Kicking Asphalt 2022
No i fajnie było 🙂
Choć zdarzyły się niedociągnięcia... 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 3 wrz 22 – III Maraton Mazurski a Pierwszy Bez Kraksy
Faktycznie: pierwsza edycja – rów na pierwszej nawrotce, za szybko wszedłem w zakręt. Druga edycja – kolega z Silesii podłożył nogę i zdrapka jak złoto. Ale nie zmienia to faktu, że polubiłem tę imprezę. Jazda przez las, często w cieniu, z dużą osłoną od wiatru, po przyjemnym asfalcie, w ciekawym towarzystwie. Bardzo przyjemnie. Trzecia okazja, żeby przejechać go bez wywrotki i chciałem z niej skorzystać. Chociaż tyle osób leżało, to tym razem ja jednak nie.
Przyjechaliśmy dzień wcześniej i było na tyle późno, że zrezygnowaliśmy z objazdu trasy. Zamiast tego zrobiłem ekipie krótką sesję ćwiczeń symulacyjnych, a potem posiedzieliśmy nad Krutynią przy węglowodanach i bezalkoholowym.
W dzień wyścigu zebraliśmy się w miarę wcześnie, chociaż bez szaleństwa i pojechaliśmy do Rucianego odebrać pakiety i przewidując tłumy ustawić auto na parkingu. Okazało się, że trzeba było wjeżdżać boczkiem-boczkiem, przez szutrową drogę. Ale się dało.
Na miejscu Jerzy złamał system przepisując się na fitness i zmieniając koła na 80 ze względu na limit wielkości. Kół. Zejście w dół zawsze jest przyjemne, bo subiektywnie poprawia się panowanie nad kołami. Jednak 80 to już naprawdę małe kółka. A porównując do One20Five to nawet mikroskopijne. Ale regulamin święta rzecz. Okazało się później, że nie dla wszystkich, niestety, a orgowie nie mieli głowy do pilnowania.
Fitness wystartował 15 minut przed półmaratonem. Koledzy z półmaratonu narzekali, że niekomfortowo się jedzie z 12-13 latkami, którzy może i są szybcy, ale wystarczy tknąć, a się wywróci. Były wywrotki i chyba nawet karetka się ruszyła po kogoś. Na podium fitnessu bardzo dziwnie wyglądał dwudziestokilkulatek stojący obok właśnie dwunasto-, no max czternastolatków. Niestety niektórzy zrobią wszystko, żeby tylko zapunktować.
Oczekując na przejechanie półmaratończyków poszliśmy się szykować. Półtora godziny do startu. Pora zjeść makaron z dżemem i pestkami dyni. Mnie tam smakuje. Grunt to dobry, domowy dżem truskawkowy. Potem przebierka i mały zonk z numerami startowymi, które zostały zrobione tak, aby nie zaszkodziło im nawet bezpośrednie trafienie z Baretta M50! Na szczęście Paweł podarował nam grubą agrafkę, którą mogliśmy podziurkować arkusz. Drugi kłopot na nawlec tam teraz te małe agrafki na dziurki przez materiał. Bliski byłem pojechania tego całego interesu szarą taśmą dookoła uda! Ale z pomocą Kasi się udało.
Rozgrzewka z Sebastianem. Krótka przebieżka do lasu, a potem robiliśmy furorę wśród obserwatorów wykonując synchronicznie znane nam ćwiczenia rozgrzewkowe. A co, trzeba umieć się bawić!
Na starcie ustawiamy się za taśmą. Najpierw startuje elita mężczyzn, potem elita kobiet, potem tłuszcza. Wszystko fajnie, ale spodziewaliśmy się, że po starcie elity kobiet będzie kolejne odliczanie i będziemy mieli moment na ogarnięcie się, a tutaj z przyczajki zwinęli taśmę i puścili wszystkich bez dalszego marudzenia. Nagle się zorientowałem że jadę i kompletnie nie mam pomysłu co się tutaj kurka dzieje! Ok, jest Kasia, jest Andree, jest Piotrek, dołączamy.
Zmontował się około dziesięcioosobowy pociąg, ciągną dziewczyny z elity. Prują dobrze ponad 30, nie ma za bardzo czasu na rozglądanie się i ustawianie. Po około dwóch-trzech kilometrach jakby się zmęczyły, rozejrzały i zorientowały, że jest kogo prosić o zmianę. Wyskoczył Piotrek i wyskoczyłem ja. Ustawiliśmy się na początku i jedziemy równo. Ale nie pojechaliśmy w ten sposób daleko. Nagle patrzę i nie wierzę. Dziewczyny, które wyprzedziliśmy, aby poprowadzić pociąg potraktowały to jako atak i robią co w ich mocy, aby go odeprzeć! Zagęszczają ruchy i wyprzedzają nas żwawo. Pozostało tylko wzruszyć ramionami. Dawać i prosić, to naprawdę nie ma sensu. Pojechałem jakoś w środku pociągu. Jedyne co staram się pilnować to odpychanie jak najlepiej w bok i dociskanie piętą przed końcem odbicia. Długie ruchy, przyspieszać mocą odepchnięcia, a nie prędkością machania nóżkami. Działa jak złoto! Ale udka po cichutku, powolutku coś tam zaczynają piec.
Jedna nawrotka, druga. Orientuję się, że coś strasznie dużo tracę na nich. Było ćwiczyć nawroty, żeby przejeżdżać na raz bzium!, a nie tupać prawie się zatrzymując! Za każdą nawrotką muszę gonić i za każdą nawrotką czuję jakbym przebierał nogami w mazi. Ale najtrudniej zacząć, napędzić koła, potem już leci prawie samo. Za pierwszym razem przy mecie pociąg mi odjechał chyba ze sto metrów, ale dogoniłem bez większego problemu. Niestety, ale za każdym razem goniłem. Na szczęście nie przekraczali w tym miejscu 31-32 km/h. Niby nie problem, ale zmęczenie się kumuluje.
Największym problemem tego wyścigu były podjazdy. I nie to, że nie mogłem podjechać. Pociąg miał z tym problemy! Z zeszłych lat zapamiętałem, że na trasie jest może jeden podjazd i jeden zjazd. Tym razem tych podjazdów było mnóstwo! Jeden za drugim, jeden za drugim. I na każdym podjeździe pociąg zwalniał. Czasami poniżej 20 km/h. A na szczycie od razu szarpał i leciał ponad 30… No bez sensu. Nie wiem ile razy musiałem hamować na poprzedzającym mnie zawodniku. Dużo. Nie darłem kółek. Lepiej popchnąć nas wszystkich w kierunku mety.
W pewnym momencie jak pociąg już totalnie zaspał na podjeździe dojechał do nas opóźniony pospieszny w którym był m.in. Kazek. Pociągi się zaczęły miksować, zawodnicy przepychać o miejsce w składzie. No bez sensu. Odjechałem na bok i patrzę co z tego się zrobi. Nic ciekawego się nie zrobiło. Po chwili spokój. No to sobie spokojnie zacząłem jechać na tyłach. Z tyłu, albo jedno lub dwa miejsca od końca. Chyba nawet to lubię. Jednak ze trzy razy zdarzało się, że musiałem w trybie awaryjnym wymijać zawodnika, który właśnie odpadał i gonić pociąg. Raz zdarzyło się to na podjeździe, gdzie musiałem za odpadającym wyhamować do chyba piętnastu na godzinę, ostrożnie wyminąć, a potem ostro sprintować pod górę, bo pociąg już właśnie przejeżdżał przez szczyt wzniesienia i dostawał mocnego kopa od prowadzących. To było niefajne! Wyraźnie czułem, że koła 125 nie lubią się rozpędzać! I jeszcze pod górę. Ale dostały z buta! Mogły tylko zajęczeć i polecieć do przodu. Kolejny raz się udało.
Byłem na tyle zajęty pilnowaniem odstępu, że tylko końcem oka śledziłem co się dzieje z przodu. Widziałem jednak, że Andree i Piotrek są bardzo aktywni. Piotrek kręcił się cały czas przy przedzie pociągu, a Andree przemykał jak wolny elektron od przodu do tyłu i z powrotem. Nie wydawało się, żeby wysokie, ciężkie buty mu przeszkadzały, ale na pewno je czuł. Zarzekał się, że to ostatni maraton w wysokich, ale który to już jego ostatni maraton w wysokich? Grunt, żeby były wygodne.
W pewnym momencie serce podeszło mi do gardła, bo zobaczyłem, że Kasia zaczęła jechać bezpośrednio za Darkiem z Silesii, który fatalnie do tyłu kopie i który sprawcą moich nieszczęść i zeszłorocznych zdrapek był. I jakoś tak wybitnie siedziała mu na plecach więc ich nogi mijały się na centymetry. Pojedyncze centymetry, a nie na przykład kilkanaście. Podjechałem do niej i mówię spokojnie, żeby trzymała dystans. Odpowiedziała, że wie i kontroluje sprawę. Faktycznie, nie było problemu, ale niepokój pozostał.
Odżywianie załatwiłem książkowo, jak dietetyczka kazała: żel po pół godzinie i po godzinie. Przy okazji się okazało, że rękawiczki z długimi palcami są niekompatybilne z żelami, w których trzeba odedrzeć zamknięcie. Jak zacząłem się szarpać z żelem, to mi pociąg odskoczył ponad sto metrów, w parę wydawało się chwil, kiedy byłem zdekoncentrowany. Łyknąłem te kofeinowe latte i dostałem takiego speeda na chwilę, że aż się zdziwiłem. Resztką sił, ale ich dogoniłem. Strava w tym miejscu pokazuje ponad 45 km/h przez chwilę. Aż dziw, bo to nie moje rewiry.
Natomiast picie zrąbałem równie książkowo, bo piłem tylko przedtreningówkę z małego bidonu, kompletnie zapominając o piciu wody, którą miałem w drugiej kieszonce. No i przez to na ostatnich 10 km pojawiła się klasyczna zadyszka. Uratowała mnie pogoda. Gdyby było trochę bardziej słonecznie i bardziej gorąco, to bym tam padł. Na kostiumie pojawiały się już plamy soli, czyli przestawałem się pocić.
Pomimo tego, że pociąg tak szarpał jechało się dobrze. Nawet do tego szarpania można się było przyzwyczaić, bo zaczęło być przewidywalne. Wiadomo było, gdzie pociąg zwolni, to można wcześniej zacząć jechać z rękami na kolanach i bezstresowo się do nich dojedzie bez hamowania. I zacząć przyspieszać w odpowiednim momencie, żeby od razu niwelować odstępy. Pomimo bardzo ostrożnego podejścia do kwestii kondycji, po ostatniej nawrotce poczułem się w miarę pewnie. Zostało pięć kilometrów, czuję się dobrze. Można by coś pokombinować.
Wtedy właśnie czołówka pociągu szarpnęła mocniej i rozerwała pociąg na dwa. Szybko odjeżdżali. A ja na końcu drugiego. Na początku szybkiego zjazdu zorientowałem się, że to jest dobry moment. Mogę nabrać prędkości na zjeździe, jeśli tylko popracuję mocno na przeciwstoku i utrzymam ją, to powinienem szybko dojść ucieczkę. Nie było czasu na dywagacje i kontrpropozycje. Dzida w dół!
Rozpędziłem się do jakiejś wydawało się nierozsądnej prędkości. Mój pociąg minąłem w dwie sekundy, a potem szybko zacząłem się zbliżać do gonionego. Połowę dzielącego nas dystansu, jakieś sto metrów łyknąłem bardzo szybko. Potem rozpęd się skończył i połowę z pozostałej połowy goniłem ich jeszcze wyciskając resztki energii z nóg i wprawiając serducho w trzepot jak skrzydełka kolibra.
Zabrakło mi pięćdziesiąt metrów zanim organizm powiedział dosyć. Wtedy mogłem już tylko patrzeć jak skład odjeżdża najpierw powoli, a potem coraz szybciej. A po chwili mija mnie mój własny, porzucony pociąg i też odjeżdża. Na ten widok wykrzesałem siły, których już nie miałem i zacząłem go gonić. I tak przez ostatnie dwa kilometry. Goniłem pociąg, w którym mogłem komfortowo dojechać i nie dogoniłem do mety, nie mówiąc o jakimś tam ściganiu się na finiszu. No cóż – zaryzykowałem i przegrałem. Mogłem dojechać około pół minuty szybciej, a odpalając rakiety kilometr przed metą byłaby szansa na poprawę o tych kilka miejsc w klasyfikacji wyścigu.
I tak było fajnie. Kolejny raz udowodniłem sobie, że zawsze mogę więcej niż mi się wydaje oraz, że historia z zapaleniem płuc chyba już dobiega końca.
Teraz pora na Berlin i #bluetrain!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Gratulacje i wielkie dzieki za kolejna wspolna podroz!
Napisalem wiecej, ale wylogowalo mnie w momencie wysylania posta, wiec i posta wywalilo.
Wysłany przez: @szyszkownikGratulacje i wielkie dzieki za kolejna wspolna podroz!
Napisalem wiecej, ale wylogowalo mnie w momencie wysylania posta, wiec i posta wywalilo.
Dasz radę! Drugi raz nie wywali 😉
Ciekawy byłeś cyferek po maratonie.
Okazuje się, że to była HISTORYCZNA wyrypa. Normalnie ostry trening na dystansie półmaratonu to obciążenie ok. 70-120 jednostek, klasyczny maraton to ~230 jednostek. Wczoraj było 350!
Natomiast fitness level... Przez tydzień odpoczynku spadł z 49 na 42 i po tym maratonie skoczył z 42 na 53.
Natomiast zmęczenie - przed maratonem było 30 jednostek, a po jest 85 😉
I to kurka czuć!
W nocy zamiast średnich 51 uderzeń serca na minutę miałem 58. Efekt: kiepski sen, zmęczony rano. Ewidentne przetrenowanie.
Odpuściłem dzisiaj rower.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
O Joanna będzie, to może też się zapiszemy.
Graty za relację.
Obstawiałem, że lepiej Ci pójdzie na Mazurach, ale w sumie nie było jak. Kolejny pociąg 5 minut szybszy. Spory skok.
No to fajno! Będzie jeszcze ścigane w doborowym towarzystwie 🙂
Brruuum!
Podsumowawszy wrażenia po mazurskim...
Z czasu Kasi ucieszyłem się bardziej niż z własnego. Nie mam złudzeń, że to jakaś moja czy tych kilku lekcji techniki zasługa. Na wyścigu ciśnie się tymi umiejętnościami, które ma się wryte podkorowo. Chciałbym wierzyć, że choć trochę się moje wskazówki przydały. Ale to nie jest najważniejsze. Grunt, że przyjęła w siebie przekonanie, że można jeździć inaczej niż jeździła do tej pory.
A do tej pory była jak carski pociąg: zawsze o czasie. Metronomy można było regulować. 🙂 Coś tam pokomplikowałem, utrudniłem i okazało się, że można pojechać kilka minut krócej. 😉
Ze swojego występu jestem zadowolony, ale jest to takie zadowolenie z dobrze wykonanej pracy. Nie traktuję tego jako epokowego, przełomowego osiągnięcia. Wiedziałem co chcę zrobić, robiłem to konsekwentnie i zrobiłem. Z jednym małym wybrykiem. A co - trzeba mieć fantazję, synku! 😉
Co powinienem był zrobić i co chciałbym zrobić na następnym wyścigu?
Na przedostatnim odcinku przemieścić się w okolice szpicy pociągu, aby być na miejscu, jak nieuchronna ucieczka ostatnich kilku kilometrów się objawi.
Tylko tyle i aż tyle. Żeby nie były potrzebne takie dramatyczne pogonie jak tym razem. Które zawsze mają nikłe prawdopodobieństwo sukcesu.
Teraz pora na Berlin. 1:25 jest w zasięgu bez wielkiego napięcia. Trzeba tylko utrzymać się w pociągu. W jego głównej części, tej z lokomotywą. Bo na pewno będzie pękał i trzeba będzie wyprzedzać i gonić. Najlepiej byłoby uprzedzać odpadających i wyprzedzać ich zanim luka przed nimi urośnie.
Bardzo jestem tego ciekawy.
I oby było sucho, bo na mokro to mordęga i zupełnie nie ma co liczyć na jakiekolwiek wyniki. Na 1:20 na mokro w Berlinie to jeździ elita.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @pietaO Joanna będzie, to może też się zapiszemy.
Graty za relację.
Obstawiałem, że lepiej Ci pójdzie na Mazurach, ale w sumie nie było jak. Kolejny pociąg 5 minut szybszy. Spory skok.
W tym pociągu na 1:24 nie przeszłoby to moje wielokrotne gonienie. Trzeba poćwiczyć ciasne zawrotki. 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
W sumie na tych zawrotkach umiejętność biegania po trawie w rolkach też jest wskazana 😀 Choć zdecydowanie lepiej jednak je przejechać 🙂
Wysłany przez: @tomcatZ czasu Kasi ucieszyłem się bardziej niż z własnego.[...]Chciałbym wierzyć, że choć trochę się moje wskazówki przydały.
Masz potezna zasluge 🙂 Kasia bardzo potrzebuje kogos kto jej raz na czas cos zarzuci, czy to trrningowo czy dostrzeze progres.
Wysłany przez: @tomcatGrunt, że przyjęła w siebie przekonanie, że można jeździć inaczej niż jeździła do tej pory.
Przyjmuje 😉 to jest ekspozycja i habituacja 😉 trzeba sie oswajac i DOPUSCIC do siebie ze mozna tak jezdzic. Ona fizycznie juz dawno byla gotowa, a na mazurach czula sie zle, mowila ze to ostatni maraton, ze juz nie chce itp. Tak broni sie psychika, ktora czuje ze za chwile jej przekonania zostana zdruzgotane przez realne dzialanie 🙂 Bo potem nie jest w stanie sobie mowic juz ze "nie da rady" bo doswiadczenie jest inne i trzeba w glowie zaktualizowac 🙂 Sztuka i odwaga wystartowac mimo to i zobaczyc co sie stanie.
95% glowa...
Tomek, dobry występ. Tym bardziej, że w pobliżu nas ciągle kręcił się Darek 😀 Trochę starałem się kontrolować i unikać bliskiego kontaktu 😀
Mysle ze jak wrócisz do formy to spokojnie odfruniesz do przodu.
Superkompensacja po maratonie. 🙂
Andree roznosi na treningu Pogorię 4, a ja moje okoliczne górki.
Nie pamiętam treningowej jazdy, gdzie średnia wyszła powyżej 200 W.
Czuć moc. Poprawione rekordy na długich odcinkach - równa jazda, a nie szarpnięcia poprawiające rekordy na krótkich.
Ciekawe jakby teraz wyszedł mi test mocy progowej... Ale to bym chyba musiał postawić rower na trenażer, bo na drogach otwartych zawsze w pewnym momencie trzeba zahamowac, albo chociaż przestać cisnąć. Test trwa 20 minut i to jest jazda z prędkościami 40 km/h i powyżej. Nie mam takiego kawałka bezpiecznego, bezkolizyjnego asfaltu. Czyli trenażer. Czyli nie chce mi się. 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Taka super forma czesto oznacza jednoczesnie oslabienie i podatnosc na infekcje. Wiec popieram niechcemisie w tym przypadku 🙂
@szyszkownik
Do formy mam jeszcze zastrzeżenia, ale tylko porównując do zeszłego roku. Aktualnie jest całkiem ok.
Niestety jeszcze tych kilka nadmiarowych kilo wchodzi mi w paradę.
Ale technika w miarę dobrze, siła w miarę dobrze, z wydolnością jeszcze najsłabiej.
Ale jak się skupię na utrzymaniu w drafcie to daje radę się utrzymać nawet do 35 km/h. Około. Wyniki z wczoraj.
Jak tylko odpadnę 5m jest porobione. Wczoraj odpadł Marek, ja za nim. Nie ma opcji wrócić do zap#@×jacego 35 km/h pociągu.
Na Berlin taka strategia: skupienie na utrzymanie w drafcie. I oby Pascal faktycznie równo ciągnął pociąg. Oby się utrzymać do końca!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatAktualnie jest całkiem ok.
Pamietaj ze calkiem niedawno miales ciagnace siezapalenie pluc z ktorego sie podnisles 🙂
Wysłany przez: @tomcatdaje radę się utrzymać nawet do 35 km/h.
a 35 km/h to jest tempo na jaki czas? tak oczywiscie orientacyjnie.
Wysłany przez: @tomcatOby się utrzymać do końca!
Bardzo zycze i juz kibicuje 🙂
-
Kicking Asphalt 2k23
3 tygodnie temu
-
Zawody rolkowe 2024
2 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2023
6 miesięcy temu
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: alexandriasampl Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte