Kicking Asphalt 2k23
Słabo. Czytając, miałem nadzieję że jednak kolano odpuści. Mi bardzo pomaga długie i monotonne kręcenie kolanem bez obciążenia. Wolę co prawda dociskać, a później rolować i rozciągać mięśnie w okół, ale często stosuję też ten pierwszy zabieg.
Wysłany przez: @tomcatPo pewnej chwili powtarzająca uciążliwość co prawda nie stała się mniej nieprzyjemna, ale się do niej przyzwyczaiłem i tempo zaczęło mnie kolosalnie nudzić.
Wysłany przez: @tomcatEfekt treningu: nie mogłem wsiąść do samochodu, tak mnie kolano napierniczało.
Wysłany przez: @tomcatJak okazało się, że nie da się tego rozruszać i ruch tylko to pogarsza NIE ZSZEDŁEM Z ROWERU.
Przeczytałem, niezazdraszczam i współczuję.
Jednocześnie próbuję zrozumieć proces decyzyjny.
Nie wiem jak często miałeś podobne kontuzje / bóle. I jak często udawało Ci się je po prostu rozruszać, ale czytając miałem wrażanie, że w jakiś sposób "sabotujesz" swoje postępy. Wrażenie nie pierwszy raz z resztą.
Sam pewnie wiesz najlepiej jak jest, ale od parunastu miesięcy / paru lat to wygląda u Ciebie (moimi oczami) mniej więcej tak:
- frustracja bo nie idzie jak trzeba,
- mała radość bo coś do przodu i zaczyna wychodzić
- duża radość bo w końcu jakiś mile-stone jest na wyciągnięcie ręki
- chce więcej, mocniej i już... kontuzja/choroba i jesteśmy w pierwszym myślniku.
Z tą małą różnicą, że przy powrocie do pierwszego myślnika i tak jesteś do przodu osiągami, ale podnosisz sobie też wymagania (bo wiesz co możesz osiągnąć) - więc niezależnie od wyniku presja jest ta sama. I wciąż i wciąż i wciąż.
Wiem, że to co napisałem jest trochę krzywdzące, a jednocześnie nie umiem zadać tego pytania (i wyrazić swoich spostrzeżeń inaczej), ale "po ch** zap*** za grupą Miguela?"
Kuba, nic dodać nic ująć. Ja bym tylko postawil jeszcze pytanie dlaczego (przy ogromnym wzroscie świadomości jakiego Tomasz dokonal) nadal schemat jest ten sam? Jestem w formie, mam szanse zrobic progres, robie w ostatniej chwili coś "ekstra" (bieg pomimo ze od dawna nie biegam, ostry trening, maksy ciezarow, testy podjazdow na rowerze itp) co kompletnie to rozwala: przemęczeniem, kontuzją albo chorobą. I finalnie to się kanalizuje w Berlinie: "dlaczego znowu nie poszło?" Pytanie jakie są z tego korzyści. Bo są. Ich znalezienie to wg mnie fundament do przerwania cyklu.
"Więcej" bardzo często oznacza "za dużo". W szczególności w TYM konkretnym kontekscie biopsychospolecznym...
Przecież rozpoznałem objawy i wdrożyłem korekcje, czyli jest różnica.
Odpoczywam.
Minęło 36 godzin bez treningu, kolano ma się lepiej, by nie powiedzieć dobrze, bo przy normalnych ruchach już nie dokucza, a treningu jeszcze nie próbowałem.
W zeszłym roku prowadziłem terapie na tą dokładnie dolegliwość. Nie byłem w stanie jej dokończyć ze względu na komplikacje z moimi dziećmi. Musiałem siebie spriorytetyzować niżej. Jak widać będę pewnie musiał wrócić do tematu. Możliwe, że zmienię fizjo, bo tam po kilku sesjach nie było poprawy, a nawet dodały się nowe, wcześniej nieujawniające się problemy (nawracające skurcze stopy, pierwszy raz na końcu zeszłorocznego CM).
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Regularności, ciężkiej pracy i odmawianie sobie przyjemności nie da się ciągnąć zbyt długo. Trzeba dać czasem jakiś upust, trochę polotu, nagrody za tą pracę. Bez tego mogło by zabraknąć motywacji do kontynuowania. Płaciło się do tej pory, to i teraz się zapłaci (leczeniem kolana). Powinno być taniej (szybciej), bo tu też doświadczenie rośnie i tu też musi być progres.
"[...]ale "po ch** zap*** za grupą Miguela?"
Rozebrawszy na elementy to mechanizm jest pewnie zbliżony do tego, który powoduje, że zaczynamy palić papierosy bo nasze środowisko pali.
Wszystko w temacie Zwifta jest nastawione na motywację do większego wysiłku. Ludzie są generalnie leniwi, więc ta motywacja ma sens.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatMusiałem siebie spriorytetyzować niżej.
I swoich najbliższych uczysz ze maja robic to samo... Tj. juz dawno nauczyles. Tak czy inaczej da sie odkrecic 🙂
Wysłany przez: @tomcatRozebrawszy na elementy
Rozebranie na elementy to jest odpowiedz dlaczego DECYDUJESZ (świadomie bądź nie) że zaczynasz palić i jaka potrzebę to realizuje 😉
Zaczynam powoli się buntować przeciwko dyktatowi stwierdzeń o wyższości podejścia emocjonalnego nad beznamiętnym.
Duszenie emocji musi być opanowane inaczej obiektywne kryzysy (tygrys szablastozęby albo nieżyczliwy klient) Cię rozjadą. Tzn. są sytuacje, że nie możesz pozwolić sobie na to, aby uczucia Tobą powodowały.
OSOBNĄ sprawą jest znaleźć sposób na ujście tych uczuć. I tutaj jest kolejny dyktat, bo mam aż po tocosia narracji mówiącej o tym, że naturalne sposoby rozładowania emocji (np. sport) są uciekaniem przed problemami.
Problemy rozwiązuję w czasie i miejscu w którym można rozwiązywać problemy.
Emocje staram się rozładować przy pomocy aktywności, które nie dotykają innych, aka nie wyżywam się na innych.
Chyba to ma sens.
Nie da się kopiować. Trzeba znaleźć swoją drogę.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Im wiekszy bunt i emocje wokolo niego tym bardziej warto sie przygladnac temu przeciw czemu sie buntujemy 😉
Wysłany przez: @tomcatktóre nie dotykają innych
Czesto dotykaja Ciebie 😉 A potem, rykoszetem, innych 😉 czasem czytajac tuatj odnosze wrazenie ze wyżywasz sie na sobie... Czy ma to sens?
Wysłany przez: @tomcatTrzeba znaleźć swoją drogę.
Mozna, czy "trzeba"? Wiele trudnosci jest bardzo wspolnych dla wielu ludzi i znaleziono juz sposoby ich rozwiazywania. Masz speców aby profesjonalnie dopasowali je do Ciebie.
Wysłany przez: @tomcatprzeciwko dyktatowi stwierdzeń o wyższości podejścia emocjonalnego nad beznamiętnym.
Na pewno krąży taki dyktat, bo ludźmi emocjonalnymi łatwiej sterować.
Ja mam z tyłu głowy, że moja jazda na rolkach jest ucieczką wręcz przed życiem. Ale przecież ucieczki są fajne. Tak jak pogonie.
Wysłany przez: @tomcatMusiałem siebie spriorytetyzować niżej.
Wysłany przez: @szyszkownikI swoich najbliższych uczysz ze maja robic to samo... Tj. juz dawno nauczyles. Tak czy inaczej da sie odkrecic 🙂
Nie wiem czy niczego nie tracę z Waszych rozmów z poza forum (są takie?), albo do mnie nie docierają pewne treści pisane między wierszami tutaj. Ale (znowu według mnie):
1) Priorytetyzowanie swojego zdrowia niżej niż X to takie błędne koło. Wiem, że to "tylko" kolano "ale"... Jak nie będziesz działał prawidłowo, to i rodzinie nie pomożesz w sposób prawidłowy...
1a) Łatwo mówić. Sam pełny pakiet badań kontrolnych miałem w 2019. Obiecuje sobie, że w następny weekend zacznę wszystko załatwiać, "ale"... I tak od 2 lat ;). Jednocześnie mam robioną pełną morfologię przynajmniej raz w roku, z racji regularnego oddawania krwi - tyle, że wyniki trzeba wyszarpywać zębami (w sensie poprosić o udostępnienie wyników i za 1,5 tygodnia przejść się do punktu jeszcze raz 😉 ).
W między czasie zaliczona 6 miesięczna przerwa od donacji, bo stwierdziłem, że prędzej padnę trupem, niż zacznę suplementować żelazo, żeby móc regularnie oddawać krew. Pomoc, pomocą, ale gdzieś jest granica. Jednocześnie moja jest wyznaczona wiele kroków dalej, niż Ola stwierdza, "bez sensu" 😉
2) Priorytetyzowanie siebie, w rozumieniu swoich potrzeb, niżej niż potrzeb dzieci, jest dla mnie w 100% zrozumiałe. Cytując klasyka: "to się nazywa odpowiedzialność"
Klasyk: https://www.youtube.com/watch?v=ZKaLvJYSj5U 😉
2a) Żeby 2 robić bez żalu, trzeba samemu sobie odpowiedzieć po co? I co rzeczywiście tracę / zyskuję. U mnie rachunek był prosty. 2022: 10x mniej km zrobionych na rolkach, w zamian za niezliczone wspólne godziny na torze + w dojazdach "do" oraz "z" toru. Regularne treningi to około 7,5 wspólnych godzin tygodniowo - nawet jak jeździmy gdzieś "obok" siebie, to jednak jesteśmy razem. I nie oszukujmy się, siedząc w domu nie wygospodarowałbym dla chłopaków nawet 1/2 tego czasu...
Wysłany przez: @tomcatOSOBNĄ sprawą jest znaleźć sposób na ujście tych uczuć. I tutaj jest kolejny dyktat, bo mam aż po tocosia narracji mówiącej o tym, że naturalne sposoby rozładowania emocji (np. sport) są uciekaniem przed problemami.
Chyba przerabiałem oba podejścia. Pytanie czy uprawiasz sport, żeby zostać na chwilę sam i pomyśleć. Czy zajeżdżasz się, żeby zmęczyć się do tego stopnia, żeby nie myśleć 😉
Wysłany przez: @qbajakPriorytetyzowanie siebie, w rozumieniu swoich potrzeb, niżej niż potrzeb dzieci, jest dla mnie w 100% zrozumiałe.
Tu mysle ze - bardzo malo popularne podejscie - zależy. Choćby klasyk z samolotem - rodzic najpierw sobie zaklada maske, a potem dziecku i ratuja sie oboje, gdyby zalozyl najpierw malemu to straci przytomnosc zanim skonczy i giną oboje. Tu jest jeden mało znany mechanizm: rodzic to najwiekszy autorytet i wzor dla dziecka, jesli pokazuje mu, ze nie warto o siebie dbac, w zdrowy realizowac swoich potrzeb, to dziecko bedzie robic to samo w odniesieniu do siebie...
Kompletnie nie jestesmy uczeni dbania o siebie i swoje potrzeby. Do tego jest przekaz ze jesli dbamy o siebie to jest to "egoizm" i jesli robie cos dla siebie to dzieje sie to "kosztem" innych, co generuje poczucie winy... Wrecz jestesmy uczeni, ze trzeba sie "poswiecac" dla (szczegolnie) bliskich. Bardzo dobrze widac to na przykladach wielu kobiet: najpierw dom, maz, praca, sprzatanie, dzieci, lekcje, a potem ja. Potem czyli nigdy... Tylko czy nieszczesliwy rodzic bedzie dobrym rodzicem? Pisze jako dziecko takiego rodzica, ktory byl dzieckiem identycznego 🙂 Wiec z nieco innej strony po kilku latach dosc solidnej pracy nad tym aby niektore rzeczy wyprostowac.
WYBOR to co innego, tak jak Kuba piszesz: DECYDUJESZ ze robisz to czy tamto dla dzieci i podstawa: czujesz sie z tym dobrze, a nie coraz bardziej sfrustrowany, słaby i bez energii.
Wysłany przez: @qbajaknawet jak jeździmy gdzieś "obok" siebie, to jednak jesteśmy razem. I nie oszukujmy się, siedząc w domu nie wygospodarowałbym dla chłopaków nawet 1/2 tego czasu...
Ile razy mi ktos mowi ze "niedasie" majac rodzine to podaje Twoj przyklad 🙂
Wysłany przez: @qbajakPytanie czy uprawiasz sport, żeby zostać na chwilę sam i pomyśleć. Czy zajeżdżasz się, żeby zmęczyć się do tego stopnia, żeby nie myśleć
Ja na terapii lata temu uslyszalem zdanie, ktore zrozumialem dobre kilka lat pozniej "biegniemy tak szybko zeby nas smutek nie dogonil"... Autodestrukcja w kazdej formie (ucieczka w takie rzeczy jak zajezdzanie sie sportem, nalogi, zajadanie, hazard) jest sygnalem jakiejs bardzo, bardzo waznej i niezrealizowanej potrzeby. Np. docenienia (ale nie za wyniki...), akceptacji, wsparcia, zrozumienia. Jestesmy tak silnie przekonani do swoich racji ze wielu ludzi predzej umiera niż zrozumie ze warto zmienic zdanie. Statystycznie dzieje sie to czescie w procesie desperacji (ciezka choroba psychosomatyczna, wypadek, depresja itp) niz inspiracji. Tymczasem warto sie zatrzymac i dac sie dogonic bo ten smutek ma bezcenne informacje do przekazania. Odkrycie tego wmaga mega odwagi, jednoczesnie wychodzi na dobre danej osobie i jej bliskim, wiec paradoksalnie chcac zadbac o bliskich warto zadbac o siebie 🙂
@Szyszkownik a jeśli jednocześnie chodzi się na terapię i nadużywa sportu to czy nie jest to mechanizm obronny, taki który pomaga zachować równowagę w tym trudnym okresie? Może po naprostowaniu swoich spraw, chociaż do pewnego stopnia, naturalnie zmieni się podejście do sportu (?)
"WYBOR to co innego, tak jak Kuba piszesz: DECYDUJESZ ze robisz to czy tamto dla dzieci i podstawa: czujesz sie z tym dobrze, a nie coraz bardziej sfrustrowany, słaby i bez energii"
Każdego dnia wybierasz. W każdej minucie.
Wybierasz wstawanie dużo przed szóstą, żeby sprawdzić, czy dziecko wstanie, czy zje, śniadanie, czy zaspane będzie miało buty wychodząc na mróz, jeśli trzeba to odśnieżasz żeby wyjechać, zawozisz na autobus lub do szkoły, jeśli zaspało - uwaga! kosztem porannego treningu.
Jest wybór? Jest wybór.
Możesz nie wstać.
Możesz wyrzucić na przystanku, niech się spóźni jak zaspało.
Dalej: masz wybór, czy stajesz na głowie i starasz się wejść w jego skórę, aby zrozumieć niewypowiedziane potrzeby i starać się je zaadresować, czy masz to w nosie i narzekasz, że dzieci są niegrzeczne i w ogóle jakieś dziwne i nie można się z nimi dogadać.
Wybór? Wybór.
Można tak jechać w nieskończoność.
Również wyborem jest pominięcie zgryźliwych uwag żony, chociaż pierwsza reakcja to zrobienie pyskówki, bo jest Ci aktualnie źle i niedobrze na świecie.
Jedźmy dalej, po grubych...
Naprawa relacji w rodzinie wymaga spriorytetyzowania rodziny.
Kosztem czego? Jeśli w każdej dobie 100% czasu jest zaadresowane, to kosztem czego?
Z czegoś trzeba zrezygnować.
Z niektórych jest zrezygnować trudniej. Rezygnacja z nich będzie miała konsekwencje. Na przykład nie będzie czego jeść.
Ale tak, wszystko jest wyborem. Tylko jak się przeanalizuje KONSEKWENCJE wyborów, to nagle się okazuje, że robisz tylko to co musisz, aby nie upuścić mnogości piłeczek, którymi żonglujesz.
Bo upuszczenie każdej piłeczki to coś więcej niż tylko Twój problem.
Wszystko sprowadza się do zarządzania zasobami...
(pieprzony project management)
*** To o tych butach i mrozie to przesada, ale nie koryguję tego, bo faktycznie muszę pracować nad tematem pozwalania dzieciom rozwiązywać ich problemów.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @ania_09a jeśli jednocześnie chodzi się na terapię i nadużywa sportu to czy nie jest to mechanizm obronny, taki który pomaga zachować równowagę w tym trudnym okresie?
Moje zdanie:
- nadużycie generuje wg mnie równowagę na zasadzie, ze jesli z jednej strony jest ekstremum czegos to z drugiej jest ekstremum braku innych rzeczy; chocby pozostajac przy sporcie: trening na 100% kosztem odpoczynku i regeneracji - na chwile ok, dlugoterminowo daleko sie nie zajedzie i organizm predzej czy pozniej wymusi ten odpoczynek, wchodząc z kolei w jego skrajnosc,
- silne pojscie w sport moze na krotka mete dobrze sluzyc uwolnieniu emocji i energii zamiast ich duszenia w sobie; w przesadzonej wersji i na dluzsza spowoduje oslabienie, choroby, kontuzje i wejscie w bledne kolo,
- na dluza mete naduzycie czegokolwiek bedzie mialo destrukcyjny wplyw na dana osobe i mocno mozliwe, ze i jej otoczenie,
- naduzycie, tak jak pisal wczensniej Kuba, moze byc swego rodzaju sabotazem, ktory z kolei jest mechanizmem obronnym przed zmiana np. sposobu dotychczasowego myslenia,
- i koniec koncow naduzycie moze byc korzystne jesli stanowi punkt do odbicia sie do rownowagi, wyciagniecia wnioskow i znalezienia zdrowego balansu
Ostatni przed feriami
W tym tygodniu nie dane nam było poćwiczyć symulacje w czwartek razem, bo sala była potrzebna szkole. Nie pozostało nic innego tylko poćwiczyć samemu.
Smutniej, ale wcale nie tak bardzo mniej efektywnie. Ćwiczenia znam. Potrzebowałem tylko timer interwałowy. Ustawiłem go na 4 serie po 45 sekund na 15 sekundach przerwy. Założeniem było zrobienie 10 ćwiczeń i w każdym te cztery serie. Po zastanowieniu dołożyłem jeszcze dwie, bo trzeba wziąć pod uwagę jeszcze symulacje w chodzeniu, na które miejsca nie miałem. Zrobiło się z tego jakieś 50 minut, do tego doszło solidne 10 minut brzucha i core, a potem 15 minut dla mobilności i rozciągania. Solidny trening.
Mogłem go zrobić tylko dlatego, że kłucie w kolanie mi przeszło. W niektórych ćwiczeniach miałem wrażenie, że chciałoby wrócić, ale wtedy wykonywałem je zmniejszając zakres ruchu i wszystko się udało zrobić.
No nie, nie wszystko - nie robiłem najbardziej eksplozywnych skoków, ale to też ze względu na ciasność miejsca. W każdym razie trening zrobiony, wstydu nie ma.
W sobotę normalny trening na Kolnej. Tym razem zapowiedziałem sobie: od razu jeżdżę w grupie przekładankę w prawo i jeżdżę w grupie łuki w lewo na lewej i w prawo na prawej. Takie było założenie.
Początkowy rozjazd ok, wszystko fajnie, porządne utrzymanie w grupie, leżenie na plecach poprzedniemu. Z lekkim niepokojem, bo był to mający trudności kolega i co i rusz się potykał. Ale wyłączyłem myślenie i udało mi się o tyle, że wywrócił się dopiero, gdy już za nim nie jechałem.
Potem ćwiczenia w niskiej. Z jednej strony to fajnie, ze trener pilnuje mnie i dociska mówiąc, że stać mnie na więcej, a z drugiej strony no cóż, nie ma się jak op*dalać... Dla treningu lepiej. A ja jakoś wytrzymałem. Po wszystkim nogi totalnie zniszczone. Głównie uda. Ale po kolei...
Eksplozywne wynoszenia z jednej nogi, czyli takie prawie wyskoki z jednej nogi przy jeździe na jednej nodze - jakby ciut lepsza stabilność. Pewnie kiedyś będę skakał bez stresu. Na razie jeżdżę na jednej bez stresu bez względu na to czy w wysokiej czy niskiej pozycji.
Power-slalom dwunożny wchodzi w nogi jak zły! I aż słychać gwizd powietrza w wyszczerzonych zębach, takie przyspieszenie to generuje!
Power-slalom jednonożny z podparciem już nie taki power jak dwunożny. Ciągle jeszcze ogranicza stabilność. Ale dojdziemy i do powera.
No i wreszcie double push. Zaczynam wyczuwać ten moment przejścia z wewnętrznej krawędzi na zewnętrzną i jak subiektywnie wzrasta wtedy ciężar utrzymywany na jadącej nodze. Czyli generuje się siła. Jest to work-in-progress, ale cieszy bardzo.
Nogi były na tyle zniszczone wcześniejszymi ćwiczeniami, ze łuki jednonożne wychodziły dzisiaj słabiej niż ostatnio. I w sumie obiektywnie słabo. Ale nie martwi mnie to, bo wiem, że stać mnie na więcej i to niepowodzenie to tylko zmęczenie mięśni.
Na koniec Paweł zarządził bardzo fajne ćwiczenie. Podzielił na dwa pociągi. W każdym pociągu na "hop!" drugi zawodnik odpadał i musiał przejść na koniec, a reszta dociągała do jadącej cały czas ze stabilną prędkością lokomotywy. Zaczęło się spokojnie, wszystko ok, easy-peasy, nudy. A po kilku kółkach zamiast "hop!" usłyszeliśmy "hop! hop!", czyli dwie osoby odpadają. A potem "hop! hop! hop!". A potem "hop! hop! hop! hop!", czyli dwie, trzy, cztery osoby odpadają. No i robi się z tego już całkiem spora dziura do pospawania. Ci z tylu muszą przycisnąć, aby w jakimś skończonym czasie dogonić lokomotywę. Zrobiła się z tego całkiem fajna gonka. Lokomotywa cały czas jechała sobie ze stałą prędkością: nie za wolno, nie za szybko. A my z tyłu zapierniczaliśmy momentami na maksa, ledwo wyrabiając na zakrętach! 🙂
Ostatnio treningi na Kolnej są po prostu genialne! Raz, że można się poruszać, a dwa że po prostu mam z nich kupe funu!
Szkoda, że to był ostatni przed przerwą urlopową. Teraz dwie soboty przerwy, w przyszłą jedziemy w Alpy.
Ale wcześniej jeszcze wizyta u sprawdzonego fizjospeca, żeby mi poukładał do kupy kręgosłup szyjny. No i może coś poradzi na te bóle kolan i skurcze stóp? Nie mam pewności, że te kolana to na bank da się wyprowadzić. Chondromalacja 2 i 3 stopnia była już 15 lat temu. Właściwie bliżej 18... Może po prostu muszę trzymać intensywność obciążania kolan poniżej pewnej granicy?
Ale sprawdźmy jeszcze, bo zapewne da się coś poprawić. Może rozciągać konkretne mięśnie stopy. Aktywować i wzmacniać odwodziciele biodra? Poprzeczny brzucha?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
I od razu refleksja: dlaczego teraz tak dobrze się bawię na treningach, że aż mam ochotę to podkreślać.
Czy wcześniej się nie bawiłem? Trochę tak, a trochę nie.
Motywację miałem raczej mocno "developmentową". Chcę trenować, aby mieć efekty.
A co się dzieje teraz?
A kto to wie?
1. Może faktycznie przestawiają mi się trybiki w głowie i zaczynam się cieszyć rzeczami, którymi powinienem się cieszyć. Development niech się sam o siebie martwi.
2. Może się już na tyle "developnąłem", że nie czuję już dalszej presji na development i można się bawić? Hm, myślę, że onegdaj takie podejście byłoby niewykonalne, bo zawsze może być lepiej. Po treningu skupiałem się na tym co mi nie wyszło. A teraz skupiam się na tym co mi wyszło. Czyli jednak Ad. 1.
Good. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wczoraj anulowałem subskrypcję Zwifta.
Jestem na tyle "competitive", że udział w tych jazdach i wyścigach mnie niesamowicie nakręca. Na tyle, że przeciążyłem sobie kolano w tym zeszłym tygodniu.
Wczoraj odpaliłem jazdę krajoznawczą w Richmond.
Kręcimy. Tak ze średnią mocą, poniżej 200W.
Kolano ok.
Po rozgrzewce przycisnąłem na wzniesieniach. Konkretnie, tak do 400W.
Kolano ciągle ok.
Zakończyłem pętlę - kolano cały czas ok.
No to jedziemy drugą pętlę, bo dystans mały.
I mniej więcej po pięciu minutach od rozpoczęcia drugiej pętli zorientowałem się, że narasta napięcie w okolicy kolana. Pomyślałem, że trzeba zejść.
Ale mój głęboki ja stwierdził, że głupio tak schodzić w trakcie okrążenia, pasowałoby dojechać do końca, nawet z mniejszą mocą. I kręciłem dalej.
Jednak po kilkudziesięciu sekundach dotarło do mnie, że chyba się kurna nie uczę.
I zszedłem.
W efekcie kolano ok.
Jestem zadowolony:
1. Kolano zaleczone. Da się żyć. Przede mną tydzień na nartach w najlepszym ośrodku w Austrii. 🙂
2. Jednak zszedłem w porę, czyli uczę się. 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatJestem zadowolony:
1. Kolano zaleczone. Da się żyć. Przede mną tydzień na nartach w najlepszym ośrodku w Austrii. 🙂
2. Jednak zszedłem w porę, czyli uczę się. 😀
:). Dolecz kolano, nie szalej za bardzo na stokach i po powrocie jazda na małe kółeczka 🙂
Ostatni post: Zawody rolkowe 2023 Najnowszy użytkownik: chanceontiveros Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte