Kicking Asphalt 2022
DNF
Po Widawie pozostaje jedno pytanie, cytując klasyka: to co się stało, że się zes*ało?
A co się stało? W sumie nie wiadomo, ale czułem się źle i totalnie byłem bez siły. Ledwo jechałem nawet z wiatrem w plecy, a te góreczki zarżnęły mnie na wstępie.
No i problem jest z wyborem winowajcy, bo lista rzeczy, które mogą za to odpowiadać jest bardzo długa. I każda pozycja z osobna mogła się przyczynić. A wszystkie razem to jest po prostu za dużo. I głowa za mała.
Nie ma sensu się w tym temacie grzebać publicznie. Wczoraj wracając gadaliśmy przez prawie trzy godziny. I tak powiedziałem załodze maszyny chyba więcej niż planowałem.
Teraz trzeba coś zacząć z tym robić. Zaopiekować po kolei każdy temat.
Ale powoli, żeby nie nakręcać dodatkowej presji.
Zaczynam od rana pilnowanie od nowa limitów kalorii i makro.
Ponieważ jutro całodzienna delegacja, to dryland i core przeniesione na dzisiaj rano.
Uczucie, że jestem mimo wszystko po maratonie ustępiło po wyspaniu się. Minus ból pleców, który wziął i się objawił jakbym wczoraj nie wiadomo jaki dystans przejechał. Dziś wieczorkiem trzeba będzie się porządnie porozciągać.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Jak to mówią "co nas nie zabije to nas wzmocni" i tego kierunku się trzymaj.
Są wzloty, są upadki i znów są wzloty.
Chyba musisz głęboko poszperać i dojść do odpowiedzi dlaczego tak się dzieje i co się stało, że jest jak jest.
Układanka się rozsypała, ale poskładasz ja prędzej czy później, to tylko kwestia czasu.
Byłeś, widziałeś, to też jest cenne doświadczenie. Sama obecność to już sporo.
Życie uczy cały czas pokory i daje nam nowe "doświadczenia".
Podobnie było w Widawie: pełna w obowiązki i niepotrzebne zamieszanie sobota (a właściwie ostatni okres), nieprzespana noc i chęć odpalenia podczas 21 km...
I doszło do tego, że swój pociąg uznałem za wolny, rzuciłem się solo w pogoń, żeby dopaść kolejny. Jakieś 300 metrów przede mną. Goniłem go i uciekałem zarazem swojemu około 1,5 okrążenia.
Finał? Zgasłem, plecy poczuły "górki", przegonił mnie mój "zbyt wolny dla mnie" pociąg. Podjazdy i wiatr w twarz na nich okazały się przysłowiowym "gwoździem..."
Dzieki ogromnie za wczoraj, rowniez za te rozmowy. Ty od dosc dawna juz znasz przyczyny (bo ja bym unikal okreslenia "winowajca" 😉 ), teraz kwestia podjecia krokow dalej 🙂 I bardzo bardzo kibicuje 🙂
Gratulacje decyzji o DNF. To jest sztuka i za to wielki szacun 🙂
Wysłany przez: @andreee"co nas nie zabije to nas wzmocni"
nie do konca prawda - co nie zabije to nie zabije, niekoniecznie musi wzmacniac. moze zostawic trwaly slad i bez glebszej pracy moze oslabic tak ze sie dana osoba juz nie podniesie.
Wysłany przez: @maksmichalczakŻycie uczy cały czas pokory i daje nam nowe "doświadczenia".
Podobnie było w Widawie: pełna w obowiązki i niepotrzebne zamieszanie sobota (a właściwie ostatni okres), nieprzespana noc i chęć odpalenia podczas 21 km...
I doszło do tego, że swój pociąg uznałem za wolny, rzuciłem się solo w pogoń, żeby dopaść kolejny. Jakieś 300 metrów przede mną. Goniłem go i uciekałem zarazem swojemu około 1,5 okrążenia.
Finał? Zgasłem, plecy poczuły "górki", przegonił mnie mój "zbyt wolny dla mnie" pociąg. Podjazdy i wiatr w twarz na nich okazały się przysłowiowym "gwoździem..."
KAŻDY robi coś takiego PRZYNAJMNIEJ RAZ.
Dobrze, jak tylko raz 😉
Gratuluję przejechania!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dziękuję, powoli do przodu. Kolejne wnioski zapisane, teraz tylko i aż tyle... nie popełniać tych samych "błędów" 😉
Wysłany przez: @maksmichalczakDziękuję, powoli do przodu. Kolejne wnioski zapisane, teraz tylko i aż tyle... nie popełniać tych samych "błędów" 😉
1. dystans zawsze jest dłuższy niż nam się wydaje.
2. pociąg jedzie szybciej niż nam się wydaje i lepiej jechać w pociągu niż solo.
ale
3. trzeba też umieć rozpoznać, że pociąg nie rokuje i wtedy dzida. Szczególnie ważne jak pociągów dużo ie Berlin. Tam często jadą pociągi równolegle i czasami dobrze się jest przesiąść. Jak jadą trzy równolegle (hardcore) to ten środkowy zazwyczaj się cofa.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Czasem tak bywa, miałem podobnie w Łodzi w zeszłym roku, za mocno do przodu na pierwszym okrążenie i dodatkowo buty pokaleczyły mi stopy, udało się tylko połowę przejechać a raczej doczłapać. Podobnie byłoby teraz, też się wyrwałem do przodu, ale Dorota dyktowała tempo i odpuściłem, poczekałem.
Tomek, nie przeszedłeś "naszego ukochanego" covida. Ja go przeszedłem na wiosnę z lekkimi objawami i ujemnym wynikiem testu ( ale w pracy polowa załogi miała dodatni więc ja też na pewno miałem ) i po nim przez dwa tygodnie ledwo z pracy do domu rowerem jechałem. Lekki wysiłek powodował odcięcie mocy od razu. Wszystko przeszło po 2 tyg. ale spotykam pacjentów, którzy mówią że po covidzie kilka mcy. ledwo żyli.
Objawy miałem niecharakterystyczne i wynik antygenowego ujemny. PCR nie robiłem.
Ale kij go wie.
Teraz po prostu się buduję od nowa i tyle. Starczy tego mirmiłowania.
Wczoraj bardzo fajna jazda z Witkiem nad kanałem Łączańskim w Skawinie. Nakręcone ponad 30 km w przyzwoitym tempie, choć bez ścigania.
Pierwszy przejazd (4,5km) ledwo żyw...
Potem poprawa techniki, poprawa postawy, łapy w tył i jedziemy. I każdy następny przejazd lepszy, a było ich sześć (plus dojazdy).
Ruszając ostatni raz poczułem niesamowitą lekkość. Ruchy bez wysiłku. Leciutko, jak piórko. Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana... 😀 przeszło mi po pół kilometrze, ale pierwszy raz w tym roku to poczułem.
Dobra nasza. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Do opadnięcia z sił i potem jeszcze trochę
Wczorajszy trening z Witkiem był najcięższym od bardzo dawna.
Miłe złego początki - kilka kółek na trasie Focha. Normalne tempo, bez szaleństw.
Troszkę czuć wiater.
Potem pojechaliśmy nad kanał i się zaczęło: Witek wziął się na poważnie za pilnowanie moich słabości. Przede wszystkim nie ma kładzenia rąk na kolanach jak mijamy się z rowerzystami. Zostań w pochyleniu, utrzymaj rytm.
Poza tym mocne prowadzenie nogi zawsze do boku jest absolutnie konieczne, aby za nim nadążyć. I nie może to być takie tam sobie przesunięcie nogą, bo odjedzie. Trzeba docisnąć...
Jadąc tam był wiatr w twarz, jadąc z powrotem był wiatr w plecy. Prowadziłem z powrotem i prędkość wydawała mi się absurdalnie duża. Faktycznie dochodziła do 37 km/h, ale na zmęczeniu spadła i jak w pewnym momencie popatrzyłem na zegarek to było ledwie ponad 30 km/h. A wrażenie było, że strasznie cisnę.
No i stabilizacja to król. Stabilizatory kostki (prostowniki palców) w pewnym momencie, przy wysokich prędkościach nie wyrabiały i traciłem poczucie panowania nad butem, nad rolkami. Też kwestia zmęczenia.
Za to poczułem, że mogę cisnąć bardziej piętą niż do tej pory. Kropki się połączyły (po tylu latach) i zauważyłem, że prowadzę buta praktycznie śródstopiem i za mało obciążam piętę. Jak zacząłem mocniej stać w bucie, to dopiero pojawiło się wrażenie siły. Dopiero wtedy mogę zacząć przenoszenie na asfalt tego co mam w nogach. Tak się wydawało, ale oczywiście to nie jest zero-jeden. Po prostu odkryłem jak mogę przenosić więcej siły na koła. Teraz trzeba to eksplorować dalej i uczyć się robić to na zawołanie.
I to wszystko tylko dzięki jeździe z szybszym kolegą, który nie pozwalał mi odpuścić i MUSIAŁEM znaleźć sposób, aby za nim nadążyć.
Po wszystkim już podpierałem się nosem i łamały nogi w kostkach, a buty obcierały, jak nigdy nie obcierają. Ale jeszcze praktycznie siłą wyciągnął mnie na jeszcze jedno kółko focha na maksa. Zagłada. Myślałem, że wyglebię o własne nogi.
Dawno nie byłem tak urypany. W domku szybki prysznic i normalne zgasłem jak świeczka...
Więcej takich treningów i musi zacząć się coś dziać. 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
he he
ja mam podobnie. tak do 32 -34 / h technika w moim mniemaniu wychodzi, jak prędkość zbliża się do 40 miejsce techniki zastępuje lęk 🙂 i zaczyna się jazda byle jak. Pięknie to było widać teraz w Rybnie, gdzie były góreczki. W dół musiałem pracować żeby mi pociąg nie odjechał a na podjazdach wydawało mi się, że jadę bez wysiłku a mój pociąg się wlecze. Do prędkości trzeba się przyzwyczaić, ale trudno to zrobić jak się samemu nie uda jej uzyskać 🙂
Poprzedni tydzień upłynął pod znakiem urlopu spędzanego na miejscu. Niewyjazdowo.
Skoro tak, to starałem się codziennie wyjeżdżać i wyjeździłem całkiem sporo: na rolkach i na rowerze.
Punktem kulminacyjnym było pyknięcie pierwszego od dłuuuugiego czasu Gran Fondo pod roboczym tytułem "Od Jury po wały wiślane" ( https://www.strava.com/activities/7509854595 ), ale przygotowywałem się do niego starannie i nie spiesznie. Najpierw 55 kilometrów po górkach. Potem za dwa dni 60 kilometrów po większych górkach i w końcu 110 kilometrów łączących ponad 1000 metrów sumarycznego przewyższenia z długimi płaskimi odcinkami nad Wisłą.
I to w dni nieparzyste.
A w parzyste rolki z wariatami z klubu.
I z każdą kolejną jazdą czuć było narastające zmęczenie.
O ile w niedzielę jazda była genialna, a we wtorek just ok, to w czwartek była totalnie zamordystyczną zamordnią bez siły i ochoty.
No sorry, albo ilość albo jakość.
A jeżdżąc z chłopakami jakość jest tym, na czym najbardziej nam zależy. A potem na utrzymaniu tej jakości przez jak najdłuższe odcinki.
Ale jak się jest zajechanym, to te odcinki robią się śmiesznie krótkie.
I tyle.
Dzień po Dużej Jeździe umówiłem się z Sebu na półmaraton na Błoniach. Trochę niespokojny, czy uciągnę, bo dogrzało mi srodze i do wieczora głowa bolała. Na szczęście w Alwernii uparłem się i chodziłem po budach i szukałem gdzie można kupić wodę, więc mi jej nie zabrakło. Kiedyś już doświadczyłem rozkoszy przegrzania i odwodnienia, gdy w jedną z pierwszych niedziel niehandlowych, przy ponad 30 stopniach zrobiłem sobie 108 km. Nie polecam.
Wracając do Sebu...
Wątpliwości miałem i to całkiem słusznie, bo już w połowie połówki (czyli po mniej więcej 3 kółku) zaczęło wyzierać z pleców zmęczenie i porzuciłem myśli o dzieleniu się prowadzeniem... Ale jakoś tam doczłapałem i chociaż Sebu na końcu włączył tryb finiszu, to odjechał mi nie więcej niż 100 metrów.
Ale bardzo się cieszyłem, że już koniec...
Kolejnego dnia był ostatni dzień laby, więc chrzanić zmęczenie: idę na rolki.
A tu Kraków po burzy: nie da się. Drzewa leżą w poprzek ścieżek. I to nie jedno.
Ale ciśnienie na jazdę miałem takie, że zwinąłem się i pojechałem na Kopankę. Po drodze ledwo przejeżdżając przez Tyniecką, która chwilę przed moim przejazdem została udrożniona (poprzez pocięcie i ściągnięcie tarasującego ją drzewa).
Na Kopance chciałem realizować schemat: szybki-wolny-szybki-wolny..., ale pary mi wystarczyło na dwa szybkie kółka i szlus. Faktem, że bardzo konkretnie wiało.
No to zmieniłem nastawienie i przeszedłem na technikę na prostych i na łukach. Konkretnie to przekładanie w prawo. Moja pięta achillesowa.
No i całkiem ładnie zaczęło to wchodzić. Pojawiało się wciśnięcie w zakręt nie jednego, nie dwóch, ale trzech, czterech, a nawet raz pięciu przełożeń! Jak dla mnie: wow!
No i myślę sobie, że to może być ciut grubsza para skarpet, która dała uczucie większej ciasności stopy w bucie, lepszej kontroli i lepszej odwagi.
Z drugiej strony żałowałem, że nie ma nikogo, kto by mnie nakręcił, bo w pewnym miejscu, jak chowałem się lekko przed wiatrem to zaczynało mi się tak dobrze jechać techniką Mantii ( https://www.youtube.com/watch?v=yyfVqM4rMXo&t=152s ), że.... strasznie ciekaw byłem, czy z zewnątrz to tak samo dobrze wygląda. Bo zazwyczaj odczucia są znacznie zawyżone. Oj, znacznie.
Ale może uda się zmontować spiegelwagen. To by było coś! Auto z lustrem z tyłu. Jedziesz za nim, widzisz się i możesz się na bieżąco poprawiać.
Sztos!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ostatnio podejrzałem trening Pawła z Grzegorzem przed lustrem. Trochę się można pośmiać, ale oczywiście super sprawa:
https://www.youtube.com/watch?v=209k6UPTJcQ&t=60s
Widzę u Ciebie 8 dni z rzędu mocnych treningów, w tym te 100km, a na dokładkę jakieś ciężary. Wykres zanotował ostry zryw. Jak mięśnie nie, To masz młode ciało.
Albo zaharowujesz się w robocie, skoro bez niej tak Ci idzie.
Wysłany przez: @pieta8 dni z rzędu mocnych treningów
Szczerze - prosisz sie o kolejna chorobę/kontuzję/przerwę w aktywności, albo conajmniej spipcenie sobie startu na Mazurach tudzież w Berlinie.
Mam serdeczny rzyg na robotę i najwyraźniej zrobię wszystko, żeby się oderwać od myśli o niej.
Sam nie wyrobię. Pora wreszcie się zdecydować.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@pieta
Z Grześka proponuję się nie śmiać, bo z jego siłą, kondycją i doświadczeniem z jazdy w peletonie kolarskim może w bardzo krótkim czasie zacząć mieszać w czołówce wyścigów rolkowych. Rok, dwa i będzie to zupełnie inaczej wyglądało.
A tutaj już zupełnie nie ma nic do śmiechu 🙂
https://youtu.be/0-NceUCImN0?t=322
Brakuje tylko wskazania z jaką prędkością w danej chwili jedzie.
Kiedyś mi pokazywał na innym filmie na braki symetri w swojej technice, ale tutaj tego nie jestem w stanie wyłapać. Jednak wyścig i spieszenie się, nie robi dobrze na technikę. A tutaj starał się 😉
Jedno co widzę teraz, a nie widziałem wcześniej, to z jaką siłą prowadzi nogę do boku. Precyzyjnie, na najmniejszym możliwym otwarciu. Wtedy rolka daje duży opór, a on ten opór wykorzystuje, aby naprawdę nacisnąć.
Kiedyś nie rozumiałem jak jest możliwe, że ktoś tyle czasu (maraton) ciśnie tak mocno. Niewykonalne. Nieludzkie. To się nie da.
A jednak.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
-
Zawody rolkowe 2023
2 tygodnie temu
-
Kicking Asphalt 2k23
2 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2025
3 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2024
8 miesięcy temu
Ostatni post: Zawody rolkowe 2023 Najnowszy użytkownik: elsaloder029457 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte