Kicking Asphalt 2k23
Małe odkrycie.
Odkąd chodziłem na siłownię trenowałem dwugłowe uda (te z tyłu) na maszynce gdzie leżąc na brzuchu ugina się nogi w kolanach z obciążeniem na wysokości kostek pracując własnie dwugłowymi. Uważałem, że te mięśnie mam bardzo słabe. Ciężko było pociągnąć coś powyżej 30 kg. 37 to był maks, do którego ciężko było się zbliżyć za każdym razem.
Po zmianie siłowni robiłem dokładnie to samo, ale sarkając, bo w pozycji neutralnej maszyna doprowadzała do lekkiego przeprostu kolana i było to nieprzyjemne. Ale kontynuowałem procedurę.
Do czasu gdy chciałem być bardzo eksplozywny w tym ćwiczeniu, dołożyłem 40 kilo do pieca i praktycznie podrzucałem ciężar. Tylko, ze nogi ułożyłem ciut zbyt szeroko i prawa mi się ... ześlignęła. Momentalnie ten dosyć duży ciężar pociągnął mi lewą do ... przeprostu. Szybciutko wykręciłem się z niewygodnej pozycji, ale mimo wszystko szarpnęło. Bardzo bardzo niefajnie.
Niby bez kontuzji, ale stwierdziłem, że nie można kontynuować na tej maszynie, bo obciążając w ten sam deseń będę dalej naciągał prawdopodobnie naciągnięty, jesli nie naderwany przyczep.
Przeszedłem więc w kolejnych treningach na maszynę która potrafi w jednym ustawieniu ćwiczyć czwórki, gdy pod obciążeniem prostujesz zgięte nogi, albo dwójki, gdy pod obciążeniem zginasz wyprostowane nogi. Dużo bardziej mi leży.
No i okazało się, że na tej maszynie ciężar jest dla mnie właściwie za mały. Maksymalne obciążenie to dziewięćdziesiąt osiem kilo i nie mam z tym problemu zarówno w jedną jak i drugą stronę.
Czekaj, czyli na tej maszynie leżąc walczyłem z 40 kg, a siedząc dźwigam ponad 90? No ok, może się maszyna jakoś różni budową i to przez to.
No, tylko że po jakichś dwóch miesiącach wróciłem na próbę na ławkę do męczenia dwugłowych leżąc i wrzuciłem na próbę 45 kilo. I ku mojemu niebotycznemu zdziwieniu ten ciężar był lekki!
Tak jakby mięśnie nauczyły się pracować na 90 kilogramach i teraz już umieją...
To ja już nic nie wiem.
Jeszcze się okaże, że któregoś dnia będzie pyk i odblokuję sobię też podciąganie. No, na razię męczę uchwyt robiąc zwisy i czasami podciągania łopatkowe jak czuję się odważny. 🙂
Fajnie jest czuć pompę w bickach jak się słodko zasypia na zmęczeniu. 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Chyba pora założyć wątek na 2024, ale jeszcze nie dzisiaj.
Każda zima jest dla mnie trudna, nie inaczej było tym razem.
Jak tylko temperatura spada, opony i pieluchy wędrują do piecy sąsiadow - mnie się odpala sezon chorowania. Niby konkretnych infekcji nie jest dużo, ale jak się przyplątają to trwają i trwają bez końca. Za każdym razem walczę, staram się pilnować diety i ćwiczyć, ale zawsze kiedyś przychodzi punkt przegięcia i jest wszystkiego za duzo: przestaję akceptować obciążenia i muszę coś popuścić. Problemów w pracy nie odpuszczę, problemów w domu też nie mogę odpuścić, problemy ze zdrowiem nie dają o sobie zapomnieć, treningi dają zastrzyki endorfin i polepszają (w większości przypadków) samopoczucie. Najsłabszym ogniwem jest dieta. I to nie jest ze odpuszczam całkiem. Po prostu na więcej sobie pozwalam. Odrobinkę. I nie spisuje wszystkiego, żeby nie powiększać obciążenia.
Na początku jest ok, po paru tygodniach robi się nie ok, ale trendu odwrócić nie potrafię.
Przychodzi wiosna, rolkarze pojawiają się na ulicach i zaczynają wyrabiać formę na długich prostych. O, jak wtedy każdy kilogram mocno czuć!
I wtedy pojawią się motywacja do zwiększenia obciążenia, tak ćwiczeniami, jak i dietą, ale potem nagle się okazuje, że efektów brak. No i pojawią się zniechęcenie, rezygnacja, święta. Jak jestem na deficycie to odzyskuje kilogramy jak tylko wciągnę powietrze, a w okolicy są słodycze.
Sam nie ogarne: pora na powrót do dietetyka.
Poza tym jednym drobiazgiem reszta w miare: technika znacznie do przodu, wejście na koła 125 prawie bezbolesne.
Ale do formy dojdę pewnie na wrzesien: jak co roku.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dzban Bernarda 2k24
Nigdy wcześniej nie chciało mi się targać przez pół kraju na półmaraton, ale usłyszawszy, że impreza traci od przyszłego roku status MP stwierdziłem, że może fajnie byłoby chociaż raz tam pojechać i zobaczyć samemu. Opowieści o nieprzyjemnej tarce nie zachęcały specjalnie. Na myśl o czymś takim od razu przypominał się Trenczyn i stopy od razu były na nie. Ale jedziemy.
Ze względu na inne zobowiązania nie było opcji wyjazdu dwudniowego, tylko trzeba było ruszyć się z wyra o piątej w dniu wyścigu i przemierzyć autostradami ponad 400 kilometrów. Niedziela rano to znakomita pora na takie przejazdy, bo wszyscy śpią zamiast jeździć, więc dojechaliśmy z dwugodzinnym zapasem.
Pierwsza obserwacja: no wieje. Początkowo chłodno, ale jak tylko chmury się rozproszyły zrobiło się ciepło. Gdyby nie wiatr może nawet i gorąco. Ale tenże chłodził gorące głowy wizualizujące męczarnie na prostej startowej pod wiatr.
Ze względu na wcześniejsze wyścigi na krótszych dystansach nie dało się przejechać nawet jednej pętli, czego bardzo żałowałem jeszcze przed biegiem, ale najbardziej w trakcie. Po prostu ustawiamy się, odliczenie i jazda.
Ale zanim jazda to dałem się przerobić na ustawianiu. Bez mydła. Bo ktoś powiedział, że kobiety pierwsze startują. No to zostałem z tyłu i czekałem, aż kobiety się pierwsze ustawią. A potem nagle się okazało, ze to jednak mężczyźni startują z przodu i choć przecisnąłem się przez szeregi kobiet, to grupa męska była już zabetonowana. No i tym sposobem startowałem z samiuśkiego końca. Nie wiem czy dużo bym zwojował startując kilka rzędów wcześniej, ale w ten sposób zostałem w tyle już na samym początku.
No to start i jedziemy. Na razie wiatru nie czuć, jedziemy grupą, powoli się rozgęszczamy i rozpędzamy. Rozglądam z kim tutaj będę jechać. W zasadzie nikogo znajomego nie ma w okolicy. Jakiś znajomy legionista jest z przodu, ale odległość zbyt duża, żeby dochodzić. Dołączam do dwóch białych kostiumów, są podobne na tyle, że wydaje się jakby jechali zespołowo. Ktoś jeszcze z nami jechał, ale został z tyłu i nie zobaczyłem go więcej.
Pierwsze kółko białe kostiumy prowadzą na zmianę. Tarka kompletnie mnie zaskoczyła: zero pomysłu, którędy jechać, jak w ogóle jechać, jak się odpychać, czy się odpychać czy w ogóle co robić? Pociąg zaczyna mi lekko odjeżdżać, gdy staram się ogarnąć podając w wątpliwość niektóre życiowe wybory, których dokonałem. Szczęśliwie tarka w końcu się kończy i zjeżdżamy na mięciutki asfalcik drogi rowerowej, gdzie po kilku zamaszystych odepchnięciach dochodzę grupę.
Teraz już widać wyraźnie różnicę klasy między białym kostiumem z Akademii Łyżwiarstwa Kristiansen, a białym kostiumem bydgoskiego klubu. Ten drugi zaczyna zostawać tyle, a ja za nim. Prostą pod wiatr przejeżdżamy jednak w takim samym ustawieniu. Po skończeniu jej drugi z białych kostiumów wyraźnie odpada, więc wymijam go i siadam na plecy pierwszemu. Każdy z nas ma własne pomysły na wybór dającej się zaakceptować ścieżki przez mękę tarki. W tym miejscu wiatr wieje jednak w plecy więc jazda w pociągu nie jest taka krytyczna. Ciągle nie mam pomysłu jak jechać, kombinuję z wybieraniem tych miejsc, gdzie tysiące kół samochodów choć trochę wdeptały w asfalt wystające gresy. Męczę się strasznie, wibracje wykańczają kostki, które zaczynają się giąć do środka. Oby do ścieżki rowerowej.
Na prostej pod wiatr okazało się, że jesteśmy już sami z białym łyżwiarzem. Zaproponowałem zmianę po połowie prostej i wtedy też ją dałem. Wiało strasznie! W efekcie poprosiłem o zmianę dobre sto metrów przed zaplanowanym końcem mojej wachty. Czułem, że jeszcze chwilę i wylecą mi bezpieczniki i będzie po ptakach. Na krótkim odcinku za zakrętem, a przed tarką trzeba było się jakoś odbudować, napędzić i wjechać możliwie szybko na tarkę, aby przeskakiwać nad kamykami seryjnie. I nie dopuścić do spadku prędkości. No tak, trzeba się odpychać wąziutko. Zaczęło pojawiać się zrozumienie odcinka i pomysł na jazdę. Oj, jak żałowałem, że nie miałem okazji przejechać tego odcinka ze trzy razy przed wyścigiem.
W pewnym momencie wyprzedził nas długi pociąg kobiet, które wystartowały po nas. Pierwsza prowadziła je Natalia, która – jak na kadrowiczkę przystało – jechała tak płynnie, że wręcz oleiście. A za nią długi warkocz mniej lub bardziej młodocianych, które elegancko trzymały pozycję i szybkość. Nie starałem się utrudniać, niech wyprzedzą, niech mają swój wyścig. Po wszystkim i tak zostało z nami kilka dziewczyn, które odpadły od dużego pociągu i zaczepiły się u nas. A raczej my doczepiliśmy się do nich. Na końcu jechała Agnieszka Zgrzywa, która momentalnie zrobiła mi dokładnie ten sam numer co na Cracovii: weszła przede mnie i natychmiast przestała jechać. Tym razem nie czekałem na nic, tylko wjechałem na zamalowany obszar na jezdni i szybciutko, a sprawnie wyprzedziłem ją dochodząc do czoła pociągu. Jakoś tak wtedy właśnie ostatni raz widziałem biały kostium.
Razem z dziewczynami przejechaliśmy tarkę, to znaczy tak niby razem, bo one środkiem, a ja lewą stroną. Potem wjechaliśmy na ścieżkę rowerową i w pewnym momencie zaczęło się dziać dużo. Jednocześnie dopadliśmy do jakiegoś bardzo wolno jadącego rolkarza i nas dopadł długi pociąg dublujących nas rolkarzy. Pierwsza dziewczyna przeskoczyła wolnojada, ale druga i ja musieliśmy zwolnić do jego prędkości, bo się nie zderzyć z wyprzedzającymi. To był bardzo długi pociąg. Jak przejechał to do tamtej dziewczyny mieliśmy dobrze ponad 200 metrów, a tu powoli kończył się obszar ocieniony od wiatru. W efekcie odjechała nam, a my walczyliśmy z wiatrem już tylko w dwójkę: młoda dziewczyna w złotym kostiumie i ja. Białego kostiumu już nie widziałem.
Pod wiatr raz dziewczyna pociągnęła sama, wyglądało że nie chce zmiany, to co się będę narzucał. Ale po czasie stwierdziłem, że prawdopodobnie po prostu nie miała śmiałości poprosić i na kolejnym kółku wyszedłem na czoło i robiłem klatą dziurę w wietrze, aby mogła coś odsapnąć. No i w ten sposób zrobiliśmy coś ze cztery ostatnie koła, za każdym będąc coraz bardziej zmęczonym na prostej pod wiatr, z coraz bardziej gnącymi się kostkami na tarce, ale jednocześnie utrzymując tam coraz śmielej coraz wyższe prędkości.
Na ostatnim kółku pojechał z nami Sebastian, który po półmaratonie zapewne jeszcze nie skończył się rozgrzewać. Gdzieś na ścieżce rowerowej zostawiłem z tyłu koleżankę i razem z Sebastianem wjechałem na prostą startową. To już była męka, ale też i świadomość, że już bardzo niedużo zostało. Jeszcze kilka szybszych, słabo skoordynowanych ruchów tuż przed metą i już! Można się toczyć z rękami na kolanach i oglądać buty pomału podjeżdżając po medal.
Czy wyścig mógł się potoczyć inaczej? Oczywiście! Nie wykazałem się czujnością ustawiając na starcie i prawdę mówiąc wyścig skończył się zanim zaczął. Czas wyszedł zdecydowanie zbyt długi, ale biorąc poprawkę na wiatr i sporą dawkę jazdy solo nie ma co narzekać. Kondycja rośnie.
A czy mi się podobało? Czy chciałbym jeszcze kiedyś tam wrócić?
Nie mówię nie. Tylko czy impreza przeżyje degradację ze statusu Mistrzostw Polski? Może nie przeżyć.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ja mam nadzieję że przeżyje bo sama trasa jest super, nawet ta tarka na MPC była do przeżycia. Ten start wszystko niestety pogrążył, w tych warunkach jazda bez pociągu to było jak walenie głową w mur. Ja jeszcze miałem trochę łatwiej bo jestem nieco krótszy od Ciebie;)
Dziwne rzeczy się dzieją.
Mam wrażenie, że zaczyna mi się robić konkretna forma. W maju, a nie we wrześniu jak zazwyczaj. 🙂
Winna jest oczywiście duża praca fizyczna, ale i mentalna oraz wiele sesji gryzienia drewienka na kozetce u fizjo... Wyścig aka przepychanie ściany wiatru w Grodzisku na MP na pewno też nie zaszkodził. No i dopracowanie klasycznej techniki łyżwiarskiej, która dużo daje małym kosztem.
Przez codzienne treningi w długi weekend majowy owszem przetrenowałem się, ale też wyraźnie poczułem wzrost formy, który cyferkami potwierdziła i Strava.
Zobaczymy co będzie dalej. Czy się to wszystko nie straci z jakiegoś głupiego powodu?
Najbliższy test: Wadowice, a dzień później Skawina.
Jak nie wypali: trudno, nie pierwszy raz, nie ostatni. 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
2 czerwca 24
Dzisiaj kończy się w mojej pracy czelendż rowerowy. Od 13 maja do 2 czerca - kto przejedzie najwięcej kilometrów na rowerze.
Na początku kolega ze Śląska szalał strasznie i nie mogłem go dogonić. Po około tygodniu codziennych jazd po około 40-50 km czułem się strasznie zmęczony. Ale nie przestałem i stało się coś strasznie dziwnego: przyzwyczaiłem się, wzmocniłem, zaadaptowałem i zacząłem rąbać traski po sto kilometrów dwa razy na tydzień. No szok i niedowierzanie. I wygląda, że wygram 🙂
Nogi super fajne. Wróciła umiejętność wspinania się na górki stojąc.
Szyja przestała narzekać, że za dużo siedzę przed komputerem.
Tylko tyłek marudzi, ale na to odpowiedzią jest tylko większy procent czasu podczas jazdy spędzony w pozycji stojącej lub po prostu odciążeniu siodła.
W ostatni czwartek w Boże Ciało podczas kolejnego Gran Fondo zdarzył mi się upadek na skrzyżowaniu w Grojcu. Nadjechał zbyt szybko samochód, zaskoczył mnie, musiałem się zatrzymać i nie przemyślałem tematu wypięcia SPD, który się ten jeden raz nie wypiął. No i bach na bok!
W efekcie trochę potłuczone kolana, a rower do wymiany stery i support.
Ale tak czy inaczej kondycja super poszła do góry. Mega.
Nie żeby mi groziło wygrywanie wyścigów, ale po prostu dobrze się z tym czuję.
🙂
Zobaczymy co dalej. Zazwyczaj taką formę miałem na koniec sierpnia...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@tomcat
Siemanko ,aż tak słabo z frekwencją na forum? Tomcat widzę,że Ty trwasz 😁.Prawda jest taka, że ludziom po początkowym zachłyśnięciu się nową zajawką zmieniają się priorytety.Ja owszem na rolkach jak najbardziej dalej chętnie śmigam, ale wróciłem też na siłownię z którą miałem doczynienia od zawsze.Pozdrawiam.
Wysłany przez: @lotnik@tomcat co i kiedy dzieje się w Wadowicach?
Teraz zauważyłem, że post sprzed miesiąca - przegapiłem?
Przegapiłeś. W ramach Wadowickiej dychy była nowa inicjatywa - wyścig na rolkach. Format mały, ale wszyscy z orgów zadowoleni i jest przestrzeń na ustawienie może nawet półmaratonu w przyszłym roku.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wczorajszy III Bieg Skarbnika był po osie w wodzie. Ślisko jak @#$%#@!
Jechałem niby na deszczówkach, ale 125 mm i marzyłem o mniejszych.
Dopiero pod koniec wyścigu, gdy deszcz przestawał powoli padać, woda spływała, a noga się przyzwyczajała do uczucia średnia z kółka zbliżała się do 20 km/h.
Pierwszy raz przejechane powyżej 30 minut.
Wiadomo: warunki, ale były takie same dla wszystkich, a ludzie jechali jak ludzie i nawet nie na deszczówkach. Totalnie rozwaliły mi te warunki głowę.
Do tego okazało się, że nie wziąłem koszulki na przebranie i nie mając ochoty suszyć kombinezonu na sobie nie czekałem na dekorację, tylko pojechałem do domu.
Bardziej outsider niż zwykle...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Zaczęło się od wyzwania w pracy: kto przejedzie najwięcej kilometrów w maju dostanie 200 punktów w platformie kafeteryjnej (można przeliczać na złotówki 1:1). No i nie chodziło o kasę, ale stwierdziłem, że powinno się dać wygrać, z tym co wtedy jeździłem. Czyli tak pod 40 km że dwa razy na tydzień. I w sumie spoko, ale... ujawnił się nieznany wcześniej kolega, który zaczął mi odjeżdżać. W pewnym momencie nagle miał 130 km przewagi!!! Przygięło mnie...
Wziąłem się i jeździłem te 40 km codziennie. W pierwszym tygodniu byłem bardzo zmeczony. Z trudem wyjeżdżałem, ale rozjezdzalem się i od połowy było git. W weekendy trasy 100+. Pierwsza była na 130 km i sporo mnie kosztowała. Kolejnego dnia 40 km było mega trudne. Ale jakoś poszło.
Od połowy drugiego tygodnia zacząłem czuć więcej energii na rowerze. Miałem czym przycisnąć, choć na górkach zawsze zdychałem. Ale ku zdziwieniu coś co uxnałbym wcześniej za nieprzytomną i niemądrą wyrypę przyjęło się. O dziwo regeneracja jakby przyspieszyla. Albo paradoksalnie po jazdach byłem mniej zmęczony więc trzeba było mniej regenerować.
Rower łatwiej jest stopniować obciążenia niż bieganie i rolki. Możesz przycisnąć, albo się snuć 25 km/h. No i kolarka daje bardzo dużo, nieporównywalnie z miejskim jeśli chodzi o wydajność i frajdę.
W efekcie wygrałem czelendż z zapasem 170km. W trakcie tych 4 tygodni zrobiłem też 8997 m jazdy w górę. 🙂
Wynikiem jest też, że mam około 4kg mniej na wadze, ale kompozycja ciała zmienila się bardziej niż o 4kg. Jest inna siła i wytrzymałość.
Teraz uwaga: to wszystko mogło się spiąć bo wróciłem do dietetyk. A ona na dzień dobry skopała mi dupę, bo żeby zrzucać wagę jadłem 2000 kcal trenując ciężko.
Teraz jem 3200 kcal i więcej i tylko dzięki temu regeneruje się i chudnę. Taka nieoczywistosc... Byłem zagłodzony i teraz to powoli ustępuje.
Podsumowanie: w ciągu 4 tygodni 36,71 km/dzień przy trzech dniach bez jazdy bo burze i zmęczenie. Prawie 9 kilometrów przewyższenia rozwaliło mnie mentalnie, nie spodziewałem się.
Po skończeniu wyzwania pozostałem przy częstych jazdach, chociaż może nie codziennych, bo jak to mówią "life gets in the way". A czasem chce się pójść na rolki 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
No rower to prawie idealne narzędzie treningowe pod kątem wydolnościowym. Jak słusznie zauważyłeś zrobisz na nim i bazę i mega interwały, Pojedziesz tempówki, wolna jazda przyspiesza regenerację itp. tylko podobno jak dużo jeździsz to wpływa negatywnie na technikę na rolkach ( opinia kiku doświadczonych rolkarzy ) ja nie zauważyłem bo nie mam techniki 🙂
Trzymaj tak dalej a na Sierpniowym mnie objedziesz tylko.... powieś szosę na kółku i kupuj gravela :))))
Nie wybieram się na Sierpniowy 🙂
Nie mam pomysłu co w technice miałby rower popsuć. Ja słyszałem to samo o nartorolkach i tutaj 100% racji, bo przecież nauczysz się jeździc jodełką i umar w butach.
No i celuję w szosę+ a nie gravela. Nie ciągnie mnie na szutry, chciałbym trochę być bezpieczniejszy na połamanych asfaltach. 35mm pod butem wystarczy.
A swoją szosę chwilowo faktycznie zajeździłem. Ma już 17 lat. Lewa klamka iz ded. Stery wybite. Support chrupie jak stary składak. Mogę serwisować, ale to dalej będzie 17 letni ostatni krzyk mody.
Jak patrzę to w zasięgu mam tak ze 4 letnie karbonowe zestawy aero, z hydrauliką i na 105 w porywach ultegrze... tylko problem, bo jeszcze wtedy królowało maks 28 mm...
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
28 czer 24
Wreszcie udało się pokonać poranne spowolnienie i pojechać na Błonia przed siódmą. Temperatura i burze nie pozwalają tak naprawdę na inny termin.
No i było super!
Co ważne i istotne - przesiadłem się ponownie na koła 110, konkretnie to Black Magic w twardości XFirm i są idealne! Dobra kontrola, dobre niesienie.
W pewnym momencie jechałem odcinkiem od Muzeum Narodowego w kierunku Cichego Kącika i czułem, że latam. Koła niosły, ślizgi były przedługie, tyłek był nisko, plecy zbliżone do poziomu. I nie czułem się w tej pozycji super niekomfortowo.
Weehee!
Tak czułem, ze w moim przypadku pogoń za prędkością poprzez wkładanie większych kół nie daje oszałamiających wyników, a zabiera frajdę.
To nie jest tego warte.
Może będę wolniejszy na mniejszych kołach, ale będę miał z tego większy fan!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@tomcat
A to szkoda. Trasa trochę zmodyfikowana, będzie na pewno ciekawie jak 40/h po płytach i bruku będą cisnąć;)
35 mm to ja mam w gravelu tylko że z bieżnikiem i więcej nie potrzeba.
Jest taki rower Merida Scultura Endurance wprawdzie nie aero ale wygodna szosa carbon i 35 wchodzi. Z resztą na hamulcach tarczowych powinne wszystkie coś szerszego przyjąć.
W okolicy Trójmiasta ciężko się na szosie jeździ. Najpierw musisz się przebić przez miasto a później na Żuławach wieje a na Kaszubach ruch aut straszny stąd pewnie mój zapał do gravelka, ale dziś (pierwszy raz w tym roku) szosę wciągnąłem i ta lekkość jazdy jest nie do pobicia. Szkoda tylko, że na powrocie do Gdańska były korki o 10:15 rano w niedzielę:(
Nied 30 cze 24
Upały są niebezpieczne. Wczoraj na pierwszym poważnym podjeździe (chociaż na stravie nawet nie ma przypisanej kategorii liczbowej, średnia 7,3% na dystansie 700m) cisnąc poczułem nagle, że twarz zaczyna drętwieć. Dla mnie to uczucie pierwsze na drodze do omdlenia. Więc zweryfikowałem plany, trochę pojeździłem ale nie tyle i nie tam co było planowane. Ostatecznie parę PR połamanych, inne nie, lody zjedzone, woda wypita do ostatniej kropli i powrót zanim dostałem udaru cieplnego. Wszystko na plus.
Pomimo ciężkiego wrażenia, że to się nie da umówiliśmy się na rolki nad kanał łączański na 19.45 i ... było genialnie. Owszem, ciężkie 30 stopni ciepła, ale jak długo jedziesz, tak długo żyjesz. Zatrzymaj się i zaleje Cię pot!
Po wczorajszym męczeniu się na Węgrzcach przypomniałem sobie o klinach i wróciłem do setupu opartego o sztywną szynę XXX3 Powerslide, która ma porty na wypusty klinów Powerslide. Sama szyna jest super sztywna, dodatkowo skorygowana pozycja kół względen ziemi: Efekt oszałamiający! Wrażenie latania, toczenia bez wysiłku! Te same koła, łożyska, dystanse co wczoraj. Inna szyna plus kliny.
Oszałamiające. Pokazuje, że musze wracać do klinów i zostać na nich.
I 4x110 NIE jest wolniejsze od 125. Nie na dystansach typu 5, czy 10 km.
Na koniec odkręciła się śruba pod piętą i musiałem wracać do auta na paluszkach.
Ale było genialnie!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ludzie dzielą się na takich co przykręcą szynę byle jak i jadą i na takich co muszą utrafić w punkt i dopiero wtedy jadą. Ja też do tych drugich należę 🙂
-
Zawody rolkowe 2025
1 miesiąc temu
-
Zawody rolkowe 2023
2 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2024
6 miesięcy temu
-
Kicking Asphalt 2022
2 lata temu
Ostatni post: Luźne wpisy Najnowszy użytkownik: michaelnaumann7 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte