Kicking Asphalt 2022
Wysłany przez: @tomcatA tutaj już zupełnie nie ma nic do śmiechu 🙂
https://youtu.be/0-NceUCImN0?t=322
Z tego polewałem najbardziej. "Up, up". No coś kierowca nie nadążał z dociskaniem pedału gazu 🙂
Grzegorz ma wciąż predyspozycje i wie co robi, a Paweł to gwiazda. Jego asymetrię wyłapałem na filmikach, ale taką to ma przecież i Bart czy Nolan.
Chociaż może tu przed lustrem ćwiczył którąś stronę bardziej.
Z takimi mięśniami ciskać ten asfalt przez godzinkę pewnie można.
Nie jestem aż tak ambitny, ale dzięki takim akcjom i ludziom, tej ambicji trochę (jeszcze) przybywa, hehe
Wysłany przez: @tomcatMam serdeczny rzyg na robotę i najwyraźniej zrobię wszystko, żeby się oderwać od myśli o niej.
Wiesz co zrobic 🙂
Wysłany przez: @szyszkownikWysłany przez: @tomcatMam serdeczny rzyg na robotę i najwyraźniej zrobię wszystko, żeby się oderwać od myśli o niej.
Wiesz co zrobic 🙂
Umówiony.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
A tak poza tym to trochę sam mnie nakierowałeś na ścieżkę z dużą ilością pracy 😉
Jak wracalismy z W. zapytałeś kiedy byłem w najlepszej pamiętanej formie (ubiegłoroczny mazurski) i co robiłem wcześniej.
I sprawdziłem sobie jak to wyglądało.
1. Byłem na dwutygodniowym urlopie na południu. Trochę pilnowałem michy i nie przytyłem kilogramowo, ale wróciłem całkiem sflaczały i nie miałem siły jeździć.
2. Od początku sierpnia, przez cały miesiąc praktycznie codziennie miałem jakieś coś: głównie rolki i rower. Jak nie jedno, to drugie. I naprawdę dzień po drniu.
3. Mniej więcej w połowie sierpnia poczułem zmianę w uczuciu z jakim nosiło się moje ciało. Było bardziej zebrane w siebie, gotowe na wysiłek, brzuch zaczął znikać.
4. Trend się utrzymał do końca sierpnia. Ostatnia jazda na rowerze po górkach połamała mnóstwo moich osobistych rekordów i komentarz kończył się: "... dawać mi te maratony!"
Więc dla mnie po prostu najlepiej działa praca, regularna i w dużej ilości. Inną sprawą jest jak to zrobić, żeby się nie przetrenować.
Zeszły tydzień był nienormatywny. Ale i tak odczułem pozytywny wpływ wykonanej pracy na kompozycje ciała i gotowość do wysiłku.
To co spadło, albo nie, to co wzrosło to oczywiście wzrosło zmęczenie i to w sposób, który zaczął blokować wykonywanie intensywnych treningów jakościowych. Ale ilościowe: bajka. Kardio poszło wyraźnie do przodu. Tylko mięśnie są zmęczone. No i psycha, ale to z innego powodu. Albo z innych powodów (jak to jest? co się jedno polepszy, to się drugie popieprzy).
Bardzo dobrze zareagowałem, na krótką sesję siłową. Brakowało mi tego. Ciężary dają potężny impuls zwłaszcza do core, żeby się wziął w siebie.
A to core ciągle mi pierwsze wysiada. Ciągle jeżdżę na tyle wysoko, że nie uda lecą, tylko właśnie core.
Plan: w naturalny sposób zluzować treningi. Nie jestem w stanie pracując utrzymać takiej intensywności. To było zaplanowane. Ale trzeba trzy konkretne jazdy na rolkach w tygodniu utrzymać. Gorzej będzie z rowerem, bo super długie jazdy powyżej dwóch godzin w zasadzie odpadają. Ale w półtorej godziny też da się przepalić nogę. Tylko to jest zupełnie inny trening, niż niskointensywny długotrwały.
Przydałby się trener, ale w pierwszej kolejności muszę głowę posprzątać.
Bo jak nie będę ogarnięty, nie będę widział sensu życia, to rzucę rolkami zamiast pójść na start zawodów.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatto trochę sam mnie nakierowałeś na ścieżkę z dużą ilością pracy
hmmm, ja zadalem pytanie, Ty wyciagnales wnioski i probujesz teraz zracjonalizowac duza ilosc pracy 😉 widzisz to co chcesz zobaczyc.
Wysłany przez: @tomcatWięc dla mnie po prostu najlepiej działa praca, regularna i w dużej ilości. Inną sprawą jest jak to zrobić, żeby się nie przetrenować.
Ja jak to ja zapytalbym tu w jakim otoczeniu ta praca treningowa miala miejsce? Ilosc stresu, sytuacja w pracy (ilosc, emocje, wyjazdy), sytuacja rodzinna, samopoczucie psychiczne, realny odpoczynek i regeneracja.
Zwroc uwage: w 4 swoich punktach wymieniles wylacznie aspekty treningowe. Rozszerzylbym sobie analize (prywatnie oczywiscie) o powyzszy kontekst 🙂
Nierówności
Strasznie nierówny jestem.
Odpoczynek po mocno przetrenowanym urlopie trwał trzy pełne doby.
W czwartek rano podszedłem do ciężarków i zrobiłem sobie podstawowy zestaw: deadlift i back squat, a potem spróbowałem się z czymś, co wymaga oprócz siły jeszcze trochę sprytu, koordynacji i odwagi: clean. Czyli wyrwanie sztangi i podrzucenie jej na poziom barków. Trochę się tego obawiałem, ale poszło. Wow. I to nie jakieś piórko: 50 kg. Na razie nie będę nawet podchodził do większych ciężarów jeśli chodzi o clean, ale DL i BS spróbujemy powoli zwiększać, ale bez zamiaru dojścia do maksów z zimy. Tyle, żeby mięśnie musiały z siebie dawać wszystko.
Zestaw zakończyłem wypychaniem hantli stojąc jednorącz w górę na barki. Przy odpowiednim ciężarze czuć wyraźnie jak to aktywuje cały core, który musi przeciwdziałać wykrzywieniu całego korpusu.
To było dobre.
A wieczorkiem jazdy na Węgrzce Wielkie Training Ground w interklubowym składzie: Krak, Silesia i Legia. No, no... Rarytasy.
Z Kraka było nas trzech, parka z Silesii i parka z Legii.
Ja po tych trzech dniach przerwy miałem duże kłopoty, żeby "motor zastartował". Pare kółek solo nie dało rady. Dopiero jak zaczęliśmy jechać w peletonie i było dosyć szybko, to w pewnym momencie zorientowałem się że już motor działa.
Za każdym praktycznie razem jest inne wrażenie tego jak buty leżą i trzymają. Jednego dnia jest lepiej, innego dnia jest gorzej. Pojęcia nie mam od czego to zależy...
To był dzień gorszego trzymania. Miałem trudności z utrzymaniem zewnętrznej krawędzi. A jak brakowało krawędzi, to szybciutko się pojawia na prędkości zmęczenie, bo jedziesz tylko własną siłą. No, ale jakoś tam koło 15 km z prędkościami 30-35 dałem radę.
Co jest dla mnie w tym momencie ewidentne, to aktualnie najbardziej pasuje mi technika Mantii, który w przeciwieństwie do Swingsa OPÓŹNIA odłożenie stosując dociśnięcie WEWNĘTRZNEJ krawędzi swoim ciężarem pod koniec kopnięcia. Wykonywanie tego kroku automatycznie powoduje przejście na dłuższy krok. Automatycznie prowadzenie rolki robi się dużo bardziej prostopadłe do jazdy. Jeszcze nie wyczułem jak połączyć ten ruch z mocnym kopnięciem na końcu i jak prowadzić odkładaną nogę. Ale potencjał czuć.
Jak zaczynam jechać tym krokiem swoją kadencją, to wrażenie jest, że: jest łatwo i lekko oraz jednocześnie momentalnie robi się dosyć szybko.
Bardzo mi to odpowiada. Szkoda, że mimo wszystko po chwili coś się knoci i przestaję utrzymywać krok. Może to zmęczenie, a może spada koncentracja.
Ale jednocześnie jazda cudzym krokiem, za kimś strasznie męczy. Ciężko utrzymać krawędź. Szybko dętka.
No i wczoraj plecy nie padły. Raczej nogi i nie tyle padły, co nie trzymały pionu w kostkach.
No i bądź tu mądry.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Mam identycznie, jeżeli chodzi o technikę i prędkość.
Nie wiem czy to ma sens ale ja mocno koncentruję się na technice i pozycji jak jadę pod wiatr, a później staram się robić to samo jadąc z wiatrem, żeby się do technicznej jazdy na prędkości przyzwyczajać. Tylko, że ja na każdym treningu mam wiatr 🙂 i to czasami taki, że pod ciężko 27/h wycisnąć a z wiatrem to i 38 się leci.
Jakiś czas temu frustrowałem się, że wszyscy mówią jak to łatwo się jedzie z wiatrem, a ja wcale tak dużo szybciej nie jeździłem. WTF?!
No i teraz już wiem... Chodzi o to, że odpychając się do tyłu masz próg prędkości jaką możesz uzyskać. Dlatego trzeba odpychać się prosto w bok, albo wręcz mając uczucie że "do przodu". Im jedzie się szybciej tym to jest ważniejsze.
Można o tym myśleć jak o "skrzyni biegów". 🙂
No i u mnie "prawe" biegi dużo lepiej "wchodzą" niż "lewe". 😆 Jest nad czym pracować. 😉
To przy okazji - coś się zmieniło w samopoczuciu.
Zapisałem sobie 19 lipca jazdę rowerem i próbę ostrego wjechania na jedną ze stromszych górek w okolicy. Krótka, ale stroma. I wtedy zdarzyło się coś takiego, że nagle poczułem się źle. Poczułem, że coś się stanie. Od razu wypiąłem się z espedów i poprowadziłem rower pod górę.
Wczoraj ta sama góra - owszem zasapałem się, ale przez cały podjazd czułem się dobrze. Żaden tam rekordowy wynik, ale też nie ma jakieś kompletnej tragedii.
Może powoli idzie w stronę normalności.
Płuca się leczą.
Ale strasznie, strasznie wolno. 🙁
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Z wiatrem nie idzie mi się zmęczyć. Strach hamuje. Kamyczek, lekki łuk, czy włożenie nogi pod siebie paraliżuje. Prędkość ponad 40km/h, a tu niskie tętno i spory zapas sił, tylko ten asfalt jakoś tak szybko umyka. Nie ma jak go kopnąć 🙂
Pod wiatr to nie wiem jak można technikę ćwiczyć? Siłę co jedynie.
Czasami jak technika wsiada i wszystko ładnie trybi, to po chwili też się łapię, że to znika. Jakby mięśnie, które dawały ten luz, zmęczyły się, i to by było tyle. Potem już jest walka.
No bo to (chyba) o to chodzi, żeby jechać technicznie i z dużą siłą i z dużą prędkością.
Pewnie, jak wieje 100km/h to nie da rady, ale jak wiatr ewidentnie zwalnia Cię z tych powiedzmy 30/h do 24/h to zamiast przyspieszać machanie nóżkami schodzisz niżej i pilnujesz głębokiego odłożenia nogi pod siebie, pchania w bok i utrzymania długości "kroku". I o dziwo to działa 🙂
Znajomość zbyt dużej ilości technik jazdy jest potrzebna, ale na pewnym etapie ciuteńke przeszkadza. Bo czasami trudno się jest zdecydować jak jechać.
Ale to też jest element szkolenia: wybór kroku, który jest optymalny w TEJ chwili, w TEJ sytuacji.
Nie chodzi tylko o jazdę w pociągu, chociaż też.
Ze dwa razy w ciągu ostatnich tygodni otarłem się o fantastyczne uczucie flow osiągnięte na dużej prędkości. To uczucie płynięcia i nieodczuwanie zmęczenia. Po prostu przebywanie w strefie komfortu. Rozkoszowanie się spacerem po ogonie tygrysa...
Nie jestem w stanie odtworzyć tego na żądanie. Gdybym był, to sprawy wyglądałyby ZUPEŁNIE inaczej. 🙂
Łączę to na pewno z głębokim odkładaniem nogi pod siebie, a nie wpychaniem jej tam na siłę. Wtedy po odłożeniu całe ciało ustawione jest osiowo i mam wrażenie jakbym sobie stał w miejscu na jednej nodze, faza toczenia jest odpoczynkiem. Tętno spada, kadencja spada, tempo nie. 😀
Rewelacja!
Oprócz dalszego szukania większej prędkości będę na pewno starał się eksplorować tę ścieżkę. Już w zeszłym roku pojawiły się takie przebłyski i zawdzięczam temu wyniki mazurskiego (mimo wszystko), rekordowego przez chwilę Berlina i rekordowych póki co Gorlic. A teraz jestem przynajmniej przez chwilę w stanie osiągnąć to na większej prędkości, w większym złożeniu.
Może się uda coś więcej ugrać, ale muszę się na początku złapać szybszego pociągu. Bywa to trudne. Starty są trudne.
Jutro Trenczyn. Połówka. Odpuściłem pełen dystans. Kondycyjnie nie wyrobię.
Na płaskiej połówce mogę coś powalczyć.
O ile "pyknie", o ile się zejdą różne czynniki.
Zobaczymy.
Kondycyjnie do przodu, ale jaką naprawdę mam formę to dopiero zawody przetestują.
Trochę mam stresa, że się Widawa powtórzy. Ale trzeba z powrotem wsiąść na tego konia!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatna jednej nodze, faza toczenia jest odpoczynkiem.
O, to, to! Wtedy można poczuć Power Matter i przepływ Speed Creamu na kuleczkach łożysk.
Powodzenia w Trenczynie! Start najważniejszy, więc i ustawienie. Potem ten kaczy co mi pokazywałeś. Nogi jak najdalej przed siebie.
Przed startem obowiązkowe sprinty na oswojenie, najlepiej jak najbliżej mijając się z innymi pod prąd. Ja już w Widawie trochę z tym przegiąłem, ale nie zwalnia mnie to z odpuszczania, bo można się potem przejechać. Solo.
A stres? Przecież jeździsz treningi normalnie. Zawody to taki sam trening, tylko weselszy, bo w większym gronie. Ja się zawsze stresuję, że nie zdążę zawiązać butów, przypiąć numerków i pojadą beze mnie.
Jak coś nie teges, to poprzeczkę z cyferkami obniżyć i brać całą resztę.
A właśnie, Ty medal za Widawę oddałeś?
Wysłany przez: @pietaWysłany przez: @tomcatna jednej nodze, faza toczenia jest odpoczynkiem.
O, to, to! Wtedy można poczuć Power Matter i przepływ Speed Creamu na kuleczkach łożysk.
Powodzenia w Trenczynie! Start najważniejszy, więc i ustawienie. Potem ten kaczy co mi pokazywałeś. Nogi jak najdalej przed siebie.
Przed startem obowiązkowe sprinty na oswojenie, najlepiej jak najbliżej mijając się z innymi pod prąd. Ja już w Widawie trochę z tym przegiąłem, ale nie zwalnia mnie to z odpuszczania, bo można się potem przejechać. Solo.A stres? Przecież jeździsz treningi normalnie. Zawody to taki sam trening, tylko weselszy, bo w większym gronie. Ja się zawsze stresuję, że nie zdążę zawiązać butów, przypiąć numerków i pojadą beze mnie.
Jak coś nie teges, to poprzeczkę z cyferkami obniżyć i brać całą resztę.
A właśnie, Ty medal za Widawę oddałeś?
A co mi tam medal... gdzieś się wala po kątach.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 6 się 22 – Trencin Inline 2022 – Mistrzostwa Słowacji w Maratonie i Półmaratonie
Byłem w „dwóch umysłach”, co do tego wyścigu.
Z jednej strony pełna świadomość niedostatków mojej formy, ale z drugiej chęć wykorzystania umiejętności. Myślałem sobie: „- Płaski wyścig, powinno dać się techniką nadrobić brak wytrzymałości. Ostatnio technika poszła do przodu. Będzie dobrze”.
Jedziemy. Po drodze deszcze, ale na miejscu błękitne niebo. Baranki. I wiatr. Ale jaki wiatr… To był wiatr, który znał się po imieniu z najokrutniejszymi wiatrami z wałów wiślanych, z tymi, które potrafiły zatrzymać w miejscu. Czasami na moment odpuszczał, ale tylko po to, żeby potem zawiać z większą mocą.
Pora na kółko testowe. Jedziemy. I… „- Co to za g*no! Po tym się nie da jechać!...”
Ale jedziemy. Może dam radę. Wszyscy będą po tym jechać, jeśli ja mam trudno inni będą mieli też.
Mam założone moje ulubione średnio twarde koła. Doskonały kompromis pomiędzy trzymaniem, a toczeniem. Jako rezerwę na deszcz wziąłem bardzo miękkie koła. Jadę jedno kółko, potem drugie, żeby się upewnić, ze mi się nie zdawało. Zmienić koła na miękkie? A jak się będzie kleić i zwalniać? Przy tym wietrze dodatkowe opory zabiją. No i zdecydowałem nie zmieniać.
Przed startem focia klubowa. Przyjechały nas pełne trzy samochody. 14 osób. Zrobiliśmy Słowakom frekwencję, bo pomimo dużej rangi zawodów tłumów brak. I jak te 14 osób w kombinezonach klubowych, stosunkowo wąską ulicą jedzie w kierunku mety, to podobno wygląda jak nadciągająca biała ściana. Husaria, czy coś. Dobry omen?
Trzeba się ustawić, liczą, trzy, dwa, jedna, start! Strasznie wąsko w tłumie, próbuję się rozpędzić hulajnogowo, odpychając jedną nogą. Ale na prostej startowej coś mi nie pasuje. Ta tarka czy coś? Zanim się ogarnąłem czołówka wyścigu już była za zakrętem i przyspieszała. Pierwsze rozczarowanie. Próbuję nabrać prędkości i rozglądam się za kim tu można pojechać. Jest kilku nieznajomych, ewidentnie Słowaków lub Czechów, są Grzesiek i Marek z klubu. Dołączam do nich i staram się jakoś ogarnąć rolki, bo mnie na tej trzęsionce jakby nie słuchają. Jaka technika? Wiatr przeszkadza, asfalt co chwilę zaskakuje. Nie ma mowy wyjść na krawędź i pojechać płynnie… Wychodzę na prowadzenie małego pociągu. Jedziemy.
W połowie długiej prostej jest to rondko. Można objechać lewą lub prawą stroną. Lewą już przećwiczyłem. Jest do de: tarka i dziury. Przychodzi mi do głowy w ostatniej chwili, żeby sprawdzić prawą stronę, może jest lepsza. Odbijam ostro w prawo. Nie jest. Jest gorsza. Przejaz mnie spowalnia. Przez te manewry odpadam o jakieś pięć metrów. A wiatr wieje trochę z boku, trochę z przodu i przeszkadza. Dołączam. Staram się jechać płynnie, ale póki co trzeba skupić uwagę na wyborze kawałka drogi, którą się jedzie, bo różnice na szerokości ulicy potrafią być szokująco duże.
Potem jest zakręt i ekstaza! Cała ta wichura dmie w plecy! Rozpędzamy się bez wysiłku. Staram się rozluźnić i wyprostować, bo wiem co się kryje za zakrętem…
Zakręt o dziewięćdziesiąt i nie ma już wiatru w plecy. Chwilowo zasłania budynek, więc jest ok, ale za moment wyjeżdżamy z jego cienia i zaczyna się wianko. Słowacy przemyślnie - i chwała im za to – zaznaczyli pomarańczowym sprayem nie tylko dziury, ale także narysowali przerywaną linię wskazując gdzie jest najlepszy asfalt do jazdy na tym kawałku. Bardzo, bardzo dobry pomysł. Przynajmniej asfalt przez chwilę nie przeszkadza, ale narastający wiatr rekompensuje nam brak wykręcania kostek.
Potem jest ten moment.
Dojeżdżamy do końca prostej, mała ścinka rondka i wyjeżdżamy na prostą startową i BUM! Wiatrem w twarz. Ma wielką ochotę zatrzymać w miejscu. Nie można mu na to pozwolić. Niżej barki, niżej tyłek. Pchamy mocno i jedziemy. Odepchnięcie, za odepchnięciem. Jaka technika? Tylko brutalna siła działa. Nawet jazda za kimś nie pomaga, jest słabo. Oczywiście ten z przodu musi mieć jeszcze trudniej, ale ciężko to sobie wręcz wyobrazić.
Przemęczywszy prostą startową skręcamy w lewo, na tą długą prostą, gdzie wiatr jest co prawda z boku i momentami zawiewa z tyłu, ale po drodze jest to rondo z tą tarką. Nie ma na nią mocnych, ale jeszcze próbuję. Spowalnia jak cholera i tyle. Jest wrażenie, że wygnie nogi i się na tym wyłożę.
Po przejechaniu rondka jakieś pół kilometra w miarę dobrego asfaltu i mniejsze obciążenie wiatrem, potem zakręt w lewo po idealnym asfalcie i odlot w pełnym wiatrze z tyłu. Trzeba się rozluźnić, bo to jedyne miejsce odpoczynku na trasie, a kółek dużo do zrobienia. Jak ja się cieszę, że przepisałem się z pełnego na półmaraton… Najlepsza decyzja w życiu!
Na tej prostej po przejechaniu rondka dałem chłopakom zmianę i pociągnąłem. No i jak wyjechałem pod narastający na przeciwstawnej długiej prostej wiatr to okazało się, że ich zgubiłem. Nie było ich widać w ogóle. Zdziwiłem się, bo wcale nie miałem wrażenia, że szybko jechałem. Przede mną sto-dwieście metrów dalej majaczyła niebieska koszulka. Rozpocząłem pościg. Zdecydowany złapać go zanim wjedziemy na tą masakryczną prostą startową pod wiatr. Udało się. Co ciekawe jechał na fitnesowych rolkach z kółkami chyba 84mm. Prędkość mieliśmy może 27-29 km/h i jechało mu się na tym elegancko. No dobrze. Zdyszany dopadłem go i potem skręt pod wiatr. Trzymam się pazurami, żeby jechać pod ten wiatr pozostając w chociaż częściowo osłonięty, ale jest ciężko. Czuję wysiłek, który włożyłem, żeby go w ogóle dopaść. Ale udaje się, dojeżdżamy do zakrętu i wiatr luzuje.
Razem łapiemy jeszcze jednego gościa i jedziemy we trzech. Ja czuję wyraźnie, że obrotomierz mam na czerwonym polu. Wskazówka tętna na zegarku oparła się o kołek za czerwonym polem. Potem, już po wyścigu, Polar zaproponuje: „- Twoje zmierzone tętno jest wyższe niż dotychczasowe maksymalne. Czy chcesz zaktualizować?” No pięknie. Ale póki co jedziemy. Ani ja nie mam ochoty dawać zmiany, ani prowadząca niebieska koszulka nie chce ich egzekwować. Tak się wydaje. Zero współpracy. Czysty wyzysk człowieka przez człowieka.
I mimo tego wyzysku robi się coraz trudniej. Czwarte kółko, piąte kółko. Jesteśmy już za połową dystansu. Trasę już znam, wiem gdzie trzeba pojechać prawą, gdzie lewą. Przed wjazdem na tą tarkę na rondku rozpędzam się i przejeżdżam ją tocząc się na dwóch nogach, ewentualnie dociskając coś bez odrywania nóg od podłoża. Tak jest łatwiej. Z jakiegoś powodu za każdym razem przy przejeżdżaniu przez tarkę odstaję. A wiatr zawiewa. Zmęczenie narasta. I za którymś razem nie jestem już w stanie się utrzymać na prostej startowej pod największy wiatr. Masakra.
Prostuję się, piję, ledwo jadę. Muszę choć trochę dojść do siebie, bo aktualnie życie bardzo boli. Po przejechaniu z zakręt zaczynam znowu jechać. Już bez takiego ciśnięcia. Przede mną pusto. Nikogo nie złapię. Jeszcze dwa kółka…
Przejeżdżam snując się połowę przedostatniego i nastrój jest zły. Nie ma siły. Tętno cały czas na czerwonym polu, nie chce spadać pomimo znacznego zmniejszenia tempa. Chcę już tylko dojechać. Albo położyć się na trawie i popatrzeć na chmury. Ta druga opcja w pewnym momencie robi się bardzo kusząca.
W tym momencie pojawia się Marek z kimś jeszcze. Nadjeżdża z tyłu sunąc w takim tempie, że akurat jeszcze jestem w stanie z siebie wykrzesać taką prędkość. W tym momencie osłona przed wiatrem nie jest już ważna, liczy się to, że mam kogoś kogo ruchów mogę się trzymać, kogo tempa mogę się trzymać. No i turlamy się. Prędkość nie jest duża, ale jedziemy te 26-27 km/h. W końcu dojedziemy.
Przychodzi ten moment, że nawet za Markiem jest się ciężko utrzymać. Nie wiem co mnie boli, czy nogi, czy plecy. Nie ma już siły. Serducho za długo utrzymywało tak wysokie tętno. Zapasy węgli się pokończyły. Mięśnie ledwo dają radę. Kostki nie trzymają. Nie wiem czy buty się poluzowały, czy po prostu ogólna niemoc. Trzymam się już tylko wysiłkiem woli. Pod koniec ostatniej długiej prostej przed wjazdem na tą prostą startową z wiatrem w twarz jestem jakieś pięć metrów z tyłu.
Wjeżdżając na rondo zaciskam zęby i przyspieszam. Schodzę najniżej jak się da, pcham daleko, mocno nie licząc się z siłami. Jeszcze tylko kilkadziesiąt sekund. Tlen już jest niepotrzebny. Powoli dochodzę Marka, siadam mu na plecy. Zostało dwieście metrów do mety. Orientuję się, że chyba wytrzymam jeszcze jedno przyspieszenie. Lekko odpuszczam, tak ze dwa metry i od razu sprintuję. Znowu: nisko i mocno. Zjeżdżam w lewo. Muszę zdążyć wyprzedzić Marka, zanim dojedziemy do wolniej jadącej Słowaczki, żeby zjechać przed nią w prawo, bo inaczej będzie zderzenie. Marek dostrzega moje ruchy dopiero w momencie, kiedy się zrównujemy, ale jest już za późno: mam przewagę prędkości i jest pozamiatane. Na mecie wyprzedzam go o dwie dziesiąte sekundy. Czas 48:10. Ani tragiczny, ani specjalnie dobry. Taki sobie. Jak moja dyspozycja na wyścigu.
Jedno co mógłbym zmienić to kółka na bardziej miękkie i amortyzujące. Może, nie wiem tego na pewno, ale może by to coś zmieniło w temacie swobody jazdy i mógłbym jechać technicznie. Może nie cały czas, ale choć trochę bardziej. Może nie spowodowałoby to, że złapałbym szybszy pociąg, ale byłaby szansa być trochę mniej zmęczonym. Zostałoby więcej powietrza na myślenie i jechanie. Co ciekawe, po krótkim odpoczynku, napiciu się czegoś i wćiągnięciu Horalków (taki wafelek, potem częstowali jeszcze Złotym Bażantem 0%) namówiłem jeszcze Andrzeja na rundkę na schłodzenie. Było mi mało. Tak naprawdę to była po prostu odcinka, ze względu na zbyt wysokie tętno, a siły jeszcze były.
Trasa jest ok. Po szorstkim też trzeba umieć jeździć. Będę tam chciał wrócić, sprawdzić się z tą trasą w innych warunkach. A może takich samych. Być może zabrakło mi tylko jazdy w szybkim pociągu. Duża prędkość pomaga przelecieć po nierównościach.
Sprawdzę następnym razem.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Gratulacje za charakter i postawe na trasie 🙂 Jak dla mnie to jest najcenniejsze, przyjdzie tez dzien kiedy wlasnie to odda najbardziej 🙂
Jak na mistrzostwa Slowacji to bardzo kameralnie, widac ze dyscyplina tamże tez niszowa :/
Zawody w Trenczynie to wydarzenie na pograniczu "po co mi to/miło będzie wrócić"...
Dzięki temu asfaltowi odkryłem, że mogą mnie boleć całkowicie inne miejsca w stopach, a nawet od dołu duży palec u nogi (uczucie jakby odpażenia - przesunięta skarpetka, nacisk? - finalnie trudno ocenić, może połączenie wszystkiego).
Ból stóp i chęć zdjęcia rolek obrazuje powyższe zdjęcie, gdzie zaraz po przejechaniu mety je ściągnąłem. Pewnie nałożyło się zmęczenie nóg z rowerowej stówki w czwartek.
Czas: 50:45. Chciałem złamać 50:00 - nie udało się, ale patrząc na warunki ogólne, było lepiej niż się spodziewałem. Szybsze (nie szybkie) pociągi odjechały, nasz poszatkował wiatr i asfalt, a jazda solo momentami kosztowała niesamowicie dużo energii.
Zawody z całą pewnością na plus, choć jeśli ktoś chce poczuć ich klimat, może (oby) za rok pojawić się na Fochu w Skawinie.
Myślę, że Piotrek Przywara stracił rozpęd i Focha już nie będzie.
A taki był fajny, nietuzinkiowy.
Można się było na rowerze ścignąć i nawet coś potruchtać, na dobicie po krótkich, szybkich rolkach.
No, ale Wieliczka w przyszłym roku raczej na pewno będzie. UM Wieliczka się podobało, więc pójdzie rozpędem.
Zamiast maratonu w Gorlicach połówka w Grójcu. Też miejski.
Zamiast Osiecznicy Widawa.
Gdańsk wraca. Suchowola coś tam próbuje się podnieść po latach... Oby trasa lepsza niż na Dzbanie Bernarda.
Tak po sobie widzę, że starty są potrzebne. Wpływają na nastawienie, motywują i nigdy takiego silnego treningu interwałowego nie zrobisz jak na zawodach!
Jeden na miesiąc to absolutne minimum. A przydałoby się częściej.
Wtedy można ładować zdjęcia z tagiem: #trenujenazawodach 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wczoraj, dzień po Trenczynie, Paweł zaproponował jakiś lekki trening na rolkach.
A miałem niedosyt. W zasadzie nie czułem się bardzo zmęczony, bo mnie odcina brak tlenu, a nie zmęczenie mięśni.
Więc pojechaliśmy na Kopanke.
Najpierw ze trzy okrążenia "Focha w prawo" i Paweł pocisnął, żeby się rozgrzać i trochę jednak na głodzie był. Dwa okrążenia jakoś tam wyrobiłem, ale trzecie już nogi zapiekły, oddech się skrócił i musiałem mu dać odjechać. Ale było zdecydowanie lepiej niż myślałem, że będzie. Do pewnego momentu jechało się właściwie łatwo. Rozkoszowałem się gładkim asfaltem, chociaż on też jest lekko przemysłowy. Ale z naciskiem na lekko i porównania do Trenczyna nie ma. Po prostu nie ma! Brak. Null. Zeke. Ziroł! Choć trochę wiaterka było to też bez porównania.
Potem piciu w łapę i nad kanał.
Zastanawialiśmy się w którą stronę wieje wiater i wyszło, że wieje tam.
No i jak genialnie się jechało to historia!
Całe 4,5 km prowadziłem, lekutko utrzymując 30-31 km/h. Bez wysiłku, samą techniką. Głębokie włożenia, dociśnięcie przy wyjściu na wewnętrzną. I to wszystko bez uczucia, że jestem na czerwonym. Miodzio!
Z powrotem już tak fajnie nie było.
Zaproponowałem złapać się jakiegoś gościa na kolarce. Troszkę przypakowany w pasie, więc powinno dobrze chronić przed wiatrem. Paweł go od razu złapał, ale gość jak go zobaczył na ogonie to zestresował się i zaczął szarpać. Z półtora kilometra ich goniłem, ale nie dogoniłem. Wybiło mi zawór bezpieczeństwa i musiałem zwolnić. Paweł poczekał i dojechaliśmy razem.
Było fajnie, było mi to potrzebne.
Dopiero po tym niecałym półmaratonie faktycznie poczułem się zmęczony. Nogi, tyłek - przede wszystkim.
Teraz rozciąganie, dobre jedzenie, odpoczynek.
Może w środę wczesnym rankiem uda się nakręcić połówkę z Sebu na Błoniach.
Znakomicie mi robi właśnie taka stabilna, równa jazda z prędkością bliską mojej maratońskiej, ale bez szaleństw.
No i pewnie po południu w któryś dzień z chłopakami Kopanka lub Węgrzce.
Ale może być konflikt terminów, rodzinka zapowiada, że zaciągnie mnie na korty w Kryspinowie, przy zalewie. Zdecydowanie dam się zaciągnąć. Mało razem spędzamy czasu. A to takie ważne. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatMyślę, że Piotrek Przywara stracił rozpęd i Focha już nie będzie.
Myslisz czy znasz goscia i gadales z nim...? Jesli tak to bardzo szkoda bo żarło, zawody sie rozwijaly z roku na rok i patrzac z zewnątrz nie bylo najmniejszych powodow zeby rezygnowac. Rozumiem lekka aferkę z pomiarem czasu na ostatniej edycji, ale to sie bierze na klate i leci dalej. Czyli plan robienia fochów przez 10 lat moze nie dojsc do skutku...
-
Zawody rolkowe 2024
4 tygodnie temu
-
Kicking Asphalt 2k23
2 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2023
5 miesięcy temu
Ostatni post: Pomocy Najnowszy użytkownik: valentinagoggin Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte