Kicking Asphalt 2022
Zeszły tydzień:
pn - rano rozciąganko (jeszcze czuć Trenczyn i "regeneracyjną" jazdę dzień po [regeneracyjną w cudzysłowie bo było pałowane]); wieczorem nic.
wt - rano hiperintensywne 20 minut obwodu: skating dryland 1' + 10 pompek + 30 sekund abs - i tak dziesięć razy; wieczorem nic.
śr - rano rozciąganko, wieczorem niecałe 30 km solo, czyli nie tak bardzo ostro, ale zmęczyło
czw - rest
pt - rano core z Felixem, czyli małe 10 minut walki w parterze, a wieczorem dwa szybkie kółka Tour de Cinq Villages po górkach, czyli nie długo, ale intensywnie
sb - rano 40 minut ćwiczeń w niskiej pozycji z Sebu na mokrych Błoniach, a wieczorem 5km przetruchtane w ramach spaceru z psem.
nd - w południe okolo 20 km szybkiej momentami jazdy z Pawłem (trochę zapiekło)
No i to wszystko okazało się być za dużo, żeby:
pn - HM z Sebu na wreszcie suchych Błoniach.
Masakra.
Gdyby nie to, że Sebu na mnie za każdym razem czekał, to bym rzucił rolkami już na trzecim kółku. Ledwo ten HM się doturlałem za nim. Średnia 24, więc tak 2,5-3 km/h mniej niż norma.
No i teraz pytanie dlaczego? Ale nie, że przemęczony, bo to jest skrót.
A z naukowego punktu widzenia? 😉
Co to znaczy, że mięśnie są zmęczone? To są biologiczne maszyny, które pracują dobrze wtedy, gdy mają środowisko do pracy. A środowisko do pracy to m.in.:
- dostępność ATP (adenozyno 5-trójfosforan - uwaga poza konkursem: w dalszym ciągu uważam, że kuriozalnym i bardzo zabawnym jest napędzanie nas na poziomie komórkowym związkami fosforu, który przy podaniu doustrojowym jest mocną trucizną 🙂 )
- niski poziom m.in. kwasu mlekowego, ale i innych "złych metabolitów"
- brak uszkodzeń wiązek mięśni.
Dietetycy raczą nas mądrościami o potrzebie wykorzystania "okna żywieniowego" zaraz po treningu. Legendy głoszą, że ludzie na siłowni potrafią wpaść w histerię, jeśli po treningu nie mogą zapuścić ulubionej odżywki białkowej z płatkami ryżowymi... bo zapomnieli wziąć z domu...
Ale kiedyś przycisnąłem moją dietetyczkę i puściła farbę. Sama odbudowa zapasu glikogenu (który jest najłatwiej rozkładany na ATP) postępuje w tempie około 5% na godzinę. A w tym mitycznym "oknie żywieniowym" jest 7%. 😯
Mizeria.
Tego się nie da przeskoczyć.
Jeśli trenujesz powyżej pułapu tlenowego i podczas treningu wypalisz cały, albo prawie cały dostępny glikogen, to MUSISZ POCZEKAĆ NA NOWY. I tego się nie da przyspieszyć.
Druga sprawa to złe metabolity. To się da przyspieszyć.
Podczas zawodów cross-fitowych czołowi zawodnicy przynoszą ze sobą fizjoterapeutę, który ich masuje pomiędzy startami. Nic zaawansowanego, po prostu wygniatają z mięśni to co w nich siedzi, dzięki czemu może dopłynąć świeża krew. A ponieważ to nie są pojedyncze przypadki, to widać że metoda się sprawdza i warto.
Więc automasaż.
Trzecia sprawa to klasyczne zakwasy.
No i tutaj sam namieszałem. Te 5km w mizernym tempie to było NIC jeśli chodzi o trening kardio. Z nudów po prostu, żeby nie było ciągle takiego samego spaceru z psem. Ale to było jednocześnie bardzo dużo dla mięśni, które nie trenują w ten sposób regularnie. No i dorobiłem się klasycznych "shin splits" czyli bólu piszczeli. Upierdliwe na maksa. Rozkwitło po dobie, w niedzielne popołudnie. Ledwo chodziłem.
Podsumujmy:
1. Zasoby glikogenu nie zdążyły się odbudować, bo wyjechałem się w niedzielę o 13, a potem próba była w poniedziałek o 8, czyli po 19h - jak widać za mało.
2. Nogi masowałem pistoletem i chyba to coś dało, ale...
3. Golenie miałem załatwione na cacy. Przez jakiś czas udawało się to ignorować, ale ciężko utrzymać nienagalną technikę, jeśli podczas ruchu coś Cię boli. Więc jechałem na siłę, tętno mi skoczyło, nie do końca uzupełniony glikogen się wyczerpał i było... po zupie.
Odpoczynek jest niezbędny.
Plany na najbliższe dwa tygodnie:
- jutro odpoczynek - rozciąganie
- środa rano dryland, wieczór jakieś 20km z klubem.
- czwartek rano abs i core, wieczór rozciąganie
- piątek rano rozciąganie, wieczór rower
- sobota rano jakieś 20km z klubem, wieczór rozciąganie
- niedziela - wyjazd na tydzień w okolice Białki T.
A tam pewnie moczenie tyłka w termach, spacery, może odrobina roweru, może jakaś siłownia lub dwie, żeby plecy nie bolały. Co do zasady - odpoczynek, luz, rest.
Potem wracam, jest tydzień do mazurskiego. W poniedziałek powinna być jakaś jazda potrzebna po przerwie, a potem już rest przed maratonem. Tylko trzymanie michy.
I mazurski.
Cel na ten moment: dojechać w pociągu. Nie zarżnąć się. Nie skraksować.
Dalej będzie Berlin.
Zapisany na falę C, czyli 1:20-1:25. Poniżej 1:20 to mrzonki, za słabe płuca. Ale jeśli bardzo dużo rzeczy się dobrze ułoży, to może przejadę poniżej 1:25.
Byłoby to piękne zakończenie słabego sezonu. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @qbajakWysłany przez: @tomcatPotem wracam, jest tydzień do mazurskiego.
Ja w tych planach widze mega dziurę i brak uwzględnienia Sierpniowego ;). Powodzenia w realizacji.
Nie ma Sierpniowego. Urlop jest. Czas dla Rodzinki. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatPoniżej 1:20 to mrzonki
Mysle ze mozliwe 🙂 Przy aktualnym podejsciu, coraz lepszej metodyce wszelkiej pracy oraz progresujacym mentalu - jak dla mnie kwestia czasu.
Ahoj przygodo!
Pascal zaakceptował moją aplikację do Blue Train 🙂
https://www.instagram.com/reel/ChUBnrVK-Mk/?igshid=YmMyMTA2M2Y=
Dodatkowy powód, aby czuć podekscytowanie no i BĘDZIE Z KIM JECHAĆ na 1:25 😀
PS. W zeszłym roku czołówka BT finiszowała na 1:17, więc... 😉
PS2. Żart taki. To prawie 33 km/h średniej...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dokladnie - napisz cos wiecej. Rozumiem ze to grupa, ktora jedzie razem od startu i wspolpracuje przez wiekszosc trasy, a nie mniej lub bardziej przypadkowo ustanawia w trakcie "młócki" na pierwszych kilkuset metrach. Co moim zdaniem mocno zwieksza szanse na dobry poczatek. Ile osob w niej jedzie?
To wzięcie udziału w reklamie Powerslide'a. Trzeba założyć niebieski strój tej firmy i jechać w tym bardzo wyróżniającym się tzw. Blue Train na kilkadziesiąt osób. Generalnie Pascal Prowadzi i jedzie spokojnie na jakieś 1:25, żeby jak najwięcej osób mogło nadążyć.
A mnie to kręci. 🙂
Czujesz się częścią czegoś większego.
Jedziesz w dużym zespole (w zeszłym roku około 100 osób, z czego po połowie dystansu utrzymało się około 50) i pomagacie sobie. Wpuszczacie się do pociągu - a to już jest bardzo dużo.
Tempo stabilne, chociaż do tego 1:25 bym się specjalnie nie przywiązywał, bo w zeszłym roku Pascalowi jednak brewka tykła i dojechał na 1:20. 😉
Bonusem jest, że na rękawach są barwy wspierające ukrainę i tęcza pride. I znowu: nie robiąc nic ekstra czujesz się częścią czegoś większego.
Jak dla mnie przygoda!
Nie wiem czy da to lepszy efekt niż jazda z kolegami z klubu lub przypadkowo spotkanymi osobami o podobnej formie, ale cieszę się na możliwość spróbowania.
Oprócz tego w pakiecie jest udział w "skate clinic" w piątek o 17 na lotnisku prowadzone przez Barta i Feliksa 😀
Ogólnie: bez fotek z nimi i Pascalem nie wracam! 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Fajna opcja. Z jednej strony tak, to akcja marketingowa PS, z drugiej - super wartosc dodana. Dla mnie ok. Sam jestem od 4 lat ambasadorem Spartana i mam pelna swiadomosc tej strategii biznesowej. Aktualnie zmienilem "barwy" na Barbariana i bardzo chetnie bede reklamowac cos co jest mi bliskie i zgodne z tym jak do wielu rzecyz podchodze.
Gratulacje i powodzenia 🙂
Atak niewidzialnych kamyczków i bomba roku
O bombie można się dowiedzieć od kolarzy.
"- Stary jaką miałem bombę! Myślałem, że zejdę..."
Ja też zazwyczaj dochodziłem do tego etapu na rowerze, zwłaszcza gdy dobrze mi się jechało (czyli fajnie się cisnęło), a ja wziąłem za mało jedzenia, albo go nie wziąłem w ogóle (po co brać? za półtorej godziny wracam, nie zdążę zgłodnieć).
Wczoraj zaliczyłem piękną bombę na rolkach.
Spotkaliśmy się koło 19 na Fochu, najpierw kółko na rozgrzewkę i bardzo fajnie mi się jechało (skąd znam to stwierdzenie?) i cisnąłem na przedzie pociągu całe kółko. Potem przegrupowanie i jazda nad kanał.
Na początku było fajnie, ale jak tylko wyjechaliśmy nad kanał okazało się, że nie jestem w stanie dojść pociągu, który był - na początku - pięć metrów przede mną. No i cisnąłem tak przez dwa kilometry, ale dystans nie chciał się zmniejszyć.
To bardzo brutalny traktament. Odległość jest na tyle nieduża, że ciągle masz nadzieję, ale na tyle duża, że nie masz żadnych zysków aero. Czyli jedziesz solo z marchewką przed nosem... Jak to mówi Eddy Matzger: "- They've left me hang out to dry..."
Jedziesz aż padniesz.
W pewnym momencie musiałem już odpuścić i odpocząć, bo bezpieczniki wybiły. Pociąg odjechał w siną...
Doszedłem ich na końcu odcinka asfaltowego. Mówią, że ciśniemy przez szuter na drugą część ścieżki. No dobra, co mi tam. Wszystko jedno i tak już będzie do d...
Szutru jest może 250 metrów, ale męka straszna. Najlepiej w sumie sprawdza się hulajnogowanie, gdzie jedna noga jedzie po wyjeżdzonej koleinie, a druga odpycha się od żużli. Ale kiepsko mi się po tym turlało. Nogi zacząły giąć w kostkach.
W końcu koniec szutru, wjazd na drogę gminną, kilkaset metrów powrotu do ścieżki i kolejny odcinek nad kanałem. Już w zasadzie przestałem się starać nadażać. Sam sobie jechałem i starałem tylko zachować w miarę dobrą technikę, czyli odkładać na zewnętrzną, wrócić przed końcem odepchniecia i pchać w bok.
Do kolejnego odcinka ścieżki trzeba było przejechać po strasznie połatanej drodze znowu w ruchu samochodowym i co chwilę te samochody tam jeździły. Niefajnie. Dalej był już ostatni odcinek. Dojechaliśmy praktycznie do Łączan. W jedną stronę jakieś 10k wyszło.
Trzeba było jeszcze wrócić.
Wracając Marek pociągnął za Damianem Kowalskim, który nie wiadomo jakim cudem i skąd się wziął nagle nas wyprzedzając na rowerze. I pociągnął ponad 35 km/h. Marek za nim, ja za Markiem. Na początku, so far so good. Jadąc powoli odbudowałem rezerwy beztlenowe w mięśniach. Ale na tempie około 35 km/h nie daję rady jechać w tlenie i po jakichś 2km musiałem odpuścić. Koledzy sobie pojechali w siną, a ja turlałem się. I dropsa.
Jeszcze Maciek mnie po chwili wyprzedził, a ja za nim nawet nie specjalnie się starając wsiąść na plecy. Po prostu, żeby było co gonić, bo zmrok robił się coraz większy i trzeba było zagęszczać ruchy. Nie ma lampek, ani latarni.
Raz czy drugi szarpnęło na jakimś niewidzialnym kamyku. Potem za Maćkiem wystartował pikuś na smyczy i akurat zrobił to tuż przede mną. Gdyby posunął się 10 cm bardziej w lewo nie dałbym rady go wyminąć i byłyby mielone z pikusia i befsztyki z moich kolan i bioder... Brr...
Po tych kamyczkach, gdy zmrok zapadał coraz mocniejszy przestałem w ogóle cisnąć i tylko się turlałem na parking.
Na miejscu byłem sporo po chłopakach, ale co ja widzę? Paweł polewa otarcia na nogach i biodrze wodą z butelki. Duże są. Kostium w strzepach.
Cisnęli po zmroku ponad 36 km/h i zaatakował ich niewidzialny kamyczek. Położyli się w dwójkę z Jackiem. Bardzo, bardzo niesympatycznie. Wojtka uratowało to, że ciut za szybko dla niego zaczęło się robić i miał trochę dystansu do mikropociągu.
Otarcia naprawdę duże. Gojenie będzie bardzo nieprzyjemne. Trzymam kciuki.
A ja po tej lekcji od dzisiaj zwiększam o 200 kcal dzienną podaż energii. I chyba całość dołożę na węgle.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Tam na wykresie masz takie dwa momenty, jak prędkość z wysokiej powoli maleje, a tętno powoli rośnie. To pewnie te Twoje dwa pościgi. Jechać 5m za kimś przez 2km - klasyka umysłu. Trzeba od razu włączyć sprint, w tym przypadku niestety z 35km/h do 40km/h, albo od razu odpuścić 🙂
Według mnie szarpane tempo i te pościgi dałyby każdemu w kość, a nie brak kalorii. No i prowadziłeś pętle na Fochu, więc reszta wypoczęta zaczęła.
Jakby ktoś jeszcze potrzebował 50% upustu na zapisy do Berlina to biegusiem pisać do Felixa Rijnhena, ma jeszcze kody. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Przed drugą częścią sezonu startowego
Szyszkownik podpowiedział, żeby popatrzeć co robiłem w zeszłym roku, gdy czułem się tak dobrze przygotowany do drugiej części sezonu.
To popatrzyłem.
Lipiec to dwa tygodnie wakacji. Luuuz.
Po powrocie, w sierpniu, dosyć konkretny zapierdziel:
- 36 sztuk i 33h treningów
- 611 km
- 80 osobistych rekordów na różnych segmentach
- 6 dni odpoczynku
W efekcie fitness lvl = 59 (best ever).
Tym razem, bo już można chyba podsumować, choć niby jeszcze trzy dni, ale wątpię, aby coś istotnego się w tym tygodniu jeszcze pojawiło:
- 33 treningów trwających 28 godzin.
- 346 km
- 11 osobistych rekordów na różnych segmentach
- 7 dni odpoczynku
W efekcie fitness level = 49.
Tylko że...
Trzy miesiące temu fitness level miałem 16...
W trzy miesiące podciągnąłem się do ponad 300% poziomu startowego.
Nie da się zapomnieć o tym cholernym zapaleniu płuc i wszystkiego. Mam mniej powietrza i koniec.
Dzisiaj kolejny raz: jedziesz normalnie i nagle bez ostrzeżenia Cię odcina. Jak z tym walczyć? Jak to ogarnąć? Pojechać dobrze poniżej możliwości, żeby przypadkiem nie odcięło?
Co jest dobre, to stosunkowo szybko można wrócić do poprzedniego poziomu aktywności. Dzisiaj po 20 sekundach przejechanych luźno mogłem podjąć konkretny wysiłek.
Nie za bardzo to ogarniam...
Co ciekawe aktualnie mam wyższą sprawność niż DWA lata temu. Wrzesień 2020 nie był jakoś fajny, chociaż sierpień 2020 tez w miarę przepracowany:
- 40 treningów i 29h
- 511 km
- 75 rekordów osobistych na różnych odcinkach
- 4 dni odpoczynku.
Póki co nie widzę korelacji. Czemu efekt w 2020 był słaby, a w 2021 dobry? Ani ilość, ani kilometraż, ani obciążenie kardio... Podobna ilość mocnych sesji.
Mogły zdecydować kryteria poza sportowe.
No tak, w 2020 rozpocząłem współpracę z dietetykiem i ona wtedy jeszcze mnie wyciągała z załamania metabolicznego. Ok. To jest gigantyczny powód. Jest wytłumaczenie.
Paliwo.
Tym razem odżywianie mam w miarę ogarnięte i nie powinno być wtopy.
Tylko te płuca...
Aha. Sprawdziłem wydruki z maszyny badającej skład ciała. W sierpniu 21 miałem body fat 12%. W 20 było 17%.
Teraz nie badałem, ale będzie bliżej wyniku z 2020...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatMogły zdecydować kryteria poza sportowe.
Tu bym sie skupil najbardziej. Nie tylko dieta, ale tez glownie to o czym nie raz mowilismy. Dzialasz tutaj wiec zobaczymy za rok dwa 🙂 To raz.
Dwa: poradzil sie kogos o porporcje trening odpoczynek. Na moje oko (uwzgledniajac prace i otoczki ktore tez wplywaja na dyspozycje) za malo odpoczynku, ale to tylko na moje oko. Przydalby sie jakos ogarniety trener, najlepiej z zacieciem osteopatycznyum i podejsciem biopsychospolecznym.
Widzimy sie w piatek 🙂
Wysłany przez: @tomcatNie da się zapomnieć o tym cholernym zapaleniu płuc i wszystkiego. Mam mniej powietrza i koniec.
Polecam jeszcze poczytac o efekcie nocebo 🙂 Troszke mniej znana druga strona tego samego medalu. Generalnie sprowadza sie do kwestii: masz to na czym sie koncentrujesz. W grupie gdzie badano dzialanie lekow na ulotce oczywiscie byly tez skutki uboczne. Ci ktorzy skupili sie na nich i na tym co moze im sie stac mieli objawy uboczne. "Problem" w tym ze dostali tabletki bez zadnych substancji.
Co do mniej powietrza to na odmiane w ksiazce "oddech" (polecam) opisuja eksperyment z butlami z tlenem w gorach. Wiadomo - rozrzedzone powietrze, mniejsza wydolnosc itp. Dali komus butle, wlazl na szczyt, mial super wydolnosc, jak zszedl na dol to mu powiedzieli ze bylo tam zwykle powietrze 😉 Glowa, po raz kolejny...
Wysłany przez: @tomcatkolejny raz: jedziesz normalnie i nagle bez ostrzeżenia Cię odcina.
Może jakoś znieczuliłeś swój organizm i nie wysyła odpowiednich sygnałów.
Jedzie Ci się dobrze, ale nie jest dobrze, tylko Ty tego nie czujesz. Nie nauczyłeś się rozpoznawać odpowiednich sygnałów i straciłeś to czucie. Tego się nie da wyliczyć, bo ciało jest nieskończone. Im nauka będzie dawać więcej danych, tym będzie więcej niewiadomych. Trzeba sobie coś z tego wziąć i przysposobić do własnych potrzeb.
Ok, rozkminiamy. 🙂
Najmocniej limitującym pracę mięśni elementem jest ich zakwaszenie.
Kwas mlekowy musi być odprowadzony z mięśnia i rozcieńczony w ustroju, aby mięsień był w stanie dalej pracować. I zutylizowany, bo cały ustrój się w końcu zakwasi i stanie.
Kwas mlekowy wytwarza się, gdy mięsień pracuje beztlenowo, czyli w procesie beztlenowego rozpadu glikogenu. Ten proces *powinien* zachodzić w zasadzie tylko podczas sprintów.
Ale...
Wygląda, że jak utrzymuję szybkość narzucaną np. przez Papiego, to jestem bardzo na granicy progu mleczanowego.
I to dzieje się podczas ciągłej jazdy. Nie podczas sprintów.
Powód tego zapewne związany jest ze zbyt mała podażą tlenu.
Patrzmy dalej...
Normalnie jak zakwaszasz mięśnie to czujesz narastające palenie. Po prostu narastający ból. Ja tego nie czuję. Po prostu nagle muszę przerwać.
Czy to jest to?
Nie wiem.
Co mi przychodzi do głowy to narastający poziom kwasu mlekowego POZA mięśniami. Ale to zgaduję.
Jedyna strategia: nie jechać w za szybkim pociągu. ZA szybkim. Szybki może być.
No i na mazurach trzeba będzie się łapać takich pociągów jakie będą. A odstępy między tymi pociągami na mecie to będą grube minuty.
Złapiesz szybszy i się utrzymasz? Jesteś do przodu.
Złapiesz wolniejszy i się utrzymasz? Mimo wszystko jesteś do przodu.
Złapiesz szybszy, odpadniesz i osłabniesz tak, że nie dasz rady się trzymać tego wolniejszego? No i tu zaczynamy rozmawiać o optymalizacji ryzyka. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pora się pakować 🙂
Do zobaczenia jutro!!! 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
-
Kicking Asphalt 2k23
3 tygodnie temu
-
Zawody rolkowe 2024
2 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2023
6 miesięcy temu
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: sophiaconnibere Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte