Kicking asphalt 2019
No no 🙂 Piękny prezent i idealnie wstrzelony w czas :laugh:
Da się zrobić, żebyś przez rok z pudła nie wychodził 😉
No nie?! 🙂
Tak, słyszałem jak to mówią, że oni to raczej zrąbią drzewo i posadzą syna 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Papuga wszystko ma :).
Dzieci mają super-tatę, a Żona super-męża. 🙂
Mało?! 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Piątek 6 gru 19
Dzisiaj Mikołaj w nocy narobił rabanu bo schodził po schodach po ciemku. Pies mądrzejszy: postawił przednie łapy na pierwszym stopniu w dół i odmówił współpracy dopóki nie zrobi się jasno. Nie wiedziałem, że Mikołaj, w końcu święty, zna tyle słów nieurodziwych… Dzieci, ani Żona nie uznały za stosowne wstać i sprawdzić kto tam ze schodów spada. Albo tak mocno śpią, albo pozbyły się już wszelkich wątpliwości.
Rano bandanka na ryjek i tuptamy 5,5 km po mroziku. Niby sympatyczne słoneczko świeci, ale taki francowaty wiatr wszędzie się wciskał, że pierwsze dwa kilometry były niesympatyczne. Tzn. w sumie tylko drugi kilometr, bo już ciepło zabrane z domu się skończyło, a jeszcze swojego nie zrobiłem w wystarczającej obfitości. Ale końcówka biegu ok.
Pogoda od początku mi się wydawała podejrzana, bo piesio nawet nie stanął w drzwiach, tylko tak zza rogu głowę wysunął, powąchał i do środka uciekł.
Pierwsze kardio w tym tygodniu, ale pewnie dzięki temu, że mocno pilnuję co jem i ile i liczę to wszystko to nie mam żadnych wyrzutów sumienia. To całkiem możliwe, że będąc świadomy ciągłych błędów dietetycznych robiłem za dużo kardio czując, że bez tego stracę zupełnie kontrolę nad wagą. Teraz czuję się ok. Odpoczywam. Z dużą przyjemnością czekam na sobotnie treningi wiedząc, że to będzie bardzo intensywna wyrypa.
Tym razem będzie to pierwszy trening w customach. Czy coś faktycznie zmienią, czy wszystko będę robił tak samo? Czy nie jest tak, że hamuje mnie po prostu strach przed prędkością na łukach? Co się zmieni i kiedy, czy od razu?
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
O czym marzyć? Jak żyć?
😉
Z głową do góry, zanim ułożą Cię nogami do przodu B) :huh: :woohoo: 😉 .
Sobota 7 gru 19
Trening zaczęliśmy najpierw klasyczną rozgrzewką, potem unihokejem. Tym razem z premedytacją zostawałem na obronie, żeby ograniczyć bieganie i udało się nie szarpnąć znowu uda. Jest lepiej. W ciągu tygodnia odczuwałem w mięśniu jakieś takie prawie łaskotki. Zakładam, że to oznacza gojenie.
Potem wreszcie Paweł dołączył symulacje. Ale na razie podstawową: side to side. Byłem taki z siebie dumny, bo przecież ćwiczę to regularnie od wielu tygodni i na pewno mi dobrze pójdzie! Okazało się, że „prawie”. Ciągle zbyt płytko wkładałem biodro na zewnętrzną. W efekcie jak próbowałem podnosić drugą, wyprostowaną nogę do góry, aby sprawdzić stabilność to instynktownie bilansowałem ruch barkami. A to błąd! Więc zostało mi pokazane palcem jak to robić i poczułem jak to robić i poczułem jak czuć, czy robię dobrze czy źle. Jest szansa, że teraz już będę robił dobrze, bo to ćwiczenie wchodzi w pośladki, a nie w uda. I to dobry znak. Nie uda w niskiej pozycji powinny dostawać najmocniej. W końcu pośladkowe to największe mięśnie w ciele – od nich należy jak najwięcej wymagać.
Potem w końcu założone buty i jeździmy. Na wszelki wypadek założyłem g-formy na kolana. Oczywiście wrażenie jest fajne – lepsza kontrola. Czy jest idealnie, tj. czy już wszystko potrafię zrobić? Nie, absolutnie nie! Taki but to jest tylko narzędzie, które trzeba nauczyć się wykorzystywać. O ile lewa noga elegancko w nich siedzi, to prawa stopa z jakiegoś powodu leci mi do środka kostką. I to jest niefajne. Mimo wszystko czułem, że jeździ się szybciej. Łuki w lewo brałem na prędkości w większym niż do tej pory pochyleniu. Chyba było szybciej niż to co jeździłem do tej pory. Niestety nie na tyle szybko, żeby mi grupa nie odjeżdżała. No, ale powoli zaczynam widzieć różnice w jeździe różnych osób w grupie. O ile czołówka z Pawłem i Heniem Olszowskim jest (i pewnie zostanie) totalnie poza zasięgiem, to reszta już widzę, że odległość między nami się zmniejsza.
Np. przy jeździe dwuoporowej w lewo bardzo fajnie się napędzałem dzięki tłuczonym ćwiczeniom pt. „powerbox czyli kopiemy w bok”. To jest absolutnie kluczowe dla napędzenia się do większej prędkości. Po przejściu do łuków w prawo różnica była kolosalna: pchając lewą nogą czułem, że kopię do tyłu, a nie w bok – zanim dobrze się odepchnąłem „kończyła się noga”. Efekt: jechałem dużo wolniej, a zmachany byłem jak pies, bo starałem się nadrabiać zwiększoną kadencją, co nie działało. Tak samo przekładanka w lewo – obydwie nogi ładnie pchają piętą w bok, co od razu przekłada się na napęd – wystarczy przełożyć dwa razy, a i tak wylatuje się z łuku jak pocisk. W tym ruchu na sto procent ogranicza mnie głowa, strach przed wyleceniem w bramkę lub ławki czy też drabinki, bo mógłbym się napędzić dużo bardziej niż to robię. Ale promień łuku, ograniczenie po wewnętrznej talerzykami i wydaje się ciasnota między talerzykami i ścianą na wyjściu z łuku (tak naprawdę tam jest chyba ze cztery metry)… Ale walczymy, nie ma odpuszczania. Jest lepiej.
Pierwszy raz zobaczyłem nowego kolegę. To były jego drugie zajęcia. Totalnie świeży w temacie, chociaż oczywiście na rolkach jeździ od lat. Miałem wrażenie, jakbym zobaczył siebie sprzed roku: ten strach w oczach i usztywnianie na łukach, chybotanie non stop, jazda na wyprostowanych nogach i z wyprostowanym tułowiem. Jest zdziwiony czego uczą na tych zajęciach, bo totalnie się tego nie spodziewał. Tego typu sytuacje dopiero pozwalają zobaczyć, że jednak jest jakiś progres. Patrzenie cały czas tylko na lepszych jest strasznie dołujące, a do tej pory tak to wyglądało, że byłem zawsze najsłabszy.
Z butami jeszcze muszę dojść do ładu. Na pewno bez klinów pod szyny się nie obejdzie. Przynajmniej na początku. Muszę też założyć loctite na śruby, bo mi się wczoraj trzy razy odkręcały. Przy podskokach w niskiej jeździe na jednej nodze wyłożyłem się elegancko, bo nie ustałem na prawej nodze, która gorzej stoi w tym bucie. Pierwszy szlif już zatem za nimi, na szczęście parkiet to bardziej taka polerka, niż zdarcie.
Szczęście wielkie bo na koniec zajęć stopy nie bolały. Wszystko inne tak i byłem bardzo zmęczony, ale stopy ok. Aczkolwiek bez radości myślałem o zdejmowaniu butów. Bo to jest walka. Patrząc jednak jak Paweł ściąga swoje customy McCargo – to jest ten sam grymas bólu jak stopa musi rozchylić boki twardego buta żeby się z niego wysunąć. Czyli standard. Porównując to do Boltów, które uważałem do tej pory za bardzo twarde... hahhahaha! Muahahahhhaaahhaaaha! HAAA!
Same buty stały się bohaterem wieczoru w szatni. Znawcy cmokali nad jakością wykonania i twardością. Podobno tak dobrze i perfekcyjnie estetycznie zrobionego buta jeszcze nie widzieli. Jakość wysoka, ale i cena wysoka. Za kilka miesięcy zapomnę o cenie, a buty zostaną. Na szczęście pamięć ludzka już taka jest.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Niedziela 8 gru 19
Wyprawiwszy rankiem starszą córę na konie wziąłem buty, psa, smycz i przeprowadziłem eksperyment pt.: „- Czy da się biegać z moim psem?”
Efekt eksperymentu: da się, ale jest to sporo bardziej męczące niż bieganie samemu. Najpierw myślałem, że mnie wykończy, bo darła strasznie. Ale po jakichś 3 km spuchła i ograniczała się już do kłusowania moim tempem, czyli niespiesznie. Na wszelki wypadek ograniczyłem się do 4 km trasy przez pola, zamiast normalnych 5,5.
Po wszystkim pies padł. Chłeptała wodę jak wściekła i padła na pół godziny. Ale chyba mimo wszystko jej się podobało i będzie można to powtarzać. Na początku owszem chciała się zatrzymywać przy każdym krzaczku, ale potem chyba się skapnęła, że to nie jest normalny spacer i już tylko z rzadka musiałem ją zaciągać za sobą.
Pierwszy tydzień pełnej kontroli odżywiania za mną. Jest ok. Nie chodzę głodny, nie czuję się osłabiony, ani nic, a 2,5 kg w dół. Oby tak dalej.
Po pobieganiu i opłukaniu zrobiłem coraz bardziej standardowy cykl rozciągania, czyli: kulszowe, tylne pasmo (niezmiennie auć!), przywodziciele ud, stopy w obie strony plus rozcięgno podeszwowe w bonusie, bo coś przykurczone czułem. Wczoraj na treningu byłem w stanie zdecydowanie głębiej włożyć nogę przy przełożeniu niż wcześniej. Paweł zobaczył różnicę i pochwalił.
Może to rozciąganie nie jest zawsze przyjemne, ale samo się nie zrobi, a zakres ruchu mam za mały. Inny znacznik postępu: udało mi się dzisiaj chwilkę utrzymać w niskim siadzie bez ciężarka w rękach. Staram się opanować to od jakichś dwóch lat, ale dopiero teraz jakieś postępy dostrzegam. Bo zacząłem konsekwentnie kilka razy w tygodniu się rozciągać. Oby tak dalej. Wszystko zaczęło się od wizyty u fizjo i przepisanych rozciągań i ćwiczeń.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Pierwszy tydzień pełnej kontroli odżywiania za mną. Jest ok. Nie chodzę głodny, nie czuję się osłabiony, ani nic, a 2,5 kg w dół. Oby tak dalej.
Ekhmmm. Jesteś CY-BOR-GIEM. Niemniej gratuluję...
Pierwszy tydzień pełnej kontroli odżywiania za mną. Jest ok. Nie chodzę głodny, nie czuję się osłabiony, ani nic, a 2,5 kg w dół. Oby tak dalej.
Ekhmmm. Jesteś CY-BOR-GIEM. Niemniej gratuluję...
Nie jestem. Mam ledwie kilka tytanowych klamer w sobie 😉
I mam bardzo słabą silną wole. 😉
Średnie zapotrzebowanie dobowe mam ok. 2500 kcal. Ustawiłem licznik na 2200. Najczęściej nie dochodzę do końca, ale jest też szansa, że coś źle rejestruję, więc wolę mieć "luz". W dni treningowe, gdzie jest spalone ekstra coś typu 1500 kcal jestem zdecydowanie pod kręską. Staram się jeść posiłki potreningowe z dużą dozą białka, ale mimo wszystko ekstra circa 1000 kcal zostaje.
Pon 9 gru 19
Tym razem ogólne zmęczenie po weekendzie jakby mniejsze. W końcu za dużo nie podziałałem poza sobotnim treningiem. Ale szynki czuć, oj czuć. To są te symulacje, gdzie Paweł mnie docisnął. Sam bym tego nie wypatrzył i sam bym się do tego nie zmusił. A tak to już wiem o co chodzi i będzie łatwiej.
Z ranka secik od fizjoterapeuty. Nie wiem czy nie powinienem się do niego wybrać. Zapodane ćwiczenia na lędźwie chyba są już za słabe, albo nie pamiętam jak je robić. Zamiast zmęczenia i bólu w plecach czuję zmęczenie i ból w mięśniach brzucha. Czyli albo lędźwie się tak zarąbiście wzmocniły, albo aktywuję nie te mięśnie.
Następnie secik rozciąganka. Pierwszy raz odkąd pamiętam byłem w stanie leniwie błądzić myślami podczas rozciągania tylnego pasma. Owszem ciągnie jak cholera, ale już coraz bardziej do wytrzymania. A żeby dobrze rozciągnąć kulszowe, to ramiona za które zahaczam krótką taśmę ciągnącą stopę muszę już dać za głowę. Jeszcze trochę i będę musiał zmienić pozycję, bo ciągnięcie nogi w leżenu tyłem może za chwilę nie dawać już wystarczającego naciągu. Natomiast prawy przywodziciel uda - ten to się mocno trzyma. Potęęęęęga! Jeszcze długo, długo, żeby popuścił.
Wczoraj pierwszy raz udało mi się utrzymać chwilę w niskim przysiadzie bez ciężarka w rękach....
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wto 10 gru 19
Jak wtorek to skating dryland z wąsaczami, czyli 10x1 min on/1 min off.
Nogi jeszcze trochę zmęczone, ale bez zakwasów. W szynkach też. Jakoś lepiej się zregenerowałem? Mimo wszystko z lekkim niepokojem podchodziłem do seciku, pamiętając jak bolało w sobotę jak mnie Paweł docisnął. Ale nie było tak źle. Stabilność w zasadzie była, choć momentami nie, zwłaszcza jak skupiałem się na doskonaleniu postawy po lądowaniu z przeskoku i takich tam. Możliwe, że zaczynam czuć mniejszą wagę. Każdy kilogram się liczy. Low walk ciągle odpuściłem, coś podobnego zrobiłem co niedokładnie w ten sam sposób jedzie po mięśniach ud.
Na ostatnie trzy-cztery ćwiczenia pies się obudził, stwierdził, że dzieje się coś ciekawego i przylazł poplątać się pod nogami. M.in. wykorzystując że z rękami na plecach w niskiej pozycji nie za bardzo mam się jak bronić i uchylać porządnie wylizał mnie po twarzy… Uwielbia słone!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Śro 11 gru 19
Coś się nie mogę wyspać. A wczoraj po południu pobolewały mnie miejsca, które ostatnio więcej rozciągałem. I tak ciężko się wstaje. I czuję wczorajszy dryland w szynkach i kolanach. Młodsza zakatarzona, pewnie mi coś sprzedała i organizm walczy. Więc bez biegania, które było w rozpisce.
W zasadzie poranek odpuszczony, ale miałem pięć minut więc sprawdziłem jak to jest z tym, że ćwiczenia od fizjo przestały działać na lędźwie. Przyłożyłem się: porządnie „wcisnąłem pępek w ziemie” leżąc na plecach i dopiero zacząłem mieszać nogami. Efekt: lędźwia męczą się mniej więcej w tym samym tempie co mięśnie brzucha. Kiedyś były słabsze niż brzuch. Chyba faktycznie pora iść do fizjo i poprosić o progresję ćwiczeń.
To dobry początek, ale nie chciałbym na tym poprzestać. No i czasami przy wyproście nogi przeskakuje mi w biodrze, więc zapewne trzeba się porządnie wziąć za korektę pochylenia miednicy.
Może wieczorem wezmę nowe buty na pętle pod Tauron Areną. Chciałbym zobaczyć jak się spisują na prostej.
EDIT: No nie tym razem. Wykorzystałem excuse jaki się pojawił i nie pojechałem. Brak energii.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Czw 12 gru 19
Wczoraj się jednak nie zebrałem. Jak się nie jest umówiony z kimś, to łatwo o powody dla których nie można pojechać. Zwłaszcza jak córka źle się czuje. No to inną razą.
Dzisiaj noc lepsza, poranek lepszy. Więc mundurek biegacki wciąg! I w trasę. Trochę duży mrozik, bo ponad -5 w okolicy. Strasznie łapy zmarzły – musze poszukać jakichś mittenek do biegania. Te rękawiczki co mam dają radę do -1, no do -2.
Ale tyłek mi wymarzł i od razu zamiast 38 minut spokojnego biegania zrobiło się 35 minut spokojnego biegania na tej samej trasie. Mrozik robi dobrze na rozleniwienie.
Dzisiaj wieczór coś w domu jeszcze trzeba będzie poćwiczyć, a jutro może łyżwy ze starszą? Trzeba będzie pokombinować i wziąć na lodowisko prosto ze zbiórki chyba.
Te wszystkie rozciągania, zwłaszcza przywodzicieli i płaszczkowatego robią robotę - coraz łatwiej mi zejść do niskiego przysiadu sumo. Na razie sumo. Może kiedyś uda się to samo z wąskim. I tak jeszcze muszę trzymać ręce z przodu, ciągle brakuje luzu w biodrach.
O ten luz w biodrach Paweł kazał się starać, bo bez niego trudno daleko pchać i utrzymywać prędkość.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
apropos przysiadu:
https://www.youtube.com/watch?v=8BehoywXWHA&t=220s
w ok 3 minucie zaczyna sie o tescie stawu skokowego, ktory oblewam na calej linii 😉 nadrabialem zawsze pochyleniem tulowia i dzieki temu nie przewracalem sie do tylu w glebokim przysiadzie, czy bylem w stanie zrobic pistol swquat.
Planujemy zrobic z Kasia w weekend porownanie:
- test "bez niczego", z marszu
- test po rozrolowaniu lydki i podeszwy
- test po dodatkowym rozrolowaniu stawu skokowego i zabiegu na poprawne ustawienie kosci skokowej wg dra biernata
jestem ciekaw jakie beda roznice 🙂
No to zwróćcie uwagę na jeszcze jeden element - przy jakiej głębokości przysiadu następuje "złamanie" w lędźwiach?
Wiadomo o co chodzi - startujesz na neutralnym kręgosłupie i schodzisz w dół. Druga osoba trzyma dłoń na lędźwiach i wyczuwa moment zmiany pozycji - to jest maksymalna głębokość na jaką powinieneś schodzić z obciążeniem.
No i jeszcze są bardziej wymagające przysiady z rękami w górze, czyli jak przy podrzucie. To dla mnie to już w ogóle kosmos i obtłukiwanie tyłka.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Z obciazeniem nie robie 😉 To w ogole jest taka technika i mobilnosc ze malo kto dzisiaj potrafi to zrobic w ksiazkowy sposob... Zwlaszcza jak sie pooglada takei kanaly jak Biernat 😉
Te ostatnie to pokazuja swietnie zablokowana obrecz barkowa. Super juest tescik na to przy scianie, bez przysiadu.
Z innej beczki...
Endo mówi, że 38 do przekroczenia 4000 km wszystkich treningów w tym roku.
Mimo całego kręcenia na rowerze i tak największy kawałek z tego to jazda na rolkach 🙂 W sumie zdziwiony jestem, bo nakręciłem na rowerze bardzo dużo jak na mnie, a na rolkach jeździłem subiektywnie mało. No mało, bo 450 km mniej niż rok temu, ale tak w ogóle to 1600 km na rolkach to mało nie jest 😉
Jeszcze ponad dwa tygodnie. Chyba pyknie, nie? 🙂 :laugh:
38 km to niecałe dwa półmaratony B)
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Chyba 😉 Jakbym Cie nie znal 🙂
Jakies staty masz na czym dokladnie byly te km?
Pewnie 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Piątek 13 gru 19
Nic ciekawego. Rozciąganko i ćwiczenia na lędźwia i brzuch od fizjo plus przysiady i pompeczki. W sumie to dokładnie w odwrotnej kolejności.
Wieczorem może się uda wyrwać ze starszą na łyżwy.
Wczoraj późny spacer z psem i chyba okolice 20, 21 to najgorszy
moment. Środek pustego pola, naokoło sama nowa zabudowa (czyt. kotły na gaz) a tak daje smród kotłowni, że nos chce ukręcić!... :sick: :S
Wszystko widać na historii na Airly.eu... od 20 do 22 to była masakra... ponad 700% przekroczenia... :pinch: :S
Spaceruję z czołówką więc mam elegancko oświetlone przed oczami wszystko co jest w powietrzu i kropelki wody we mgle też.
I powiem Wam tyle: popiół lata jakby nam jakiś cholerny wulkan Św. Heleny wybuchł nieduży kawałek dalej... :ohmy: 🙁
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nie 15 gru 19
O, Panie… Co się wczoraj działo…
Przyjeżdżam pod szkołę w Kłaju i już mi coś nie pasuje. Parking zaprany autami? Dziwne.
Wchodzę do środka: masa dzieciaków goni po sali, a ta ostatnia przedzielona kotarą na dwie części. Czasami tak już bywało, że dzieciaki kończyły mecze jak przychodziliśmy, ale patrzę, patrzę: nie, nie zbierają się – wręcz przeciwnie! No to o co cho? Po chwili pojawił się ktoś znający telefon do Pani dbającej o rezerwacje sali, dzwoni, dzwoni i okazało się, że Pani rezerwująca nie została poinformowana przez Panią Dyrektor, że cały obiekt został wynajęty na całą noc. No, to porobione.
A jednak nie! Udało się wynegocjować „małą salę” dla nas. Dzieciaki tam poszły i zwinęły rozłożone już posłania, bo mieli tam nocować.
Ok, wchodzimy. Sala w rozmiarze boiska do siatkówki. Nie pojeździmy, chyba że slalomy. Ja w sumie nawet chętnie. Z Robertem robiliśmy tego mnóstwo, być może mi trochę tego brakuje.
Ale rozgrzewka i unihokej. Udo już całkiem wydaje się spoko. Można biegać. To biegamy. Działo się, oj działo. W sumie nie wiem kto mi przywalił kijem w czoło. Będzie siniak. Centralnie. Dobrze, że nie w nos czy oko. Generalnie straszne zamieszanie się robi, taki młyn – nikt nie chce odpuścić, a technika żadna!
Po jakichś 50 minutach Paweł powstrzymał żądzę hokejowania i wziął nas na poważnie w obroty. Mieliśmy robić ćwiczenia symulacyjne i inne podobne w niskiej pozycji. No spoko, luz. Ale przerwy w biegu, a nie staniu. Oj. I jeszcze podejrzanie kazał nam wyciągnąć materace na środek. Hm.
Dobra, biegamy, biegamy minutę. Potem minuta w pozycji. „- Tomek, głowa wyżej, tyłek niżej!” Umpf! No dobra, nie było źle. Biegamy minutę. Potem mamy znane ćwiczenie koordynacyjno-siłowe z drylandu: numer 2. Przeskoki z wyskokiem po lądowaniu. Mam to fajnie obcykane, ale minuta na to ćwiczenie to sporo. Pod koniec naprawdę nie ma już czym skakać. Ok, biegamy. A teraz low walk dookoła sali. Uffff. Robię, sprawdzimy jak tam z udem. Z udem ok. Ale cholernie ciężkie to ćwiczenie. Ledwo wytrzymuję minutę. Ok, biegamy – za każdym razem w inną stronę, żeby się w głowie nie zakręciło. Potem klasyczne side-to-side. Staram się udoskonalić pozycję. Ciężko powiedzieć, że mam to „opanowane” – to trochę jak z wchodzeniem po drabinie. Wspinasz się na pierwszy szczebel i widzisz, że wyżej są kolejne, w sumie nie wiadomo ile… Istotne jest mocne wyjście biodrem (tyłkiem) w bok na nodze obciążanej. To daje niesamowitą stabilność. To ćwiczenie mnie pochłonęło i zaskoczył mnie koniec minuty. Biegamy. A potem ostatnie ćwiczenie – w sumie coś nowego: jednonożnie w niskiej pozycji – wolna noga w przód, powrót, w bok, powrót, w tył, powrót, zmiana nogi. Aby to ćwiczenie zrobić prawidłowo w niskiej pozycji i bez chwiania trzeba naprawdę mocno wyjść biodrem stojącej nogi. To uruchamia pośladek i całkowicie zmienia odczucie: na prawej nodze czułem się bez mała jakbym siedział w miarę wygodnie na krzesełku. Na lewej jeszcze trochę walczyłem, ale lewa zawsze jest słabsza. Bardzo fajne.
Ale potem fajne się skończyło. Paweł zaprowadził nas na materace, położył na plecach, złączone wyprostowane nogi do góry i zaczynamy pisać: najpierw cyfry od 1 do 10, potem swoje imię i nazwisko. Bez odkładania! Łaaaaaaaa!!! Boli, pali! Dzięki Bogu ćwiczę już półtora miesiąca regularnie brzuch i lędźwia i w ogóle dałem rady to zrobić, ale lekkie nie jest. Zobaczyłem wyraźnie, że tak naprawdę to się strasznie ze sobą pieściłem do tej pory. Takie nożyce, siakie nożyce. „- Oj, 40 sekund w górze to dużo, męczące bardzo, odpocząć trzeba, koniecznie!...” Te ćwiczenia od Pawła miały w sobie tyle subtelności co kopniak w brzuch! Pojęcia nie mam czy aktywowałem takie mięśnie, czy siakie mięśnie. Myślę, że wszystkie się aktywowały, dokładnie wszystkie.
Dobra, koniec. Padam…
„- A teraz obracamy się na brzuch, pozycja do planka, plank start i kończymy jak Wam powiem…” Boszszszsz… Dobra, robimy. I robimy. Robimy. Dłuży się. Oj, ciężko. Stop. Odpoczynek. Zostajemy w pozycji. Minęło może 10 sekund: „- Hop!” i znowu plank… Jest ciężej. Mocno ciężej. Czas mija bardzo, bardzo wolno. Już nie dam rady, ale daję. „- Jeszcze pięć!” Ok, Stop. Odpoczynek. Zostajemy w pozycji. To chyba już wszystko, nie? Nie. „- Hop!” i plank mu w plecy! Jakim cudem jeszcze daję radę nie wiem, wszystko boli. Jedziemy, znaczy: trzymamy. Wszystkie gwiazdy. Płomienie. Szczerzenie zębów i głośne wydechy. Koniec, uff. Leżymy. Można iść się napić.
Ja już byłem ciepły. W zupełności usatysfakcjonowany. Chętnie bym pojechał do domu i walnął się do wanny z gorącą wodą. A tutaj nagle się okazało, że zrobiliśmy drugą serię dokładnie tego samego. I znowu ledwie przeżyłem ćwiczenia na materacu po serii. I znowu pijemy i … znowu zaczynamy – trzecią serię. „- Teraz się przyłóżcie, bo wykonujecie to ćwiczenie ostatni raz dzisiaj!” – słyszymy kilkakrotnie. Ale to jest już na oparach… Z lękiem przystępuję do ćwiczeń brzucha na materacach. Planki już nie utrzymuję cały czas. Dwa, albo trzy razy opadam na sekundę, czy dwie na kolana. Ale w końcu już, koniec… Masakra… wszystko boli. Wszystko mokre.
No to jeszcze na dobicie i żeby trochę rozluźnić zagraliśmy mecz siatkówki. Oj, ciężko było skakać. No dobra, nie było skakania. Ale zejść nisko do odbioru – zero problemu.
Tak zmęczony dawno nie byłem. Myślę, że podobnie jest po dobrym maratonie. Kilka ciekawych obserwacji: nie wiem kiedy zniknął mi dygot przy planku. Był, a nie ma. Nie robię dużo planków, a jednak. Good bye galareta man. No i zejście w dół i stabilizacja to jest już coś zupełnie innego niż było.
Teraz odpocząć. Zakwasy pewnie dopiero w poniedziałek się ujawnią. Już się boję.
Po drugim tygodniu trzymania diety i liczenia kalorii waga w miejscu. To jest ten moment, gdy często ludzie pękają i albo dociskają za bardzo i nie są w stanie wytrzymać, albo zupełnie odpuszczają, bo nie ma efektów. Trzeci tydzień ma prawo być taki sam. Powinno się ruszyć jakoś po trzecim. Zobaczymy jak będzie tym razem. Nie głoduję, jest ok.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
No, no. SZACUN 🙂 .
A ja dla siebie znalazłem coś takiego:
"W pewnym wieku wynik robi się nie treningiem, a regeneracją" B) 🙂 😉
Ostatni post: Kicking Asphalt 2k23 Najnowszy użytkownik: felipalarkins1 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte