Kicking Asphalt 2k23
Panie @tomcat... naród czeka, my czekamy!
Że Pan po ostatnich przygodach tego nie zapisał 🙁
Wysłany przez: @tomcattutaj powinna być relacja ze Skawiny, ale forum znowu ją zjadło podczas zapisu, a ja nie napisałem jej w wordzie i nie wkleiłem, tylko po prostu pisałem w okienku.
Tyle lat i jeszcze się nie nauczyłeś ;)... Oddychaj! 😀
@qbajak
Aaaaa, bo mnie zmyliły.
Tylko sobie miałem coś zasygnalizować, ale coś odciągnęło moją uwagę i popłynęło spod palców wartkim potokiem...
Czasami jak jestem w amoku i wylewam z siebie treści na wierną ka sto dwudziestkę to podobno wyglądam jak pianista na konkursie szopenowskim, wiecie, takie bujanie się na stołku. 🙂 Płynę, nie wiem co zginacze i prostowniki palców przyniosą na ekran za chwilę... 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Skawina '23 skrótowo
Niby niedawno, ale dzieje się tyle, że wydaje się być prehistorią.
Parametry wejścia: trzy dni w hotelu na konferencji, czyli siedzenie i hotelowe jedzenie, które - nawet jeśli starasz się wyberać te lepsze alternatywy - zawsze przemyci więcej elementów przetworzonych i wysokokalorycznych. Po wszystkim nawet nie wchodziłem na wagę, żeby się nie załamać.
Start!
Skupienie nie na obserwacji innych i szukaniu dziur, bo to plus czas reakcji i już jest posprzątane, ale na przebieraniu nogami. I jakoś tam z tego wymodził się najszybszy odcinek przez rynek ever. Średnia coś pod 29 km/h.
Wyleciałem na prostą i skończyło się rumakowanie.
Najpierw minęli mnie Janno z Robertem.
Potem Maksio.
Ja widzę zatem Maksia przed sobą jakieś dziesięć metrów i cisnę. Wiatr w ryło, ale każdy ma wiatr w ryło. Cisnę, cisnę ładnie, jest coraz szybciej, ale Maks też najwyraźniej ciśnie, bo nie chce się robić większy. Ciągle taki mały. Znaczy: daleko.
Ostatecznie rozwalili mnie strażacy. Przejazd przez zalane przejście dla pieszych wybił mnie z rytmu i już nie udało się w niego wbić. Odcięło mnie. Za mocno ruszyłem, nie miałem pół sekundy, żeby dychnąć za kimś, bo cały czas starałem się dogonić. W efekcie mijały mnie kolejne osoby, a ja byłem bez szansy, aby je dogonić. Ale wcześniej na płaskim pod wiatr prędkość dobijała do 36 km/h. Za dużo, za ambitnie.
Przez chwilę starałem się dogonić mikropociąg złożony z Kaśki i Doroty z Silesii, za którymi ruchem konika szachowego starały się podążać inne dziewczyny z tego klubu, ale nie było tlenu nawet na to. Nogi się trzęsły, kostki gięły. Szczeliny w asfalcie szczerzyły zęby. Zjazd z górki to nawet do 40 km/h się nie bujnąłem, bo jechałem wyprostowany, z rękami na kolanach starając się nadrobić dług tlenowy.
W pewnym momencie dojechał do mnie Darek z KKSW oraz jakiś ambitny, ciut starszy ode mnie gość w żółtej koszulce, który zaraz za zjazdem wyrwał do przodu. Razem z Darkiem przejechaliśmy nawrotkę w Radzionkowie. Dobry asfalt w kierunku do Skawiny był tylko na metrowym pasku przy krawężniku i tam jechałem płynnie błyskawicznie doganiając Żółtą Koszulkę, któremu pozwoliłem prowadzić, nie widząc szansy na szybsze przemieszczanie się solo. A przed nami jeszcze podjazd.
Na podjeździe jechaliśmy razem. Na zjeździe dalej trzymałem się chłopaków czekając na dobry asfalt. W tą stronę już fontanna była wyłączona, ale farba na przejściu tak szybko nie wyschnie więc było prawie tak samo mokro.
Kilometr przed metą wyprzedziłem Żółtego Koszulkę i zacząłem jechać swoim tempem, nie za ostro, ale tak, żeby czuć wiatr we włosach. Póki jeszcze mam w czym.
Pół kilometra do mety włączyłem dwójkę i odjechałem chłopakom. Jakieś sto metrów przed zaryzykowałem odwrócenie głowy i najbliższa postać była wyraźnie z tyłu, więc przez metę przetoczyłem się już bez dramatycznego sprintu i ciągnąc tlen jak rozpalony do czerwoności piec kaflowy.
Jakież było moje zdziwienie, jak okazało się, że Datasport widział jednak Darka, a przynajmniej jego chip sekundę przede mną. Mam zdjęcie na którym jest z pięć metrów za mną, a przy tej prędkości to prawie sekunda różnicy. Ale kto by się tam przejmował.
Przez tą hecę z odcinką straciłem minutę dwadzieścia do czasu z jesieni ’21. Wtedy czas był i tak słaby, bo po upadku na mazurskim totalnie spaliłem start: bo mnie zamroziło i nie byłem w stanie wystartować i jechać w tłumie. Teraz tematu nie ma, wszystko już przepracowane, ale zabrakło kondycji.
No i okazało się też, że warunki wyścigu, czyli pośpiech i słaba nawierzchnia są zaiste papierkiem lakmusowym i pokazują prawdę o mojej fantastycznej technice jazdy: że jak jest trudniej to znika i tyle się jedzie co w wątrobie. A potem się nie jedzie.
Oby się udało na wrzesień zrobić taką formę jak w ’21… Niby wiem co robić, ale brak mi wiary.
Jedno co fajnie wyszło, to Darek mówił, że spełniło się jego marzenie: zawsze chciał przejechać wyścig ze mną w pociągu. Kurczę, bardzo mi miło. Nie sądziłem, że to może się liczyć 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Panie @Tomcat, to wielka przyjemność była!
I choć może zabrzmi to dziwnie, to te 9 km zmęczyło mnie bardziej niż Cracovia Maraton. Start był za mocny, za mocny... Jak zobaczyłem, że Janno ucieka z Robertem, to rzuciłem się za nimi i ten początek razem z wiatrem mnie "ubił".
Powrót z Radziszowa, to już de facto przetrwać i dojechać do mety.
Życie toczy się dalej.
Po drodze był pierwszy mój klubowy obóz treningowy. Trafiło na tor Spartan we Wrocławiu. Sam obiekt miodzio. Obyśmy kiedyś mieli i my gdzieś w okolicy. Zdaje się powoli Sebu zaczyna temat popychać i wciąga do tego naszego Prezesa. Na razie mój wkład to użyczenie Sebu bluzy klubowej, żeby się z kolorami urzędnicy oswajali. 🙂
Jazda na torze z podniesionymi łukami to jest zupełnie inny sport. NIE DA SIĘ nigdy na czymś takim nie jeździć i od kopa wymiatać. Trzeba ogarnać i nie jest to szybkie. Podsumowując: na każdym łuku jedziesz pod górę i w dół. Duże koła nie pomagają. Na 110 jest dopiero odpowiednia dynamika. Na 125 muli jak... no bardzo muli.
Przekładanka na podniesionym łuku NIE JEST trudniejsza, ale spróbuj to wytłumaczyć głowie! Głowa twierdzi, że WSZYSCY ZGINIEMY i trzeba się do wrażenia przyzwyczajać powolutku, aby zaczęło wychodzić. W lewo przekładałem ok, w prawo chyba wcale, albo może jeden lub dwa łuki.
Jazda na torze jest super zarąbista, bo wiesz dokładnie, że nic tam nie leży. Można w ciemno cisnąć i nie bać się niewidzialnych kamyczków czy gałązków. Pierwszy trening skończyliśmy tuż przed 21.00 i było wtedy naprawdę niejasno, ale jasnoniebieski tor bardzo poprawia widoczność.
Cztery treningi: pt 20-21, sb 10-11, sb 18-19, nd 10-11. Jak widać tempo niewąskie i nie ma co liczyć na pełną regenerację. Dlatego pewnie włączyła mi się opcja oszczędnościowa i niestety nie schodziłem tak nisko jak bym mógł. Bo po jednym takim treningu nogi mogę zostawić w hotelu. A tutaj była perspektywa kolejnego i kolejnego i kolejnego treningu.\
I tak zmęczenie wylazło i na sam koniec jak robiliśmy próby czasowe na jedno kółko, ze startu lotnego i zatrzymanego, to wyszło mi tak dramatycznie źle, że to w ogóle poza skalą. Ale już miałem serdecznie dosyć. Nogi, plecy, a najbardziej głowa. Gdyby nie głowa, to reszta by pociągnęła. Głowa mówiła: dosyć!
Zapamiętam ten wyjazd bardzo dobrze i chętnie pojadę na kolejny, ale tak intensywna formuła jest dobra dla szybkoregenerujących się dzieciaków, a nie dla dorosłych. 😉
A po powrocie proza życia i wrażenie, że idzie mi coraz i coraz gorzej. Nie wie do końca o co chodzi. Czy wszystko to te nadmiarowe kilogramy?
Po którejś z kolei jeździe zdecydowałem się zejść z powrotem na 110, bo ewidentnie nie wykorzystuję możliwości 125, a są trudniejsze do ujeżdżenia.
No i wrażenie na 110 jest bardzo dobre. Lepsza kontrola. Prędkość teoretycznie taka sama, ale czuje, że jej utrzymanie wymaga trochę więcej. Więc jazda w pociągu pewnie w plecy.
Zapakowałem sobie transformery i będę mógł dzięki temu szybciutko zmieniać zestaw ze 110 na 125 i z powrotem.
Może spróbuję jak Viktor: trenować na 110, ścigać się na 125? 🙂
W niedzielę mamy 10k w Wieliczce. Dużo zakrętów. Co chwila pod górkę i z górki. Niedużo, ale zawsze.
To 125 czy 110?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Tak z ciekawości zapytam jakie masz szyny do tych kółek? Pytam konkretnie o długość i ilość kół.
@lotnik
Jak piszę: transformery TR-5. Szyna przyjmie 3x125 i 4x110.
Osobno mam TripleXy 3x125 13" oraz 4x110 13.2" - obydwie trzeciej generacji, ale transformer jest wystarczająco sztywny, a przekręcanie szyn to jest upierdliwość. Dużo sensowniej same kółka.
A nie jestem pewien, na jakich będę za chwilę chciał jeździć.
Powrót na 110 czuć dobrze. To przyjemne bardziej ogarniać. Ale utrzymanie prędkości będzie ewidentnie lepsze na 125, więc jeśli tylko jeździmy coś więcej niż kilometrówki, to 125 powinno być szybsze.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Puchar Skarbnika cz. II
Zawody organizowane przez Nasz Klub. Nasze. Lokalne. W Wieliczce. Dookoła placyku w centrum. Pętla 750m czy jakoś tak.
W zeszłym roku byłem tuż po Covidzie i czułem się słabo. Efekt to jakoś tak 21:30.
W tym roku nie byłem tuż po Covidzie i też czułem się słabo. Efekt to 22:52.
Wiedziałem, że nie jestem w formie i nie ma co się rozpędzać z oczekiwaniami, ale wiedziałem tez, że jak dobrze wystartuję to powinienem się utrzymać na tak krótkim dystansie w jakimś w miarę przyzwoitym pociągu. O ile dobrze wystartuję.
Ruszamy i najpierw się stykam szyną z kimś, co powoduje że się zawahałem, a od razu potem zostaję załatwiony przez gościa z tyłu, który literalnie przekłada nogę nad moją wystawioną w bok, blokuje mnie, ja się potykam, on mówi sorry i sp&*%dala do przodu. Efekt: przejeżdżam przez zakręt i blokuja mnie mikrusy do pasa, które wystartowały swoim tempem bliżej prawej strony.
Mentalnie wzruszam ramionami i rozglądam się kto jest w okolicy. W zasadzie już wszyscy z klubu chyba pojechali. Przede mną Dorota w niebieskim kostiumie. Dojeżdżam i mówię, że chociaż we Wrocławiu się nie udało, ale chyba dzisiaj pojeździmy. Ustawiam się przed nią żeby pociągnąć i jakoś przy drugim zakręcie mija nas Darek Szymski z klubu. Wychodzi, że to aktualnie mój bezpośredni rywal. Skawinę też jechaliśmy razem. No to podganiam do niego. Nie patrzę do tyłu, ale wiem, że Dorota potrafi się utrzymać. We Wrocławiu na jedynym przejechanym kółku trzymała się ładnie. Nie mogę tak całkiem się turlać, bo Darek jedzie na sto procent. Trzeba coś pociskać.
Jakoś tak na skręcie w kierunku mety, mija nas po wewnętrznej Maks. Ale mam po starcie tak rozwaloną psychę, a on ma wyraźnie większą prędkość jadąc po wewnętrznej, że nie przychodzi mi do głowy ruszyć za nim. Trzymam się Darka.
Po kółku daję Darkowi zmianę i trzymam półtora kółka. Potem znowu mu oddaję prowadzenie i wtedy zacznają się robić różne hocki klocki z dublowaniem nas przez szybsze pociągi. W pewnym momencie wyprzedził nas pociąg z Robertem, który spuchł dokładnie w momencie, kiedy wjechał przede mnie odcinając mnie od czoła. Musiałem go wyminąć i gonić. Troszkę mi tętno wzrosło, na za dwa zakręty dogoniłem.
Zakręt za metą brało się na największej prędkości, bo prosta z metą była lekko w dół i tam spokojnie pykały cztery dychy, a nawierznia była tak brudna od olejów i startej gumy, że koła się potrafiły ślizgać. Tylko kilka razy przejechałem ten zakręt ładną przekładanką, na elegancko załadowanych, ugiętych nogach. Raz pieknie pykło, bo udało się wziąć Darka, którego akurat znowu z powodu jakiegoś zamieszania goniłem, po wewnętrznej i jednoczesnie nabrać prędkości. To było przyjemne. Tak chciałbym cały czas jechać. Tylko... mi się nie chciało. Po co się jakoś bardzo sprężać i żyłować, skoro nie oznacza to jazdy w dobrym towarzystwie? To już wolę mniej ambitnie, a nie samotnie.
Za którymś razem na zakręcie w stronę mety, tam gdzie są wymalowane ukośne pasy chropowatą farbą, ktoś - nie wiem czy nie Robert, który odzyskał siły - wypchnał mnie z toru jazdy, tak że wyleciałem do zatoki parkingowej, oddzielonej taką nierówną kostką. Ale spoko się ogarnęło. Wo worries.
Przez to, że okrążenie jest takie krótkie kompletnie nie wiadomo ile już ich się przejechało. Głowa wariuje, GPS wariuje. 13 okrążeń to wychodzi jakieś 9,5km? Wszystkim się wydaje, że to za mało i jadą jedno więcej. Albo jeszcze więcej. Nie inaczej ja i Darek. Tylko, że ja finiszowałem w dobrym momencie, a on na tym dodatkowym. 🙂
Na koniec okazało się, że gdybym tylko dostrzegł, to Maks przyjechał pół minuty przed nami, nawet mniej. Spokojnie by się go dogoniło. Tylko musiałbym chcieć pocisnąć. Nie czułem potrzeby. Gdybym wiedział, widział że jest tam z przodu, to może być coś zaskoczyło. Włączyłby się tryb "zap&%#lania". Może.
Nie patrzyłem do tyłu więc nie wiedziałem, że jednak uciekliśmy Dorocie. No jeszcze nie tym razem, ale ona jeździ coraz szybciej, a ja coraz wolniej, więc w końcu się spotkamy na jakichś zawodach.
Koła 110 totalnie się sprawdziły. Co chwila skręty, przyspieszenia. 125 to pomyłka. Inna sprawa, że po wszystkim są brudne jak cholera od tego syfu na głównej ulicy.
Wychodzi, że przez problemy z formą, z wagą, z hormonami mentalnie również jestem w czarnej dziurze. Nawet się nie chce chcieć.
Na szczęście ciągle podoba mi się atmosfera wyścigów. Spotkania, rozmowy.
Kto by pomyślał, że aspekt towarzyski stanie się dla mnie kiedyś najważniejszy...
Cały czas powtarzam sobie, że już kiedyś byłem w tym miejscu i dałem radę wyjść wyżej. Ale wrócić wydaje się być... trudniejsze. Sam na siebie nakładam presję, żeby to zrobić. To nie pomaga.
Niby wiem wszystko.
Ale nic nie działa.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Jazda na tak małej pętli powoduje, że start jest kluczowy. Ktoś się ze mnie śmiał na starcie, że chyba ruszę po zewnętrznej od balonu, bo tak mnie grupa "wypchnęła" z toru startu...
Chwilę mi zajęło wrócenie i ogarnięcie się - de facto po wystartowaniu wszystkich. To spowodowało, że całkowicie nie miałem jasności, czy osoby, do których się zbliżam na różnych etapach... są przeze mnie doganiane, dublowane, a może to one mnie przed chwilą dopadły. Tak mocno na początku skoncentrowałem się na nadrobieniu strat z pierwszych sekund, tak mocno miałem w głowie średnie samopoczucie i wysiłek z półmaratonu z Bańskiej (dzień wcześniej + prawie 7 godzin w aucie za kierownicą), że te zawody były gdzieś obok mnie.
I na mecie... rozczarowanie. Zegarek pokazywał lepszy czas, średnia 26,9 km/h. Wyższa niż rok temu. Łączny czas - tak jak piszesz @tomcat - lepszy od Waszego "pociągu" około 30 sekund. Coś mi nie pasowało. Nie tyle mała różnica od Was, ile czas łączny.
Szybki kontakt z Wojtkiem K., który był akurat w biurze zawodów - źle zliczyło, dodając mi czas okrążenia rozjazdowego. Kończę finalnie z 20:56. Niby szybciej o koło 2:50 w porównaniu do zeszłego roku, ale ludzie robią postępy, dochodzą nowi. Miejsce w tabeli wyników praktycznie identyczne jak w 2022.
Mimo wszystko frajda potężna!
Niezależnie od Twojego zadowolenia z wyścigu albo jego braku, gratuluję! 🙂 Mogłeś ten dzień przesiedzieć na kanapie, a zrobiłeś coś dla siebie i wystartowałeś w zawodach 👍
Tak na marginesie gdyby kiedyś znowu skasowało Ci tekst:
Napisałam post po czym wylogowało mnie i skasowało treść. Poniżej jest "Podgląd, zmian, zapisz projekt" - mój się zapisał automatycznie i znalazłam kopię w "zmian".
"Energia podąża za uwagą"
Wysłany przez: @ania_09Niezależnie od Twojego zadowolenia z wyścigu albo jego braku, gratuluję! 🙂 Mogłeś ten dzień przesiedzieć na kanapie, a zrobiłeś coś dla siebie i wystartowałeś w zawodach 👍
Tak na marginesie gdyby kiedyś znowu skasowało Ci tekst:
Napisałam post po czym wylogowało mnie i skasowało treść. Poniżej jest "Podgląd, zmian, zapisz projekt" - mój się zapisał automatycznie i znalazłam kopię w "zmian".
Dzieki Aniu. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wczoraj zgromadziło nas się trzech wkurzonych po Wieliczce na spontanicznym treningu na Kopance. Każdy z nas miał sobie coś do zarzucenia i nie był zadowolony, nie tyle nawet z wyniku, co ze sposobu przejechania dystansu.
No to do podstaw.
A podstawy to NISKA pozycja. Tak niska, że uda wyją cicho od początku. Trzeba je przekonać, że to może być normalne. Kurka, jak?! Nieważne...
No i odpuszczamy sobie zewnętrzną krawędź i staramy wycisnąć ile się da z klasycznego przeniesienia masy w technice łyżwiarskiej. Czyli dociskamy ciężarem ciała z zamachu po kroku. Jak dobrze się zrobi to samo jedzie. Ale jak zrobisz niedobrze, to kicha jest, a nie napęd. Musi być praktycznie idealnie.
Od jakiegoś czasu chodziłem dookoła tej techniki, teraz już widze, że nie ma wyjścia, trzeba ogarnąć. Sprowadza się do tego, że zamiast pchasz, to jedziesz na bardzo mocno ugiętej nodze, czyli mięśnie pracują izometrycznie, a nie ekscentrycznie.
Efekt: uda wyją, core wyje, ale plecy dużo dużo mniej obrywają.
Napęd: jest, ale nie jakisz oszałamiający. Trzeba ćwiczyć. Jak starałem się jechać 100% z balansu/zamachu ciałem/transferu wagi/jakkolwiek to nazwać to chłopaki mi odjeżdżali.
Dużo ćwiczeń czeka. Ale to już jest chyba to. To dlatego czołówka potrafi jechać z uśmiechem 36 km/h plus. Bo nie pchają z całej siły nogami, tylko to trzymają, samo jedzie, a oni tylko ewentualnie dociskają.
No i oczywiście dopychanie piętą. Czysty powerbox albo sorry no bonus.
Lubię się uczyć, nawet jeśli to czego się uczę jest trudne. Większa radocha jak się opanuje.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Znajdź różnice:
1. Cymes powerbox:
2. Luzackie turlanie:
Ten kąt odpychającej nogi to jest właśnie skrzynia biegów/przerzutka na rolkach.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Czasem treningowo schodzę bardzo nisko na nogach i mocno je uginam w kolanach. Do tego dupa też nisko. Pozycja jest bardzo niska i przyznam, że nawet fajnie się tak jedzie. Tylko że sił nie starcza by tak jechać non stop. Plecy nie bolą, ale nogi tak. Jak się potrenuje nogi, to może być to całkiem przyjemne.
Wysłany przez: @andreeeCzasem treningowo schodzę bardzo nisko na nogach i mocno je uginam w kolanach. Do tego dupa też nisko. Pozycja jest bardzo niska i przyznam, że nawet fajnie się tak jedzie. Tylko że sił nie starcza by tak jechać non stop. Plecy nie bolą, ale nogi tak. Jak się potrenuje nogi, to może być to całkiem przyjemne.
Bardzo prawidłowo!
Normalnie nie trzeba bardzo długo jechać w ten sposób, jeśli można się podpiąć pod kogoś. Ale jeśli jest on dużo szybszy od nas, to nawet w pociągu trzeba jechać poprawnie, technicznie i nisko.
Jazda w pociągu jest nudna tylko wtedy, gdy jest on za wolny. Jeśli jest ok, to znaczy na 100-105% Twoich możliwości, to można to nazwać w każdy sposób, ale nie nudny. Absolutnie.
Utrzymanie się w pociągu, który jest za szybki jest na dłuższym dystansie mrzonką. Zawsze się znajdzie coś co wybije Cię z rytmu, odsunie na 2-3 metry od poprzedzającego i trzeba gonić. Jeśli nie można dojść w kilka kroków to w zasadzie po zupie: za chwilę nogi będą spompowane, technika w kosz, a potem to już równia pochyła...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
-
Zawody rolkowe 2025
3 tygodnie temu
-
Zawody rolkowe 2023
3 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2024
11 miesięcy temu
-
Kicking Asphalt 2022
2 lata temu
Ostatni post: Zawody rolkowe 2025 Najnowszy użytkownik: clementcatts07 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte