie dalej już pójdzie samo, jeśli tylko faktycznie zacznę wierzyć, że się nie zabiję na zewnętrznej jadąc w łuku i lecąc ciężarem do wewnątrz.
To jest moja największa w tym momencie słabość, brak i potrzeba poprawy: nachylanie się do wnętrza zakrętu. Paweł zwrócił mi uwagę, na różnicę nachylenia Bartka i mojego – mam jeszcze dużą, dużą rezerwę. Mogę cisnąć. Problem w tym, że głowa nie puszcza… Muszę znaleźć jakieś progresje.
Oprócz tego oczywiście praca rąk, głębokość przekładania, pozycja przekładanej stopy, stabilność. Półtora roku rozciągania daje rezultaty, ale ciągle jest co poprawiać. Ile jest do poprawy to widać, jak przejeżdża się łuki w zamrożonej pozycji, w przełożeniu. Jak wtedy jest wąsko i wysoko, a powinno być szeroko i nisko. To jest naprawdę sport dla młodych, giętkich i elastycznych jak sumienie polityka.
W zasadzie sezon halowy powoli się kończy, ale mamy zaplanowane treningi jeszcze na pewno w marcu i nie wiem czy nie w kwietniu. To dobrze. Jednocześnie jednak jazda na zewnątrz to zupełnie insza inszość i trzeba zacząć jeździć, bo jeśli mazurski się odbędzie o czasie (nigdy nie wiadomo), to trzeba mieć formę na początek maja. A to już niedługo.
Dlatego dzisiaj z Papim wzięliśmy pogodę za rogi i przejechaliśmy trasę od parkingu na Kolnej do komina. Jazda tam: cudeńko! Wiatr w plecki, a na prostej piasek przewiany. Co innego w bardziej osłoniętych miejscach, gdzie piachu prawie po łożyska, a wiatr zaczynał kręcić. W każdym razie po jeździe się okazało, że pierwsza w tym roku jazda i już poprawiłem najlepszy czas na odcinku na wałach. Oczywiście, że to kwestia wiatru, ale przyjmijmy to za dobry omen. Miałem wrażenie, że skoro przepracowałem zimę to powinno być dobrze, ale Pawełek też przepracował i od razu mi odjechał i musiałem go gonić. Więc status quo zachowane.
Natomiast z powrotem…
Żartowałem, że będziemy wracać uberem i okazało się, że prawie, prawie. To po prostu poza skalę wychodziło. Męka straszna. Nogi jak nogi, ale plecy momentalnie zaczęły boleć. Fajnie się zrobiło dopiero po zjechaniu z wałów przy torze kajakowym, bo tam byliśmy zasłonięci od wiatru i można było wtedy trochę się rozbujać na krawędziach. Próby zrobienia tego pod wiatr były spisane na niepowodzenie. Nie wiem dokładanie co powoduje ten efekt, ale pod odpowiednio silny wiatr działa wyłącznie czysta, żywa moc. Może po prostu jest za wolno? Próbowałem schodzić niżej zachowując siłę pchania, ale no nie było czuć wielkiej różnicy, cały czas hamowało, aż zatrzymywało. A jak się człowiek wyprostował, to chciało go potoczyć do tyłu.
Po przejechaniu tam i z powrotem serdecznie nie miałem ochoty ponownie wracać pod ten wiatr. Jeszcze bym się pod krzyż przejechał, ale potem to chyba z buta wracać z rolkami w ręku. Po powrocie do domu i wciągnięciu obiadu padłem jak strucla i twardo regenerowałem kenijską metodą przez ponad dwie godziny. Zegar mi świadkiem, bo ja upływu czasu nie zarejestrowałem.
To było takie na początek. Na rozruszanko. Takie pół treningu, bo wszystkiego niewiele więcej niż 20 minut wyszło. Za tydzień jesteśmy umówieni na cały. Oby pogoda dopisała.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ostatni post: Pomocy Najnowszy użytkownik: valentinagoggin Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte