Kicking Asphalt 2k23
Zaczac maraton od sprintu to dość ryzykowne ;P
Ja mialam nie jechac do Berlina ale zmieniłam plany. Jeszcze się zastanawiam czy się scigac czy przejechać rekreacyjnie zwiedzajac miasto
"Pamiętaj, że dziś jest jutro, o które martwiłeś się wczoraj" - Dale Carnegie
@tomcat
Graty
Ja ciągle nie mogę się zdecydować na wyjazd do Berlina ( ale wrzecień to cieżki okres w domu. Moje i syna urodziny, rocznica związku i wymówki się sypią )
Z mojej grupy treningowej jadą dwie osoby też w niebieskim pociągu. Jeden jechał rok temu i taki "pro tip" przkazał. Trzaba starać się ustawić tuż za Pascalem. Wtedy nie ma szarpań, jazda bezpieczna, tempo stabilne i trajektoria właściwa tylko to było na 10 minut wolniej więc.... Jakby co to gość się nazywa Jarek Mydlarski, jeździ dobrze technicznie, szukaj go na miejscu i się zgadajcie
Działają jeszcze kody rabatowe 50% na rollerblade.com!!!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Wysłany przez: @ania_09Zaczac maraton od sprintu to dość ryzykowne ;P
Ja mialam nie jechac do Berlina ale zmieniłam plany. Jeszcze się zastanawiam czy się scigac czy przejechać rekreacyjnie zwiedzajac miasto
Story of my life. 😀
Proponuję się ścigać! Uczep się najlepszego pociągu jak możesz i trzymaj pazurami! 🙂
Doświadczenie bezcenne i nie do uzyskania w innym miejscu! 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Słowo na piątek. 😀
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Idealo 👌
"Pamiętaj, że dziś jest jutro, o które martwiłeś się wczoraj" - Dale Carnegie
-5,5 kg.
No to jesteśmy z powrotem plus minus sobą. 🙂
Do idealnej wagi jeszcze parę kilo, ale już teraz wróciła wytrzymałość, którą pamiętam. Plus minus, bo jednak trzeba mieć w pamięci wiek i takie tam pierdoły.
Ale utrzymanie w pociągu 32 km/h znowu jest realne. Nie wiadomo jeszcze na jak długo. To się dopiero okaże.
W nagrodę Strava po wielkich bojach wreszcie pokazała czwórkę z przodu na moim indeksie fitness. Caaaała wiosna i początek lata to było kręcenie się dookoła 34-35. Co ciekawe przełamanie nastąpiło podczas biegów. Np. w ostatnią sobotę uczestniczyłem w imprezie urodzinowej kolegi z AWF Masters: kręcił 50 km po Parku Lotników i zapraszał znajomych do przebiegnięcia z nim choć jednego kółka. Przeleciałem 11 km i wycofałem się z powodu spiecia tego nieszczęsnego biodra. Jak się później okazało to był najwyższy czas i lepiej, że na tym się skończyło. Mieliśmy mieć tego samego dnia trening, ale wyszły burze i całe szczęście, bo te 11 niby w cieniu, ale było: a) gorąco, b) w grupie nie biegałem już chyba z pięć lat, a to nie byle jaka grupa, tylko jeden z czołowych zespołów Krk i miałem ambicję być cały czas z przodu i gadać z kumplem. Efekt: do końca dnia byłem mocno poskładany, a i na trening dnia następnego jechałem z bolącymi czwórkami.
Na szczęście ból czwórek po bieganiu nie ogranicza bardzo podczas jazdy na rolkach. Mięśnie pracują po prostu inaczej, w innym zakresie, w inny sposób.
Pojechaliśmy kręcić pętle w Węgrzcach i tym razem byliśmy umówieni z Wojtkiem na zajęcia indywidualne. Sprowadza się to do: obserwacji, konstruktywnej krytyki, zaleceń oraz obserwacji jak zaczynają być wprowadzane zalecenia, aby można było jeszcze skorygować zrozumienie.
Nie wiem jak reszta chłopaków, bo jakcyś tacy milczący po tym byli, ale ja przede wszystkim dowiedziałem się, że powinienem mieć dwie lewe nogi. Jakbym miał dwie lewe nogi, to sky is the limit! Lewa noga jedzie przepięknie! Na 1:05 w maratonie. A prawa na powyżej 2 godzin... bo kostka w betonie.
Średnia wychodzi jaka wychodzi.
Oprócz tego muszę rozluźniać górę ciała i dbać o pełne odbicie.
Ok, myślę, że do zrobienia. Po włączeniu wszystkich wskazówek od razu zrobiło się ciut szybciej bez zwiększenia zmęczenia. A przede wszystkim przyjemniej: czuję, że płynę na kołach - bez szarpania, bez napinki.
Jest coraz lepiej.
Z kronikarskiego obowiązku zaznaczę, że przełamanie metaboliczne było wykonane tym razem z buta, na siłę, poprzez 36h post. To co zrzuciłem w górach było realne, ale potem się okazało, że normalny deficyt i trening nie bardzo chce dalej zbijać wagę. No to BUT!
Nawet dało radę. Jeden dzień ciągnięcia nóg za sobą, bo brak energii. Nie było tak źle i w sumie warto było.
Włączyłem też coraz częstsze zimne kąpiele. Woda z kranu, bez lodu, i moczenie 10+ minut. Organizm aktywuje termogenikę i wiele godzin później jeszcze wytwarza dodatkowe ciepło spalając ogromne ilości brązowego tłuszczu.
Sprytne. A jakoś super nieprzyjemne nie jest. Siedzę w wannie, aż nie zacznie mi się robić ciepło. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Najnowszy stuff od naszego człowieka w Zhengzhou...
Popatrzcie na koła.
Chyba przygotowują się do sesji torowych. Podium maratonu ogolili wczoraj 🤣
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Czasami nie idzie.
I też trzeba to przeżyć.
Tylko męczy to ciągle pytanie czy to wszystko na co mnie stać? Czy może jestem zmęczony? Źle spałem? Źle zjadłem? Nie zdążyłem się zregenerować po poprzednim treningu?
Zimny prysznic na koniec ciepłego jest super jeśli chodzi o przyspieszenie regeneracji - o ile mentalnie go zniesiesz. Ale czasami lepiej się jest porozciągać.
A jak nie, to mięśnie obudzą Cie w nocy i będziesz się rozciągać prawie śpiąc, czując że jeszcze moment a będziesz wielkim kłębkiem zaciśniętego mięśnia, bo wszystko wpadnie w skurcz.
Ech, trzeba odpocząć.
Jak nie idzie to warto odpocząć i wrócić z nową energia.
Wczorajsze 36 km z chłopakami zmęczyło mnie na jakimś takim bardzo głębokim poziomie. I nie chodziło o mięśnie czy tętno.
Odpocząć.
Nastepny tydzień będzie nad morzem to nadazy się okazja. Żadnych rolek. Trochę rowerka, może truchcik. Spacery. Relax.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Kolejne -1 kg.
Amazing.
Tyle nie chciało lecieć w dół, a teraz zaczęło i nie chce przestać.
Wszystko co ważne się pospinało i działa.
Po napisaniu ostatniego postu cała sobota była bardzo słaba, ze złym samopoczuciem. Wyglądało to po prostu na jakąś infekcję, która nie powaliła, ale umęczyła.
W niedzielę już lepiej, nawet po południu wybrałem się na "spacer" z psem w postaci 8 km biegu w ulewnym deszczu. Miało być 11 klików, ale jednak czułem się zmęczony i zakończylem po ósemce.
Jutro wyjazd nad morze. Nie biorę rolek. To tylko kilka dni. Będę spacerował i jeździł na wypożyczanym składaku. 🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Karol opyla Simmonsy Dash 280mm
Kupno nowych to aktualnie rownowartosc dwoch wiosek wraz z poddanymi wiec jak komus pasuje to korzystac.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Podsumowanie wakacji.
Kolejnych parę dni w warunkach wakacyjnych pokazało, że to jest dużo przyjemniejszy sposób na życie niż pracowanie.
Wszystko jakieś takie fajniejsze.
Chociaż pierwsze dwa-trzy dni ciężko było wytrzymać ze względu na pogodę. Ale nie takie rzeczy, więc nawet było moczone w morzu.
Każdego ranka robiłem sobie przebieżkę spokojnym tempem przed śniadaniem. Po prostu, żeby wyskoczyć rano nad morze. Pierwszego dnia wpadło 8 km, drugiego 10, a trzeciego zrobiłem sobie wycieczkę biegową na Wydmę Lubiatowską i wyniosło to ze wszystkim 15 km. Co ciekawe wydłużając dystans dzień po dniu nie czułem żadnego zmęczenia. Wręcz biegało się coraz łatwiej i lżej.
Chociaż waga po powrocie nie potwierdziła tego lżej...
Wygląda jednak, że najłatwiej o przykręcenie michy, jeśli po prostu nie ma blisko nic do zjedzenia. Co wcale nie znaczy, że się je za mało. Raczej na odwrót: na codzień jemy za dużo. Na wakacjach nie ma stresu i nie czuję potrzeby jedzenia aż tyle.
raczej przybieram, a lecę w dół jak jest poniżej 2000 kcal.
Albo te kalorie są kiepsko liczone przez Fitatu, albo wszystko leży na hormonie stresu.
Wychodząc z założenia, że tej ścieżki jeszcze nie testowałem zacząłem suplementować Ashwagandhę. No i zobaczymy za jakiś miesiąc, czy faktycznie będę miał wywalone na sytuacje, które powodowały, że miałem żołądek w gardle.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ashwagandha działa na mnie przyjemnie kojąco. Nie jest to jednak remedium na silny stres.
Trening o 6.00 na Błoniach to ciut wcześnie.
Nastawiłem budzik na 5.30, po wstaniu przeciągnąłem się, krótka toaleta, wciągnąłem kostium i pojechalem, a i tak prawie się spóźniłem - wszedłem na ścieżkę 6.05.
Mieliśmy przejechać HM z Sebu, Kasią i - nowość - Basią. Miałem wątpliwości, czy bez śniadania uciągnę temat, ale o takiej godzinie brzuszek i tak jeszcze nie działa. Żeby go obudzić musialbym chyba wstać godzinę wcześniej, a to by było mocno nierozsądne: podpierałbym się nosem.
Nadjechali od strony Muzeum, dołączyłem się w Cichym Kąciku, chociaż może raczej to oni się dołączyli, bo wyskoczyłem od razu na pozycję lokomotywy.
Tu pierwsza czerwona flaga: brak rozgrzewki - od razu na czoło pociągu.
Zanim nie dojechalismy do przejścia przy Kasztelańskiej starałem się jechać w miarę luźno. Po przejechaniu Kasztelańskiej zaczął się liczyć dystans, więc docisnąłem leciutko. Nie czułem jednak, aby było szybko. Luźno, spokojnie. Ale przeszkadzała chropowatość asfaltu. Trzeba było przełożyć koła na dwurdzeniowe, one lepiej amortyzują nierówności. Wstrząsy wykańczają mięśnie stóp.
Pociągnąłem do zakrętu pod Cracovią i za zakrętem jeszcze uslyszałem, że mam pociągnąć jeszcze 250 metrów. Usłyszałem pociągnąć i dołożyłem mocniej, chociaż już trochę czułem mięśnie.
Jako druga na prowadzenie weszła Kaśka. Ewidentnie przyspieszyła wchodząc na prowadzenie - pociąg szarpnął i musiałem zrobić sprint, aby dogonić. Ciągnęła do połowy 3 maja (mieliśmy wszyscy prowadzić po 1 km) i zastąpił ją Sebu. Sebu tak nie szarpnął, więc nie trzeba było gonić. Przejechaliśmy płynnie Piastowska i nową alejkę.
Ale na ścieżce pod Juwenią ustąpił miejsca Basi. A Basia jak młody husky - POOOOOOSZŁA! Od razu odskoczyła na kilka metrów i trzeba było ją gonić, a tutaj jeszcze ciągle jechaliśmy pod górkę. Po zakręcie na szczycie podjazdu odległość to już było ponad 5 metrów, a ona już była na zjeździe i przyspieszała. Sebu i Kaśka rzucili się za nią, ja zresztą też, ale w tym momencie poczułem, że właśnie za chwilę odetnie mi prąd... Próbowałem jeszcze ich gonić, ale przecież byliśmy na końcówce pierwszego okrążenia dopiero, jeśli teraz są takie problemy, to nie ma opcji dojechać sześć!
Można oczywiście mówić, że powinienem zacisnąć zęby i wycisnąć resztki z wątroby. U mnie to tak nie działa niestety. Głowa za słaba. Gdy widzę, że ewidentnie przegrywam motywacja siada. Nie wiem czy kiedykolwiek z tym sobie poradzę.
Odjechali, a ja wziąłem się za wieziony żel i wykańczanie przedtreningówki. Co pewnie powinienem był zrobić PRZED jazdą, ale w sumie planowałem to zrobić w trakcie rozgrzewki, której nie było...
Potem pojechałem sobie powolutku z nóżki na nóżkę i obserwowałem spadek tętna na zegarku. Cały czas wibracje od podłoża przeszkadzały, ale starałem się jechać.
Po jakimś okrążeniu poczułem, że zaczynam się nudzić i dołożyłem trochę mocniej, na tyle, aby zacząć jechać płynnie.
Na trzecim kółku złapałem Basię, którą obtarły buty - nowe buty i pchanie z dużą mocą - co może pójść nie tak?! Musi się z nimi nomen omen dotrzeć. Nauczyć jakie skarpety, jakie plastry, jak wiązać, jak pchać... Twarde buty nie są łatwe w obcowaniu.
Oczekiwałem, że lada chwila Sebu z Kaśką mnie zdublują, ale ciągle ich nie było. Dopiero po kolejnym okrażeniu, gdy zrównałem się znowu z Basią nadjechali, więc się ich złapałem.
To było ostatnie kółko, więc trochę dokładali do pieca i na wysokości Juwenii już nie utrzymałem koła i drugi raz odpadłem. Ale jechało się dużo lepiej - najwyraźniej żele zaczęły działać.
Co mnie jednak mega wkurzyło, to przedtreningówka zaczęła działać centralnie jak wracałem już autem. Wypiłem z 200 ml wody z solą i nagle poczułem charakterystyczne mrowienie w udach. Kurde teraz!? 🙁
Wnioski:
1. Nie ma co liczyć na szybkie dostarczenie energii. Trzeba zjeść rozsądną węglowodanową kolację, jeśli chcesz wczesnie zacząć. 6.00 to jest wcześnie jeśli trzeba jeszcze dojechać. 5.30 jako pobudka to za późno.
2. Przedtreningówka zaraz po obudzeniu, żeby miała szanse zacząc działać w trakcie treningu.
3. Jeśli jeździmy dystanse to trzeba przełożyć koła na szybkie - treningowe nie pomagają. Jak odpadasz, to odpadasz, twoj problem.
4. Byłoby dobrze zrobić przed jazdą chociaż krótką rozgrzewkę, kilometr lekko, potem kilometr mocno i odpocząć. Zrobi różnicę.
5. Wycyzelowana technika nie działa jeśli za dużo rzeczy "nie pasuje". Na przeciwności zawsze zadziała siła i wytrzymałość. Coś czego aktualnie nie mam w nadmiarze.
Fajnie byłoby powtórzyć coś takiego niedługo - po wyeliminowaniu w/w błędów. Może bym dał radę się utrzymać dwa koła zamiast jednego, a może więcej. Czas pokaże. Wszystko zależy czy uda się wskoczyć do pociągu i trzymać prędkość będąc rozluźniony i jadąc technicznie.
Bo na siłę, to jest faktycznie pytanie czy jedno czy dwa koła - więcej nie będzie.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
@joannap
Zazwyczaj proszek do rozpuszczenia i wypicia przed treningiem.
Ma poprawić osiągi w trakcie treningu powodując wykonanie na treningu większej pracy niż byłoby to możliwe bez niej.
Niektóre zawierają po prostu końskie dawki kofeiny (może być pod innymi nazwamy, np. tauryna, guarana - to wszystko są antagoniści receptora adenozyny - opis wyjaśniający jak działa kofeina wkleję na dole), słodziki i w zależności od producenta i celu mogą być inne substancje o działaniu mniej lub bardziej pomagającym w wysiłku. Może być to cytrulina - ale to bardziej będą stosować kulturyści, a może być to beta alanina - i to jest stosowane przez cyklistów i jak najbardziej nadaje się dla rolkarzy, bo charakter wysiłku jest podobny.
Działanie konkretnie beta alaniny polega na zmniejszeniu zakwaszania mięśni poprzez poprawę usuwania jonów wodorowych etc itp. W skrócie mięsień może pracować dłużej zanim "ustanie" ze zmęczenia/zakwaszenia.
Niektórzy nie lubią "betki" bo po jej zażyciu występuje takie dziwne mrowienie w różnych miejscach ciała. Trwa to może pół minuty, może ciut więcej i jest miejscową oznaką, że bierze się do roboty.
Jeśli zależy mi na jakości treningu - biorę przedtreningówkę. Niestety nie wystarczy to tak sobie od czasu do czasu. Zwłaszcza beta alanina (ale i cytrulina, która daje efekt pompy co niekoniecznie dla nas jest dobre, więc jej nie biorę) wymagają nasycenia w organizmie. Więc trzeba brać codziennie, nie tylko przed treningiem. Przed treningiem można wziąć ciut więcej.
Uwaga nie ma to nic z dopingiem, są to środki dobrze przebadane, bezpieczne i legalne.
W przeciwieństwie do różnych analogów clenbuterolu, które mogą być składnikami "herbatek na odchudzanie". Clen jest lekiem zabronionym, ale ten towar sprzedaje się tak dobrze, że ciągle wynajdują jego różne analogi i ładują do herbatek pitych przez kobiety, które chcą pomocy z odchudzaniem.
Trochę to działa, bo faktycznie podnosi temperaturę ciała poprzez aktywację brązowego tłuszczu trzewnego i ciało wydatkuje wtedy dotatkową energię na podniesienie temperatury. Niestety te środki mają duże i bardzo niekorzystne skutki uboczne. Dlatego są zabronione.
Ale dwadzieścia lat temu były bardzo popularne wśrod bractwa fitness, bo faktycznie dawały spektakularne efekty i to dosyć szybko. Kosztem uszkodzeń wątroby, serca, problemów ze snem, drżenia, potliwości. Co ciekawe clenbuterol zanim odkrył go przemysł fitness był lekiem na astmę... Dwadzieścia lat temu mogłem dostać go przepisanego od lekarza...
To tak tylko, żeby pokazać, że "niewinne herbatki na odchudzanie" które można kupić w każdej aptece potrafią być groźne, a "chemia" w przedtreningówce nie będzie o ile się nie przedawkuje.
A przedawkować można wszystko.
Kofeina bezwodna, czyli w tabletkach lub proszku. Dużo łatwiej przedawkować ze względu na formę. W tym roku umarł instruktor personalny w stanach, bo pomylił pudełka i zapakował sobie dziesięciokrotną dawkę śmiertelną kofeiny...
Zwykłej kofeiny.
A teraz bonus: jak działa kofeina 🙂
W organizmie człowieka kofeina działa jako środek stymulujący centralny układ nerwowy. Pobudza nas poprzez blokowanie jednej z kluczowych cząsteczek wywołujących sen, substancji zwanej adenozyną. Twój organizm potrzebuje stałego dopływu energii, którą uzyskuje poprzez rozpad wysokoenergetycznej cząsteczki zwanej ATP. W tym procesie uwalnia adenozynę, chemiczny szkielet ATP. Neurony w twoim mózgu mają receptory doskonale przystosowane do oddziaływania z tą cząsteczką. Kiedy adenozyna doczepia się do tych receptorów, uruchamia kaskadę reakcji biochemicznych, które powodują, że neurony działają wolniej i spowalniają uwalnianie ważnych cząsteczek sygnalizujących pracę mózgu. Innymi słowy, stajesz się senny w wyniku działania.
Kofeina jest tak zwanym antagonistą receptora adenozyny. Oznacza to, że blokuje ten proces spowalniania neuronów poprzez blokowanie receptorów adenozyny. Kofeina i adenozyna mają podobną strukturę molekularną, na tyle zbliżoną, że kofeina może wczepić się w receptory adenozyny, ale nie na tyle, by je aktywować. Podsumowując, adenozyna hamuje twoje neurony. Kofeina hamuje ten inhibitor, więc może nie tyle pobudza Cię, co hamuje usypianie.
Kofeina może również wzmacniać pozytywne uczucia. W niektórych neuronach, receptory adenozyny są połączone z receptorami dla innej cząsteczki zwanej dopaminą. Jedną z ról dopaminy w mózgu jest promowanie uczucia przyjemności. Kiedy adenozyna dokuje się w jednym z tych sparowanych receptorów, może to utrudnić dopaminie dopasowanie się do swojego miejsca, przerywając jej poprawiającą nastrój pracę. Ale kiedy kofeina zajmuje miejsce adenozyny, nie ma takiego samego efektu i dopamina może się tam wślizgnąć.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
XI Puchar Śląska, czyli Silesia Maraton jak feniks z wilgotnych popiołów
Forma zupełnie inna niż na początku roku, a nawet na Widawie dawała szansę na rozważanie aktywnej jazdy. Różnica w wydolności jest tak potężna, że wydaje się dalece przekraczać korzyści potencjalnie pochodzące ze zrzucenia pięciu kilogramów. A tyle się udało zrzucić. Praktycznie przez końcówkę czerwca, lipiec i początek sierpnia. Raz, że wydolność wzrosła, ale mniejsze obciążenie powoduje także łatwiejsze prowadzenie rolki, gdzie trzeba wykonywać subtelne ruchy na pełnym załadowaniu żeby wprowadzić rolkę na zewnętrzną i bezpiecznie ją z nie wyprowadzić generując napęd.
Można powiedzieć, że wreszcie czuję się sobą. Ale że dobrego nigdy nie za wiele to plan jest na powrót do redukcji po sezonie maratonów. Pogoń za masą mięśniową nie zadziałała. Kropka. Trzeba budować mięśnie, ale priorytetyzować niską wagę. Jak kolarze.
Przed maratonem cała załoga dostawała małpiego rozumu oglądając kolejne, zmieniające się wersje prognoz na tę sobotę. Miało lać. Nie miało lać. Miało kropić. Miało być sucho jak pieprz! Miała być burza z gradem! W pewnym momencie wzruszasz ramionami, pakujesz dodatkowy komplet kół, majty do przebrania i jedziesz.
Na miejscu okazało się, że pogoda ok, jest ciepło, ale tak duszno i wilgotno po nocnej burzy, że trasa na odcinkach pod drzewami za nic nie chciała schnąć. Naprawdę było ślisko. Na okrążeniu rozgrzewkowym prawie fiknąłem na takiej plamie, o ile plamą można nazwać coś co ma 50 metrów długości i jest szerokie na 1/3 trasy.
Pamiętałem z 2016 roku, że przejazd pod wiaduktami A4 jest dramatyczny i jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nie, wcale nie: tylko sama końcówka i podjazd pod górę za wiaduktem. A pod spodem było spokojnie do jazdy. Albo coś jednak zmienili w tym asfalcie, albo po prostu dużo lepiej panuję nad rolkami i coś co kiedyś mnie rozwalało, jest teraz nieistotnym problemem. Ale ta końcówka była faktycznie bardzo słaba – nie dawałem rady się na niej odpychać, tylko rozpęd i przejechanie dwuoporowo.
Inna rzecz okazała się bardzo istotna: relatywna ciemność pod wiaduktem. Jak się wjeżdża ze słońca to parę pierwszych chwil zanim się oczy nie przyzwyczają nic nie widać. Okazało się to być bardzo dużym problemem dla Marka Zgrzywy i Sebastiana Ciborowskiego, którzy się tam zderzyli czołowo na rozgrzewce. Sebastian musiał pojechać do szpitala, coś ze szczęką, a Marek na start maratonu, ale jednak chyba nie ukończył. Chwila nieuwagi i z walki o tytuł mistrzowski robi się walka o wyzdrowienie…
Trasa na 3 stawach jest dosyć szeroka i pomysł jednoczesnego wystartowania półmaratonu i maratonu z różnych miejsc w przeciwnych kierunkach nie wydawał się problematyczny. Podczas jazdy okazywało się jednak, że chwilami jest kłopot wyprzedzać, bo trzeba uważać na jadących na czołówkę, którzy też wyprzedzają pociąg jadący w swoim kierunku. Nagle się okazywało, że wyprzedzający są na centralnym pasie i kursie zdecydowanie kolizyjnym. Na szczęście w trakcie wyścigu wilgoć się ulotniła i mieliśmy do dyspozycji całą szerokość trasy.
Start się lekko opóźnił, gdyż ratownicy opatrywali Sebastiana, a potem pakowali do karetki. Jak rzeczona już sobie pojechała to mogliśmy wreszcie się ogarnąć, ustawić, odliczyć i wystartować.
No i jak zwykle start bardzo słaby. Udało się na szczęście, że leśne dziadki mnie nie przyblokowały (sukces!) ale jak wypłynąłem na szeroką przestrzeń oceanu i mogłem wreszcie w komfortowych dla mnie warunkach wrzucić większe przyspieszenie, to pociąg z wszystkimi interesującymi mnie towarzyszami jazdy był już o 50 metrów i w oczach przyspieszał, bo tam było akurat najfajniej z górki.
Przycisnąłem trochę, ale nie było we mnie wiary w sukces. Wyprzedziłem jakiegoś solistę w żółto-niebiesko-czerwonej koszulce, dopadłem Doroty Milewskiej z Silesii i stwierdziłem: „- No doooobra, obleci”.
A było gonić!
Zawrotka była tak wąska i ostra, że tam się wszyscy kompresowali i na pierwszej zameldowałem się pięć sekund za końcówką tego pociągu. Pięć sekund! To było do zrobienia. Potem te pięć sekund przerobiło się na ponad pięć minut, bo ten pociąg po prostu jechał szybciej.
Ale wcale nie było pozamiatane. Owszem, nie liczymy się w generalce, ale jedziemy!
Pierwsze kółko Dorota ciągnęła bardzo mocno i nie widziałem możliwości, abym ją zastąpił w roli lokomotywy. Przed nami w oddali majaczyło kilka osób, które powoli wykruszały się z pociągu. Wydawało mi się, że widzę białe kostiumy. Jakby Maks?...
Pierwszego dopadliśmy naszego Apolla. Darek był jednak już tak styrany, że nawet nie próbował nas się złapać i utrzymać. Co spokojnie powinno być w jego możliwościach. Ale najwyraźniej stracił wiarę w siebie albo faktycznie wypalił wszystko w pierwsze kilka minut i nic w baku już nie było.
Pojechaliśmy dalej. Po przejechaniu mety dałem Dorocie zmianę i pociągnąłem, bo na pewno była już zmęczona prowadząc te ¾ kółka. W rewanżu włączyła tryb pilota i dyktowała w którym miejscu którą stroną trasy powinienem jechać, aby było najlepiej, aby mieć najlepszy asfalt i najmniej dziur. Powoli zaczynałem się rozgrzewać i jakby czuć dobrze. Bo na początku dobrze się absolutnie nie czułem. Bardzo słaby i krótki sen było czuć cały ranek. Dopiero jak na zegarku pokazało się czerwone i trochę się do niego przyzwyczaiłem to poczułem, że może nie jest specjalnie wygodnie, pewnie będzie bolało, ale przynajmniej czuję, że żyję.
Po wyjechaniu na szczyt hopki zaczął się zjazd w stronę wiaduktu. Przycisnąłem troszkę, bo to nie wymagało siły i pod wiadukt wjechałem dobrze rozpędzony. Pod samym wiaduktem ok, ale potem końcówka i tarka pod górę mocno mnie wyhamowała. Trzeba było się od nowa rozpędzać. I w kierunku nawrotki po raz drugi.
Nie pamiętam tak dokładnie wszystkiego, momentami brakowało tlenu. Mniej więcej w tym momencie zaczęliśmy łapać kolejnych spadających z głównego pociągu. Pojawił się Janno, Maks i Grzegorz. Grzesiek później odpadł pierwszy, Janno trochę później, a Maks utrzymał się z nami do końca. Zgarnęliśmy też Piotrka Feliksa. W pewnym momencie pociąg, który - przypomnijmy - miał dwójkę założycieli, miał chyba z sześć wagoników. Plus lokomotywa. I jakoś tam między sobą współpracowaliśmy.
Z przyjemnością oddałem prowadzenie i schowałem z tyłu powolutku zbijając tętno. Niestety cały czas na czerwonym. Ale jak byłem za kilkoma zawodnikami, czyli porządnie schowany w slipstreamie to zacząłem się nudzić i kombinować z techniką jazdy. Najprzyjemniej szła jazda małym underpushem, który utrzymywał prędkość totalnie bezwysiłkowo. A na podjazdach przedłużanie fazy dociskania ciałem wewnętrznej krawędzi w statyce, gdy nie prostujesz jeszcze nogi, a siła generuje się z twojego rozpędu i powstrzymywania upadku. Oddają treningi techniki.
Tak minęło drugie kółko. Na początku trzeciego – dla nas ostatniego – zobaczyłem, jak Piotrek dociska i odjeżdża naszemu pociągowi. Akurat było w dół, więc można ładnie przyspieszyć nie obciążając serducha. Więc przyspieszyłem. Szybciutko minąłem pociąg i pojechałem za Piotrkiem.
Pod hopkę szło ładnie, ale mało się przybliżył. Z hopki w kierunku wiaduktu poszło lepiej, ale ciągle był wyraźnie przede mną. Jak ostrożnie przejeżdżałem tarkę na „przeciwstoku” pod wiaduktem nagle zaczęło się dużo dziać: dopadł mnie rozpędzony pociąg czołówki maratończyków, a z nimi wpadł przede mnie Maks i nagle musiałem gonić nie tylko Piotrka, ale i Maksa. Zresztą Maks momentalnie łyknął też Piotrka. Trzeba było rozpędzić się i pojechać w stronę nawrotki. Ale ona jest tak wolna, że wszystko się tam kompresuje. Wręcz odechciewa się robić ucieczek, bo ci którym uciekłeś i tak są na Twoich plecach. Wypowiedziałem tę myśl na głos i wszyscy w okolicy odmruknęli potakująco.
Piotrek wyglądał jakby miał już dosyć albo po prostu bał się nawrotki i zostawił bardzo dużo miejsca do Maksa. Pogoniłem go, bo za zakrętem z każdego metra odstępu robią się trzy do pięciu, gdy ten przed Tobą przyspiesza, a Ty jeszcze nie. Przejechaliśmy tę agrafkę, Maks już blisko swojej maksymalnej kilkanaście metrów dalej, Piotrek powoli przyspiesza, ja nie mogę przyspieszać szybciej niż Piotrek, bo jest wąsko, bo są słupki rozstawione.
Skończyły się słupki, Maks już dawno na swojej maksymalnej, a Piotrek cały czas przyspiesza – powoli, ale przyspiesza. Minął Maksa i pojechał dalej. No to jadę za Piotrkiem. Patrzę na zegarek: bez zmian – jak było czerwone, tak jest czerwone. Teraz już jedziemy na samopoczucie. Jak organizm puści: ciśniemy.
Piotrek mimo wizualnych oznak zmęczenia przyspieszył na tyle skutecznie, że nie mogłem go dogonić przez cały podjazd na hopkę za wiaduktem. Na szczycie hopki miałem do niego ciągle z 50 metrów. Ale musiałem chwilkę odpocząć. Pocisnąłem na tyle, żeby wyjechać na płaskie i złapać trochę prędkości zanim położyłem ręce na kolanach. Odpocząłem może ze trzy sekundy, tętno nie zaczęło jeszcze spadać i jednak pocisnąłem dalej, bo było już z górki. To był ten moment, gdzie powinienem dopaść Piotrka, jeśli mam na to ochotę. Bo jak dojedziemy do finałowego podjazdu, to tam już na sto procent nie dam rady. Teraz albo nigdy!
Wyszło, że nigdy. Jeszcze na zjeździe ręce mi zeszły znowu na kolana. Po prostu on też przyspieszył i odległość malała bardzo, bardzo powoli. Nie uwierzyłem, że mogę go dogonić. No i faktycznie. Nie dogoniłem. Na końcowym podjeździe odległość między nami już się nie zmieniła. Ostatecznie skończyłem dziesięć sekund za nim. Ech, mogło się udać, ale już naprawdę wskazówka obrotomierza u mnie opierała się o słupek i ciało broniło.
Po przejechaniu mety podturlałem się do Piotrka, pogratulowałem i obiecałem solennie, że następnym razem go dorwę! A potem poszedłem się wywrócić na trawę.
Pamiętam, że leżałem na wznak, gwałtownie wentylując, a Paweł polewał mnie wodą z butelki. Ale pamiętam jak przez mgłę! Życie bolało, a tlenu w powietrzu było zdecydowanie za mało. W pewnym momencie pojawił się Maks i zaczął się pytać „co to wszystko w ogóle było?”. Dopiero w wynikach sprawdziłem, że dojechał trzy sekundy po mnie. Musiałem mocno zwolnić na końcu, bo jak w połowie odcinka się obejrzałem, to pociąg ledwo majaczył gdzieś w oddali.
Rezultat wyszedł 46:51. Ponad dwie minuty lepiej niż w Widawie. Subiektywnie jednak jechało mi się 100% lepiej niż tamże. Tym razem miałem dobre czucie rolek, kontrolę nad krawędziami, wytrzymywałem obciążenie i ogólnie „się jechało”.
Dopiero po wszystkim dotarło do mnie, że jak kiedyś zrobiłem maraton w 1:27, to znaczy, że zrobiłem dwa półmaratony jeden po drugim i każdy z nich w czasie istotnie krótszym niż 45 minut.
Wow. Ciekawe jak będzie za tydzień w Rucianem.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ten asfalt pod wiaduktem jest ciągle taki sam. I nic nie wskazuje na to by było lepiej. Chyba że urzędnicy zaczną jeździć na rolkach, to wtedy szybciutko to naprawią
Wspinaczka za wiaduktem w kierunku nawrotki jest dosyć ciężka, ale trzeba wiedzieć jak na nią wjechać. Ja to akurat miałem przećwiczone, ale tylko na jedną jedyną wspinaczkę miałem siły i spokojnie udało mi się objechać wtedy pociąg na niej. Szkoda tylko, że jeszcze przed nawrotką ten sam pociąg mnie objechał:D Takie życie. To był jedyny mój zryw tego dnia.
Na Mazurach powinno być dobrze. Pykniesz tak jak możesz, na luzie, co będzie to będzie. Im się człowiek bardziej spina tym gorzej na tym wychodzi.
Piękna to była jazda @Tomcat. Mnóstwo zwrotów akcji, gonitw, wyprzedzeń.
Na ostatniej prostej rzuciłem się za Piotrem i Tobą, odłączyłem się od pociągu. Nie sądziłem jednak, że będzie mnie to aż tyle kosztować zdrowia. Wcześniejsze zrywy i pogonie dały o sobie znać na tym etapie.
Na podjeździe tuż przed metą miałem Cię na wyciągnięcie ręki... tak jak mnie... pociąg, któremu ta się pięknie urwaliśmy.
Miałem wtedy już tylko jedną myśl w głowie: Nie dać się wyprzedzić pociągowi! To będzie "klęska" całego założenia o pogoni za Wami.
O tym, jak to było bliskie... niech świadczą czasy: Twój, mój i Piotra z Plich Wyścig, który wjechał za mną:
Dlatego nie mogłem skomentować tego inaczej... jak: „co to wszystko w ogóle było?” 😉
Oby więcej takich!
Po latach wreszcie kask dedykowany dyscyplinie: Core Pro Carbon Super Duper +10 do speed.
Do zobaczenia w Rucianem!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
-
Zawody rolkowe 2024
3 miesiące temu
-
Zawody rolkowe 2023
11 miesięcy temu
-
Kicking Asphalt 2022
2 lata temu
Ostatni post: Dzienniczek Lotnika. 😉 Najnowszy użytkownik: elenaforney3775 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte