Kilometry w mieście 2020 - cz 2
Tworzę nowy temat, bo mi się "grafika" w starym rozjechała i chyba nikt nie ma pomysłu jak pomóc :(, a sam fakt mnie mocno denerwuje ;).
Jak coś link do pierwszej części "kilometrów": https://narolkach.pl/forum/maratony/kilometry-w-miescie-2020/paged/16/#post-77893
Sworne Race 2020 - SRB Cross skate race (nartorolki terenowe) – 30km – 2020-08-16
1) Wstęp
Jak wiecie udział w swoich pierwszych zawodach nartorolkowych miałem wpisany w cel roczny na 2020. Cel miał być zaliczony już w kwietniu na 10km w zawodach w Grodzisku Mazowieckim. Niestety COVID pokrzyżował plany. Zawody w Grodzisku przeniesione na październik, a w związku z „drugą falą” i dziwnymi podziałami Polski na żółte i czerwone strefy, nie wiadomo co w październiku będzie.
Stąd pomału zaczął kiełkować pomysł zawodów w Swornychgaciach. Myślałem o tych zawodach już w 2019r, po tym jak zainteresowałem się nartorolkami.
Niestety w moim przypadku geografia i położenia Borów Tucholskich mocno przemawiają na niekorzyść wydarzenia. Ponadto Sworne zwykle pokrywało się z Maratonem im. Lecha Wałęsy w Gdańsku, dlatego wyścig sam skazywał się na porażkę i moją nieobecność.
Tu paradoksalnie COVID przyszedł z pomocą ;). Odwołanie praktycznie wszystkich wydarzeń rolkowych, sprawiło, że te nieodwołane eventy zaczęły zyskiwać na atrakcyjności. Geografia też się poprawiła, bo w tydzień 8-16 sierpnia spędzałem z rodziną nad morzem koło Jastrzębiej Góry. Czyli zamiast 400km z okładem do pokonania zostało 150. Da się ogarnąć w jeden dzień – zamiast cało-weekendowego wypadu.
Ostateczna decyzja zapada w środę 12 sierpnia, po upewnieniu, że rodzina zaakceptuje utratę jednego dnia plażowania i pojedzie ze mną do Swornychgaci.
2) Logistyka
Biuro zawodów czynne 9:30-10:00. Trasa jakieś 2,5h. Chcę być na 9:30, trzeba doliczyć zapas, ale nie ma co szaleć, bo to w końcu wakacje. Staje na 15 minutach. Stąd planowany wyjazd o 6:45, czyli pobudka 5:45. Cały sprzęt zapakowany poprzedniego wieczoru. Kijki rozłożone do 170cm, obklejone zestawem prawdziwego inżyniera (szara taśma naprawcza), bo jeden lubi „spadać” w takcie jazdy. Oznacza to ni mniej ni więcej, że nie mieszczą mi się w trumnie na dachu, a jedyny sposób włożenia ich do bagażnika to po skosie od dna do podsufitki (nie ma szans, żeby jeździć z rozłożonymi i pełnym bagażnikiem) . Dmuchnięte w oponki do 7,5 bara – noce już zimne (8-9stopni) więc nie ma szans, żeby sobie wybuchły w nagrzanym samochodzie.
Dzieciaki wstają bez marudzenia, czym bardzo mnie zaskakują. Obfita jajecznica zamiast zwyczajowych płatków też wciągnięta bez zająknięcia. Kanapki, kawka do termosu na drogę, koniec końców i tak mamy poślizg i ruszamy dopiero o 7.
Trasa bez większych niespodzianek. Może poza jednym zakazem ruchu „nie dotyczy pracowników Czegoś-Tam-Czegoś, właścicieli rolnych i mieszkańców Bla-Bla”. Stop. Szybkie spojrzenie na alternatywy na GPS. Brak sensownych w obrębie 20km nadał mi natychmiastowy status rolnika ;). Poruszaliśmy się głównie drogami wojewódzkimi z małym wycinkiem drogi krajowej koło Lęborka. Ewidentnie Kaszubi mają inne wyobrażenie na temat drogi wojewódzkiej niż ci na Mazowszu ;).
Dojeżdżamy 9:15, parking praktycznie zastawiony, skręcam i parkuję nieco dalej na tyłach leśniczówki. Krótki spacer do biura zawodów. Po drodze spotykam ekipę z Towarzystwa Narciarskiego Biegówki (TNB). Witamy się i na wstępie mówią „właśnie mieliśmy startować”. No, ale zaraz, przecież nasz start miał być o 10:30. Problem w tym, że dzień przed przełożyli na 9:30 – info było tylko w sobotnim biurze zawodów. Grubo.
Już trochę nerwowo odbieram pakiet. Jest 9:31. Na wstępie słyszę „znalazł się zaginiony pan Gruszka”. Miło ;). Kontem ucha słyszę, że terenówki wracają do starego harmonogramu i startują 10:30. Z jednej strony fajnie, że nie pojechali beze mnie, z drugiej jakoś tak słabo.
Z pakietem wracam do auta. Przypinam nr, zakładam ochraniacze, kask i narty. Ola z dzieciakami została na polance przy biurze, więc przypada jeszcze funkcja tragarza 😉 – aparat, woda i przekąski dla kibiców. Mijam Panią Jagódkę, która już z oddali krzyczy „cześć Kubuś” – serce rośnie. Przemiła osoba, którą poznałem na ultramaraton140.pl w Wejherowie podczas zawodów na 200km. Nie spodziewałem się, że mnie zapamiętała, mimo, że to m.in. dzięki niej powstała w mojej głowie myśl „a może by tak w nartorolki”. Sport tworzą ludzie…
Przed biurem spotykam resztę ekipy z TNB, czym stwarzam lekką konsternację – nie dalej jak miesiąc temu na walnym stowarzyszenia zarzekałem się, że mnie nie będzie. Życie – plany się zmieniają ;).
45 minut do startu. Kursuję sobie między rodziną a „Skike’owcami”. Jest bardzo miło. Część się dziwi, czy dam radę na kołach 150mm na odcinku leśnym. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co mnie czeka i z uśmiechem odpowiadałem, że najwyżej przejdę. Tu dwa słowa wyjaśnienia. Nartorolki terenowe mają „2 kategorie jakościowe” (sam je wymyśliłem, żeby nie było). Jedno to jest ruchoma pięta. Drugie to wielkość koła – 150mm lub 200mm. 200 są również szersze i o wiele stabilniejsze. W Sworne szystko co nie miało ruchomej i nie było na 200mm, z góry skazane było na katusze ;).
3) Wyścig
15 minut do startu, zaczyna się nawoływanie organizatorów, żeby terenowi się przygotowywali. Zapraszają na start i po odbiór chipów. Tu sytuacja dla mnie mega dziwna. Chipów nie było w pakiecie startowym, pani założyła mi go sama na nogę przed startem. U nas („łyżwo” rolki) sytuacja nie do pomyślenia, widać każde zawody rządzą się swoimi prawami.
Mieliśmy startować 10:30. 10:26 ktoś zaczyna odliczanie, i to z komunikatem odliczamy od 5. Wszystko spowodowane tym, że równolegle odbywały się Mistrzostwa Polski w stylu łyżwowym dla amatorów. Chodziło o to, żeby nikomu nic nie blokować. Z „tłumu” (20 osób) Skikowców dobiega „nie k***, nie zgadzam się, zakładam rękawiczki” – możliwe, że słowa były inne, ale wydźwięk dokładnie taki ;). Zgadzam się z głosem w 100% - to już drugi raz kiedy organizatorzy podpadają mi tego dnia. Drugi raz coś na „łapu-capu”. Koniec końców wszyscy się ogarnęli i jakoś wystartowaliśmy, przez nerwową atmosferę nawet nie wiem czy o czasie, czy przed czasem.
Ruszamy. Pierwsze metry pokazują, że ekipa z TNB ładnie przepracowała sezon. Na wycieczce, na której byłem, nie dawali odczuć, że jestem „nowy”, podobnie było na zajęciach z Aktywnego Warszawiaka. Tu „poszli” i tyle ich było widać. Jakieś sylwetki majaczyły jeszcze w oddali przez 1,5-2km, a potem zostałem sam.
Pierwsze 8,5km to asfalt. Było fajnie mimo, że samotnie. Zajęcia Aktywnego Warszawiaka mega dużo dały, w pewnym momencie na zjeździe pojawiła się myśl, ale zap***. Patrzę na zegarek a tam coś koło 29km/h. Pamiętam swoją samotną wyprawę na początku sezonu gdzie 18km/h robiło „strach i destabilizację”. Także Pati zrobiłaś robotę ;).
Jak to mówią, wszystko co dobre, szybko się kończy. Skończył się i asfalt. Mały kamienisty podjazd, potem „szutrowa droga”, która dla mnie była męczarnią. Oczywiście pojawiają się myśli- to co jest w lesie, skoro tu się jechać nie da, a wszyscy lasem straszyli.
11km i w końcu pętla (jedna z trzech) leśna. Moje „śmiechy” ze startu, stają się rzeczywistością. Większość czasu „człapo-idę”. Zaliczam pierwszy dublet, żartujemy że jest mega trudno… Dla mnie chyba bardziej, skoro człowiek wyprzedza mnie bez zadyszki. Drugi dublet. Zawodnik znowu „z***” (bo inaczej nie można tego określić 😉 ), do tego rzuca uwagę, że „zawsze możemy się na rolki zamienić” – patrzę na jego, leci na 150mm tak jak ja, tyle że chyba pięty ma nieruchome. Szacun, dla kondycji i umiejętności.
W końcu koniec leśnych podjazdów. Wchodzę na płaską i leci trzeci dublet. Leśna droga. Z lewej piasek, z prawej piasek. Jadę środkiem po „kępach trawy”. Słysząc ściganta za mną, ustępuję miejsca schodząc na piasek, czym wywołuję lekka konsternację. Podziękowania, które kwituję, że ja na tym wyścigu jestem na ukończenie, a nie dla miejsca. W nagrodę (mimowolny) pokaz co to jest „krok biegówkowy” na nartorolkach terenowych. Wszędzie tam, gdzie ja się zapadałem kolega leciał jak po maśle, mimo że był postury (nikogo nie obrażając) o wiele bardziej słusznej niż moja. Próbowałem imitować ruchy, ale nie da się nauczyć nowego kroku w 2 minuty, zwłaszcza na zmęczeniu i podczas wyścigu. Zostało mi „człapanie”
W końcu wyprzedza mnie Aneta z TNB, ścigana przez Pana Andrzeja i chwile potem Ania B również z TNB.
Kończymy pierwszą pętlę (tzn ja, bo wszyscy co mnie śmignęli to już drugą). Znowu trudne leśne, ścieżki. Kolejny dublet, tym razem młody uczestnik – „ultramaratończyk”. Śmiejemy się, że ten las to jednak masakra, różnica prędkości jest na tyle mała, że przez chwilę możemy pogadać. Dla niego nartorolki to odskocznia, biega głównie „ultra” w trudnym terenie, ale na nartorolkach pierwszy raz się z czymś takim zmaga.
Śmiechy-chichy. Podjeżdżam 2 raz pod jedną z dwóch leśnych górek. Na szczycie widzę Anetę z Anią B. Stoją, Aneta z telefonem przy uchu. Z dołu wygląda jakby coś się stało ze sprzętem. W połowie górki, dostrzegam nartorolki leżące między nimi. Pan Andrzej się przewrócił. „Ultra” dojeżdża pierwszy. Zdejmuje sprzęt. Kiedy jestem przy nich również zdejmuję te „narto-gówna”, w których nawet nie da się uklęknąć. Sekundy lecą. Aneta już dzwoni po pomoc. Dojeżdża do nas 3 osoba. Podejmujemy akcję reanimacyjną. Na szczęście „trzeci” był kiedyś ratownikiem WOPR. Mówi co mamy robić. Jest chu*jnia. Niewiele pamiętam w pierwszych minut. Działam na rozkaz. WOPR-owicz dmucha, my z „ultra” na zmianę robimy masaż serca. Podjeżdżają kolejni. Następny - kolejny były „WOPR-owicz” i przyjaciel Pana Andrzeja. Mówią co robić. Nawet nie wiem, kiedy się wycofuję. Po co ktoś ma mi mówić, wyżej/niżej, mocniej/słabiej, „licz na głos”, skoro ogarniają lepiej ode mnie. Na chwilę staję z boku, a potem zaczynam ogarniać rozwalony wszędzie sprzęt i zrzucam go ze ścieżki. W końcu za chwilę przyjedzie pomoc. Ratownicy pojawiają się po 12 minutach.
12 je***ch minut . Życie to nie jest film. Nieprzytomny nie zaskakuje po 2 wdechach i po kilku uciśnięciach klatki. Kiedy wszystkim wydaje się, że „zaskoczyło”, to „życie” urywa się we wpół wdechu lub wpół wydechu. No k***.
Sytuacja „stabilizuje się”, gry ratownicy podłączają defibrylator i podają butlę z tlenem. Karetka ma problem z dojazdem (w końcu środek lasu). W końcu pojawiają się przy eskorcie organizatorów po kolejnych 10-15 minutach.
W końcu sytuacja ustabilizowana na tyle, że udaje się przenieść Pana Andrzeja do karetki. Ratownicy dziękują za podjętą akcję. Moja jedyna myśl, mówi „nie chciałem tu być”. Nie życzę nikomu, żeby znalazł się z jednej albo co gorsza z drugiej strony. Najgorsza jest świadomość, że gdyby nie ci następni, lepiej wyszkoleni, bardziej zdeterminowani, to fakt, że Pana Andrzeja pewnie nie udałoby się uratować. Najgorszych 12 minut mojego życia. 12 minut, w których ja się poddałem i wysiadłem, na szczęście w pobliżu byli inni. Fuck!
Po odjeździe karateki organizator mówi, że w takiej sytuacji anulujemy wyścig i kto chce może się z nim zabrać. Na propozycję decyduje się chyba tylko przyjaciel Pana Andrzeja. Przed nim jeszcze telefony do rodziny. Reszta robi honorowy przejazd do mety. „Wyścig”, zamienia się w Skike’ową wycieczkę. Nikt nie chce nikogo zostawić, nastroje raczej grobowe, czekamy na ostatniego. Tak wracamy do mety robiąc postoje co 2-3km. Był plan żeby wjechać „wszyscy razem” na metę. Plan spalił na panewce, bo znowu przeszkadzalibyśmy biorącym udział w drugiej turze Mistrzostw Polski dla Amatorów.
4) Wnioski
Dziś zwyczajowych wniosków z wyścigu nie będzie, bo nie mam ich siły pisać. Za dużo mnie to kosztuje. Może jutro a może nigdy. Life. Na koniec napiszę tylko, że z informacji, które posiadam (na wczoraj) u Pana Andrzeja udało się ustabilizować funkcje życiowe. Nic więcej nie wiem.
Dobra, w międzyczasie usunąłem kilka ostatnich postów w starym wątku, które się 'wysypały' i wygląda, że już tam jest ok (mam skopiowaną treść jakbyś chciał to mail na kontakt@)
Proponuję tam powrócić a ten nowy wątek usunę.
ps. jeśli piszecie coś dłuższego to sugeruję kopiować treść od siebie z notatnika/Worda. Czasem wystarczy, że strona wyloguję i wszystko co w edycji znika.
Swornerace 2020 - wnioski
a) Organizacja: najpierw temacie wiadomym. Zrewidowały się trochę moje poglądy co do zawodów w ciężkich warunkach, na łonie przyrody i końcu niczego. 12 minut oczekiwania na ratowników i ponad 20 na karetkę, to trochę dużo. Nie chcę zarzucać tu nic organizatorom - wierzę, że dochowali wszelkich możliwych standardów, dopełnili wymaganych formalności itp., ale czasy trochę przerażają. Zawody "po środku niczego" trochę straciły w moich oczach na atrakcyjności. Dotyczy to zarówno nartorolek jak i biegów. Rolek nie uwzględniam, bo my jednak potrzebujemy asfaltu ;).
b) Organizacja "2": mały chaos. Próba przesunięcia startu na godzinę wcześniej bez jawnych i ogólnodostępnych komunikatów. Informacja o anulowaniu zawodów po odjeździe karetki oraz późniejsza klasyfikacja i przyznawanie miejsc. Sytuacja trochę przerosła organizatorów, ewidentnie sobie nie poradzili.
c) Pakiet. Moja wina bo nie sprawdziłem w regulaminie. W "startowym" numer i maseczka anty-COVID. Brak medalu pamiątkowego za ukończenie. Trochę mało jak na 100PLN. Zawody rolkowe przyzwyczaiły mnie do trochę bogatszych pakietów. Za to wieczorem była impreza integracyjna - mnie na niej nie było, ale może na nią poszły "środki".
d) Zawody nartorolkowe chyba trochę nie moja bajka. Co innego wycieczki na Skike, co innego reżim wyścigowy. Popróbuję trochę z krótszymi dystansami i mniej hardcorowymi trasami. Może to da większy fun. Tu moje wrażenie są średnie... Do Swornych już pewnie nie wrócę.
e) Cel na jesień-zimę: odbyć kurs z pierwszej pomocy, z zabawą na fantomach. Mam nadzieję, już nigdy nie doświadczyć podobnych sytuacji, ale wiedza nie zaszkodzi.
Wczorajsze 40km z okładem (rozbite na 3 sesje) przypomniały mi, że od 100km łożyska krzyczą za serwisem.
Dzisiaj w końcu się za to wziąłem oczywiście w wersji "na szybko", czyli tylko dołożyłem gęstego smaru i jest gites :).
Co innego mnie zaskoczyło. Moje spinnery mają już średnio 101,41mm. I żaden hub nie jest pęknięty. Co oznacza, że zrobię na nich kolejne set km. Wymienię gdy zjadę do 100mm, albo gdy huby jednak pękną.
Jakby nie było, już teraz mogę powiedzieć, że Spinnery 88A mają najlepszy stosunek jakości do ceny :). No i 88A to one nie mają, ale to pomijalne 😛
I Halowe Zawody Sportowe we Wrotkarstwie o puchar Wójta Gminy Gostynin
1) Logistyka
Gostynin. 175km od Warszawy z genialnym połączeniem: autostrada A2/A1 . Nie można było nie skorzystać. Pierwsze Halowe Zawody w Gostyninie, a zarazem nasze pierwsze halowe zawody (ja i Grześ).
Pobudka rano, bo 1h 40min to zarazem blisko i daleko. Start zawodów o 10:00, ale biuro do 9:30. Standardowa kalkulacja czasowa i wychodzi, że musimy wyjechać najpóźniej o 7:15. Niedziela, w dalszym ciągu wakacje: ble, no bleeee….. ;).
Trasa bez niespodzianek. Pod halą sportową meldujemy się parę minut po 9:00. Odbiór pakietów bardzo sprawny. Udajemy się do szatni, po chwili wracam do biura z informacją, że nie mam numerów. Okazuje się, że nikt nie ma… Skoro tak - to ja nie mam pytań.
Pakiety bardzo bogate. Woda, izotonik, Pringlesy, długopis i notatnik + ulotki. U Grzesia dodatkowo kredki i maskotka. No i wiadomo medal okolicznościowy „na mecie”. A to wszystko za 25PLN. Wow, no po prostu wow!
Przebrani w rolki, kręcimy się po korytarzu. Moja kategoria wywołana na rozgrzewkę. Wjeżdżam na halę i... Nie bangla, no normalnie nie bangla - rolki jak przyklejone. Czułem się jak na SUV’ach czy też moich nartorolkach.
Powierzchnia hali wyłożona „czymś gumowy”, co dodatkowo nieznacznie uginało się pod moim ciężarem, „oklejając” kółka jak głupie. Każde odepchnięcie było siłowe, każdy błąd techniczny kosztował spowolnienie. A ja przecież nie jeżdżę technicznie. Od zawsze walczyłem siłowo, no ale nie aż tak siłowo ;).
Mój czas się kończy i roczniki Grzesia zaczynają drugi rozgrzewkowy przejazd. Pierwszy mu przepadł, bo jeszcze byliśmy na parkingu. Wysyłam Grzesia na hale i mówię, żeby się nie zdziwił bo ciężko się jeździ. Przyznaje mi rację, ale podłoże zdaje się nie trzymać go tak bardzo jak mnie. Widać waga robi swoje. Podczas mojego drugiego przejazdu postanawiam zaatakować nieco ostrzej. Pikawa rozbuchana, że mało z klaty nie wyskoczy, a ja nie mam siły już po 4 kółkach. No tak to by było na tyle, jeśli chodzi „o walkę”.
2) Wyścig
Zawodników niecałe 100 osób, co w rozbiciu na sześć kategorii wiekowych w większości wypadków daje eliminacje, które od razu są półfinałem. Oczywiście od tej reguły są jakieś wyjątki: jacyś chłopcy starsi od Grzesia od razu mają finał. Jakieś dziewczynki zaczynają od ćwierć finałów. Biegi od 3 do 5 osób, 2 pierwsze osoby przechodzą wyżej, tak, żeby w finale znalazło się 4 startujących.
Zarówno w mojej jak i w Grzesia kategorii wiekowej po 7 osób. Grześ rozlosowany z trzema oponentami, ja z 2.
Czas na start Grzesia. O miejscu startowym (wewnętrzna/zewnętrzna) decyduje numer na wylosowanej piłeczce golfowej. Nawet nie wiem, gdzie Grzesia umiejscowiło. Start. Chłopaki idą jak burza, Grześ wysuwa się na prowadzenie, kolega dosłownie sapie mu za plecami. Na szczęście to tylko 3 okrążenia, na których Grześ nie daje się wyprzedzić. Eliminacje w swojej grupie kończy na pierwszym miejscu. Dla mnie mega zaskoczenie. Gratuluję synowi, tłumaczę zawiłości systemu „eliminacji, półfinałów i finałów” i koniec końców podsumowuję, że jeśli pojedzie identycznie w swoim finale (przed chłopcem, którego właśnie wyprzedził) to ma swój wymarzony puchar, czym wywołuję mega uśmiech na twarzy.
Tu dwa słowa wyjaśnienia. Grześ już kilkukrotnie stał na pudle, w nagrodę dostawał medale, statuetki, tabliczki, no ale nie puchary… Jeden puchar ma, ale z biegów, więc się nie liczy – no i on jest mały, więc się nie liczy podwójnie ;).
Czas na przerwę. Lecą inne kategorie (finały później, żeby każdy mógł odpocząć). Chwila dla Anieli i Tadzia. W końcu czas na „mastersów”. Specjalnie napisane w cudzysłowach bo nasza kategoria zaczyna się od rocznika 2003. Pierwszy bieg to takie nazwiska jak Mateusz Solga (Plich Wyścig) czy Mateusz Chojnacki (UKS Z-T). W końcu mój start. Jadę razem z Łukaszem Flejszerem (organizator zawodów, UKS Z-T, finalnie 1 miejsce) i Rafałem Gawłem (UKS Z-T, finalnie 3 miejsce). Już pierwsze metry pokazują „z czym do ludu”. Ale nie odpuszczam, ma być dobra zabawa, ale można wyznaczyć sobie też cel. A cel był prosty – nie dać się zdublować dwa razy (bo, że mnie zdublują raz rozumiało się samo przez się 😉 ). Cel cudem udaje się zrealizować. W swoich oczach jestem wielki :D.
W końcu finał w kategorii Grzesia. Tuż po starcie mocno zarysowany podział na walkę o 1 i 2 miejsce (dwaj zawodnicy UKS Z-T) oraz 3 i 4 miejsce. Z jednej strony jestem spokojny – bo Grześ już raz przeciwnika ograł, z drugiej mały błąd i… Z resztą emocje z pewnością mi się udzieliły, bo na pierwszym kółku przez chwilę filmuję podłogę, a nie zawodników. Grześ przyjeżdża 3. Ma swój wymarzony puchar.
W końcu koniec sesji speed. Początek blade-cross. Tu zamiast 6 kategorii wiekowych tylko 2. Grześ jest w „2009 i młodsi” ja w „2008 i starci”. Tor bardziej speed- niż blade-cross. Większość przeszkód da się wyminąć na pełnej prędkości, tyle, że slalomem. Do tego dochodzi jedna tyczka (przejazd pod) i jeden wałek (skok).
Grześ w eliminacjach trafia na same starsze dzieciaki. Stąd w sumie zamiecione na starcie. Przyjeżdża ostatni bez zaskoczeń.
Mój start to odwrotność. Jestem najstarszy (zarazem wagowo w stosunku do dzieciaków jakieś 3:1) . Start i już przed pierwszą przeszkodą widzę, że jesteśmy na kolizyjnym z Alą M. z Rollschool. Przyhamowuję i odpuszczam. Wagowo bym wygrał, ale przecież nie o to chodzi, żeby komukolwiek stała się krzywda. Skoro start nie poszedł, to już potem tylko się wlekę za dzieciakami. W efekcie na 3 kółku słyszę głos spikera „Panie Jakubie, nie odpuszczamy, nie odpuszczamy, walczymy do końca jakby to mistrzostwa świata były”. Nieznacznie przyśpieszam, żeby nie było, że się poddałem ;).
3) Wnioski
a) Podłoże mnie mocno zaskoczyło. Następne Halowe w Gostyninie to z pewnością układ 4x (zamiast 3x), żeby rozłożyć siłę nacisku na więcej punktów. Jednocześnie śmiem twierdzić, że średnica kółek nie ma tam najmniejszego znaczenia (praktycznie brak prostych) stąd pewnie pójdzie w układ 4x84 albo 4x90.
b) No właśnie „następne” – spodobało się. Raz, że jest inaczej. Dwa, że to zupełnie inny dynamizm niż przy wyścigach ulicznych. Tu cały czas coś się dzieje. Starty jeden po drugim.
c) Uliczne dalej mają przewagę (z punktu widzenia uczestnika), więc jeżeli będzie jakikolwiek konflikt terminowy to wiadomo, co wygra.
d) Komfortowy dojazd do Gostynina pewnie zrobi ze mnie stałego bywalca – o ile będą następne zawody.
Tomcat pytałeś gdzieś o wielkość toru/hali w Gostyninie. No więc mały. Galeria powinna dać jako taki obraz.
Podobny rozmiar jak sala w Kłaju, ale pewności mieć nie mogę. Pewnie między 30, a 40 metrów prosta i łuk o promieniu między 12, a 16 metrów. Jakoś tak?
Patrząc na matę to też wygląda trochę jak to tworzywo po którym jeździmy w Kłaju. Nigdy jednak nie uważałem go za jakoś wyjątkowo spowalniające, więc albo jesteś nieprzywykły, albo to jednak jest inne rozwiązanie.
Jednak biorąc pod uwagę albo miękkie i przyczepne podłoże, albo twarde i śliskie, to wybieram to pierwsze. Na prędkości polecieć w ścianę/bramki/drabinki żaden problem i można sobie zrobić kuku. Lepiej trochę musieć mocniej pchać.
No i cóż... Jazda w takim miejscu ma swoją specyfikę. Na początku tego kompletnie nie rozumiałem.
1. To że nie ma wiatru nie znaczy, że można jeździć na badyla. Nie.
2. Prosta nie służy do napędzania tylko do ustawienia się przed następnym łukiem. To są może dwa kroki i wchodzisz.
3. W łuku trzeba być jak najniżej (jeszcze niżej) i jak najdłużej pchać LEWĄ nogą. Trzeba uważać na LEWĄ nogę. Prawa sobie poradzi.
4. Jak ktoś nie ogarnia do końca łuków, to albo nie jedzie na sto procent, albo ląduje wprasowany w drabinki. Zawsze wybierałem bramkę nr A i aż żal jak mnie hurtowo dublowali...
Podsumowując: to jest zupełnie inny rodzaj jazdy na rolkach 🙂
Doszczegóławiając: jeszcze bardziej siłowy i bardziej techniczny. 😆
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatNigdy jednak nie uważałem go za jakoś wyjątkowo spowalniające, więc albo jesteś nieprzywykły, albo to jednak jest inne rozwiązanie.
W takim razie to inne rozwiązanie. Na korytarzu sali (wyłożony gumolitem/linoleum) śmigało się super. Jak tylko człowiek wjechał na teren hali, to trzeba było w odepchniecią wkładać o wiele więcej siły. No i zaraz chamowało. Dla mnie dokładnie uczucie jak się po twardym jedzie w SUV/nartorolkach terenowych, tyle tylko ze to podłoże jest miękkie, nie kółka.
Ogólnopolskie zawody dla dzieci we wrotkarskie szybkim „Dzieciaki na Medal” w Tomaszowie Lubelskim – 30.08.2020.
1) Wstęp
Człowiek jest sobie na urlopie. Tym razem w Zamościu, do tego z rodzinnym zestawem rolek – a to tylko dlatego, że nie chciało mi się truny z dachu demontować, więc zapakowaliśmy rolki, żeby jej pustej nie wozić.
W środę wieczór FB sugeuje mi imprezę, którą moge być zainteresowany. Zawody w Tomaszowie na niedzielę. Szybka rozmowa z Olą, bo w końcu ryzykujemy tylko późniejszym powrotem do domu, bez utraty dnia urlopowego jak było w przypadku Swornych.
Jest decyzja. Jedziemy 😉
Zapisy przez e-mail, albo na godzinę przed startem. Trochę to komplikuje, bo przy zawodach rolkowych jako klub dzieciaków podaje Rollschool. Wiem z kolei, że Rollschool właśnie ma swój obóz w Tomaszowie, ale nie wiem kiedy wyjeżdzają (czytać czy zostają na niedzielnych zawodach czy nie). Z jednej strony mógłbym po prostu wystałać dane moje i moich dzieciaków z drugiej w przypadku zapisów via e-mail /telefon/sms standardem jest pytanie „czy ktoś z Rollschool jeszcze będzie”. Stąd i tak muszę odezwać się do Michała.
Tu dowiaduję się, że Rollschool owszem na zawody się wybiera i Michał może nas wszystkich dopisać. Cool – czyli nie ma odwrotu ;).
W sobotę około 23:00 okazuje się, że nie ma mnie na liście startowej. Dzieciaki są, ale mnie brak. Za późno, żeby zacząć to wyjaśniać przez telefon u kogokolwiek. Zostaje pojawić się przed 9 na miejscu.
2) Logistyka
Wczesna pobudka bo około 6:00. Trzeba było dopakowac rzeczy, których nie ogarneliśmy wieczorem. Wyjeżdzamy punkt 8:00, meludjąc się w Tomaszowie przed 9. Lecę szukać biura zawodów. To pierwszy zonk. Odruchow wchodzę do pierwszego budynków (basen?) przy parkingu kompleksu sportowego i pytam o biuro zawodów. Panie na mnie patrzą jak na jakiegoś dziwoląga. Jedna jeszcze mówi, że dzisiaj przecież niedziela, więc biuro zamknięte. A ja odruchowo pytam, że jak może być zamknięte jak dzisiaj zawody... Po kilku sekundach olśnienie – ewidętnie prawa ręka nie wie, co robi lewa mimo, że to ten sam kompleks sportowy. Grzecznie wychodzę i idę szukać biura na własną rękę.
W końcu się udaje. Z minimalnymi problemami, bo nigdzie nie ma kartki „Biuro”. A jedni odsyłają do drugich. W końcu trafiam na kogo trzeba, informuję, że chciałbym się dopisać. Pani słysząc moje nazwisko pyta – „to Pan jeszcze nie zapisany?”, na co mówię, że miał mnie zapisać Rollschool, ale na liście mnie nie ma, wiec coś ewidętnie poszło nie tak.
W efekcie dostaje nr a Pani dopisuje mnie do magicznej kartki.
Lecę po rodzinę, ktora zostałą w samochodzie. Wracamy na tor już z całym sprzętem. Po drodze mijam Michała z Rollschool i pytam czemu mnie nie zapisał. Dowiaduję się jak nie zapisał jak zapisał i wysłał organizatorom wszystkie nazwiska w e-mailu. To był piewszy sygnał, że z organizacją coś nie tak 😉
Mimo wczesnej pory żar leje się z nieba. Krzesełka na przeciwko toru w pełnym słońcu. Nie ma szans, żeby wytrzymać. No to powrót do samochodu, po kocyk. Rozlokowaliśmy się trochę dalej od toru, za to w cieniu drzew. Z minusów – jakieś 50m do przejście w rolkach po trawie, ale moim dzieciom idzie to lepiej niż mi, więc zero problemu.
3) Starty
Zawody to wielobój. Każdy z nas sartuje w 3 konkurencjach. Sprinty, w których 2 zawodników startuje po przeciwnych stronach toru (Tadzio i Grzesio po 100m, ja 200m). Sprinty w których wiele zawodników startuje z jednej lini (Tadzio i Grzesio po 300m + dodatkowa prosta, ja 500m+ dodatkowa prosta) oraz start masowy na określonym dystansie (Tadzio 200m, Grzesio 400m, Ja 5km).
Tu 2 zaskoczenia na raz. Zawody zaczynają się od startu Seniorów. 8minut przed wyznaczoną godziną. Przez co jeden z kolegów nie wystartował... Organizacyjna wpadka nr 2.
Moje pierwsze 200m od razu pokazuje gdzie moje miejsce. Rozsrzał wiekowy bardzo duży, w końcu kategoria wiekowa 2001 i starsi, czyli w teorii zaczynało się na 19 latach kończyło czyba na zawodniku w okolicach 65 lat.
Mimo, że starty parami to ja startuje sam, bo osób nieparzyście. Czyli po prostu jadę. Trochę brakowało przyczepności na moich miejsckich kółkach ściachanych w trójkąt do 101mm, no ale już pisałem, że na tych zawodach znalałem się przez przypadek i zbieg okoliczności. To że swoje rolki biorę prawie wszędzie to jedno... Niestety nie wszędzie zabieram swoje wyścigowe kółka ;).
W czasówkach plasuje się na 7 przedostatnim miejscu...
Starty chłopaków: Tadzio piąty, Grzesio piąty.
Start Tadzika o tyle śmieszny, że leciał środkiem toru na zakrętach. Tor w Tomaszowie profilowany więc było mu trochę ciężko. Ale to efekt naszych próbnych jazd na torze, gdzie wnętrze zostawialiśmy dla tych szybszych, po prostu poleciał tak jak z tatusiem, mimo że tłumaczyłem... 😉
Pierwsza część zawodów za nami. Czyli jakieś 2h. Jednym słowem więcej czekania niż jeżdżenia. Do działań organizatorów wkrada się coraz większy chaos. Widzą, że są pod presją czasu. Dla mnie zaczyna się dziać rzecz niebywała, bo główny prowadzący zaczyna narzekać na wszystko. Że ludzie mu się dopisywali w ten sam dzień (z resztą zgodnie z regulaminem), że to wina dzieci, że trzeba 2-3 razy powtórzyć nazwisko zanim ktoś ustawi się na miejscu startu. Ogólnie zaczyna być bardzo nie miły i zrzucać swoje organizacyjne porażki na wszystkich na około. Dla mnie słabo. Przegina do tego stopnia, że co jakiś czas któryś z trenerów podchodzi żeby się trochę uspokoił to idze litania do mikrofonu, że jakby mu się ludzie z zewnątrz nie wrącali to wszystko by było ok. Organizacyjna porażka – prowadzący zawody nie nadaje się zupełnie do niczego...
Tu jeszcze małe zamieszanie z udziałem naszej rodziny. Okazało się, że Michał zapisał dzieciaki z Rollschoola z adnotacją, że startują tylko w pierwszych sprintach – potem mieli inne zającie/plany obozowe. W całym wieloboju brały udział tylko dzieciaki, którym bardzo zależało... No i moje chłopaki. Po pierwszych sprintach poszliśmy się upewnić, że nikt mi dzieci z list startowych nagle nie skreśli. Tu z wielką pomocą przyszedł Janek z Tomaszowa, z którym 2 lata z rzędu ścigałem się w Biegu Pokoju Pamiędzi Dzieci Zamojszczyzny w Zamościu (czyli w sumie 8 dni). Po pierwszej „ścianie” i braku zrozumienia naszych tłumaczeń zwracam się do Janka, siędzącego z boku w obsłudze technicznej biegu i mówię, że wszystkie Gruszki, startują we wszystkich konkurencja wieloboju. W odpowiedzi dostaję kciuk uniesiony w górę i wiem, że sprawa będzie załatwiona jak należy.
W końcu sprinty ze startem ze wspólnej linii. Znowu Seniorzy pierwsi. Staruję z 2 linii, bo w pierwszej zmieściło się tylko 6 osób. Ludzie rozstawieni zgodnie z wynikami z poprzedniej konkurencji. Tu na pierwszym zakręcie zostaje przyblokowany. Boje się robić przekładankę, żeby nie wywrócić siebie czy też kolegi, które jedzie tak blisko, że prawie stykamy się razmionami. On jednak się jakoś napędza, w efekcie tego wychodząc z pierwszego wirażu on ma pręskość ja już nie. Nie da się nadrobić na 500m. Kończę identycznie jak na po pierwszej konkurencji na 7 miejscu.
Grześ tym razem przyjeżdza 6. Na poprzednich sprintach miał 0,094 sekundy przewagi – tu już 3,3s straty. Tadzio bez zmian 5. Dla niego 300m + dodatkowa prosta to już spory dystans – mimo, że dzień wcześniej na rolkach zrobił 6km. Tyle, że dzień wczesniej na mieście dużo się działo o tu jeżdzenie w kółko w pełnym słońcu... No i aż 3 „wzniesione” zakręty, które ewidentnie sprawiały mu problemy. Ostani chłopak w grupie wiekowej Tadzika, rocznik 2017 nie kończy. Nie jestem pewny, czy nie „z rozkazu” organizatora: bo za wolny. Czasy pierwszego sprintu i asysta mamy na torze trochę to suerowały, ale nie mam 100% pewności. Jak przegadaliśmy wczoraj wieczorem z Olą sytuację to wszystko na to wskazywało. Jeśli tak było w rzeczywistości to organizacyjne nie dno tylko 1000km mułu. Bo dno to prowadzący swoimi komentarzami osiągnął już wczesniej.
Ostatnia konkurencja – mass starty. Junior E i F startują w swoich grupach, więc w zasadzie bez zmian. U mnie Junior A + Junior B + Senior. Do tego z biegu 5000m zrobił się 3000m na eliminacje. To znowu podyktowane brakiem czasu i opóźnieniami. Trochę słabo bo bieg, który miał mi dać najwięcej frajdy w zasadzie się nie odbył, a eliminacje sprawiły, że zamiast tych 3km zrobiłem jakies 600m. Ale o tym za chwilę.
W mass startach kolejność odwrócona. Czyli najpierw startują najmłodsi, potem coraz starsi. Najpierw Tadzio 200m. Pozycje startowe według czasów i Tadzio startuje z pozycji ostatniej. W zasadzie nie zwróciłbym na to uwagi, bo i tak w układzie sił w jego kategorii niewiele to zmieniało, ale już byłem tak wkurzony na beznadziejnego prowadzącego, że po strzale startera poszedłem i pytam czemu Tadeusza ustawił na ostaniej pozycji, skoro w 2 poprzednich biegach ostatni nie było. Na co dostaję oburzoną odpowiedź, że on takie listy dostał. Jak chciałem popatrzyć to zobaczyłem kartkę tylko ze zgłoszonymi zawodnikami. Gość wziął nie tę listę co trzeba i jeszcze ma pretensje, że śmiem pytać. Prowadzący = organizacyjne dno. Czy ja już to gdzieś pisałem? ;). Tadzio niezmiennie przyjeżdża na 5 pozycji. Jednym słowem kończy wielobój jako przedostatni. Po 5,5h z uśmiechem ściąga rolki z nóg.
Start Grzesia. 400m. Walka od początku duża. 2 zakręt i chłopak zajeżdża Grzesiowi drogę, w efekcie czego ten się przewraca na wirażu i wpada do środka toru. Szybko się podnosi i jedzie. Ale jest to już jazda „na ukończenie”. Jestem bardzo dumny, że podjął tak dorosła decyzję. Szybko zostaje „nagrodzona”, bo na kolejnym wirażu kolejny upadtek – tym razem lokalnego zawodnika z Tomaszowa. Chłopak upada chyba gorzej, bo zaczyna płakać i biegu nie kończy. Grześ mimo, że ostatni to na 6 pozycji. I taką ma też pozycję po całym wieloboju. 6 = przedostatni, tak jak Tadzio.
W końcu start Junior A + Junior B + Senior. 15 kółek. Od 13 eliminacja ostatniego zawodnika, przejeżającego linię mety. Kiedy oglądałem te zmagania u Kadetów oraz Juniorów C oraz D, to była bardzo widowiskowa konkurencja. W szczególności gdy jechała grupa na wyrównanym poziomie. Gorzej jak się samemu startuje i ma świadomość, że za chwilę to ciebie ściągną. Ściągają mnie jako drugiego na 12 kółku po pierwszym zakręcie. Komendą „numer ten-ten”. Okazało się, że komenda była do zawodnika za mną, ale prowadzący patrzył na mnie, więc zjechałem, nie mając 100% pewności, że ktoś jeszcze jest na moich plecach. Mimo, że start mieliśmy wspólny z Junior A i Junior B to klasyfikację odzielną. Jedny bieg, który przyjechałem jako 6 a nie 7 ;). W klasyfikacji wielbojowej pozycja 7 = przedostatnia. Nie ma to jak rodzinnie trzymać poziom 😀
4) Wnioski
a) Prowadzący zraził mnie na tyle, że do Tomaszowa już nie pojadę. Z pewnością nie na zawody. Okazało się Pan Waldek jest równiez trenerem. Gdyby moje dziecko było w lokalnym klubie to po jednych zawodach/treningu, na których prowadzący by się tak zachowywał, mojego dziecka już by tam nie było. Rozmawiałem o zachowaniu prowadzącego z kilkoma osobami. Wszyscy kwitowali, że on tak zawsze i wszyscy już się przyzwyczaili. No ja bym się nie przyzwyczaił tylko skończył przygodę... Są pewne standardy.
b) Sam tor bardzo fajny. Zupełnie innaczej się jeździ na płaskim a zupełnie inaczej na profilowanym torze. To moje pierwsze doświadczenia na takim. Ciekaw jestem jakbym się zachowywał na nieco lepszych kółkach z lepszą przyczepnością. Może kiedyś 😉
c) Jedyny pozytywny akcent zawodów to fakt, że były za darmo. Tzn z moich i Waszych podatków, bo bezpośrednio finansowane przez Ministerstwo Sportu. W pakiecie koszulka + dyplom. Ten dyplom prawie dla każdego, bo ja i jeszcze jeden kolega w seniorach nie dostaliśmy. Oczywiście bez słowa wyjaśnienia. Jak poszedełem do prowadzącego i zapytałem o ten dyplom to otrzymałem odpowiedz, że przecież „nic się nie stało”. Owszem stało się, co głośno wyartykułowałem. Po pierwsze było to mega nie miłe i można było załatwić z klasą, po drugie czekałem na te świstek dodatkowe 30 minut. No ale czego się spodziewac po człowieku, który szurał po dnie dobrego wychowania przez ostatnie 6h prowadzenia zawodów. W efekcie moich nacisków, przy świętym oburzeniu prowadzącego najpierw padła propozycja, „że odbiorę sobie w Dusznikach” (nie jadę), „że przez kogoś mi przekaże”, a na pytanie przez kogo takiego chce przekazać, stwierdził, że w takim razie wyślą mi pocztą. Zostawiłem adres, chociaż nie bardzo liczę... W domu zauważułem, że na dyplomie Grzesia są 2 nazwiska, stąd na przekór wszystkim zaatakuję jeszcze o Grzesiowy :]
d) Są kluby i kluby. Trenerzy i trenerzy. Mój ponowny zachwyt nad ekipą z Gostynina. Pierwsze spotkanie z klubem z Sanoka (super ludzie) i również zachyt nad grupą z Kłodzka.
e) Doping dla startujących w postaci walenia dłońmi o bandę toru stwarza niepowatarzalną atmosferę. Z tego sportu dałoby się zrobić na prawdę fascynujące widowisko, łącznie z relacjami w TV.
Szybkie podsumowanie sierpnia:
- 5km biegiem,
- 27km nartorolką,
- 264km rolką.
Co się przekłada na jakieś 17tyś kcal.
Mało i dużo. Mało bo jak na warunki pogodowe to się jednak opieprzałem. Dużo, bo to jednak sierpień i były aż dwa wyjazdy urlopowe.
Do tego 3x zawody
- Bieg Powstania Warszawskiego - 5km
- Swornerace - nartorolki - 27km (miało być 30 ale z wiadomych względów się skróciło)
- Rolki - zawody w Tomaszowie Lubelskim
W najśmielszych planach nie spodziewałem się, że zaliczę 3 "prawdziwe" imprezy i to jeszcze w sezonie wakacyjnym.
Z kolei wrzesień do powrót do pracy w biurze. Co jest fajne, bo dla mnie oznacza powrót do nieplanowanego regularnego rolkowania (o ile zbyt mocno nie pada). W chwili obecnej jestem 170km do tyłu w stosunku do analogicznego okresu w zeszłym roku (liczone na koniec tygodnia). Do niedzieli trochę się uda nadrobić, ale z naciskiem na trochę ;). No a że plan jest zrobić 100km więcej niż w zeszłym roku... Jakby nie było będzie dobrze. Najwyżej będę uprawiał śniego-rolki 😉
10 dni do Mazurskiego. Fajnie Was będzie zobaczyć...
Miał być przejazd po wszystkich muralach Ursynowa (bo dwa od ostataniej przejażdżki mi dołożyli) a stanęło na nowym muralu przedstawiającym Kazimierza Deynę.
Tam obczaiłem parking, który już niedługo zostanie oddany do użytku, a który teraz stoi pusty. Z gładziutkim, równiutkim i nowym asfaltem. No to myślę sobie, co mi tam 21km w ramach Grójeckiej Dychy można zrobić. Jakoś nie pomyślałem, że pętla na parkingu to 400m, a przekładając na 21km to daje ponad 52 pętle, czyli jakieś 105 zakręto-nawrotów o 180 stopni.
Efekt: mimo, że jeździło się szybko, to jeździło się wolno. Stąd prawie 59minut na połówkę. Jeśli tak mi pójdzie na Mazurskim to nie będę walczył o 1:40 czy 1:50, ale o to żeby się zmieścić w 2h ;).
Wynik już wysłany do organizatora, żeby mi przez myśl nie przeszło poprawiać (a tym samym oszukiwać 😛 ). A na drugi raz mądrzej sobie dobiorę trasę :P.
Dzisiejsza trasa robiona na nowych łożyskach ABEC-1 oraz na kółkach Powerslide Infinity Plus. Muszę przyznać, że w miarę wygodne, pytanie tylko jak szybko będą się ścierać.
Stare Spinnery miałem w planie używać jeszcze tydzień (do MMR). Ale w piątek złapał mnie deszcz, który wymusił serwis łożysk. A że to były już klekoczące stare ABEC-1, to stwierdziłem, że mi się nie chce i wszystko wylądowało w koszu (po uprzednim wyciągnięciu tulejek rzecz jasna).
Co ciekawe huby w Spinnerach były nietknięte, a same kółka zajechane już od 100,5mm do 101,2mm. Dla mnie super stosunek cena/jakości...
Mazurski Maraton Rolkowy
Ten sezon był jakiś dziwny. No, ale to nie tylko dla mnie. 12 września i pierwszy maraton rolkowy. Samotna próba na 1/2 dystansu na tydzień przed pokazuje, że z formą jestem w totalnym lesie. Stąd na Mazury wybieram się bez ciśnienia i na luzie.
Dzień zaczyna się wcześnie. W chwili, gdy rodzinka jeszcze śpi, czy też właśnie wychodzi z łóżka, ja już jestem w samochodzie w drodze do biura zawodów. Coś nie wypaliło z wydawaniem pakietów w piątek (z resztą i tak bym nie zdążył przed zamknięciem). Bojąc się o kolejki w dniu zawodów, wybieram opcję najbezpieczniejszą – odbiór numerów z samego rana.
Powrót do wynajmowanego domku na śniadanie, a potem heja na miejsce startu. I tu jest jakoś inaczej niż zwykle. Od startów dzieci do startu swojego 4/5 czasu przegadane. Człowiek chciał chyba nadrobić wszystkie COVIDowe miesiące bez zawodów, bo rozmawiałem, i rozmawiałem, i rozmawiałem…
Do tego stopnia, że nawet rozgrzewka poszła się paść i przed startem udało się w 20minut nakręcić tylko 1,5km.
Na linii staję koło Sebu, Tomcata i Janka Kopyta. Po chwili okazuje się też, że w pobliżu jest też Marcin, który jakiś czas temu zaglądał regularnie na forum, mamy dosłownie sekundy, żeby pogadać. Start bardzo mocny – jak się bić- to się bawić. Łapiemy się z Sebu i krzyczę do niego, żeby „łapał czerwonego”, bo mocny zawodnik. Jak dojeżdżamy to wymyka mi się „k***, to nie ten”. No nie moja wina, że pomyliłem koszulki 😉
Walczymy z Sebu o kolejne pociągi/wagoniki, tempo jest zabójcze. Do tego stopnia, że zaczyna mi się kręcić w głowie i raz po raz „potykam” przednie kółko o asfalt. Tyle z zabawy, odpuszczam, bo zdrowie i bezpieczeństwo najważniejsze.
Jeszcze przed pierwszą nawrotką dogania mnie pociąg z Tomcatem, do którego się podłączam. Telepię się na końcu, bo jednak tempo pierwszych 3-4km z Sebu, trzeba gdzieś odreagować. Pierwsza nawrotka i Tomek leży. Zwalniam i krzyczę, żeby się podnosił, że jeszcze dogonimy. Patrzę, za odjeżdżającymi wagonikami i sam nie wierzę. Z trybu „max speed zobaczymy ile, się utrzymam bez formy”, przechodzę w tryb jedziemy już tylko dla zabawy, w końcu na to byłem nastawiony od początku. Po chwili mija mnie Tomek w jakimś mikro składzie, mi nie chce się nawet gonić.
Kolejne 5km to raczej samotna walka. Po zwrotce przy linii startu/mety dogania mnie Papi i woła, że ciśniemy. Podejmuję rękawicę na jakieś 200-300m, a potem zaczynam się śmiać, że nie dam rady i nie będę go blokował. Na 11-12km mija mnie „pociąg ostatniej szansy”, w którym jest Janek Kopyt. Tu udaje mi się podpiąć i utrzymać. Tempo bez szarpania pozwala odpocząć, a nawet porobić jako lokomotywa.
Trzymam się z nimi do 20km, tam przy nawrocie widzę ciuchcię kobiet z Kasią Gądek i Bożeną Gołecką. Odległość jest na tyle mała, że udaje mi się „przeskoczyć”. Jak tylko dobijam, to zaskakuje mnie Pani Bożena, zapraszając do przodu. W sumie racja, nie wypada, żeby się wozić na plecach kobiet. Nie przeszkadzało mi podwójnie, bo wiedziałem, za zaraz za nami jest kolejny pociąg, z którego właśnie uciekłem.
W takim składzie jedziemy do kolejnego nawrotu (25km). Tu musimy wyhamować, bo nie dość, że nawrót, to jeszcze kogoś wyprzedzaliśmy. Tempo spadło na chwilę naprawdę nisko i dokładnie w tej chwili wyprzeda nas Kasia Cebulska. Nie zastanawiam się ani chwili i szarpię za nią .
I tak to się żyje w tym pociągu. Przed 30km wyłapujemy Tomcata. Z daleka krzyczę, żeby dołączał. Tomek duży dystans walczył sam. Jednak z nawrotu na nawrót widziałem, że jesteśmy coraz bliżej. Widać coś pękło w okolicach 25km, skoro gdzieś na wysokości 28 udało się go dogonić. Lekcja, którą ja odrabiałem już wielokrotnie – maratonu samemu zrobić się nie da ;).
W powiększonym składzie jedziemy dalej. I tu zaczynają się schody. Organizm zaczyna mi się buntować. 8km do końca, Kasia prosi o zmianę. Akurat byłem drugi i pierwszy raz w życiu odmówiłem. Chciało mi się po prostu rzygać. Byłem pewny, że na plecach mam Tomcata. Więc proszę Tomka, żeby wskoczył. Okazało się, że to była Kasia Gądek. Szybko wysunęła się na prowadzenie, a ja tylko ponagliłem Kasię Cebulską, żeby wskoczyła przede mnie, bo nie wiedziałem, czy za chwilę mnie nie odetnie całkowicie. Na szczęście przez kolejne 3km udało się organizm jakoś opanować, chęć na wymioty zniknęła bezpowrotnie.
Po ostatnim nawrocie udało się jeszcze przez chwilę ciuchcię pociągnąć. Potem na czele były dwie Kasie. Zbliżamy się do ostatniego zakrętu (1km do mety), patrzę na zegarek i widzę, że lecimy na moją żywcówkę. Wyrywam do przodu, po chwili Kasia Cebulska mnie wyprzeda. Na ostatniej prostej wpada na metę 1s sekundę przede mną (czyli 1m 1s, bo kobiety startowały później).
Zupełnie niespodziewanie dla samego siebie pobijam żywcówkę o prawie 1 minutę.
To były niesamowite zawody. Nie tylko festiwal ścigania, ale równie festiwal rozmów i kontaktów między uczestnikami. Sebu dzięki za pierwsze km, Kasia dzięki za ostatnie km. Maraton świetny, nawet jeśli szukało się swojego pociągu przez długie kilometry.
Qbajak, miło mi było Cię poznać i choć przez chwilę porozmawiać przed startem. Gratuluję wyniku, ekstra relacja.
"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu"
Wysłany przez: @ania_09Qbajak, miło mi było Cię poznać i choć przez chwilę porozmawiać przed startem. Gratuluję wyniku, ekstra relacja.
Dzięki. Mnie również było bardzo miło. Najlepsze, że przed startem nie pokojarzyłem, dopiero na samym maratonie mi się wszystko pozlepiało. Co tylko pokazuje, jak dziwnie mózg jest w stanie działać przy wysiłku fizycznym ;).
Podsumowanie września:
- 506km na rolkach
- 5,5km biegiem
- 2km na basenie
Wynik rolkowy najwyższy ze wszystkich miesięcy w tym roku. Powód - koniec "lock-downu" w szkołach i przedszkolach. A mi dzieciaki udało się wysterować tak, że "wkładam" je do placówek w okolicach 7:30. Jednym słowem jest spory zapas, żeby dojechać rano na rolkach, co kiedyś uważałem, za niemożliwe ;).
Pojawienie się basenu związane również z powrotem do szkoły. Udało mi się zapisać chłopaków na jedną godzinę, "dzięki czemu / przez co" popływam sobie tylko raz w tygodniu.
Straty w rolkach do analogicznego okresy w zeszłym roku nadrobione, a nawet przebite :D. Co więcej zostało mi jakieś 46km do zaliczenia tegorocznego celu 2800km.
Cały wrzesień to 25tys spalonych kcal, co przekłada się na 40,5h aktywności. Jakby przeliczyć to na pracę to zrobiłem cały tydzień "nadgodzin"... żeby jeszcze za to płacicli 😉
Zawody:
- Mazurski Maraton Rolkowy
- wirtualana Grójecka Dycha
- "Biegem Po Zdrowie" dla Alana - lubię ich biegi, mimo, że wirtualne.
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: alexandriasampl Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte