Kicking Asphalt 2021
Pt 22 sty 21
Dzieje się! Dzięki bohaterskiej postawie Zarządu KKSW, który własną piersią utorował drogę, mamy drugi trening halowy w tygodniu! Zobaczymy jak dalej będzie, ale jeden się już odbył i mogliśmy go poświęcić na co tylko chcieliśmy, nie był oficjalnie pilotowany przez trenera.
Był czas na spokojne, co nie koniecznie znaczy powolne, cyzelowanie łuków z minimalizowaniem podparcia, na slalomy na jednej i ogólnie eksperymenty i sprawdzanie co działa. Np. odkryłem, ze jestem w stanie zwiększyć kąt nachylenia na łuku w prawo i odczucie przy tym było bardzo dobre – zwiększyła się stabilność i prędkość w łuku przestała spadać. Tak mniej więcej jakby na wejściu w łuk rzucić do środka kotwiczkę i utrzymać się na sznurku zataczając półkole. Albo nawet zacieśniając na wyjściu. No i na prawej to wyczułem i na prawej byłem już blisko podniesienia nogi zewnętrznej, czyli przejechania przynajmniej części łuku na wewnętrznej. Na lewej tego uczucia nie znalazłem. Ale cierpliwości.
Różne rzeczy próbowałem. M.in. z Papim próbowaliśmy pojeździć szybciej i naprawdę wiatr gwizdał w kasku! Jednak po kilku łukach rozpędziłem się tak bardzo, że zacząłem odpuszczać przekładankę czując, że jestem na granicy przyczepności. A jazda dwuoporowa, chociaż skuteczna, to jednak męczy na dłuższą metę bardziej niż przekładanka, gdzie są te krótkie momenty jazdy na jednej nodze, a druga odpoczywa. Nie wiem ile kółek przejechaliśmy. Ja prowadziłem kilka, a potem Paweł, a ja starałem się nadążyć, ale po kilku kolejnych musiałem odpuścić. Widziałem, że jego przekładanka też jest do poprawy, ale cały czas była i napędzała go, a ja na końcu byłem w stanie z trzech kroków w łuku zrobić tylko ostatni na wyjściu.
Little by little by little.
Oby do przodu. A było do przodu. Jutro kolejny trening, tym razem z ćwiczeniami mocno siłowymi, więc jak już w końcu wejdziemy na łuki, to będzie jeszcze trudniej na zmęczonych nogach. I dobrze. Trenuj tak, żeby zawody były przyjemnością!
A dzisiaj rano kontrola u dietetyka. Przypomnę: kontrola na początku grudnia wykazała katastrofę i przybór trzech KILOGRAMÓW tłuszczu. W ciągu miesiąca. Bo zafiksowałem się na tym, żeby przypadkiem nie jeść za mało i nie stresowało mnie wybicie powyżej np. 3300 kcal, przy limicie 2800. Bo się nasłuchałem jak to mamy dojść do takiego właśnie, a jednocześnie przegapiłem, że akcent był na „mamy dojść”, a nie że „już teraz”. Efekt dla organizmu ciągle wychodzącego z załamania metabolicznego był jedyny możliwy do przewidzenia: zalanie tłuszczem.
Zadanie domowe na grudzień i styczeń było zatem proste: tym razem się trzymać limitu i już. Nie ma to tamto! Były zatem dni, świąteczne, choć nie specjalnie leniwe, gdzie limit się potrafił skończyć o 15.00. Bo serniczki do dojedzenia. I nie ma że boli, następne jest śniadanko dnia kolejnego. Dało się? Dało. Więcej wody się piło i jakoś obleciało. Ale taki dzień był chyba jeden, były jakieś z 16.00, kilka z 17.00, sporo z 18.00. Ale ta ostatnia godzina to już nie brzmi przerażająco, bo to prawie pora kolacji. No i sporo poćwiczone. Aż sam się zdziwiłem, że przez grudzień uciułałem ponad 500 km na trenażerze. I do tego dnia w styczniu kolejne 500. Ponad. (Kurczę, muszę sprawdzić czy łańcuch mi się już nie zdążył rozciągnąć, niby w październiku nowy założyłęm, ale już zaczyna podchodzić pod przebieg, kiedy należy się mu odpoczynek na stalowych pastwiskach… Niesamowite, to wszystko w sezonie zimowym… Nigdy wcześniej…) Średni przepał był 600 kcal dziennie w czasie tego półtora miesiąca.
Efekt: waga ta sama, a nawet lekko wzrosła. Zonk? No nie do końca. Bo tłuszcz półtora kilo w dół. I o to chodzi! A masa poszła w mięśnie, to znaczy w napompowanie mięśni wodą, czemu regularne suplementowanie kreatyny jak najbardziej służy. Wg pomiaru zamieniam się powoli w Hulka Hogana, bo sucha masa mięśni wyszła mi poza skalę dla „normalnych ludzi”. Brzmi czadowo. Hulk to lubi!
Nawet bez pomiaru magicznym tymcosiem czułem, że tłuszcz w dół, bo pod paskiem spodni pojawił się luz i ogólne samopoczucie poprawiło. Ale zaliczona wpadka listopadowa mam nadzieję zapewni mi to, że w przypadku progresu nie popadnę w samozachwyt i nie poluzuje ograniczeń. Które być muszą, jak historia najbliższa nas uczy.
Co do podniesienia, to znowu woda. Woda, woda, woda. Trzy litry to podstawa. W dni mocno treningowe woda wypita w trakcie i po treningu powinna być kolejnym litrem do postawienia na oprócz tego wypitych trzech litrach. Jeśli nic innego mnie nie przekona to powinno przekonać to, że słabo nawodniona powięź nie pracuje dobrze na mięśniach łapiąc je, klejąc się i ograniczając ich pracę. Co przekłada się na zmniejszenie zakresu ruchu, brak progresu w rozciąganiu i zbyt szybkie zakwaszanie obciążanych mięśni.
Zadanie domowe na następne półtora miesiąca: 2800 kcal na dobę i tyle ma być, nie więcej. Może być ciut mniej. W tym ponad 150 g białka na dobę, 350 g węgli, ponad 70 g tłuszczu. I 3 do 4 litrów wody codziennie. W stresujące dni, kiedy siedzę przed kompem i nie mam kiedy nawet wyskoczyć do klopa – paradoksalnie muszę pić jeszcze więcej. Podniesiony stres wpływa na zwiększone wydalanie wody. A jeszcze jak się mówi…
Więc woda. I myśleć co się je. 2800 kcal to jest tyle, że jeszcze się da prawie wszystko zrobić z naturalnego, nisko przetworzonego jedzenia. Poza białkiem. Dobić i przekroczyć 150 g białka, to już trzeba wejść w koncentraty, choć jeszcze nie izolaty. Bo jak nie, jak by się chciało jeść TAKIE ilości mięcha, żeby wyjść na te 150g, to znowu układ pokarmowy będzie za bardzo obciążony i nie wydoli.
Nie jest lekko. Wychodzi, że dietetyka to cholernie precyzyjna gałąź wiedzy. I rozpoczynając ostre diety samemu można sobie zrobić poważne kuku, z którego będzie się wychodzić długie, długie miesiące. Ja ciągle jeszcze nie wyszedłem z tego. Przy normalnym metabolizmie, przy uruchomionych na full wszystkich funkcjach narządów wewnętrznych podaż 2800 kcal powinna pójść w całości na utrzymanie czynności życiowych oraz aktywności dnia codziennego tj. siedzenie, mówienie, myślenie, a przepalone codzienne 600 kcal powinny się głęboko wgryźć przerabiając mnie na szkielet. Skoro tak się nie dzieje, to znaczy, że metabolizm jest daleki od książkowego.
W idealnym świecie powinienem jeść 3300 kcal i stać w miejscu. Może jeszcze do tego dojdę. W końcu działam w dobrym, myślę, kierunku.
Status czelendżu 800 km na rowerze w styczniu – ciągle w grze, ale są wątpliwości. Jeśli się nie przetrenuję, to dobiję w ostatni dzień. Zostało trochę mniej niż 300 km…
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @tomcatDzieje się! Dzięki bohaterskiej postawie Zarządu KKSW, który własną piersią utorował drogę, mamy drugi trening halowy w tygodniu!
Zazdraszam i gratuluję. Z ciekawości na czym opieracie treningi? Nielegalności rozporządzeń czy rekomendacji PZWS?
Wysłany przez: @tomcatŚredni przepał był 600 kcal dziennie w czasie tego półtora miesiąca
Z ciekawości spojrzałem na swoje przepały i średnią ze stycznia. MapMyFitness pokazuje jakieś niemożliwości rzędu średnio 900kcal z dodatkowych aktywności. Ale 900 to już albo hetanie się albo albo na prawdę długi treningi kardio. No to mówię sprawdzam i lecę na Polar, bo tam jednak algorytmy lecą z tętna. Ten z początku podpowiada mi 637kcal per sesja. Już trochę lepiej... Tyle że suma spalonych jest jednak jakby zbliżona do MMF - i co? I Polar dzieli sobie na cały miesiąc mimo, że jesteśmy w 2/3. Więc jak sumę podzieliłem przez 22 to mi wyszło 870kcal/dzień.
o.O na moim pasku nie widać. Zwątpiwszy we wszelkie algorytmu i obliczenia, pisząc tego posta podzieliłem się z spostrzeżeniami z jedna wyrocznią w domu. W odpowiedzi otrzymałem, że na twarzy bardzo widać, że schudłem. No to przynajmniej jeden komplement :D, bo ani pasek ani waga go nie chcą potwierdzić 😉
Obliczenia za ciosem. Przepalam średnio 3879kcal na dzień (życie+aktywności). Powinien być jakimś Bradem Pitem z sześciopakiem na brzuchu zamiast opony. No to szybki rachunek sumienia: ile ja żrę, że to się kompensuje.
No i wszyło:
1) Śniadanie tak przed 7:00. Kiedyś było 1 kanapka, obecnie 1/2 jogurtu 500g + nasiona choja + słoneczniki + migdały w płatkach + płatki owsiane/zbożowe + jakiś owoc (borówki/kiwi/banan/winogrona - co akurat jest)
2) Koło 10:00 kawa + przekąska. Jakaś słodka bułeczka/ciasteczko/cukierek.
3) Koło 12:00 mały "obiad" - coś na ciepło zupa/tosty/parówki/jajka
4) Koło 15:00-18:00 obiad nr 2. Godziny już mocno zależą od dnia.
5) 19:00-20:00 - kolacja zwykle małe kanapki, wciągam to czego dzieciaki nie zjadły ;).
6) 22:00-23:00 (nie zawsze) - mała gastro faza przed snem 😉
Jak widać jakby tylko chciał pole do popisu jest. Z drugiej strony #jedzenieSensemŻycia :P. No i nienawidzę być głodny ;).
Kurcze albo jesteś jakimś supermenem albo mocno przeszacowujesz przepalone kalorie. Jeżeli liczyć spalone kalorie z apek i zegarków to jest raczej odpowiedz. Mocno przeszacowują. Możesz podać za jaki czas wysiłku Polar podaje Ci te 900 lub nawet 670 kcal?
Wysłany przez: @eckrbrMożesz podać za jaki czas wysiłku Polar podaje Ci te 900 lub nawet 670 kcal?
Proszę bardzo, wczorajsza 900, zrobiona w 1:50 w dwóch sesjach rolkowych 0:30 oraz 1:20.
Jak patrzę na szczyty styczniowe. To najwięcej:
1.I - 2:20 rolek + 0:40 biegu - razem 2100kcal
2.I - 3h rolek - 1950
10.I - 3,5h nartorolek - 2075
Średni czas trwania sesji 1:05. Średnia spalonych tak jak pisałem 637kcal.
I tak, wiem, że to są estymaty nawet jak trening jest z pulsometrem. To raz. Dwa - dużo zależy od wagi jaką masz wprowadzoną w aplikacji. Każde 3-5kg w dół to na prawdę spora zmiana na wydatku kcal dla organizmu i tym co apka/zegarek pokazuje.
Wysłany przez: @qbajakTen z początku podpowiada mi 637kcal per sesja. Już trochę lepiej... Tyle że suma spalonych jest jednak jakby zbliżona do MMF - i co? I Polar dzieli sobie na cały miesiąc mimo, że jesteśmy w 2/3. Więc jak sumę podzieliłem przez 22 to mi wyszło 870kcal/dzień.
Wczoraj to jednak zmęczony byłem. Polar dobrze robi. Podaje średnią per sesja a nie per dzień. Wiec jak się ma 2 sesje w ciągu dnia, to średnia per sesja leci w dół ;).
Jeśli spalanie na godz wychodzi jak podałeś to całkiem realne ale wtedy 3300 dziennie na funkcje życiowe i aktywność poza treningową zostaje a to naprawdę rzadko osiągany wynik.
Wysłany przez: @eckrbrJeśli spalanie na godz wychodzi jak podałeś to całkiem realne ale wtedy 3300 dziennie na funkcje życiowe i aktywność poza treningową zostaje a to naprawdę rzadko osiągany wynik.
BMR u Kuby na pewno będzie poniżej 2000 kcal, bo ja mam teraz 2008, a jestem większy. 1300 kcal na ciężką, ośmiogodzinną pracę fizyczną nie byłoby dużo, na siedzącą i owszem, dość.
Ale czego to ma dowodzić? 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Niczego, byłem ciekaw tych blisko 4 tys kcal. A że dawniej uprawiałem sport gdzie liczenie kalorii było istotne stąd wiem jaka jest tendencja do przeszacowywania kalorii. Zawyżania spalonych i zaniżania spożytych
@qbajak
Możemy porównać cyferki, a co...
Przyjąłem zupełnie odmienną strategię - wszystko indoor. Treningi halowe, rower-chomik, ćwiczenia symulacyjne, core i ramiona, rozciąganie. Tyle.
Styczeń to (póki co) 39 treningów, 673 kilometry, 32 godziny, 16500 kcal.
Dużo krótkich sesji, chomik oczywiście podbija średni czas trwania sesji, a rozciąganie obniża "pracochłonność".
U mnie wychodzi prawie 515 kcal na godzinę przy wadze 91.
Wyliczanie na "sesję" nic nie mówi, bo te są najrozmaitsze.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @eckrbrZawyżania spalonych i zaniżania spożytych
Oj, tak! 🙂
Ale żeby komuś się chciało faktycznie precyzyjnie liczyć... To naprawdę potrzebna jest motywacja.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
W sumie niczego nie trzeba liczyć. No na początku owszem , ale po czasie w głowie widać było ile jest kalorii na talerzu (mniej więcej). To łatwiejsze i przede wszystkim mniej absorbujące niż się wydaje z biegiem czasu. Ja trenowałem sporty walki gdzie musiałem zmieścić się w limicie. Po kilku kilku miesiącach liczenia już tego nie robiłem. Kilka lat jechałem na czucie a 1 kg w tą czy inną stronę regulowałem wodą i glikogenem (ilością spożywanych weglowodanów). Wiem że bmi i kalkulatory a zwłaszcza apki i zegarki zawyżają do 50% kalorie. Zainteresowało mnie te 4 tys ckal bo znowu jestem na diecie , mam 190cm i 103 kg ( o dziwo wyglądam dobrze ze względu na drobną budowę kostną) ale kręgosłup "odczuwa to" jako nadwagę. Stąd próbuję wykorzystać wiedze i rozsądnie chudnąc co tym razem nie wychodzi. Albo nie wychodziło bo wszedłem w parametry głódówki i organizm zaczął się bronić. Jest już wszytko pod kontrolą. Reasumując zakładam że mam sporo więcej kg i wzrostu niż kolega qbajak a mimo to potrzebuję max 2kcal dziennie a aplikacje mówią co innego. Reszta to aktywność, rolki, rower, trening siłowy. Stosuję metodę praktyczną , liczę kalorie , bmi, a potem sprawdzam wagę. To do niej dostosowuję ilości spożytych i spalonych (teoretycznie) kalorii i stąd potem dopiero widzę ile naprawdę wynosi moje zapotrzebowanie kaloryczne a zatem faktycznie bmi. Reasumując ludziom wydaje się że spalaja3,5 lub 4 tyś kcal a rzeczywiście te parametry oscylują wokół 2,5 =2,7 kcal. Ja ok 4,5 kcal spalałem w wieku zawodniczym 18-25 lat przy morderczych treningach do zawodów.
Wysłany przez: @eckrbrJeśli spalanie na godz wychodzi jak podałeś to całkiem realne ale wtedy 3300 dziennie na funkcje życiowe i aktywność poza treningową zostaje a to naprawdę rzadko osiągany wynik.
Nie wiem, nie znam się. Nigdy nie byłem na diecie i nigdy mi nie było potrzeba analizować, czy to co podaje zegarek jest poprawne czy nie. Jem w miarę regularnie, nie analizuję liczby kcal tego co mam na talerzu. No i w sumie sobie trochę nie wyobrażam - bo jak mam policzyć te 2-3 winogrona skubnięte gdy przechodziłem koło owoców. Nawet jeśli powtórzyłem to w ciągu dnia 5-10. A może nie powinien skubać? Toż to łatwo się samemu wpędzić w jakieś kompleksy/wyrzuty/ograniczenia.
Wiem, że z łatwością wyeliminowałbym parę kg, gdybym całkowicie wyłączył z diety alko. W sumie praktykowałem przed 200km w Wejherowie. Na pół roku prawie całkowicie wycięty. Efekt waga spadała do 77-78kg (z normalnej 82-85kg). Ale co ja mogę, że lubię ;). Niestety za nim niekiedy idzie wieczorna gastrofaza. Life.
Algorytmy pokazują mi BMR na poziomie 1850 kcal. Ale jak rozumiem to jest za leżenie, oddychanie i ogólnie mruganie oczami? Czy pozostałe 1300kcal jest do osiągnięcia? Nie wiem - podałem Wam to co mi mówi Polar.
Nd 24 sty 21
Już zostało trochę mniej niż 200 km. Można powiedzieć, że zaczynam to widzieć. To są jeszcze cztery mocne jazdy po półtorej godziny i jestem prze-gość, który nie trenując kolarstwa nakręcił w miesiąc 800 kilometrów! I to ujeżdżając chomika...
Miałem rozpisany plan kiedy i ile mam pojechać do końca miesiąca, ale dotarło do mnie, że dodatkowy trening w czwartek spowoduje, że na pewno tego dnia nie przejadę 50 kilometrów. Bo to by było trzeba wdrapać się na siodełko praktycznie natychmiast po powrocie z treningu halowego. Nie ma takiej opcji. Zdechłbym tam… Trzeba odpocząć, odbudować glikogen w mięśniach. Takie tam detale.
Więc zamiast tego przycisnąłem pod koniec tego tygodnia. W piątek mieliśmy walne zebranie klubu na zoomie, więc wciągnąłem koszulkę klubową i połączyłem się pedałując na trenażerze. Chociaż tempo spacerowe, to jednak w dwie godziny przeturlało się te 50 kilometrów. A z kolei wczoraj, po kilkugodzinnym potreningowym odpoczynku znowu się udało nakręcić 50 w półtorej godziny. I teraz bilans jest coś sto dziewięćdziesiąt coś. Jak jeszcze dzisiaj zrobię 50, to zostaną trzy jazdy do zrobienia w przyszłym tygodniu. Załóżmy, że wtorek, piątek i niedziela. Będzie rzutem na taśmę, ale będzie. A orientując się o zmianach planów życiowych w ciągu przyszłego tygodnia mam możliwość manewrowania umiejscowieniem jazdy w kalendarzu. Zaczynam to widzieć. Ale w lutym mam w nosie! Żadne 800! Zostaję na 500 kilometrach. Wystarczy.
Wczorajszy trening był bardzo miłym przeżyciem. Po rozgrzewce wskoczyliśmy na krótki rozjazd i okazało się, że wreszcie zaczynam nadążać za grupą prowadzoną przez Pawła. Zanim się tym nacieszyłem zaczęliśmy pierwszą z dwóch serii bolesnych ćwiczeń na nogi. Czyli dupa nisko i kręcimy kółka po hali, prostując się na łukach. Pozycja dwunożna z krawędziowaniem lub zamiennie pracą rąk, beczka z powrotem na zewnętrznych krawędziach, powerbox osobno na każdą nogę, a potem łączony, crossy osobno na każdą nogę, a potem łączone, pozycja jednonożna na każdą nogę, slalom z napędzaniem się na jednej nodze i tak w kółko. Dwa razy dwadzieścia minut. Po pewnym czasie nogi tak bolą, że ma się dosyć, ale jednocześnie da się to wytrzymać. Więc się wytrzymuje. Ale nie widzę siebie schodzącego do takiej pozycji na jakichś zawodach. No, może jakby trzeba było kogoś szybciutko dogonić… ale to po prostu moment i nogi są zakwaszone – krwawymi łzami trzeba by było płacić za takie ekscesy.
Potem weszliśmy na łuki i wróciłem do będącego dla mnie nowością wyczuwania pogłębionego pochylenia. Tej stabilności i prędkości, którą daje. Jeszcze trochę, może dużo, może niedużo i będę w końcu jeździł te łuki na wewnętrznej nodze w niskiej pozycji. A przyda się to bardzo, bo muszę zmienić wzorzec ruchu do przekładanki.
Henio mnie wypatrzył i przydybał, a potem razem z Pawłem rozłożyli mnie na czynniki pierwsze. Jadąc szybko staram się bardzo i technika się rozjeżdża, przez co tracę stateczność i wynikowo prędkość. Na łuku w lewo po skrzyżowaniu prawa noga nie może być odkładana PRZED lewą – musi być odkładana OBOK lewej. Oczywiste? Nie do końca, jak się okazuje. Jeśli odkłada się nogę przed nogą wewnętrzną, to robi się za konia na biegunach bez przerwy przenosząc środek ciężkości w przód i tył. Do tej pory ratowałem się dociągając przełożoną dołęm nogę (lewą) do jadącej prawej i było trochę lepiej, ale nie, tak się tego nie robi. Środek ciężkości ma być w jednym miejscu, a noga ma zostać odłożona tuż pod nim. Pociesza mnie, że wiele filmów z zawodów pokazuje zawodników, którzy robią zbliżony błąd. Tylko, że oni na mistrzostwach...
Czyli muszę wrócić do przedszkola także co do tej figury: rozłożyć sobie na ruchy, pojeździć powoli, wdrukować poprawioną sekwencję ruchów. Dopiero potem przyspieszyć.
Ale i tak poczułem już tę prędkość na łukach. Jest się czym bawić.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ło Panie, to żeś się rozpisał, tyle czytania 😀 Widzę, że ostro trenujesz, Super, będzie się od kogo uczyć 🙂
Wysłany przez: @andreeeŁo Panie, to żeś się rozpisał, tyle czytania 😀 Widzę, że ostro trenujesz, Super, będzie się od kogo uczyć 🙂
No cześć Andree! 🙂 Long time no see 😉
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
A tak wygląda porównanie mojej styczniowej osiemsetki na tydzień przed końcem z wynikami zawodowych atletów w samiusieńkiego topu naszego sportu (Niero też ma tytuły mistrza świata). 🙂
Nie ma się czego wstydzić. 🙂
Raczej pytać: co ja tutaj robię 😉
Wczorajsza pięćdziesiątka była trzecią pod rząd, dzień po dniu, nie licząc przeprowadzonych w trakcie dwóch treningów halowych. To już za duże obciążenie jak na moje stare kości. Już nie dało się utrzymać założonego tempa 50km/1,5h - zamiast tego były trzy minuty dłużej. Poza tym, jakby dla podkreślenia sytuacji, zegarkowi padła bateria na dwa kilometry przed końcem.
Ale poniedziałek to rest day! Już się nie mogłem doczekać! 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Hyhy, z ta 800tka to nie bylo pytanie "czy?" tylko "kiedy?" Gratulacje 🙂
Towarzystwo doborowe 😀
Śr 27 sty 21
Zostało mniej niż 100 kilometrów. Dwie sesje po 50, dwa wieczory. Może być dzisiaj, może być w piątek, może być w sobotę, może być w niedzielę. Czyli mam sto procent redundancji terminów. Powinno się udać.
Wczorajsza jazda była zupełnie inna niż niedzielna. Te blisko 48 godzin odpoczynku od kręcenia korbą dały dużo w kontekście zarówno odpoczynku mięśniowego jak i regeneracji układu nerwowego, co można rozpoznać po tym, że była chęć cisnąć. O ile w niedzielę walczyłem, żeby w ogóle cokolwiek utrzymać obciążenia, to wczoraj było to prawie łatwe, prawie samo się robiło. No i efekt widać po czasie: 50 kilometrów przejechane w półtorej godziny bez trzydziestu sekund. W trakcie roiło się, że przejadę w tym czasie parę kilometrów więcej, ale - no cóż - jeszcze nie teraz.
Nogi trochę sztywne zaraz po zejściu z roweru, ale nie jakoś tragicznie. Ponieważ w całkowitym czasie uwzględniam też rozgrzewkę, to uzyskanie takiej średniej wymaga kręcenia dobrze powyżej 35-37 km/h w drugiej połowie jazdy, a końcówka to już tradycyjnie pogoń w okolicach i powyżej 40 km/h. No i cały czas obciążenie. Nie ma zjazdów z górki, nie ma toczenia się po płaskim. 230-250 watów zaczyna być możliwe do przeżycia na naprawdę długich odcinkach, to już nie jest interwał.
Po czymś takim mięśnie nóg narzekały, że boli. Leżysz sobie w łóżku i próbujesz zasnąć, a tutaj np. głowa przyśrodkowa lewego czworogłowego: „- Hej Ty, śpisz? Nie? Bo ja też nie! A pamiętasz jaki wycisk mi dałeś? Pozwól, że podzielę się z Tobą częścią moich doznań sensorycznych…”
No i w sumie to o to chodzi. Teraz muszą sobie odpocząć, odbudować się. Celem takich intensywnych i jednocześnie długich treningów jest doprowadzenie do przemian na poziomie komórkowym. Jeśli wystarczająco będą gnębione, to wytworzą dodatkowe mitochondria zwiększając możliwości energetyczne oraz dodatkowe naczynia kapilarne zwiększając potencjał tlenowy mięśni. No i jeszcze klasyczna rozbudowa włókien mięśniowych poprzez hipertrofię. A biorąc pod uwagę jeszcze, że poprawa techniki i siły powinna kiedyś pozwolić na utrzymywanie prędkości bez wchodzenia w zakres beztlenowy tętna, to różnica powinna być drastyczna.
Powinna. Kiedyś. Ale i tak, choć do ideału daleko, to dopóki zdrowie dopisuje, to z każdym miesiącem będzie lepiej.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Sb 30 sty 21
No i szlachetne zdowie i tak dalej, aż się przetrenujesz.
Oficjalnie odpuszczam tak bliskie już przecież dociągnięcie do znacznika 800 kilometrów w styczniu. Chociaż smakuje to gorzko, bo w najbardziej bezpośredni z wszystkich sposobów oznacza to brak potencji do zrealizowania tego wyzwania. I bardzo, bardzo nie chciałem z tego rezygnować. Mając prosto w twarz (właściwie prosto w ryj) podane argumenty przeciwko kontynuowaniu wyzwania chciałem mimo wszystko je dokończyć. Bo znalazłem sposób: zmniejszenie oporu na trenażerze. Dzięki temu mniejsza siła potrzebna i dokręcenie to byłby to po prostu czas na siodełku.
Ale jest takie stare powiedzenie: „- Jak czterech Ci mówi, że jesteś pijany, to się połóż.”
Jak już Paweł po treningu się mnie zapytał: „- Co to było? I dlaczego?” to już nie byłem w stanie zlekceważyć tematu. Bo trening okazał się być dla mnie strasznie ciężki, chociaż przecież nie był obiektywnie bardziej wymagający niż normalnie. A jednak nie wytrzymywałem, nogi bolały ponad możliwość kontrolowania.
Więc stop!
Podejmując to wyzwanie nie byłem przekonany, bo przecież 800 kilometrów to ogromny dystans. I sam pisałem, przekonując samego siebie, że przecież zawsze mogę zrezygnować, że ważniejsze jest zdrowie i dobre samopoczucie. Ale teraz, kiedy wystarczy, wydaje się, tylko ręką sięgnąć, faktycznie zrezygnować jest bardzo trudno.
To jest tak jakbym miał na jednym ramieniu siedzącego diabła, a na drugim anioła. I jeden szepcze do ucha: „- To tylko dwie jazdy po dwie godziny spacerowym tempem. Nie musisz cisnąć. Nic wielkiego. Dasz radę przez sen! I w końcu zrealizujesz Twój cel!”. A wtedy drugi: „- Chcesz zaryzykować długoterminowo zdrowiem i wynikami? Tak się przechwalałeś posiadanym zdrowym rozsądkiem, a teraz nie potrafisz zrezygnować z jakiejś wirtualnej odznaki, kiedy właśnie rozsądek tego wymaga!” I znowu ten pierwszy: „- To nie jest rozsądek, tylko lenistwo! Nie trzeba wiele, już tyle zrobiłeś. Tyle zainwestowałeś. Chcesz, żeby się zmarnowało?! Zrób jeszcze odrobinę. Tylko troszkę jeszcze. No i jak raz zaczniesz się usprawiedliwiać i schodzić z trasy biegu, to nigdy już nie będzie temu końca!” I wtedy drugi: „- Nie słuchaj go, on nie dba o Twoje dobro! Wiem, że jesteś uparty, ale upór nie zastąpi odpoczynku i regeneracji. Jeśli dalej będziesz szedł w ten debet coś w końcu trzaśnie i nie będzie Ci się to podobać! Stracisz więcej niż teraz Ci się wydaje, że tracisz…” I wtedy pierwszy…
I wtedy…
I …
Najgorsze, że sama wiedza, że jeden jest dobry, a drugi zły nie pozwala się zorientować, który jest który. Można tylko się zastanawiać, które racje bardziej przekonują. Można też spotkać na swojej drodze cztery osoby, które powiedzą Ci, że za dużo trenujesz i można im uwierzyć. Tak jak uwierzyć należy po prostu gorszemu samopoczuciu. Wrażeniu, że coś zaczyna łamać w kościach.
Prawdopodobnie nie byłoby tego, gdyby jednocześnie ten okres nie był bardzo wymagający i obciążający zawodowo. To na pewno nie pomogło się regenerować między treningami. Nie bez kozery Kenijczycy są uznawani za mistrzów regeneracji. Bo z lubością śpią po treningach. Ja w sumie też – jeśli zrobię go wieczorem. Ale to nie jest to samo…
Mimo wszystko na treningu dzisiaj było ciekawie. Poza zaciskaniem zębów i syczeniem z bólu. Bo na łukach starałem się zmienić krok wykonując taki, jak według mojej oceny, prezentuje Paweł: prawa stopa przenoszona po ziemi naokoło lewej i po przełożeniu dociągana do tyłu, a wtedy lewa pchana pod siebie i również dociągana do przodu, aby łydki się zetknęły (właściwie to udo i łydka, jeśli zejdziesz odpowiednio nisko). Różnica teoretycznie niewielka, ale jednak w balansie bardzo odczuwalna. Jednak próbując zmiany techniki nie osiągałem prędkości, które były w moim zasięgu ostatnio, gdy wykorzystywałem starą technikę, gdzie przekładam prawą stopę górą i walę kółkami w ziemię praktycznie z przodu, przed lewą stopą, aż łomot idzie, a lewa odpycha się krótko i z palca. Może i potencjalnie nowo ćwiczona technika jest lepsza, ale tą starą ćwiczyłem latami i jest zoptymalizowana do bólu. Teraz to samo trzeba zrobić z nową, bo w starej nie ma potencjału.
I tyłek niżej.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Nd 31 sty 21
Zamykam więc pierwszy styczeń nowego dziesięciolecia pięćdziesięcioma treningami różnego sortu, wykonanymi w 38 godzin, przejechanymi około 750 kilometrami oraz przepalonymi 21 tysiącami kilokalorii.
To był dobrze przepracowany miesiąc. Teraz muszę odpocząć.
Wczoraj w nocy zmęczenie dawało o sobie znać także jakimś takim uczuciem łamania w kościach i drapania w gardle, czyli to już był ostatni dzwonek. Jeszcze trochę i zaczęłoby się odchorowywanie. To znaczy mam nadzieję, że wyhamowałem na czas.
Napisawszy to idę się położyć. A co! Zasłużyłem.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Trudno mi sie powstrzymac przed pytaniem jaki byl cel czy intencja zabiegania o te 800 km?
Jak by nie bylo - zrealizowałes 93.75% chellenge'u.
Ostatni post: Jakie rolki fitness dla dorosłej osoby Najnowszy użytkownik: beab82112932398 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte