Kicking Asphalt 2k23
Wysłany przez: @kazek103@tomcat
Gdzie można dostać takie dedykowane, ja jeszcze nie spotkałem.
To ten: https://bike-dump.nl/product/10502/powerslide-core-pro-carbon-fiets-skatehelm-mat-wit
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Czwarte Ruciane czyli powrót
Cały poprzedni rok był sknocony przez płuca popsute wiosenną chorobą. Jakoś tam się na jesień pozbierałem, ale bez szału. Zima miała postawić mnie na nogi jeśli chodzi o formę. Dźwigałem ciężary, żeby mieć więcej siły, kręciłem długie godziny na rowerze, aby mieć wytrzymałość. Szło dobrze, waty rosły, ale wczesną wiosną znowu przydarzyła się choroba i zostawiła mnie bez sił. Dodatkowo w takich przypadkach łatwo się łapie dodatkowe kilogramy, a pozbyć się ich później jest bardzo trudno.
Jak zawsze, gdy ogranicza mnie zdrowie i nie mam jak nadrabiać siłą i wytrzymałością skupiałem się na treningach techniki, licząc że znajdę tam coś co pozwoli mi jeździć szybciej mniejszym kosztem. Bardzo dużo zawdzięczam kolegom z treningów, którzy wręcz nie pozwalali mi odpadać, gdy już nie miałem sił i naciskali, abym jeździł z nimi nawet jeśli przez to musieli trochę zwolnić. Nawet trudno powiedzieć jak wiele i jak bardzo jestem im za to wdzięczny. Dawało mi to dodatkowy bodziec nie tylko do treningu, ale też doprowadzenia wagi do bardziej akceptowalnej.
Zrobiło się ciepło, treningi się wydłużyły i waga zaczęła spadać. Przełomy następowały jednak tym razem na krótkich wyjazdach z rodziną. Możliwe że z powodu bardzo intensywnego programu, gdzie cały czas gdzieś łaziliśmy po jakichś górach i nie było kiedy jeść. Potem sprawdziłem też jak to jest zrobić 36 godzinną głodówkę i czy to coś daje. Okazało się, że sama głodówka w miarę spoko, zapewne kolejny dzień byłby dużo trudniejszy. W trakcie byłem oczywiście bez energii, ale już 24 godziny po wznowieniu jedzenia byłem w stanie zrobić dobry trening. Sama głodówka dała mocnego kopniaka metabolizmowi i jakby wymusiła kontynuację zrzucania kilogramów.
Z jednej strony piłowanie techniki samemu i pod okiem kolegów, z drugiej szlifowanie formy na rolkach, bieganiem i na rowerze, z trzeciej pchanie wagi w dół. Powoli, boleśnie powoli zaczęło to przynosić rezultaty. Na Widawie byłem w stanie jechać mimo tej cholernej góry i wiatru w twarz na długiej prostej. Tempo może nie oszałamiało, ale jak popatrzyłem kto z klubu był przede mną, a kto za mną to okazało się, że wróciłem w poprzednie miejsce.
Potem były Katowice, gdzie waga była niższa, forma lepsza i czas się wyraźnie poprawił. No i przyszła pora na prawdziwy test: maraton mazurski. A nie jeździłem w tym roku maratonów. W ogóle. Owszem Cracovię, ale to się nie liczy – zbyt dawno i tylko raz. Zresztą snułem się tam straszliwie.
Wycieczka na Mazury jak zawsze w dobrym towarzystwie Kasi, Jurka i Sebu. Długie godziny spędzone na ciekawych, a nawet momentami pełnych pasji rozmowach o wszystkim od szczegółów treningu po komputery kwantowe.
Pozostawała ciekawość: jak ułoży się maraton? Czy wystarczy mi sił? Czy utrzymam się w przyzwoitym pociągu? Co dobre to nie czułem presji na wynik. Wiedziałem w jakim jestem miejscu i wiedziałem, że przejechanie maratonu w półtorej godziny oznacza zrobienie dwóch półmaratonów jeden po drugim, a każdy w 45 minut. Jeszcze w tym roku tak szybko półmaratonu nie przejechałem.
Romano ogarnął fale startowe lepiej niż w zeszłym roku. Zwykła tłuszcza rolkarska została odcięta od startującej elity pań fachowo poprzez stewarda z flagą w szachownicę. Potem odliczanie dla nas i poszli!
Mimo wszystko z tym ustawianiem było trochę zamieszania i poniewczasie zorientowałem się, że nie mam w okolicy nikogo na kogo mógłbym się orientować i starać do niego dołączyć. Ale już za zakrętem rolkarze byli odrobinkę przesortowani, Ci wolniejsi zostali z tyłu. Patrzę jadą sobie Dorota Milewska z Agnieszką Zgrzywą. Czyżby Dorota i powtórka z Katowic? Ale jednak nie. Bardzo szybko obie odpadły od pociągu, ale za to pojawiły się w nim inne czerwone kombinezony Silesia Skating: Piotr, Kasia Gądek i Darek Łata. Rozsądek mówił, aby wyprzedzić Darka, ale póki co pociąg jechał tak szybko, że odpuściłem temat na później.
Oprócz Silesii w pociągu przede mną przewijała się duża blondyna – prawdopodobnie przybysz z Inflantów, a także dziewczyna, która organizowała Maraton Łódzki i jeszcze jedna, która jeździ długie dystanse m.in. z Kingą od nas z klubu. Trochę z tą ostatnią miałem zabawy, bo nie jest nauczona jazdy w pociągu. Jak tylko czuła, że za blisko podjeżdża do poprzedniej osoby, to włączał się jej t-stop. Za każdym razem cierpliwie mówiłem: „- Nie hamuj! Połóż rękę na plecach poprzedniej osoby i przekaż jej energię. To bezpieczne.”
Bo to hamowanie bezpieczne nie było. Pierwsze trzy przejazdy, czyli pierwsze „kółko” i jeszcze jeden przejazd „tam” zrobiliśmy w tempie jak szacowałem na gorąco na 1:20. Cały czas bite 31-32 km/h. Dużo się działo. Osoby na przedzie się tasowały. Niektórzy znikali bez śladu. Natomiast ja miałem kłopot z nawrotkami. No po prostu mnie niszczyły. Czy hamowałem za mocno, czy zakręcałem za długo – w każdym razie po każdej zawrotce musiałem pociąg gonić i to ostro.
Po trzeciej nawrotce, czyli przejechanych może 15 kilometrach poczułem, że to jest to! To było już wszystko! To był ostatni sprint i nie będzie już więcej sprintów! Na szczęście, czy nieszczęście pociąg najwyraźniej poczuł to samo i zaczął jechać ciut wolniej. Okazało się, że w takiej sytuacji nawet i pół kilometra na godzinę czuć bardzo mocno i po chwili przestałem się bać, że za chwilę odpadnę. A dokładnie tak to wyglądało po złapaniu pociągu po trzeciej nawrotce: jakby wiaterek zawiał to bym poleciał w krzaki. Cokolwiek by wyskoczyło nie byłem w stanie nic więcej zrobić poza kurczowym trzymaniem się swojego miejsca w pociągu.
Na szczęście w ciągu pięciu kilometrów po zawrotce tętno – chociaż cały czas na czerwonym – to trochę spadło oraz zaczął najwyraźniej działać żel z kofeiną wciągnięty chwilę przed trzecią zawrotką. W efekcie poczułem się dużo spokojniejszy. Kolejna zawrotka z jakiegoś magicznego powodu przejechana została przeze mnie sprawnie i szybko. Nie trzeba było gonić pociągu. Tak naprawdę to z zawrotki na zawrotkę szły coraz sprawniej. Trochę się dziwiłem, ale nie protestowałem.
Momentami pociąg zaczął przymulać, zwłaszcza na podjazdach. Chcąc trochę przyspieszyć sprawę wyskoczyłem na prowadzenie i pociągnąłem. Ale jak pół minuty później się obejrzałem do tyłu okazało się, że znowu zamiast dać zmianę zrobiłem ucieczkę i muszę na nich poczekać. Bo zdecydowanie nie chciałem przejechać drugiej połówki maratonu sam.
Odczekałem chwilę, aż doczłapali, pociągnąłem jeszcze pół kilometra i poczuwszy zmęczenie zjechałem na bok. Wskoczyłem do pociągu trochę bliżej początku niż byłem poprzednio, ale czołówka też się przetasowała i jechałem za tą sama osobą co poprzednio. Przy okazji wracania na swoje miejsce mogłem oglądnąć, kto jest w pociągu. Po Dorocie, Agnieszce i Darku nie było już śladu. Pojawił się jakiś brodacz w wysokim bucie i obstawiał tyły.
Kolejne nawrotki przychodziły płynnie. Czołówka się tasowała. Jeszcze raz dałem zmianę, ale tym razem pociągnąłem chyba zbyt nieśmiało, bo wyskoczył zza pleców Piotr z Silesii i zwiększył na chwilę tempo.
Starałem się bardzo pilnować odżywiania. Pierwszy żel po pół godzinie, drugi po godzinie i starczy. To weszło perfekcyjnie. Trochę zaniedbałem picie i pierwszy łyk wszedł w bodajże 55 minucie dopiero, ale pogoda była łaskawa i nie było bardzo czuć grzejącego słońca. Albo my jechaliśmy tak szybko, że robiliśmy swój zefirek, który delikatnie studził nasze rozpalone pędem nogi. Być może wreszcie się przyzwyczaiłem do nowego kostiumu z pojedynczą siateczkową kieszenią na plecach, bo tym razem butelka się w niej nie zaplątała i bez problemu, za każdym razem, mogłem ją wyjąć i włożyć ponownie. Żele oczywiście pod gumą na nogawkach – najlepsza dla nich lokalizacja.
Jak zostało nam już tylko 15 kilometrów wskazówka pewnościometra przeskoczyła na stałe w położenie: „Teraz to już na pewno dojadę w tym pociągu!”. Zacząłem patrzeć na zegarek i kombinować jaki może być czas. No i na początku wyglądało to w miarę dobrze. Myślałem, że zmieścimy się miedzy 1:25, a 1:30 i to tak bliżej 1:25. Ale zmęczenie powoli wychodziło z wszystkich i pociąg jechał z okrążenia na okrążenie zauważalnie wolniej. Ostatnie pięć kilometrów w stronę mety to było już tylko 26,5 km/h.
Ale zanim stało się ostatnie pięć kilometrów była sytuacja, że po trzeciej nawrotce od końca, czyli 15 kilometrów do mety, najbardziej aktywni uczestnicy pociągu plus brodacz zaczęli powolutku nawiewać. Tak powoli, niby nic, ale „krowim krokiem” oddalali się od nas. Czołówka reszty pociągu nie zareagowała, być może uspokojona powolnością oddalania się. No i tak nas gotowali, jak tą żabę.
Chwilę mi zeszło zorientowanie się w sytuacji, bo jechałem wtedy na czwartej pozycji, starając się złożyć nisko, aby móc pchać chociaż odrobinkę słabiej i nie miałem dobrej widoczności. Jak się zorientowałem to byli z przodu już ze sto metrów. Pamiętając jak takie gonitwy się skończyły właśnie na mazurskim rok temu nie wyskoczyłem od razu ich gonić, tylko włączyłem myślenie.
Przypomniałem sobie jak strasznie wszystko się kompresowało na nawrotce w Katowicach i jak to można tam było wykorzystać do łatwego złapania ludzi, których inaczej goniłbym kilometrami z językiem wkręcającym się w koła. Uknułem szatański plan: jak będzie trzysta metrów do zakrętu w kierunku mety wypruję do przodu i szybkim sprintem ich złapię na nawrotce. Teraz mi nawrotki idą sprawnie, więc złapię ich i będę do przodu w stosunku do mojego aktualnego pociągu. No to jest plan!
Odpaliłem trochę później niż wstępnie planowałem, bo mijaliśmy się z pociągiem z naprzeciwka i było ciasno przez chwilę, ale wyglądało to wszystko bardzo ładnie. Goniony pociąg rósł w oczach. Już się cieszyłem na sukces brawurowej akcji oczywiście! Tylko chcąc być już tak całkiem pewny ich złapania ciut za mocno opóźniłem hamowanie. Normalnie by wystarczyło, ale ja byłem rozpędzony, miałem wtedy dobrze ponad 30 km/h i chciałem ich dogonić. Już w połowie pachołków zorientowałem się, że ten t-stop nie wyhamuje mnie tak, abym mógł nawrócić przy ostatnim pachołku. Wyniosło mnie z pięć metrów za daleko i w dodatku z tego wszystkiego zahamowałem do zera, więc też od zera musiałem się rozpędzić. Ale poszły bluzgi! Siły akurat wystarczyło, żeby złapać ten pociąg, z którego uciekłem.
No i skończyło się rumakowanie. Zmęczony pogonią wróciłem z podkulonym ogonem na swoje miejsce w pociągu i grzecznie pedałowałem w zapodawanym tempie. Postarałem się dać jeszcze jedną zmianę i znowu wyszła z niej ucieczka. Póki jeszcze widziałem tamten pociąg przed nami myślałem, że może dociągniemy, ale jednak to był już kilometr z trójką z przodu, a ja – przypominam – w tym roku nie jeździłem maratonów. Więc już czułem dystans i sam nie miałem szans ich dogonić żadną miarą!
Ostatnia nawrotka. Już wszystko boli, a po tempie jazdy widać, że nie tylko mnie. Powoli zaczynam się żegnać z perspektywą skończenia w okolicy 1:25. Jeszcze chwilę temu było to niewykluczone, ale ucieczka najbardziej aktywnych rozłożyła nam tempo. Czułem, że się snujemy, ale nie miałem siły nic z tym zrobić.
Minuty na zegarku upływały bardzo powoli, ale jeszcze wolniej jechaliśmy w stronę mety. Jak zobaczyłem w oddali zakręt zabezpieczony barierami energochłonnymi to przez chwilę wydawało mi się, że będzie dobrze, że meta tuż, ale się okazało, że ciut za połową odcinka jest właśnie taki zabezpieczony zakręt, a do tego ostatniego przed metą jeszcze kawał drogi.
W końcu jest! Widać go. Wszyscy przyspieszyli, próbują się tasować. Przyspieszam również, patrzę którędy wyprzedzić, chociaż nogi tłumaczą mi coś o jakiejś tragicznej pomyłce i żebym tego nie robił... W dogodnym do wyprzedzania miejscu niestety znowu się z kimś mijamy i moment mija. Potem jest tylko gorzej. Pachołki na środku drogi ograniczają możliwości, a potem jest tylko sto metrów.
Rozważywszy za i przeciw stwierdzam, że jest mi wszystko jedno, czy wjadę na metę 1:30:50, czy :48. I tak nie walczę o miejsca. A była spora szansa, że bym zaczepił kogoś przy wyprzedzaniu. Więc odpuszczam. Wjeżdżam na metę z czasem właśnie o niecałą minutę przekraczającym półtorej godziny. Owszem, gorzej o ponad minutę niż w zeszłym roku, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że w pewnym momencie nie byłem pewny dojechania maratonu w ogóle, a dojechałem w grupie i to tej w której byłem w momencie kryzysu to nie powinienem być dla siebie zbyt surowy.
W końcu przejechałem dwa półmaratony pod rząd i to obydwa najszybsze w tym roku.
🙂
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Dzięki za relacje.
Można się było ooczuc podczas czytania jakby się tam było
Za rok się tam widzimy 🙂
Sporo zapamiętujesz, ja czasami mam problem żeby doliczyć się ile okrążeń prowadziłam 😁 Gratuluję i życzę dalszych sukcesów! 💪
"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu"
Dzisiaj dzień rozpoczęty hardkorowo: 6.00 na Błoniach w pociągu z Sebu, Basią i Kasią.
Tym razem wstalem 5.05, więc było więcej czasu na przygotowanie do wyjścia, ale pomimo tego, że mam otwarte oczy trudno to nazwać obudzeniem się.
Budzenie nastąpiło w momencie, jak dołączyłem do pociągu, który jechał akurat w tamtym miejscu jakieś 32-35 km/h po szorstkim asfalcie.
Dołączenie nie było komfortowe, musiałem się spinać, aby wejść na prędkość i ją utrzymać. Blame it on the hour.
Jak zobaczyłem zdjęcie zrobione przez Sebu to tylko pokiwałem głową: tryb autonomiczny i sztywność w biodrach - od dawna staram się jeździć niżej. Tak wysoka pozycja to są oczywiste problemy z utrzymaniem prędkości.
Załoga nie jechała w dużo niższej, ale jednak była niższa.
Utrzymałem się z nimi półtora kółka i ponieważ nic z techniki nie zaczynało nawet działać to wybiło korki i odpadłem. Jeszcze nie czułem się dobrze rozgrzany nawet...
Później jeszcze chyba dwa, czy trzy kółka i zwinąłem się. Liczę jeszcze wieczorem na szybszą jazdę z chłopakami z klubu, nie ma co zarzynać pleców.
A propos pleców. Spotkałem dwóch kolegów z klasy z liceum, którzy zrobili sobie randes vous przed biegiem po Lasku Wolskim. Pogadałem z nimi jakieś dwie minuty może i potem jeszcze zrobiłem kółko i zawijka.
No i te dwie minuty z nimi zrobiły genialne rzeczy plecom. Wszystko odpuściło.
Bardzo być może, że te spięcia to jest psychosomatyka wynikająca z nastroju. Byłem niezadowolony bo odpadłem od pociągu - spięcie i ból pleców.
Byłem zadowolony bo spotkałem dawno niewidzianych kolegów - rozluźnienie i komfort.
It's all in your head, babe.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
O rany! 6 rano to dla mnie środek nocy 😀
Ale widoki ładne o tej porze i towarzystwo doborowe
Zmiany twardości.
Kiedyś kupowałem super twarde koła, bo mi mówili, że takie są potrzebne do mojej wagi. Męczyłem się strasznie. Jak tylko pojawiała się tarka, to od razu było źle.
Potem zauwazyłem, że dużo lepiej mi się jeździ na średnej twardości. Lepiej, ale przede wszystkim szybciej i łatwiej. Dużo więcej wybaczają. I przez to można być szybszym. Moje ulubione so far: Hydrogen Pro by TLTF twardość XF. Już takich nie robią...
A ostatnio wygląda, że mogę z powrotem przeprowadzać się na twarde koła. Hydrogeny Pro by MPC w twardości XF mam wrażenie, że lepią się do asfaltu. Z kolei Infinity Plus w twardości 88A są ok. Ponieważ są dwurdzeniowe to na tarce nie trzęsie tak jak na jednordzeniowych Hydrogenach 85A.
Musi nogi się wzmocniły i więcej ogarniają.
Nie no, w jeździe szybkiej różnica między jednordzeniowymi, a dwurdzeniowymi to przepaść. Dwurdzeniowe dają toczenie twardych kół przy zachowaniu przyczepności i amortyzacji miękkich.
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Test żeli Go Active z Biedry.
No pojawiły się takie i zawinąłem do koszyka przechodząc obok, bo a nóż widelec się nadają. Dzisiaj stestowałem.
Werdykt: mocne 2 na 10.
Dla kogo: dla wielbicieli cukru w cukrze, którzy słodzą pięć łyżeczek i nigdy nie spoczywają na jednym kawałku serniczka, a cukrzyca typu drugiego to życiowa ambicja.
Dla kogo nie: dla kogoś, kto jedzie intensywnie i nie chciałby się zakleić intensywną słodyczą.
Ten żółty, cytrynowy jakby mniej klajstrowaty, ale może to efekt przejścia szoku przy pierwszym żelu pół godziny wcześniej. Zdecydowanie trzeba popijać.
Ja zostaję przy sprawdzonych żelach Ale cola z kofeiną. Ich można nie popijać i ryjka nie wykręca od wrażenia, że właśnie obaliłeś z gwinta butelkę zagęszczanego syropu smakowego.
To tyle. Peace. ✌️
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
Ale firma 😉
Tzn. ani Go active ani Ale Cola nic mi nie mówi. Zostałem przy owocowym Kubusiu, a i nawet tego już nie potrzebuję. Tylko woda z cytryną mnie ratuje.
Dobrze jednak wiedzieć co omijać szerszym łukiem.
Gotowy na Berlin
Wczoraj w poniedziałkowe rano zakończył się ostatni weekend przygotowań przed Berlinem. Celem było dociśnięcie ile się da, aby te ostatnie 5 dni organizm faktycznie miał się z czego regenerować i aby forma nie spadła zbytnio.
Po dobrym dociśnięciu, tak na granicy przetrenowania, jeszcze przez trzy dni zegarek potrafi raportować progres formy. Potem jeszcze dzień lub dwa dni utrzymania i jedziemy!
Co udało się zrobić:
1. Od dołka po wiosennej chorobie dźwignąłem się z parametrów typu 22 punkty na 51 punktów. To są jedyne liczby, których mogę się trzymać. Bez nich pozostaje mi subiektywna ocena: "jest lepiej, lżej, szybciej".
2. Jestem praktycznie na tej samej formie jak rok temu przed Berlinem 2022.I mniej wiecej tak jak w 2021 - gdzie rozwaliła mnie kraksa na mazurskim i forma przez wrzesien spadła.
3. Waga 92 kg czyli górą zakresu akceptowalnego.
Za każdym razem wspinam się na mniej więcej 50 punktów we wrześniu, za każdym razem marudzę, że mnie to strasznie dużo kosztuje i chyba się starzeję i tym razem się nie uda, ale za każdym razem się udaje.
Jest oddech, jest moc. Bardziej gotowy nie będę.
Tylko czy głowa jest gotowa.
To jest najsłabsze ogniwo.
W zeszłym roku spaliłem się na starcie, zapomniałem jak przyspieszyć.
W tym roku mam to bardziej ogarnięte.
Mam nadzieję, że wszystko zagra, a ja będę jak Tommy Lee Jones w Ściganym!
- Dziś robimy czego innym się nie chce, a jutro czego inni nie potrafią.
-
Zawody rolkowe 2024
4 dni temu
-
Zawody rolkowe 2023
4 tygodnie temu
-
Kicking Asphalt 2022
9 miesięcy temu
Ostatni post: Sezon 2022-2023 rolki i nie tylko Najnowszy użytkownik: simagrandi4746 Ostatnie posty Nieprzeczytane Posty Tagi
Ikony forów: Forum nie zawiera nieprzeczytanych postów Forum zawiera nieprzeczytane posty
Ikony wątków: Bez odpowiedzi Odwpowiedzi Aktywny Gorący Przyklejony Niezaakceptowany Rozwiązany Prywatny Zamknięte